wtorek, 6 grudnia 2011

Prolog cz.2

Wiem, że trochę za późno, ale naprawdę zajęłam się innym sprawami dziś i kompletnie zapomniałam, że chciałam zrobić mikołajkowy prezent. Ok, prologu część następna i ostatnia. Odpuściłam sobie wesele, gdyż jak wiedzie ich nie cierpię. 
Miłego czytania, 
Astal

P.S. Zapraszam też na starego bloga, gdyż niedługo pojawi się tam cz.2 wesela, a potem dalej historia czarownic. 
A.
~*~



Harry leżał rozwalony na kanapie i bez większego entuzjazmu przeglądał gazetę. Był trochę senny i miał nadzieję, że przed obiadem uda mu się zdrzemnąć. Po powrocie z pracy czuł się, jakby nadmiar dzisiejszych zdarzeń próbował rozsadzić mu głowę. Pół dnia spędził na uganianiu się za zdziczałymi wilkołakami, które próbowały zaatakować jakąś wieś.
-       Harry?
-       Mm?
-       Harry… chyba….
-       Co tam? Coś nie tak? – Harry podniósł się na łokciach i spojrzał na żonę. Stała oparta o framugę drzwi i dyszała ciężko. Była blada. Obie ręce przyciskała do pękatego brzucha. Spojrzała na niego i już wiedział, co się dzieje. Poderwał się z kanapy natychmiast. – Rodzisz!
-       Rodzę – zgodziła się Ginny spokojnie. Nie miała zamiaru panikować. Panika Harry’ego wystarczyła dla nich obojga.
-       Co mam robić?! Mam cię zawieźć do szpitala? Wezwać lekarza? Uzdrowiciela?
-       Harry…
-       Możesz się w tym stanie teleportować? Może…
-       Harry, przestań mówić!
Wykonał polecenie natychmiast i stanął na baczność. Ginny westchnęła, skrzywiła się z bólu, a potem przemówiła spokojnym głosem:
-       Ty – do mojej mamy i z powrotem. Ja – po akuszerkę.
-       Ale…
-       No idźżesz wreszcie!
Harry teleportował się i już po chwili gnał przez ogród teściów. Z hukiem i bez pukania w padł do kuchni i rozejrzał się dookoła.
-       Mamo! – zawył, mając nadzieję, że jego teściowa jest gdzieś w pobliżu. Ulga, jaką poczuł, gdy usłyszał dudnienie stóp na schodach była niewyobrażalna.
-       Harry! – zawołała pani Weasley, gdy już znalazła się w kuchni. – Na litość boską, co się dzieje?
-       Ginny rodzi!
Krzyknęła krotko z radością i klasnęła w ręce.
-       Na reszcie! – zawołała, po czym złapała płaszcz, torebkę oraz ramię Harry’ego. Wypadli oboje przed dom.- Nie ma co panikować, chłopcze. My już dawno wszystko zaplanowałyśmy. Ginny pewnie ma już sytuację pod kontrolą.
Gdy dotarli do domu Potterów stało się jasne, że pani Weasley miała rację.  Akuszerką okazała się Luna, która w momencie, w którym weszli do sypialni, klęczała obok Ginny i trzymała ją za rękę. Mówiła coś cicho tym swoim hipnotyzującym, natchnionym głosem.
-       Mamo! – zawołała z napięciem Ginny, na widok pani Weasley. Matka dopadła do niej radośnie i przejęła kontrolę nad całą sytuacją, wydając rozkazy Lunie i Harry’emu.
-       Luna, jesteś pewna, że wiesz, co robić? – zapytał Harry, gdy razem poszli do kuchni nastawić wodę we wcześniej przygotowanym dużym garnku.
-       Oczywiście, Harry – odpowiedziała spokojnie, zbierając ze stołu czyste ręczniki. - Odbierałam już kilka porodów.
-       Jesteś pewna, że to były ludzkie porody, prawda?
Luna spojrzała na niego bez cienia oburzenia, przekrzywiając głowę, jakby się zastanawiała nad jego słowami.
-       Taaak – powiedziała rozmarzonym tonem, który zawsze jakoś Harry’ego niepokoił. – Jestem prawie pewna, że moja kuzynka jest człowiekiem… Chociaż może być wampirem… Zawsze ją o to podejrzewałam. 
Ruszyła do salonu, pozostawiając osłupiałego Harry’ego. Ginny krzyczała, co raz głośniej i panika znów zaczęła ogarniać jej męża. Klęknął przy niej, nie mając pojęcia jak może pomóc. Pani Weasley spojrzała na niego zatroskana.
-       Harry, skarbie może poczekasz w salonie, a my…
-       Nie! – zawyła Ginny, podnosząc się na łokciach. – On mnie w to wpakował, to teraz będzie ze mną cały czas!
Godziny ciągnęły się w nieskończoność. Luna, ku zaskoczeniu Harry’ego, okazała się niezastąpiona. Świetnie sprawdzała się w swojej roli i naprawdę miała wprawę. Powoli za oknami zapadała noc, a sytuacja nie zmieniała się bardzo. Puls Harry’ego mimo to nie zwolnił ani na chwilę. Nie opuścił żony ręki żony, pozwalając jej zgniatać swoją dłoń i drapać ją paznokciami. Całe to poświęcenie zostało wynagrodzone chwilę po północy, kiedy umęczona Ginny opadła na poduszki, a Luna wyprostowała się, trzymając w ramionach płaczące wniebogłosy niemowlę. 
-       To chłopiec – powiedziała, owijając dziecko w pieluszki, po tym jak je już umyły z panią Weasley.
Harry pochylił się, wyswobodził rękę z uścisku żony, a potem pocałował Ginny w spocone czoło. W tym samym czasie ich pierworodny wypróbowywał swoje płuca po raz pierwszy w życiu
-       Jak chcesz go nazwać? – zapytała Ginny męża, kiedy Luna podała jej synka.
-       Chciałbym, żeby nosił imię mojego ojca – wyznał Harry, a ona pokiwała głową i uśmiechnęła się do dziecka.
-       Ustalmy, że ty wybierasz pierwsze imię, a ja drugie – zaproponowała, przyglądając się synkowi, który już zdążył się uspokoić i teraz patrzył na nią z zaciekawieniem w dużych, ciemnych oczach. – Jamesowi do kompletu dodam Syriusza i wyjdzie nam James Syriusz Potter.


Państwo Potter bardzo szybko zorientowali się, że dwójka z ich trojga dzieci odziedziczyła zarówno od strony Weasleyów jak i Potterów, taki szczególny zestaw genów, który nie pozwalał posiadaczom usiedzieć spokojnie w miejscu. Powodowało to, że zamierzenia spokojne, rodzinne wypady zamieniały się w istną gehennę. Szczególnie dla Harry'ego. Pod jego opieką, bowiem byli obaj chłopcy, a nad nimi zapanować było naprawdę bardzo trudno. James, gdy tylko wydostawał się na zewnątrz przemieniał się w istnego diabła.  Albus, uważany w rodzinie za tego spokojniejszego i grzeczniejszego, był tak podatny na wpływ starszego brata, że za wszelką cenę chciał go naśladować.
Było ciepłe, letnie popołudnie, kiedy całą rodziną wybrali się na ulicę Pokątną. Mieli zamiar tam poszukać prezentu urodzinowego dla Jamesa, który dziś kończył sześć lat. Spuchnięty z zazdrości Albus szedł przy matce, wlepiając zielone ślepka w niesionego przez ojca brata. Trzyletnia Lily, niesiona na rękach przez Ginny z radością rozglądała się dookoła, podekscytowana ruchem na ulicy. Kłótnie braci wcale jej nie obchodziły.
-       Jimbo, już wiesz, co chcesz dostać? – Harry zwrócił się do najstarszego syna, który wyginał się, jak fryga w jego objęciach.
-       Miotłę! – zawył malec, wymachując ręką w stronę sklepu z markowym sprzętem do quidditcha. – Taką szybką, jak mamy!
-       Dlaczego mnie to nie dziwi? – zachichotał Harry, oglądając się na resztę rodziny.
Godzinę później wyszli ze sklepu, robiąc w nim nie małe zamieszanie. Albus ryczał głośno, awanturując się, że także chce miotłę. James natomiast tańczył z długim pakunkiem w ramionach, który zawierał najnowszy model dziecięcej miotły – Bumblebee 3. Zajęty dokuczaniem bratu, nie patrzył gdzie szedł i zderzył się z wysoką kobietą w czarnej szacie.
-       Ojej – wymamrotał przestraszony, zadzierając głowę i patrząc na surową twarz kobiety.
-       James! – zawołał Harry, podbiegając do syna i łapiąc go na ręce. – Bardzo przepraszam… - zaczął i nagle urwał, widząc kto przed nim stoi. – Pani profesor!
-       Witaj Potter – McGonagall uśmiechnęła się lekko i skinęła na powitanie głową Ginny, która dołączyła do nich w tej chwili. – Ginny cieszę się, że cię widzę. Słyszałam, że nie wrócisz już na boisko?
-       To prawda, po narodzinach małej zdecydowałam się, że trochę posiedzę w domu, z dzieciakami – wyjaśniła Ginny, poprawiając Lily czapeczkę.
-       Och mój boże – westchnęła McGonagall, patrząc na Jamesa, który nadal był unieruchomiony w objęciach ojca. – Harry, twój syn jest dokładną kopią twojego ojca… Aż mnie ciarki przeszły, jak go zobaczyłam. Myślałam, że znów spotkałam Jamesa Pottera.
-       Ja jestem przecież James Potter! – zawołał chłopiec, patrząc na nią ze złością.
Dorośli parsknęli śmiechem, a James naturalnie nie zrozumiał, o co chodzi i zasępił się bardziej.
-       Niestety – westchnęła Ginny, targając włosy najstarszego syna. -  Jimbo jest idealną kopią dziadka, pani profesor.
-       Ten James Potter będzie już psuł krew komu innemu – oświadczyła z rozbawieniem McGonagall. – W tym roku odeszłam na zasłużoną emeryturę.
-       Och, jaka szkoda – wyrwało się Ginny, ale ich dawna nauczycielka pokręciła głową.
-       Już najwyższy czas – oświadczyła. – Z resztą, patrząc na wasze diablęta, cieszę się jeszcze bardziej.
W chwili, gdy to mówiła Albus, wściekły na pyszniącego się brata, przywalił mu z całej siły w nos. Nie trzeba było wiele, aby zaczęli się tarzać po ziemi i okładać. Potterowie rzucili się do rozdzielania dzieci, a McGonagall pożegnała się. Potem, gdy Harry zrugał synów za zachowanie godne małych dzikusów, zorientował się, że po raz pierwszy widział swoją dawną nauczycielkę uśmiechniętą.


-       Wejść! – zawołał Harry, odrywając się do pracy i spoglądając na drzwi. Stanęła w nich wysoka dziewczyna ubrana w ciemnogranatową szatę.
-       Dzień dobry, panie Potter – powiedziała, a w jej głosie słychać było nieangielski akcent. – Przysłano mnie do pana na stanowisko sekretarki.
-       Świetnie – ucieszył się Harry, wstając i podchodząc do niej. – Archiwum nie chce przyjmować ode mnie czasami raportów, bo mówią, że mam paskudne pismo. Jak ci na imię?
-       Vasiliki Floros – przedstawiła się, wyciągając rękę, która on uścisnął.
-       Czy to greckie nazwisko?
-       Tak, proszę pana.
Zasiadła za wskazanym jej biurkiem i zaczęła organizować sobie miejsce pracy. Harry wrócił do przerwanego zajęcia, jednak, co chwila zerkał na młodą czarownicę z ciekawością. Nigdy nie widział greczynki na własne oczy, chociaż miał pewne wyobrażenie, jaki mają one typ urody. Panna Foloros miała śniadą skórę, ciemne, duże oczy oraz lekko garbaty, długi nos. Włosy miała pofarbowane na ciemno rudo i spięte w luźny kok.
-       Jesteś tu na jakiejś wymianie? – zagadnął Harry, a ona drgnęła, przestając przepisywać. 
-       Wyjechałam z Grecji, bo nie było tam spokojnie – wyjaśniła, nie patrząc mu w oczy.
-       Nic o tym nie słyszałem – przyznał Harry, a ona wzruszyła ramionami. – Czy to było coś poważnego?
-       Zwykłe przepychanie różnych rodzin czarodziejskich – odparła, a on miał wrażenie, że nie mówiła całej prawdy. Zamruczał tylko ze zrozumieniem, po czym zerknął na zegarek i stwierdził, że właśnie zaczęła się jego przerwa na obiad.
-       Zostawiam cię z tym samą, w razie problemów, poczekaj na mnie. Przyjdę za godzinę – obiecał, ruszając w stronę drzwi.
-       Nie będzie problemów – zapewniła, uśmiechając się.
Harry zamiast na obiad gdzieś poza budynek ministerstwa, udał się do gabinetu Hermiony. Ona także nie korzystała z przerwy. Siedziała pochylona nad blatem biurka z piórem w jednej ręce i kanapką w drugiej. Nawet nie zauważyła, że wszedł.
-       Puk, puk – powiedział Harry i dopiero wtedy zwróciła na niego uwagę.
-       Och Harry! Cześć – uśmiechnęła się i nastawiła policzek do powitalnego buziaka.- Co cię sprowadza?
-       Dostałem nareszcie asystentkę. Chciałem się pochwalić. Właśnie siedzi w moim biurze i walczy z papierami.
-       Wspaniale – ucieszyła się Hermiona, wgryzając się kanapkę i żując szybko. – Najwyraźniej coś w kadrach się ruszyło i może i ja dostanę kogoś. Niedługo przestanę sypiać, bo tyle mam pracy.
-       Dasz się wyciągnąć na obiad?
-       No nie wiem…
-       Oj po prostu chodź!
Dziesięć minut temu siedzieli oboje w restauracji znajdującej się dwie przecznice dalej od ministerstwa.
-       Coś działo się niedawno w Grecji? – zapytał Harry, grzebiąc w swoim talerzu w poszukiwaniu kawałków kurczaka.
-       Trzy lata temu było okropne zamieszanie. Jakaś grupa czarodziei z rodzin niższego statusu zbuntowała się przed dużymi wpływami jednej bogatej rodziny – wyjaśniła Hermiona w zamyśleniu marszcząc czoło. – Pamiętam, że Kingsley machnął na to ręką, bo nie wyglądało to groźnie, ale potem zrobiło się naprawdę paskudnie.
-       Czyżby? Coś podobnego, jak u nas?
-       Zupełnie coś innego. Pamiętasz z historii, co zdarzyło się ostatnim Romanowom? – zapytała, a Harry wytężył pamięć i pokiwał głową. – To samo stało się z tamtą rodziną. Podobno wymordowali wszystkich.
-       O co poszło?
-       Dokładnie nie wiem, pewnie ci z departamentu międzynarodowego by ci powiedzieli dokładniej, ja znam tylko plotki. Słyszałam, że ta zamordowana rodzina była w posiadaniu jakiegoś ważnego artefaktu. Co tak nagle cię naszło na Grecję?
-       Moja asystentka jest greczynką – wyjaśnił Harry, a ona skinęła głową ze zrozumieniem. Zajęli się jedzeniem, a potem rozmowa zeszła na zupełnie inne tematy.
-       Mogę liczyć na twoją pomoc w sobotę po południu? – zapytała Hermiona, gdy wyszli z restauracji i wracali do ministerstwa.
-       Jasne, ale czy Ron nie poczuje się przez ciebie niedoceniony?
Hermiona zachichotała.
-       Och Harry, dla czarodzieja z krwi i kości podłączenie nowego telewizora jest po prostu niewykonalne. Z resztą, dawno u nas nie byliście, więc chętnie z wami razem wypiję kawę. Weź dzieciaki.
-       Bardzo chętnie. Ginny odpocznie od nas chwilkę a i twoje nie będą się nudziły. Moja godzina minęła – westchną Harry, zerkając na zegarek. -  Mam nadzieję, że moja nowa asystentka nie zginęła pod lawiną moich papierów.
Uścisnęli się na pożegnanie i rozstali. W swoim biurze Harry zastał pannę Floros spokojnie pracującą za swoim biurkiem.
-       Nie miałaś żadnych problemów? – zapytał, a ona podniosła głowę i spojrzała na niego wystraszona, jakby nie zauważyła jego wejścia.
-       Nie proszę pana – wydukała dziewczyna, po czym szybko wróciła do swojej pracy.
Harry chciał jeszcze z nią porozmawiać, ale na biurku czekał go stos samolocików do rozwinięcia i przeczytania, więc zajął się nimi, zapominając o swojej asystentce.


Na piętrze, w pokoju Jamesa trwała zabawa w najlepsze. Gdy Harry wrócił do domu, zastał swoją żonę przyczajoną przy drzwiach i obserwującą dzieci.
-       Ginny co…
-       Ćśśś – uciszyła go, kładąc mu palec na ustach i wskazała na dzieci.
Po kolei wdrapywały się na łóżko Jamesa i rzucały w tył, na poduszki, rozkładając ręce na boki. Tej zabawie towarzyszyły piski radości i salwy śmiechu.
-       Głowy zaraz sobie porozwalają – szepnął Harry, ale jego żona zaprzeczyła ruchem głowy.
-       Kiedy byłam mała – zaczęła także szeptem – bawiliśmy się w to z Ronem i bliźniakami. W momencie, w którym upadając do tyłu, orientowałeś się, że coś ci grozi, zaczynałeś wyrastać z dzieciństwa.
-       Jimbo ma już dziewięć lat.
-       I samą watę w głowie – westchnęła Ginny, kiwając głową z politowaniem. – Jest taki jak George i Fred. Oni nie bali się nigdy. Nawet jak byli dorośli, rzucali się na łóżko bez obaw.
Zamilkli wpatrzeni w swoją trzódkę. Zabawie zdecydowanie przewodził James, jednak, gdy tylko jego pomysły okazywały się zbyt ryzykowne, Albus od razu interweniował, powstrzymując siostrzyczkę, przed naśladowaniem najstarszego brata. To on zadecydował, aby osłonić wezgłowie łóżka poduszkami. Niestety James, jak zwykle zły, iż ktoś podważa jego autorytet, demonstracyjnie skoczył na łóżko. Przyczajeni za drzwiami rodzice aż skrzywili się, gdy drewno łupnęło głośno w spotkaniu z czaszką Jamesa. Harry wpadł do pokoju, jak tylko usłyszał ryk. Jim siedział na łóżku, z rozwalonego łuku brwiowego lała się krew, a z nosa ciekły mu smarki. Porwał synka w ramiona i pobiegł do kuchni, gdzie usadził go na blacie, obok zlewu. Mały wył w niebogłosy, podczas gdy ojciec obmywał go z krwi.
-       No już, Jimbo. Nie rycz, bo wyglądasz jak troll– uspokajał Harry, wyciągając różdżkę. – Jak będziesz się wiercił, to zostanie ci blizna.
James uspokoił się momentalnie i wlepił oczy w czoło ojca.
-       Taka jak twoja?
-       Emmm… mam nadzieję, że nie. Nie ruszaj się, zaraz to zatamuję.
-       Nie!- zawołał Jim, targając głową. – Chcę mieć taką bliznę, jak ty!
Ginny, która przypatrywała się całej akcji, postanowiła wkroczyć.
-       Jimmy, słuchaj taty.
Chłopiec usiadł spokojnie i pozwolił na operację.
-       A skąd masz tą bliznę, tato? – zapytał w końcu, kiedy Harry podał mu chusteczkę, aby wysmarkał nos.
-       Nie uwierzysz – uśmiechnął się Harry. – Przywaliłem głową w futrynę, jak wchodziłem na strych.
-       O… bolało?
-       Potwornie.
Jim zeskoczył z blatu i pognał na górę do rodzeństwa, pochwalić się, jaki był dzielny. Ginny starła krew syna z przodu szaty męża i przytuliła go mocno.
-       Kiedyś się dowiedzą, wiesz? – powiedziała, a on wzruszył ramionami.
-       Jeszcze trochę poczekamy z tym. Nie muszą wiedzieć, że żyliśmy w takich strasznych czasach. Ważne, że one moją mieć normalne życie. Na razie niech będą dziećmi.
-       Chciałabym, aby zawsze nimi zostały – westchnęła Ginny, wsłuchując się w radosne piski dobiegające z góry.
-       Im szybciej wypchniemy ich do Hogwartu, tym szybciej będziemy mogli postarać się o czwarte – zasugerował Harry, łapiąc żonę ramiona i niosąc ją na górę. – Chodź, zobaczymy czy ty też nie boisz się rzucać na łóżko bez obaw.


Kiedy ma się osiem lat zazwyczaj nie lubi się dziewczyn i wszystko, co jest dziewczyńskie, jest głupie. Jednak wnuczka pani Darcy była dziewczyną i była naprawdę super. Przyjeżdżała do babci co roku na święta oraz na wakacje i często odwiedzała Potterów, którzy mieszkali na przeciwko. Tak jak Albus, miała osiem lat i była czarownicą.
-       Sappy! Saaaapy!
Okno na piętrze otworzyło się i chuda dziewczynka o długich, czarnych warkoczach wychyliła się z niego.
-       Co chcesz, Albus?
-       Patrz, co mam! – zawołał chłopiec, wyciągając rękę, w której trzymał łyżwy. – To prawdziwe hokejówki! Tata zrobił nam ślizgawkę za domem. Chodź ze mną!
-       Ale ja… - urwała i zagryzła wargi.
-       Nauczę cię!
Skinęła głową, a chwilę później pojawiła się ubrana w kombinezon i czapkę. W objęciach ściskała białe figurówki.
-       Moje są dziewczyńskie – poskarżyła się, gdy przeprawiali się przez zasypany śniegiem ogród Potterów. – Tata powiedział, że dziewczynki mają białe albo różowe.
-       Ble rózowe – poparł Albus, wywalając język, aby dodatkowo zaakcentować obrzydzenie.
-       No właśnie!
Dotarli do ślizgawki i zaczęli zakładać łyżwy. Albus już od zeszłego roku uczył się jeździć, aby móc zaimponować Sappy. Wywarcie na niej wrażenia nie było proste, albowiem zdawało się, że ona umie wszystko. Wspinała się na drzewa, łapała żaby w ręce, nie bała się łazić po błocie ani bić się na pięści. 
Wyjechał na lód pewnie i zaczął zataczać kółka dookoła ślizgawki. Dziewczynka gramoliła się niezdarnie. Nogi jej się trzęsły, a gdy już stanęła wyprostowana, musiała machać rękami, aby utrzymać równowagę. Z zazdrością łypała na Albusa, który śmigał koło niej raz po raz.  Spróbowała zrobić kilka kroków, a potem upadła z impetem na pupę.
-       No chodź, Sappy! – zawołał, trochę zniecierpliwiony.
-       Nie! – zezłościła się i zaplotła ręce na piersi.- Łyżwy są głupie! Nie chce już jeździć!
Albus zebrał się w sobie i podjechał do dziewczynki, a potem wyciągnął rękę. Spojrzała na niego, zadzierając głowę i otwierając usta.
-       No chodź, pomogę ci. Wstań, a ja cię nauczę.
Podniosła się gramoląc z kolan. Albus, cały czerwony na policzkach, złapał ją za rękę i odepchnął się prawą nogą bardzo wolno. Ręka Sappy otulona żółtą rękawiczką, ściskała jego dłoń mocno.
Zapadł już zmierzch i właśnie zaczął padać śnieg. Wszędzie dookoła błyszczały świąteczne lampki. Zza uchylonego okna domu Potterów słychać było ciche dźwięki kolęd.
-       Nie puszczaj mnie, Albus.
-       Nie bój się, Sappy. Ja cię nigdy nie puszczę.
Tak właśnie Albus Potter zakochał się pierwszy raz.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Prolog cz. 1

Nie jestem pewna, czy takowy prolog powinnam pisać, ale po prostu miałam kilka pomysłów i chciałam się podzielić. Nigdy nie byłam pewna tego, co piszę o Harrym i reszcie. Cóż, to nie moje postacie, nigdy do końca nie umiałam odtworzyć ich toku myślenia. Prolog będzie miał tylko dwie części, a potem od razu lotem błyskawicy lecimy do Hogwartu, siadamy w wytartym pluszowym fotelu z wieży Gryffindoru i obserwujemy :)

~*~


-       Hej, Potter!
Harry wyprostował się i otarł czoło przedramieniem. Obejrzawszy się ujrzał Rona, George'a oraz Billa idących ku niemu przez ogród. Przysiadł na stercie kamieni, które właśnie przebierał, po czym ściągnął rękawice ochronne. Ron rzucił mu butelkę piwa, którą on ze zręcznością szukającego złapał w locie.
-       Gdzie Hermiona?- zapytał Harry, kiedy przyjaciel i jego bracia usiedli obok niego.
-       Ona… tego… - Ron zrobił dramatyczną pauzę, podczas której George i Bill parsknęli w zwinięte pięści.- Ona zwariowała… No wiesz, odkąd się oświadczyłem, ona i moja mama tak się nakręciły na to wszystko…
-       To wszystko? – zdziwił się Harry, otwierając butelkę.
-       No ten ślub i w ogóle.
Dwaj pozostali Weasleyowie nie wytrzymali i ryknęli śmiechem, Harry dołączył do nich, widząc zrozpaczoną minę przyjaciela. Wiedział ile wysiłku Ron poświęcił, aby zebrać w sobie odwagę i poprosić Hermionę o rękę. Dzielnie towarzyszył niemal aż do ostatniej chwili i prawie wepchnął go we drzwi restauracji, gdzie czekała Hermiona. Nie chodziło o to, że Ron wzbraniał się przed ślubem, problemem było raczej to, iż tak bardzo nie wierzył w sukces, że pozwalał sobie, aby sparaliżował go strach.
-       Nie po to tu jesteśmy- warkną Ron, próbując swoje zakłopotanie ukryć upijając łyk ze swojej butelki.
-       Tak- zgodził się George, zwracając się nagle ku Harry’emu.- Bo widzisz, mój młody Harry, sprawiłeś nam niejako wielki zawód.
-       Ja? – butelka Harry’ego zawisła w pół drogi do ust.
-       Byłeś naszym pewniakiem- kontynuował George, na co Bill pokiwał gorliwie głową.- W tego tu obecnego Ronalda nie wierzył nikt. Oczywiście nie wkalkulowaliśmy dobrej woli Hermiony, no i…
-       Założyli się o to, czy zostanę przyjęty! – wybuchnął Ron, obrzucając braci pogardliwym spojrzeniem.- Każdy obstawiał, że Hermiona pośle mnie do diabła!
-       Naturalnie każdy brał pod uwagę inny scenariusz, ale jednak, co do finału byliśmy raczej zgodni – uściślił Bill.- Straciliśmy kupę kasy…
Ron spojrzał na niego z mściwą satysfakcją i poklepał się po kieszeni, która zabrzęczała sugestywnie. Harry przepił do niego, w ten sposób mu gratulując.
-       Więc kiedy mam się spodziewać, że zostanę twoim drużbą? – zapytał, ocierając policzek trzymaną w dłoni rękawicą i bezwiednie rozcierając wilgotny cement po twarzy.
-       To zależy tylko i wyłącznie od mojej przyszłej żony, która właśnie w tym momencie prawdopodobnie dostaje ataku szału, że mnie przy niej nie ma – westchnął Ron.- Dobrze, że jest przy niej Ginny.
-       A skoro zeszliśmy już na ten temat…- ożywił się Bill.
Harry poczuł niemiłe ukłucie w żołądku. Zawsze obawiał się Weasleyów, kiedy wspominali o jego związku z ich siostrą. Z początku Ron nie bardzo umiał się zachować wobec nich, ale zawsze w porę udało mu się odegnać od siebie chęć przyłożenia przyjacielowi.
-       Bo widzisz, Harry Potterze – zaczął oficjalnie George. – Rozumiemy, że dałeś sobie czas na ochłonięcie, zebranie tego, co zostało do kupy i odbudowanie domu rodziców, ale mieliśmy nadzieję, że to wszystko będzie miało jakiś głębszy sens. Jak już mówiłem, przez ciebie także straciliśmy forsę, ponieważ bardziej pewne było, że to ty padniesz na kolana pierwszy, niż nasz braciszek.
-       Ja?
-       Och, Ron – westchnął Bill, przewracając oczami.- Czy ty jesteś tego pewny? On czasami jest taki tępy… Powiedzmy mu to wprost.
Wszyscy trzej spojrzeli na Harry’ego a on zacisnął palce na butelce.
-       Harry, kiedy oświadczysz się naszej siostrze? – wypalił Ron, a Harry otworzył usta, ale zorientowawszy się, że nie ma odpowiedzi na to pytanie, zamknął je, czując się niezwykle głupio.
-       Nie mamy w tym żadnych korzyści – zapewnił George szybko. – Choooociaż… Wybraniec, jako szwagier… być może dodałoby nam to jakiegoś prestiżu…
-       Wy… wy chcecie żebym się ożenił z Ginny? – wyjąkał wreszcie Harry.- Nie zabijecie mnie za to?
Ron wzruszył ramionami. Minę miał taką, jakby się poddał.
-       Zdecydowaliśmy, że ty, albo żaden.
-       Innych będziemy eliminować - wtrącił George.
-       Nie będzie innych - zapewnił Harry, dopijając jednym haustem swoje piwo. W tym momencie dostał tak duży zastrzyk pewności siebie, że gdyby mógł, poszedłby do Ginny tak, jak stał.
Weasleyowie widząc go w tym stanie wymienili porozumiewawcze uśmiechy, po czym wstali i przyjrzeli się budynkowy, stojącemu za ich plecami. Harry poświęcił bardzo dużo czasu na odbudowę swojego rodzinnego domu. Wiele prac wykonał własnoręcznie i był z tego niesamowicie dumny. Pomimo iż miał już jeden dom - ten, który odziedziczył po Syriuszu - Harry od razu zajął się odbudową domu Lily i Jamesa. Widząc jak to pozwala mu wrócić do normalności i poradzić sobie z traumą po wydarzeniach z Hogwartu, przyjaciele zostawili go w spokoju, zmuszając jedynie, aby pamiętał o posiłkach i śnie. Czasami potrzeba było dwóch osób, aby zaciągnąć go do Nory, gdzie Ginny i pani Weasley wpychały w niego sterty jedzenia i czasami zmuszone były, aby zamknąć go w pokoju siłą.
-       Całkiem nieźle ci to wyszło – ocenił Bill, oglądając kamienne ściany domu i czerwoną wesołą dachówkę. – Zupełnie nie rozumiem, po co męczysz się z tym ogrodem.
-       Planowałem, że wszystko będzie tak, zanim Voldemort wysadził go w powietrze…
-       Ile tam jest pokoi? – zaciekawił się Ron, licząc okna na pierwszym piętrze.
-       Cztery…
-       Poważne plany masz, widzę – zachichotał George.
Harry, poczuł, że gorąco uderza mu na twarz, więc odwrócił się placami do nich i cisnął pustą butelkę na kupę gruzu nieopodal.
-       Wszystko elegancko- bronił Harry’ego najstarszy z Weasleyów.- Tylko wnosić pannę młodą przez próg.
-       Dajcie chłopakowi spokój – zawołał Ron.- Zrozumiał, to co chcieliśmy mu przekazać. Musimy wracać, jeżeli nie chcemy, żeby Hermiona aportowała mi się na głowie.
-       Harry liczymy na ciebie! – zawołał George na odchodnym, po czym wszyscy trzej się teleportowali z głośnym trzaskiem.

Ulica Pokątna była zatłoczona o tej porze dnia. Zbliżał się wrzesień i wszędzie aż roiło się od uczniów Hogwartu i ich rodziców.  Harry z trudem przepychał się przez gwarny tłum; co chwila ktoś go popychał, albo nadeptywał mu na stopę. W końcu, czując się równie zgnieciony jak po teleportacji, wyrwał się z potoku ludzi i dopadł sklepu jubilerskiego. Wszedł chyłkiem do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu, czując, że gdzieś głęboko w nim narasta panika.
-       W czym mogę pomóc? – zapytała tryskająca energią czarownica za ladą.- Och… - jej spojrzenie prześlizgnęło się po czole Harry’ego, a filiżanka, którą trzymała w ręce rozbiła się po podłogę. – Pan Potter! To dla mnie wielki zaszczyt.
Harry podszedł do lady powoli i upewniwszy się, że nikt na niego nie patrzy, odchrząknął, a potem powiedział ściszonym głosem:
-       Poszukuję pierścionka zaręczynowego… musi… musi być naprawdę świetny.
Czarownica rzuciła się na poszukiwania, a Harry stał, wciskając ręce w kieszenie i czuł, że poci się, mimo, iż w sklepie wcale nie było gorąco.
-       Proszę zobaczyć, czy te panu się podobają, panie Potter – zaświergotała kobieta, kładąc na ladzie kilka pudełek wyściełanych aksamitem, na którym leżały pierścionki.
Każdy z nich był naprawdę zachwycający: jedne były złote i miały po kilka skrzących się oczek, w różnych kolorach, a inne srebrne i wyglądały na robotę goblinów, bo miały misterne, cienkie jak pajęczyna zdobienia i mnóstwo kamieni.
-       Eee… - wydusił z siebie Harry, po kolei przyglądając się każdemu z nich. Wszystkie były naprawdę ładne, a on nie miał pojęcia, który mógłby wywołać u Ginny reakcję jego satysfakcjonującą. Nagle w oknie wystawowym mignęło mu coś brązowego i splątanego.- Proszę chwilkę poczekać – rzucił ekspedientce i wypadł na ulicę.
Tłum od razu go pochłonął, jednak nie stracił celu z oczu.
-       Hej, Hermiona!- zawołał, ale gwar zagłuszył jego głos.- Hermiona! HERMIONA!
Przepychając się jak komandos, dopadł dziewczyny i złapawszy ją w pasie, podniósł a potem wyniósł z tłumu. Z początku zszokowana Hermiona zaczęła się ciskać i piszczeć, ale gdy odwróciła się, aby poznać twarz porywacza, uspokoiła się od razu.
-       Harry! – wydyszała, poprawiając ubranie i włosy. Niektórzy przechodnie przypatrywali im się z rozbawieniem, lub zaciekawieniem.- Co ty wyprawiasz? Oszalałeś?
-       Musisz mi pomóc. Musisz- powtórzył z naciskiem, po czym złapał ją za rękę i powlókł do jubilera.
-       Harry Potterze czy wyjaśnisz mi… - zaczęła, ale urwała błyskawicznie orientując się, o co chodziło. W spokoju podeszła do lady, gdzie czekała na nich zdziwiona ekspedientka. – To dla Ginny, prawda?
-       Hermiono! – zawołał Harry z wyrzutem, a ona parsknęła śmiechem i uspokoiła go gestem dłoni.
-       Spokojnie, spokojnie, tylko się upewniałam. Zobaczmy…
Zabrała się za oglądanie pierścionków, głośno komentując wszystkie ich zalety i wady. Po kilku minutach z sześciu pudełeczek zostało na ladzie trzy, aż w końcu Hermiona zaśmiała się i pacnęła dłonią w czoło. 
-       Harry!- zawołała uradowana.- Oczko powinno być zielone!
-       Zielone! – powtórzyła zachwycona ekspedientka, klaskając w dłonie.
Harry nie rozumiał entuzjazmu obu kobiet, jednak w chwili, gdy czarownica udała się na poszukiwanie pierścionka z zielonym oczkiem, uchwycił wymowne spojrzenie przyjaciółki i zorientował się, że chodziło im o jego kolor oczu.
-       „Ma oczy zielone jak pikle z ropuchy…”- zanuciła złośliwie Hermiona, przyglądając się swojemu pierścionkowi, który był pamiątką rodzinną Weasleyów. Pani Weasley sama zaproponowała go Ronowi, pijana ze szczęścia, że Hermiona dołączy do ich rodziny. Wyglądało na to, że to jak na razie najbardziej ukochana synowa.
Urwała, bo sprzedawczyni wróciła pośpiesznie, niosąc w dłoniach srebrne pudełko niczym największy skarb. Otworzyła je, a Hermiona i Harry wydali równocześnie okrzyk zachwytu.


Ginny zawsze wiedziała gdzie jest Harry. Miała jakiś szósty zmysł, który mówił jej gdzie powinna spojrzeć, aby go zobaczyć. W tej chwili zataczała koło nad boiskiem do Quidditcha, gdzieś na wysokości stu stóp nad ziemią, więc uznała za absurdalne odczucie, że gdzieś w pobliżu jest Harry Potter. Nagle szybko zorientowała się, że koleżanki z drużyny gdzieś zniknęły. Spojrzawszy pod siebie, zobaczyła je zbite w grupkę na murawie i wpatrujące się w nią z zachwytem. Ułamek sekundy potem rączka czyjejś miotły otarła się jej o udo, a ktoś objął ją w pasie i szepnął do ucha:
-       Mam cię, Weasley…
-       Och to ty, Potter – westchnęła, teatralnie przewracając oczami.
-       Dla ciebie: kapitanie Potter – powiedział tonem, którego używał na szkolnym boisku, po czym wsadził jej nos do ucha.
-       Nie możemy się tu całować, bo jak zlecimy, połamiemy sobie karki – ostrzegła, a on zaśmiał się i wyjął coś z kieszeni bluzy i nadal obejmując ją ręką w pasie, pokazał jej na wyciągniętej dłoni aksamitne pudełeczko. 
Ginny z głośnym świstem zrobiła wdech i nie wypuszczając powietrza, sięgnęła po pudełko.
-       Czy to znaczy, że jestem wybranką wybrańca? – zapytała zadziornie, zerkając na niego przez ramię. Zachichotała na widok jego skrzywionej miny, a potem otworzyła puzderko. Aż pisnęła na widok znajdującego się w nim pierścionka.
-       Ginevro Weasley – powiedział Harry bardzo oficjalnym tonem – czy zechcesz zostać panią Potter?
-       Któż inny zasługiwałby by nią być?
Harry śmiejąc się, pocałował ją w policzek, a potem wsunął pierścionek na palec dziewczyny. Trochę krępował go aplauz koleżanek Ginny, jednak starał się być bardzo dzielny. Nikt nie zauważył, że denerwował się bardziej niż wtedy, gdy stał naprzeciw Voldemorta.  

Do ogłoszenia swoich zaręczyn musieli jeszcze czekać cały miesiąc. Harry bardzo się starał, aby nie zepsuć wielkiej chwili Rona i Hermiony. Wiedział, że gdyby powiedzieli, chociaż jednej osobie z rodziny Ginny, wesele jego przyjaciół zostałoby totalnie przyćmione tą nowiną.
Na ślubie Rona, jako drużba musiał zachować bardzo trzeźwy umysł. Pan młody źle sobie z tym radził, jednakże paraliżujący strach i trema nie zdołały odciąć go od świata w zupełności, gdyż stojąc wraz z Harrym obok mistrza ceremonii i czekając na Hermionę, złapał przyjaciela za rękaw i oświadczył z dumą oraz nutką przerażenia:
-       Stary, ja żenię się z Hermioną! Z Hermioną, rozumiesz?
-       Tak, Ron. Wiem – rzekł spokojnie Harry, poklepując przyjaciela uspokajająco po ramieniu.
Gdy wejściu do kaplicy pojawiła się panna młoda prowadzona przez swojego ojca, Ron westchnął z zachwytem. Hermiona szła dumnie, uśmiechając się do siedzących po bokach gości. Wyglądała na niesamowicie spokojną, chociaż Harry dobrze wiedział, że jeszcze dwie godziny temu ona i Ginny skacząc dookoła pokoju piszczały w niebogłosy: „Bierzemy ślub! Hermiona bierze ślub”. Być może on powinien zaaplikować coś podobnego Ronowi, bo ten był tak zestresowany, że mógł w każdej chwili niespodziewanie osunąć się na podłogę. Hermiona stanęła obok nich, a zaraz za nią Ginny, która pełniła rolę druhny. Harry zerknął na rękę narzeczonej, jednak pierścionka nie było widać na jej palcu. Przesunęła oczko tak, aby nie rzucało się nikomu w oczy.
Mimo obaw o stan pana młodego, cała ceremonia przebiegła gładko. Gdy nadszedł czas wesela, Harry spanikowany zorientował się, że powinien zatańczyć z Ginny, jednak jak dotąd nie nauczył się tańczyć lepiej, niż gdy to robił na balu bożonarodzeniowym w czwartej klasie.
-       Musisz trenować przed naszym wielkim dniem – skwitowała jego opory Ginny, po czym wyciągnęła go na parkiet.
Gdy tańczyli, a ona cichutko liczyła, aby on mógł wpaść w rytm, Harry obserwował inne pary na parkiecie. Ron i Hermiona wpatrzeni w siebie wirowali na środku sali; Ron co chwila pochylał się do niej i mówił coś, po czym ona wybuchała śmiechem. Pan Weasley tańczył z Audrey – żoną Percy’ego, który to partnerował swojej matce. Bill i Fleur tańczyli w kółeczku razem z chwiejnie stojącą na nóżkach Victorie. Harry napotkał wzrok George’a a on mrugnął do niego i zniknął w tłumie.
-       Bardziej jego dziury po uchu, boję się dziury ziejącej obok niego – szepnęła Ginny, widząc, na kogo Harry patrzy. Harry zamruczał ze zrozumieniem. – Wiesz, że jego patronus nie pojawił się od śmierci Freda? On… on po prostu nie może… Widziałam tyle razy, jak próbował.
Harry poczuł bardzo nieprzyjemny ucisk w żołądku. Rodzina Weasleyów poniosła przez niego straty, których nie mógł niczym zrekompensować.
-       Nie obwiniaj się!- Ginny potrząsnęła nim lekko.- Zawsze wiem, kiedy to robisz, masz wtedy taki przygnębiający wyraz twarzy.
-       Ale przecież wiesz, że…
-       Pewne rzeczy musiały się wydarzyć – przerwała mu surowo.- Wtedy robiliśmy wszystko najlepiej jak umieliśmy.
Harry westchnął i przycisnął głowę narzeczonej do piersi. W tłumie gości mignął mu znów George. Podniósł kciuk w górę i wyszczerzył się.
Muzyka ucichła na chwilę, a Ginny wyprostowała się i uśmiechnęła ponownie, jakby ta chwila smutku w ogóle nie miała miejsca. Była twarda, jak wszyscy z jej rodziny. Harry obdarzył ją pełnym uwielbienia spojrzeniem i pomyślał, że gdyby nie Ron i Hermiona, wykrzyczałby wszystkim tu i teraz, że ta dziewczyna zgodziła się za niego wyjść.
-       Chodź, zaraz Hermiona będzie tańczyć ze swoim ojcem, więc musimy się zająć Ronem i dodać mu otuchy – powiedziała Ginny i pociągnęła zapatrzonego w nią Harrego w stronę pana młodego.