sobota, 23 lutego 2013

Metryczki bohaterów

Przepraszam, że nie ma nowego rozdziału. Cały tydzień zajmowałam sie polowaniem na doktorów i profesorów, aby dostać wpisy. Miałam pisać w piątek, ale przypomniałam sobie, że mam przyjaciółki. Na osłodę, postanowiłam opublikować metryczki bohaterów. Będę potem tą notkę aktualizować, więc jakby kto chciał do niej wrócić opatrzę ją tagiem "metryczki".
Zapraszam też raz w tygodniu na mojego bloga na stronie Tygodnika Starachowickiego, gdzie piszę felietony :D blog tygodnik - mam na imię Ada, jakby ktoś  nie pamiętał.


 
Postacie z kanonu HP:


James Syriusz Potter (dla rodziny Jimbo, dla przyjaciół J.S.)
Rodzina: najstarszy syn Harry’ego i Ginny
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: na początku 12 lat
Dom: Gryffindor
Oczy: brązowe
Włosy: czarne,
Cechy szczególne: brak piegów, bardzo podobny do dziadka od strony ojca z wyglądu i z zachowania


Albus Severus Potter (dla rodziny Al lub Albi)
Rodzina: drugi syn Harry’ego i Ginny
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: na początku 11 lat
Dom: Gryffindor
Oczy: zielone
Włosy: ciemnokasztanowe
Cechy szczególne: piegi, słaby wzrok po ojcu, nie lubi latać na miotle


Rose Weasley
Rodzina: najstarsza i jedyna córka Rona i Hermiony
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: rówieśnica Albusa
Dom: Gryffindor
Oczy: błękitne
Włosy: Ciemne rude, kręcone, długie aż do pasa
Cechy szczególne: piegi, mądra, ale bardzo niezdarna, często się potyka albo coś podpala

Scorpius Malfoy
Rodzina: jedyny syn Dracona i Astorii
Pochodzenie: czysta krew
Wiek: rówieśnik Rose i Albusa
Dom: Slytherin
Oczy: szaroniebieskie
Włosy: blond, ciemniejsze niż ojca
Cechy szczególne: bardzo małomówny, kocha książki, a gdy się peszy, automatycznie wpada w złość


Dominique i Louis Weasley
Rodzina: synowie Billa i Fleur, siostra Victorie
Pochodzenie: czystej krwi, w jednej ósmej wille
Wiek: dwa lata starsi od Jamesa
Dom: Dominique- Ravenclaw, Louis – Hufflepuff
Oczy: błękitne
Włosy: platynowy blond
Cechy szczególne: Dominique jest jednym z lepszych uczniów, a Louis gra w Quidditcha


Victorie Weasley
Rodzina: najstarsze dziecko Billa i Fleur
Pochodzenie: czystej krwi, w jednej ósmej willa
Wiek: siedemnaście lat
Dom: Ravenclaw
Oczy: błękitne
Włosy: platynowy blond
Cechy szczególne: piegi, jest prefektem naczelnym


Hugo Weasley
Rodzina: jedyny syn Rona i Hermiony, młodszy brat Rose
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: w wieku Lily, dwa lata młodszy od Rose
Dom:----------
Oczy: błękitne
Włosy: rude
Cechy szczególne: piegi, nosi okulary, z charakteru podobny do matki a z wyglądu do ojca.


Lily Luna Potter
Rodzina: jedyna córka Harry’ego i Ginny
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: na początku 9 lat
Dom:--------
Oczy: brązowe
Włosy: rude, długie za łopatki.
Cechy szczególne: piegi, bardzo wścibska, uwielbia podsłuchiwać


W opowiadaniu pojawiać się będą też:
Molly i Lucy – córki Percy’go
Fred i Roxanne – dzieci George’a i Angeliny
Lorcan i Lysander Scamander – synowie-bliźniacy Luny


Moje własne postacie:

Sapphire Darcy (dla przyjaciół Darcy, dla rodziny Sappy)
Rodzina: rodzice (ojciec Heliodor), babcia i młodszy brat - Jasper.
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: rówieśniczka Rose i Albusa.
Dom: Gryffindor.
Oczy: lekko skośne, niebieskie.
Włosy: Czarne, proste, „na pazia”
Cechy szczególne: bardzo złośliwa, ambitna


Amber Green (dla rodziny Berry)
Rodzina: rodzice (matka Pearl), starsza siostra Jade. 
Pochodzenie: czystej krwi
Wiek: rok starsza od Jamesa, rówieśniczka Amethyst.
Dom: Huffelepuff
Oczy: duże, brązowożółte.
Włosy: złoto blond, sięgające do łopatek, zwykle splecione w warkocz i upięte dookoła głowy.
Cechy szczególne: bardzo szybko mówi, ma jasne brwi i rzęsy


Christopher Bellamy (dla przyjaciół i rodziny Chris lub Thoper)
Rodzina: dwaj bracia oraz ojciec.
Pochodzenie: muggleborn
Wiek: rówieśnik Jamesa.
Dom: Gryffindor.
Oczy: brązowe.
Włosy: krótkie, szaro blond.
Cechy szczególne: bardzo wysoki, ma odstające uszy


Carlisle Grand (dla przyjaciół Carl, lub Carly)
Rodzina: matka i trzy siostry
Pochodzenie: półkrwi
Wiek: rówieśnik Jamesa
Dom: Gryffindor
Oczy: błękitne
Włosy: jasne blond, kręcone
Cechy szczególne: dość niski, nawet jak na swój wiek, musi brać lekarstwa, gdyż jest chory na tajemniczą chorobę


czwartek, 14 lutego 2013

Bonus, który piszę, zamiast się uczyć cz.2 - walentynkowa.

Poczujcie moją miłość do świata i do Was! Oto moja walentynka dla każdego, kto czyta moje opowiadanie. Zdałam wczoraj egzamin na 3+ i jestem z siebie taka dumna, że w nagrodę kupiłam sobie torbę chipsów i piwo. Za godzinę jadę po Rh na dworzec i będziemy obchodzić nasze ósme wspólne walentynki. Czad, nie? Nowy rozdział głównego opowiadania za tydzień w piątek albo w sobotę. Ten bonus to są takie różne kawałeczki, które można powciskać w moje opowiadanie, albo nawet dodać przed nie.
Pamiętajcie - nawet jeżeli dziś nie macie randki, to i tak właśnie czytacie swoja walentynkę! :)
Pozdrawiam,
Astal, co boi się iść do łazienki, bo tam siedzi pająk.



-      Jak ty to robisz?
Syriusz odgarnął z oczu włosy i spojrzał na swojego najlepszego przyjaciela, który właśnie siadł przed nim na fotelu i zadał to dziwne pytanie.
-      To, czyli co?
-      Siedzisz i czytasz, a wszystkie dziewczyny dookoła gapią się na ciebie, jakbyś był cholernym centrum wszechświata.
Black błysną zębami w cwaniackim uśmiechu, a potem rozejrzał się dookoła, faktycznie wiele dziewczyn zerkało na niego. Jedna nawet, gdy ich spojrzenia spotkały się, spłonęła rumieńcem.
-      Zazdrościmy?
-      Chcę wiedzieć jak ty to robisz. Jesteś przecież o wiele większym palantem niż ja, a ciebie dziewczyny lubią.
-      Chodzi ci o konkretną dziewczynę, nieprawdaż?
James nic nie powiedział, tylko nabrał powietrza w policzki i zmarszczył się. Syriusz odłożył książkę, usiadł prosto i nachylił się do przyjaciela.
-      Sekret polega na tym, mały Jimbo, aby wywołać u dziewczyny tak zwany efekt „ojejku”.
-      Pierwsze słyszę – burknął Jim, mimo wolinie przysunął się do Syriusza. Wyglądali z daleka, jakby właśnie powierzali sobie największy sekret.
-      Wszystkie prawa zastrzeżone dla Syriusza Blacka.
-      Ale powiesz na czym to polega?
-      Słuchaj – każda twoja wypowiedź, oraz wszystkie twoje czyny mają sprowadzać się do tego, aby dziewczyna poczuła się tak miło, że to powie. Patrz i ucz się – rzucił, wyprostowując się i skanując pokój wspólny dookoła w poszukiwaniu dobrego obiektu badawczego. Ujrzał Liz Tucker siedzącą nieopodal na parapecie, zaczytaną w książce. – Hej Liza! – dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. – Nie zdążyłem ci jeszcze powiedzieć dziś, że twoje nogi wyglądają świetnie na obcasach. Noś je częściej!
-      Ojejku dzięki – ucieszyła się Liza, szybko zerkając na swoje nogi, a potem znowu na Syriusza. –  Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Jestem bardzo niska…
-      Nonsens, masz świetne nogi, Liz.
-       Ale jesteś kokiet, Syriusz – westchnęła się Liza, siadając inaczej i zakładając nogę na nogę. Wcale nie wyglądała na obrażoną, co więcej zaczęła trzepotać rzęsami intensywniej. - Chcesz te notatki z historii magii, o które wcześniej prosiłeś?
-      Ekstra! Zaraz do ciebie przyjdę - zawołał Syriusz, spoglądając na Jamesa wymownie. – Widzisz? Tak to działa. Wieczorem w sypialni powadze cię w tajniki mojej sekretnej sztuki podrywania. Do tego czasu, nie próbuj sam z tego korzystać.
Wieczorem Syriusz w dormitorium zaczął uczyć Jamesa swoich tajemnych taktyk.
-      Słuchaj – zaczął Black śmiertelnie poważnym tonem.- Jest kilka kategorii rzeczy, które możesz komplementować. Pierwsza, najbezpieczniejsza, to zdolności i intelekt. Jeżeli chcesz podlizać się Evans, to mów jej, jaka mądra i zdolna jest.
-      A jaka jest druga kategoria?
-      Mniej bezpieczna, ale raz a jakiś czas możesz to zastosować – uroda. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi zasugerować, że Evans ma niezły tyłek.
-      Łapa!
-      Mówię, co widzę, Rogacz.
-      Zaskakujące jest to, że jeśli chodzi o podrywanie potrafisz opracowywać całe plany działania, a gdy przychodzi o nauki, jesteś kompletnie beznadziejny – odezwał się Remus, odkładając książkę i spoglądając na przyjaciela z politowaniem.  – James nie słuchaj go, on nie zna się na takich dziewczynach jak Lily. Doskonale wiesz, dlaczego ona cię nie znosi, nie?
-      Nadmieniła coś o tym, wtedy nad jeziorem…
Syriusz zachichotał na wspomnienie tamtej awantury, a Jim zmroził go spojrzeniem.
-      Skoro chcesz, żeby była ci bardziej przychylna, to po prostu nie rób tego, co ją wkurza. To proste.
-      A czy nie zaszkodzi spróbować metody Łapy?
-      Jeżeli lubisz palić za sobą mosty…
To powiedziawszy Remus wstał i wyszedł z dormitorium wyglądając na obrażonego. Naprawdę nie lubił tego, jak Syriusz kokietował dziewczyny. To było sztuczne i wypracowane, a takie rzeczy wcale nie były w stylu Jamesa. On doskonale mógł przewidzieć, że z chwilą, gdy Jim zacznie wcielać plan Łapy w życie będzie to totalna klapa.
Następnego dnia, na lekcji eliksirów Lily została unieszczęśliwiona towarzystwem Jamesa w ławce. Jimowi udało się przydybać Liz, z którą Lily zawsze siedziała, i przekupić ją, by zgodziła się zamienić miejscami z nim. Po jednej torbie cukierków cytrynowych i godzinie namawiania Liza uległa. Z resztą nic nie straciła na tej podmianie, bo wylądowała obok Remusa, który zawsze chętnie wszystkim pomagał na lekcjach.
-      Lily mogłabyś pożyczyć mi swoje mieszadełko? – zapytał przymilnie James.
-      A co zrobiłeś ze swoim, Potter?
-      Obawiam się, że wyleciało przez okno, gdy Syriusz rzucił nim w Petera. 
Lily niechętnie podała mu wspomniany przedmiot. Ukradkowo zerknęła na zawartość jego kociołka. Nie wyglądało to różowo, a powinno. W podręczniku wyraźnie napisane było, że półprodukt tego eliksiru powinien mieć kolor jasnego różu. U Jamesa w kociołku natomiast bulgotało coś o kolorze dojrzałej śliwki węgierki.
-      Nie dodałeś korzenia piołunu – poinformowała Jima Lily.
-      Słucham?
-      Pominąłeś jeden składnik.
-      Och… Jestem dziś trochę rozkojarzony…. Dzięki. Jesteś świetna z eliksirów.
-      Mmmm nie taka świetna.
-      Daj spokój ze skromnością – uśmiechnął się James. – Od początku widać było, że masz do tego smykałkę.
-      Ojej dziękuję – szepnęła Lily, powracając do swojego eliksiru i pochylając się głęboko do przodu, aby nikt nie zauważył, że się zarumieniła.
James kątem oka zauważył, że Syriusz pokazuje mu uniesiony do góry kciuk.


Hałas i krzyki za rogiem sprawiły, że Lily przystanęła. Wolała być ostrożna, bo ostatnio w szkole zdarzały się dziwne i bardzo niepokojące wypadki.
-      Dopadnę was, dupki! – usłyszała męski głos, w którym słychać było wściekłość.
Wychyliła się zza węgła, trzymając różdżkę w pogotowiu. Ujrzała dwie osoby klęczące na podłodze obok sterty książek i pergaminów – Jamesa Pottera i jakiegoś małego chłopca, wyglądającego na pierwszoklasistę.
-      Nic ci się nie stało? – zapytał James. Wyglądał na zaniepokojonego.
-      Wywrócili mnie i pomazali mi książki – poskarżył się chłopiec, pokazując Jamesowi jedną z książek, na której okładce napisane było „szlama” czerwonymi literami.
-      Nie przejmuj się – pocieszył go Jim, klepiąc po ramieniu. Starał się ukryć to jak bardzo był wściekły i wystraszony, zachowując się niczym dobry starszy brat. – Wstań, a ja to naprawię.
-      Co się stało? – odezwała się Lily, a oni dwaj aż podskoczyli, bo wcale nie zauważyli jej obecności.
-      Znowu jakichś dwóch palantów uważa za śmieszne dręczyć ludzi – wyjaśnił James, zerkając w bok, tak gdzie uciekli oprawcy. W jego oczach błysnęła czysta nienawiść, doskonale widać było, że gardzi takim zachowaniem. – Jak masz na imię? – zwrócił się znów do pierwszaka.
-      Jordan Lewis – bąknął chłopiec.
-      Daj książkę, Jordan. Zakryję ten napis okładką – zaoferował James wyciągając różdżkę. – Co na niej byś chciał?
-      Smoki.
-      Ja też je lubię – uśmiechnął się Jim, stukając w książkę różdżką. – Są super.
Chwilę potem oddał rozpromienionemu Jordanowi książkę obłożoną w czerwoną okładkę, po której wiły się złote smoki. Chłopiec przyglądał się im chwilę, jak oczarowany.
-      Chcesz żeby odprowadzić cię do twojego pokoju wspólnego?
-      Miałem się spotkać z kolegami w bibliotece – wyjaśnił Jordan, machając ręką w stronę, z której przyszła Lily.
-      To leć tam szybko i staraj się nie chodzić sam po korytarzu, ok.?
Chłopiec puścił się truchcikiem i już po chwili zniknął za rogiem. James patrzył za nim chwilę, jakby nasłuchując jego kroków, aż w końcu przeniósł spojrzenie na Lily, która przez cały czas obserwowała uważnie. James wydał się jej nagle jakiś inny – łagodniejszy, spokojniejszy…
-      Zaraz mam trening, ale odprowadzę cię do wieży – to było oświadczenie, a nie pytanie. Lily drgnęła i zmarszczyła się, ale on udał, że tego nie zauważył. – No chodź.
-      Sama umiem chodzić, Potter.
Spojrzał na nią ze złością, a potem chwycił ją za rękę i zaczął za sobą wlec w stronę wieży.
-      Możesz mnie nienawidzić – warknął Jim, nawet nie zwalniając, chociaż ona musiała prawie biec, aby za nim nadążyć. – Ale widziałaś, co stało się tamtemu dzieciakowi. Nie możesz chodzić sama, bo ty też możesz stać się celem takich ataków… Daj tą torbę, wygląda na ciężką.
Przewiesił sobie torbę Lily przez ramię, a ona w niemym zdziwieniu spojrzała na niego okrągłymi oczami. Jak sięgnęła pamięcią wstecz, to Potter ostatnio nie zachowywał się jak pajac. Wszyscy mieli nadzieję, że gdy został kapitanem drużyny, spoważnieje i przestanie robić głupoty, ale na taką przemianę cała szkoła musiała czekać jeszcze rok. Działalność Huncwotów ostatnimi czasy była bardzo znikoma, a członkowie grupy częściej widzialni byli przy nauce czy też podczas pomocy ofiarom ataków.
-      Nie mogę pozwolić, żeby tobie stała się krzywa – powiedział James, a to jego głosu był łagodniejszy niż przedtem.
-      Umiem się obronić – burknęła Lily, chcąc ukryć, jak bardzo była pod wrażeniem takiej troski o jej osobę.
-      Wiem, ale gdyby jednak coś ci się stało, to ja bym sobie nie darował, że nic nie zrobiłem – spojrzał na nią a ona poczuła wbrew sobie, że bardzo podoba jej się to, co on teraz powiedział. Nagle wydał się jej dorosły i odpowiedzialny.
-      Nic mi się nie stanie – parsknęła, szybko się opamiętawszy. Nie mogła przecież stracić twarzy przed kimś takim jak Potter, niezależnie od tego jak bardzo ujmująco opiekuńczy był.
-      Ja o to zadbam.


-      Zaproszenie do was na święta? – zapytał James, bo wydawało mu się, że się przesłyszał. Miał bardzo głęboką nadzieję, że się przesłyszał.
-      Mhm…- wymruczała Lily, udając, że wtula się w jego pierś, choć tak naprawdę chciał uniknąć patrzenia na niego. Sama wmanewrowała go w ten obiadek zapoznawczy, kiedy matka nie dawała jej spokoju, ciągle wypytując „kto to był ten przystojny okularnik?”. – Mama przysłała list, a w nim zaprasza cię do nas.
-      Doskonale – wypluł James, nagle przestając się interesować wydekoltowaną bluzką Lily, chociaż wcześniej nic innego się dla niego nie liczyło. Nawet to, że byli w bibliotece. Przydybał ją między regałami, dopilnowując, aby bibliotekarka ich nie zauważyła.
-      Jim to tylko kilka godzin – wymruczała Lily, starając się go na powrót zainteresować sobą. – Moi rodzice chcą cię poznać.
-      Już sobie to wyobrażam… - wyburczał rozsierdzony Rogacz. Nagle wyprostował się, przywołał na swoje oblicze sztuczny uśmiech i wyciągnął przed siebie rękę. – Witam pana, panie Evans! Tak, to ja jestem tym gościem, który pragnie miętosić biust pana córki.  Tak się cieszę, że nareszcie mogę pana poznać!
Udał, że wita się z niewidzialnym mężczyzną. Oczy Lily zwęziły się w szparki. James wpadł w tak dobry nastrój nagle, że postanowił sobie nie przeszkadzać.
-      Ach pani Evans! Muszę przyznać, że teraz widzę, po kim pani córka ma tak zjawiskowy tyłek…
Lily zakryła mu obiema dłońmi usta
-      Wiesz, jaki jest z tobą problem, Potter? – powiedziała poważnie. – Nigdy nie wiem czy żartujesz, czy mówisz poważnie. Teraz właśnie obawiam się, że mógłbyś powiedzieć te głupoty przy moich rodzicach.
-      Ja sobie to wypraszam! Ja naprawdę chcę miętosić…
-      Ok. ok.! Pojęłam aluzję.
-      Niezwykle subtelną…
-      Tylko, jeżeli nie znasz znaczenia słowa „subtelny”. A ty znasz, James. Nie jesteś w połowie tak głupi, jakiego udajesz.
-      Jak ty dobrze mnie znasz. Kocham cię, Lily.
-      James!
-      No co?
-      Nie mówi się takich rzeczy, w takiej chwili – prychnęła Lily, ale James nadal wyglądał na zaskoczonego. – Masz ręce pod moją bluzką. To nie odpowiedni moment, żeby wyznawać mi miłość.
-      To jest najbardziej odpowiednia chwila, moja droga – błysnął zębami w szelmowskim uśmiech i chociaż ona chciała się wyplątać z jego objęć i obrazić się, to swoim mocnym uściskiem zniweczył jej plany. – Zapamiętaj to, kochanie. Nigdy nie pozwalaj mężczyźnie, który cię nie kocha, wkładać ci ręce pod ubranie.
-      Och dziękuję, wujku dobra rada. Zabrzmiało to tak, jakbym miała ich tysiące…
-      Nie! Nie! Poprawka – zorientował się James, łapiąc Lily w pasie i przygwożdżając ją do regału z książkami za jej plecami. – Nigdy nie pozwalaj mężczyźnie, który nie jest mną…
-      Ok. zrozumiałam. A teraz puszczaj, ośmiornico, bo słyszę, że ktoś tu idzie.
Zza regałów wyłonił się Syriusz Black. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości i spojrzał krytycznie na nich.
-      Skończyliście? – zapytał znudzonym tonem. – Rogacz, McGonagall wzywa cię do siebie. Banda ślizgonów z pierwszego roku porzygała się pod salą zaklęć.
-      Ale ja nic nie zrobiłem! Cały czas byłem tutaj.
-      Mówiłem jej, ale ona nie uwierzyła mi, że obściskujesz się z Lily Evans i kazała ci przyjść.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział Dziewiąty, w którym zawierane zostają niecodzienne przyjaźnie.


Na szczęście udało mi się zażegnać kryzys notkowy. Jestem hen wysoko wysoko w górach w samym sercu Tatrzańskiego Parku Narodowego a połączenie internetowe mam koszmarnie słabe. Udało mi się naskrobać taką malutką noteczkę na tylnym siedzeniu naszego rodzinnego combi, kiedy byliśmy między Krakowem a Zakopanem. 
Czytajcie na zdrowie, kiedy ja będę tarzać się w śniegu i zajadać pierogami ruskimi.
Pozdrawiam,
Astal


Rose chlipała cicho, starając się nie patrzeć na swoją rękę. Panna Applebloom robiła wszystko co mogła, aby rozdzielić dłonie dziewczyny i Malfoya, ale jak na razie szło jej bardzo opornie. Siedzieli w skrzydle szpitalnym już przeszło godzinę.
-     Nie becz – poprosił w końcu Scorpius, kiedy pielęgniarka odeszła na chwilę, po nowy zestaw eliksirów. Rose spojrzała na niego zaskoczona.
-     A co jak mi już tak zostanie? – załkała, bulgocząc nosem.
-     Nie zostanie, przecież zaraz coś z tym zrobią.
-     A jak nie?
-     To się z tobą ożenię i mój ojciec zejdzie na zawał.
Rose tak się zdziwiła, że przestała płakać. Spojrzała na Scorpiusa. On wcale na nią nie patrzył, tylko uważnie studiował swoją zdeformowaną prawą rękę.
-     Nawet tak nie mów. Przecież ty mnie nie lubisz.
Scorpius prychnął pogardliwie, a Rose nie wiedziała jak to zinterpretować.
-     Jesteś niemiły dla mnie, jak tylko jesteśmy obok siebie – broniła się Rose, ale on nic nie powiedział, odwracając głowę, tak, aby nie mogła zobaczyć jego twarzy.
Panna Applebloom wróciła z kolejnym specyfikiem. Smarując im tym dłonie, zapewniła, że to powinno pomóc, tylko muszą chwile poczekać na działanie leku. Przyciągnęła parawan, którym ich zasłoniła i udała się w głąb sali szpitalnej, aby zająć się szukającym gryfonów, który poważnie ranił się w rękę na treningu.
-     Ja dla wszystkich jestem niemiły – odezwał się po chwili Scorpius. – Tak po prostu.
Rose spojrzała na jego ostry profil. Jego głos zabrzmiał jakoś tak smutno i rezygnacją. Zrobiło się jej go szkoda przez chwilkę i chciała wyciągnąć rękę i poklepać go po ramieniu, jak to robiła Hugo, kiedy się czymś martwił, ale nagle oboje poczuli ciepło w dłoniach. Eliksir zaczął działać i ich palce powracały do oryginalnego kształtu. Scorpius zeskoczył z łóżka, na którym oboje z Rose siedzieli i ruszył do wyjścia pospiesznie.
-     W razie problemów, przyjdź jeszcze raz – zawołała za nim panna Applebloom.
-     Poradzę sobie – burknął, a potem zamknął za sobą drzwi.
Rose parsknęła oburzona.
-     Przecież są granice tego, jakim bucem można być – powiedziała do siebie, patrząc za Scorpiusem i żałując swojej chwili słabości.
Wstała, podziękowała pielęgniarce za pomoc i opiekę, a potem udała się do wieży Gryffindoru.
Darcy była tak rozbawiona tym, co się przydarzyło przyjaciółce, że Rose zrezygnowała z rozmawiania z nią i udała się do sypialni, gdzie rzuciła się na łóżko i owinęła się kołdrą. Sięgnęła po książkę leżącą na nocnym stoliku i zaczęła czytać dla relaksu. W chwili, gdy kompletnie zapomniała o nieprzyjemnościach dzisiejszego dnia do dormitorium wpadły pozostałe mieszkanki.
-     Mały ptaszek powiedział mi, że miałaś przygodę z Malfoyem, Rose – odezwała się Cassie, mrugając łobuzersko.
-     Dziękuję ci, mały ptaszku – syknęła Rose, zwracając się do Darcy, która parsknęła śmiechem. – To nie była miła przygoda, Cas.
-     Trzymaliście się za ręce, prawda?
-     Bo były sklejone, więc nie miałam wyboru. Czy ty myślisz, że to było miłe? On jest okropny…
-     Tylko w środku.
-     Cassie… - westchnęła May, która do tej pory patrzyła na Cassie karcąco.
-     Moja droga May, dobrze wiesz, że Scorpius Malfoy ma całkiem sympatyczną buzię.
-     Ale to musiało być bardzo niehigieniczne, takie zlepione palce – odezwała się Jeanne, znad swojego cennego kuferka, gdzie trzymała leki, plastry i krem antybakteryjny.
Rose odwróciła się do nich plecami, starając się powrócić do książki. Darcy, która siedziała obok niej na swoim łóżku, bardzo starała się nie śmiać, ale kiepsko jej to wychodziło.
-     Nie ważne jak bardzo wygląda on sympatycznie – westchnęła ze znużeniem May. – Jest niemiły. Poza tym mój tata powiedział, że jego ojciec to zwykła kanalia.
-     Moja mama zna jego mamę – wtrąciła się Cassie. – Zawsze mówi, że pani Astoria to bardzo dziwna osoba. I jej synek wcale nie jest lepszy… Lizbeth Blishwick powiedziała mi, że w ogóle do nikogo się nie odzywa…
Rose widziała May kątem oka, jak patrzy na Cassie i marszczy groźnie brwi. Ona i Cass były zupełnymi przeciwieństwami i dlatego nie pałały do siebie uczuciem. May Wood nie lubiła plotkowania, które codziennie uskuteczniała Cassie. Zawsze mówiła o sobie, że mama bardzo dobrze ją wychowała i takie rzeczy nie godzą się młodej damie. Mówiła to tak często, że Darcy nabrała zwyczaju przedrzeźniania jej. Często, gdy Rose coś upuściła czy rozlała, Darcy siadała prosto, udawała, że odrzuca na plecy włosy, tak jak miała to w zwyczaju May i mówiła „och, Rose tak nie przystoi dobrze wychowanej młodej damie!”. Cassie natomiast była żywiołową, może trochę za głośną, ale raczej sympatyczną plotkarą. Znała się na genealogii czarodziejów jak mało kto i codziennie rano raczyła przy śniadaniu koleżanki nową porcją plotek. Jej matka pracowała w redakcji „Czarownicy” i redagowała jedną z kolumn poświeconych życiu celebrytów z magicznego świata. Cassie o mało nie zemdlała z wrażenia, gdy zorientowała się jak bardzo sławna jest rodzina Rose.
Starając się puścić mimo uszu paplaninę koleżanek. Nie chciała już nigdy w życiu słyszeć o Scorpiusie Malfoyu.  O wiele bardziej od niego interesowała ją książka, którą teraz czytała. Zawsze, gdy miała zły nastrój, książki były tym, co sprawiało, że zapominała o powodzie swoich zmartwień. Jej matka miała wielką bibliotekę, do której Rose miała zwyczaj się zakradać. Jako że w okresie mugolskiej szkoły Rose miała wiele stresów i złych dni, to do tej pory udało jej się przeczytać prawie połowę zbiorów matki. Teraz właśnie próbowała się skupić na losach Emmy Bovary, gdy usłyszała Cassie, która mówiła „Moja mama mówi, że fajnie jest się umawiać z kimś sławnym”. Rose podniosła oczy znad książki i jej oczy spotkały się z oczami Darcy. Przyjaciółki ledwo powstrzymały się od wywrócenia oczami.
Niedługo potem Rose usnęła z książką na twarzy, a śniło jej się, że idzie przez błonia w błękitnej sukni i dużym słomkowym kapeluszu.


Tak, wiedział, że to powinno być proste. Pytanie – odpowiedź. Potem powinno wszystko iść gładko. Wiedział… Więc co nawalało? Ile wysiłku potrzebował, aby zmusić się by powiedzieć jej „dzień dobry”? Ile odwagi musiał w sobie znaleźć, aby otworzyć usta i zacząć z nią miłą, przyjazną rozmowę?
Jedno wiedział: nie miał tyle.
Dzień za dniem tracił szansy, kiedy to ona siadała obok niego podczas zajęć. Miliony razy przechodziła obok niego, a on odwracał się, mając nadzieję, że dziś dogoni ją i oddając chusteczkę, podziękuje za pomoc. Nie, nie mógł tego zrobić. Po prostu nie potrafił. Jego nogi nie były w stanie za nią podążyć, nawet nie mógł zawołać jej imienia, aby zwróciła na niego uwagę.
Jakie cudowne były te godziny spędzone w lochach, na lekcji eliksirów, kiedy ona siedziała obok niego. Chciał, aby to trwało dłużej, może nawet wiecznie. Od całej jej postaci biło takie ciepło i pogoda ducha. Z początku wydawało mu się, że sprawa jeszcze nie jest do końca przegrana. Myślał tak wtedy, gdy rozmawiali tylko jeden jedyny raz, kiedy ona zapytała go, czy może pożyczyć jego noża, a on w panice nachmurzył się i burknął tylko „no”. Chciał z nią porozmawiać jeszcze, ale nie potrafił. Potem, gdy wpadła na niego w bibliotece, wszystko się popsuło. Nie, to on wszystko popsuł. Wyszedł na, tak jak ona powiedziała, buca. Najpierw, nie chcąc, aby ona nie robiła sobie kłopotu, wyrwał jej książkę z ręki, a potem jego idiotyczna wypowiedź w bibliotece…
Ona pomyślała, że ją wyzywa, a on przecież chciał dać wyraz swojemu zachwytowi. Niestety, jego durny umysł od razu zaczął działać na opak. Już i tak schrzanił wszystko, gdy wydarł się na nią podczas lekcji eliksirów. To było takie idiotyczne zachowanie, ale  ręka tak bardzo go bolała, że chciało mu się wyć z bólu, a przecież nie mógł pokazać tego przed całą klasą. Pewnie gdyby przeprosił, pokazałby siebie w innym świetle, ale jak tylko wrócił na zajęcia i ujrzał Rose od razu wiedział, że zaprzepaścił swoją szansę. Nigdy przecież nie umiał z nią rozmawiać na osobności, więc dlaczego się łudził, że coś mógłby zmienić?
A teraz jeszcze to…
Scorpius kopnął ze złości w cokół jakiegoś posągu. Chwilę później uznał, że to był kretyński pomysł, bo duży palec u jego stopy zapłonął tępym bólem. Chłopak aż przysiadł na schodach. Co mógł zrobić, żeby ludzie w szkole wreszcie przestali zauważać tylko jego nazwisko? Miał dobre oceny, często się zgłaszał na lekcjach i przez to zarabiał wiele punktów dla swojego domu, ale nawet ślizgoni go nie szanowali.
Nagle coś zaszurało obok niego. Zerknął przez ramię i zobaczył parę chudych nóg w czerwonych trampkach.
-     Ummm… - usłyszał nad sobą niepewny głos. – Czy coś nie tak?
Scorpius podniósł głowę i spojrzał wprost w zielone oczy Albusa Pottera.
-     Wszystko – wyznał szczerze, szybko odwracając wzrok.
Niespodziewanie Albus usiadł obok niego.
-     Mój tata mówi, że jak coś kogoś gryzie, to zawsze lepiej się wygadać. Nawet komuś nieznajomemu.
-     Tak, na pewno ktoś taki jak ty mnie zrozumie.
-     A niby dlaczego miałbym nie rozumieć?
-     Bo jesteś synem Harry’ego Pottera, a moim ojcem jest Draco Malfoy.
-     Ale… nie jesteś nim, prawda? Nie jesteś swoim ojcem, tak jak ja z całą pewnością nie jestem moim.
Scorpius spojrzał na niego groźnie, ale Albus tylko się do niego uśmiechnął.
-     Jesteś dziwny – burknął, czując, że znowu zaczyna się złościć bez powodu.  Nie czuł się dobrze w towarzystwie, bo zbytnio się różnili. – Jesteś dziwny i… i twoje oczy są wielkie, jak u dziewczyny.
-     O – ucieszył się Albus, wyciągając przed siebie nogi. – Teraz sobie ubliżamy? Ok. to zacznijmy od wrogości a potem może nawet dojdziemy do przyjaźni. Jeżeli mowa o tym jak ja wyglądam, to może spytam cię: co jest z twoją skórą? Gdzie wy mieszkacie, pod ziemią? Jesteś blady jak trup, wiesz?
Scorpius odruchowo zerknął na swoje dłonie, a potem zorientował się, że Albus chichocze. Obdarzył Pottera spojrzeniem pełnym podziwu.
-     Nie wyglądasz na takiego, co umie być złośliwy.
-     Mam dwoje rodzeństwa i dziesięcioro kuzynostwa. Wyrobiłem się. To, że na co dzień nie pluję jadem na wszystkich dookoła, to tylko dobre wychowanie.
Spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać. Coś nagle pękło w Scorpiusie i poczuł się lżej, swobodniej. Całe lata spędził samotnie albo w towarzystwie dorosłych, więc kompletnie nie wiedział jak się zachowywać przy rówieśnikach. Wolał o wiele bardziej siedzieć z nosem w książce. Miał wrażenie, że książki były dla niego przepustką do innych światów, niedostępnych dla niego na co dzień.
Na dole schodów pojawił się profesor Longbottom. Spojrzał na dwóch chłopców siedzących na górze i aż rozdziawił usta ze zdumienia. Z początku dał się zwieść złudzeniu optycznemu, że to Harry i Draco siedzą tam na schodach, ale potem zorientował się, że taka scena pomiędzy tamtymi dwoma nigdy nie miałaby miejsca. Mimo, że nigdy do końca nie przebaczył Draconowi Malfoyowi tego, że uprzykrzał mu dzieciństwo to Neville poczuł radość widząc Scorpiusa i Albusa. Byli oni jakimś znakiem, że tą wyrwę, jaką była wojna, da się załatać.
-     Chłopcy! – zawołał, a oni spojrzeli na niego ciekawie. To było miłe widzieć w oczach młodego Malfoya nie wrogość, a sympatię. – Za chwilę kończy wam się przepustka na korytarze. Zmykajcie do swoich pokoi wspólnych.
Odchodząc kątem oka ujrzał jak podają sobie rękę na dobranoc.