niedziela, 31 maja 2015

Rozdział Dwudziesty Siódmy - Historia Lily cz. 3

Ojej ile to czasu minęło Bardzo Was przepraszam. Mam kocioł w pracy, który z trudem umiem opanować. W ten weekend miałam 48h ze zdjęciami i obróbką a jurto zapowiada się tak samo. Albo gorzej... 
Bronię się we wrześniu. Nie jestem teraz w stanie pisać pracy. Nie ma spiny, zawsze są wrześniowe terminy :D 
A i jakby ktoś był zainteresowany - założyłam sobie instagram :P Jak ktoś chce zobaczyć co tak sobie wrzucam to zapraszam astal_b Wiem, że ludzie mają je już od miliarda lat, ale mi dopiero teraz się zachciało chwalić tym, że zdjęcia to mój zawód ^^
A co do notki. Nie wiem czy nie zjecie mnie za to :D Starałam się jak mogłam doprowadzić do takiej kulminacji. Obym Was nie zawiodła. 
Buziaki, 
Astal
P.S.1 Uwaga przekleństwo :P
P.S.2 Następny rozdział będzie chyba bonusem +18, postaram się dokończyć go jeszcze przez przeprowadzką, ale nic nie obiecuję!



-        Lily! Gdzie ty mnie ciągniesz?
-        Jeszcze trochę…
-        Lily ja mam lepsze rzeczy do roboty wiesz?
James wściekły szedł, a raczej był wleczony przez Lily. Skręcali tak często i tak wiele razy wspinali się po schodach, że Jim już stracił orientację, gdzie są. Siostra wyglądała na okropnie spiętą i od momentu, kiedy złapała go za rękę i zaczęła prowadzić, nie spojrzała mu prosto w oczy ani razu.
-        Lily co… - zaczął, ale nagle urwał, zatrzymując się jak wryty.
Lily puściła jego rękę, patrząc w bok. Zwiesiła głowę, a gęste włosy zakryły jej twarz.
-        Aha – powiedział cicho James.


Tydzień wcześniej.

-        Naprawdę chcesz to zrobić?
Lily podniosła głowę znad stołu i spojrzała na Amethyst. Zastanawiała się.
-        No wiesz… tu chodzi o mojego brata…
Westchnęła ciężko i oparła głowę na dłoniach. Była w kropce. Chciała być zarówno lojalna wobec swoich przekonań, jak i rodziny. Gdy tylko zaczął się rok szkolny wznowiły swoje śledztwo. Od tygodni śledziły Amber i teraz wiedziały o niej dosłownie wszystko. Nie było sensu już tego dłużej ciągnąć. Doskonale obie to wiedziały.
-        Nie ważne, co się stanie, on i tak będzie zraniony – Amethyst wzruszyła ramionami, starając się udawać obojętność, ale widać było, że też jest niepewna tego, co planowały. - Nie lubię go, ale to nie znaczy, że mu źle życzę.
-        Wiem…
-        Przemyśl to, Lily – zaproponowała Amethyst, podnosząc się i spoglądając na zegarek. – Jest już późno. Chodźmy już spać.
Wyszły z biblioteki i pożegnały się. Lily powlokła się w stronę wieży Ravenclawu w ponurym nastroju. W dormitorium położyła się na łóżku i zaciągnęła zasłony. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Gdy pozostałe dziewczyny wróciły, udała, że już śpi. Słuchała ich wesołej paplaniny i czuła się poirytowana. Bardzo chciałaby się do nich przyłączyć, ale wydawało jej się, że nie miała prawa być teraz w dobrym humorze.
Obudziła się następnego dnia w ubraniu, cała zgrana i spocona. Wygrzebała się pościeli, odklejając włosy od twarzy. Zegarek stojący na jej szafce nocnej wskazywał wpół do dziesiątej. Lily wyskoczyła z łóżka, jak oparzona. Siedząca na swoim łóżku Fawn, aż podskoczyła na jej widok.
-        Zaspałam! – wydyszała Lily, szarpiąc się z mundurkiem.
-        Dziś jest sobota – powiedziała cichutko Fawn. Była wyraźnie zaskoczona tak nagłym pojawieniem się koleżanki.
Lily opadła na łóżko z westchnieniem ulgi i zaczęła pocierać twarz dłońmi.
-        Coś cię gryzie? – zapytała Fawn. Mówiła jak zwykle cicho i spokojnie. Była bardzo wyważoną i miłą osobą, wprost nie dało jej się nie lubić. Zamknęła książkę, którą jeszcze przed chwilą czytała, ułożyła ją na kolanach, a potem pochyliła się ku koleżance.
Lily patrzyła dłuższą chwilę w jej wielkie niebieskie oczy, aż w końcu westchnęła ciężko. Fawn poprawiła się na łóżku i zachęciła ją uśmiechem.
-        Powiedz mi coś…
-        Hm?
-        Gdybyś wiedziała o kimś coś, co krzywdzi bliską ci osobę… powiedziałabyś to jej?
Fawn zamyśliła się, machinalnie przeczesując pasmo włosów.
-        Kiedyś mój tata postanowił spróbować poeksperymentować ze specjalnością naszej cukierni – zaczęła, zapatrując się w okno za plecami Lily. – Ja i papa uważaliśmy, że wcale nie potrzeba tego robić, ale baliśmy się mu powiedzieć. Wiesz sprzedajemy makaroniki, takie ciastka kolorowe. Tata myślał, że nowe smaki sprawią, że przyjdą do nas nowi klienci. Ale te nowe były okropne… mogliśmy stracić stałych bywalców. Tylko, że tata był taki szczęśliwy robiąc je. No ale musieliśmy mu powiedzieć.
-        Chyba rozumiem, o co ci chodzi.
Dziewczyna uśmiechnęła się ze zrozumieniem, kiwając głową. Odłożyła książkę na poduszkę. Lily zabębniła palcami w kolumienkę łóżka.
-        Gdyby tata zorientował się po czasie, że jego ciastka są okropne, nasza cukiernia, na którą tak z papą pracowali zbankrutowałaby.
-        Powiedzieliście mu coś przykrego, żeby go ochronić, prawda?
-        Musisz się zastanowić czy wolisz chronić tą osobę, czy jednak oszczędzić jej więcej cierpień w przyszłości.
-        Ty byś też tak wolała?
-        Tak – powiedziała z mocą Fawn, poważniejąc. - Wolałabym wiedzieć.
Lily skinęła głową, na znak, że też tak uważa, ale wcale nie poczuła się lepiej.


Rose i Darcy były w tym beznadziejnym wieku, do którego Lily brakowało kilka lat, aby je zrozumieć. Bez przerwy trajkotały o jakichś chłopcach, doprowadzając ją do szału. O ile Darcy nie miała w zwyczaju mówić wprost o wybrańcu swojego serca, to Rose nie potrafiła mówić o niczym innym. Prawdopodobnie już wszyscy wiedzieli, że kochała się w Adamie z jej kółka muzycznego. Lily zastanawiała się jak jej kuzynka mogła pomieścić tą swoją wielką książkową wiedzę oraz ten kurzy móżdżek nastolatki w jednej głowie.
Gdy zaproponowały Lily śniadanie na błoniach, gdyż pogoda tego dnia była wspaniała, dziewczynka nie sądziła, że będzie skazana na jedzenie w milczeniu i wysłuchiwanie ich trajkotanie. Dziewczęta pochłonięte tematem idealnego koloru męskich oczu (Darcy uważała, że to zielony, a Rose obstawała przy błękicie). Udając, że zajmuje ją tylko i wyłącznie jej kanapka, spod rzęs obserwowała Amethyst, która szła na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Wlokła się sama na końcu grupy ślizgonów. Jakby w idealnym kontraście, w grupie puchonów szła Amber otoczona znajomymi, bez przerwy coś mówiła. Co chwila ktoś z jej towarzystwa wybuchał śmiechem.
Lily zastanawiała się gdzie to mógłbyś James, bo nie widziała go na śniadaniu przy stole gryfonów ani przy Amber. Była pewna, że przebywał właśnie na boisku do quidditcha, trenując. Ostatnio to tylko robił. Odkąd udało mu się przekupić Molly, aby już nigdy więcej nie angażowała go w klubowe sprawy, miał o wiele więcej wolnego czasu. Myślała, że brat będzie go poświęcał Amber, ale jednak tak się nie działo. Lily podejrzewała, że chyba Jim nie był dobrym chłopakiem.
Gdy skończyła jeść, wstała i pożegnała się z kuzynką, która wcale jej nie zauważyła, bo razem z Darcy malowały sobie paznokcie za pomocą swoich różdżek. Lily gdzieś głęboko w sobie trochę gardziła nimi za to. Może dla tego polubiła tak bardzo Amethyst – ona nie przejmowała się wyglądem. Fakt, czasami przypominała banshee, ze swoimi wiecznie potarganymi włosami, grzywką zasłaniającą pół twarzy. Grube, deformujące oczy okulary też nie poprawiały jej wyglądu. Mimo to, była naprawdę niesamowitą osobą i zyskiwała bardzo wiele przy bliższym poznaniu. Lily też na początku odnosiła się do niej z dystansem, ale w końcu zrozumiała, że pod tą czupryną niczym stos siana i wielką workowatą bluzą, kryje się zabawna i miła osoba.
Jedynym problemem było to, że miała bardzo wybuchowy charakter. Denerwowała się strasznie szybko i bardzo łatwo przechodziła do rękoczynów. Nie miała dość dużej samokontroli, aby nie rzucać się na kogoś z pięściami czy pazurami. Lily czasem długo myślała zanim ją skrytykowała, bo trochę bała się zostać podrapana.


W niedziele wieczorem Lily i Mneme spotkały się na swojego cotygodniowe pogaduchy. Z początku siedziały w bibliotece, ale potem przegonił je stamtąd pan bibliotekarz, bo były za głośno. Na dworze było już trochę za chłodno i wolały nie ryzykować zmoczenia butów wieczorną rosą. Zaczęły wałęsać się po zamku, cały czas nie mogąc się nagadać. Mneme opowiadała o swoim zabawnym koledze z klasy, który codziennie miał jakieś wypadki i nieszczęsny trafiał raz na tydzień do skrzydła szpitalnego.
-        Zaczynamy podejrzewać, że on po prostu szuka wymówki, żeby zobaczyć się z panią Applebloom – opowiadała Mneme, a Lily chichotała. – Dziś, kiedy rzucał zaklęcie, machnął różdżką tak, że wyleciała mu z ręki i dźgnęła profesora w głowę!
-        Był wściekły?
-        I to jak! Całe jego czoło zmieniło przez to kolor na fioletowy!
Lily parsknęła, starając sobie wyobrazić nauczyciela transmutacji z kolorowym czołem. Skręciły za róg i Lily zamarła w miejscu. Na końcu korytarza zobaczyła Emerald i jednego z bliźniaków. Złapała przyjaciółkę za ramię i powlokła w tył. Para zbliżała się szybko, więc niewiele myśląc Lily wepchnęła Mneme za cokół posągu, który stał nieopodal. 
-        Co jest? – zapytała Mneme, zdumiona taką reakcją. – Przecież to twój kuzyn.
-        Coś tu jest nie tak, wiesz? Jak na nich patrzę, to coś mi nie pasuje.
-        Znowu będziemy kogoś szpiegować?
-        Nie… Po prostu nie chcę się z nimi widzieć. Coś jest nie tak – powtórzyła Lily, marszcząc brwi.
Obie kucnęły, bo Emerald właśnie zbliżała się do ich miejsca kryjówki. Dziewczyna mówiła bardzo głośno, a w jej głosie słychać było rozbawienie. Lily wychyliła się i ujrzała, że jest z  jednym z bliźniaków Weasley. Poczuła dreszcz niepokoju na ten widok.  Para chichocząc i szepcząc do siebie dotarła do drzwi jakiejś pustej klasy. Na progu stanęli jak wryci. Lily i aż zaklęła pod nosem, widząc, kto był w klasie. Poczuła, że stojąca obok niej Mnema wyraźnie stężała.
-        Ojej przepraszamy… - wymamrotała Emerald, robiąc krok w tył, ale chłopak obok niej nie mógł się ruszyć, tak zaskoczony.
W środku klasy, na jednej z ławek siedział jego brat bliźniak, trzymający w objęciach jakąś dziewczynę. Jej bluzka była do połowy rozpięta, więc gdy tylko uświadomiła sobie, że zostali nakryci, krzyknęła i schowała się za chłopaka.
-        Louis powiedz twojemu bratu, żeby sobie poszedł!
-        Się robi… Dominique – won!
Emerald zrobiła się nagle czerwona a potem blada jak ściana.
-        C-co?
-        Nie słyszałeś Dominique?! – wrzasnęła dziewczyna, kuląc się i próbując zapiąć bluzkę. – Zjeżdżajcie stąd!
-        Przecież to nie jest Dominique! – zawołała ze złością Emerald, wskazując na bliźniaka obok niej.
-        Chyba wiem, jak wygląda brat mojego chłopaka, idiotko!
-        Ach to ty Emerald. Nie zauważyłem cię… A raczej nie spodziewałem się spotkać cię jeszcze z moim bratem…
Chłopak stojący obok Emerald stanął między nią a drzwiami, jakby chciał zatrzymać samym sobą słowa. Wyglądał na wściekłego.
-        Zamknij się! Nic nie mów!
-        To ty siedź cicho Domi! – ryknął Louis, zsuwając się z ławki i ruszając w stronę drzwi. – Miałeś z nią zerwać pół roku temu, tak jak ci kazałem!
-        J-jakto zerwać? Przecież ja nie… przecież, to jest Louis…
-        Och Emerald… - westchnął zniecierpliwiony, ale też trochę rozbawiony Louis, odpychając brata. -  Od razu wiedziałem, że nie jesteś nas w stanie odróżnić.
-        Ale… ale ja…
-        Nic nie zauważyłaś? Ojej, ale niefart. Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Ja i mój brat podmieniliśmy się. 
-        Co?! Ale... Co ty chrzanisz? Niby kiedy...
-        Pół roku temu.
Emerald patrzyła to na jednego, to na drugiego, zupełnie zszokowana. Bliźniak, który stał naprzeciw niej unikał jej spojrzenia, wpatrując się w swoje buty.
-        To nie prawda…
Louis zaczął się śmiać, tak jakby przed chwilą usłyszał świetny dowcip. Emerald wyraźnie zaczęła się trząść. Potrząsając głową, tak jakby chciała, aby to wszystko, co usłyszała stało się nieprawdą, zrobiła kilka kroków w tył. Nagle niespodziewanie ruszyła przed siebie biegiem. Dominique chciał ją gonić, ale brat złapał za ramię i przytrzymał. Chwilę się szarpali, ale w końcu Louis warknął:
-        Zostaw. Tak się dzieje, kiedy mnie nie słuchasz. Rozumiesz, dlaczego kazałem tobie to zrobić?
Dominique wyszarpnął się z jego uścisku i odszedł w przeciwną stronę niż Emerald. 
Lily schowała się za cokół i zakryła usta dłońmi. Cała dygotała z wściekłości. Nie wkroczyła do akcji tylko, dlatego, że miała na względzie dobro Emerald. Dziewczyna nie potrzebowała więcej upokorzeń niż to.
-        Nie powinnyśmy tego widzieć – wyszeptała Lily, zaciskając dłonie w pięści. Spojrzała na koleżankę. Mneme była blada i zasłaniała sobie usta ręką.
-        Nie powinnyśmy…


-        Scamander! Cisza! Uspokójcie się – zawołał profesor Flitwick, uderzając swoją różdżką w pulpit. Na podłogę posypało się kilka niebieskich iskier.
Bliźniacy są dziś naprawdę nieznośni, pomyślała Lily, podnosząc głowę znad swojej filiżanki pełnej wody. Cała klasa miała za zadanie opanować formowanie płynów w kształty w powietrzu, ale nikt nie mógł się skupić, przez Lorcana i Lysandra. Lily wiedziała, dlaczego chłopcy tak pajacowali. Od rana zachowywali się niczym dwa diablęta i skutecznie utrudniali pracę nauczycielom. Robili to po to, aby ją rozbawić.
Od rana była w podłym nastroju. Dziś miała spotkać się z Jamesem i wcielić swój plan w życie. Bardzo się denerwowała i przez to była mrukliwa, małomówna i spięta. Bliźniacy, którzy nie wiedzieli co jest przyczyną tego złego nastroju, uznali, że muszą go odegnać. Dziewczyna była im wdzięczna, chociaż doskonale wiedziała, że ich wysiłek pójdzie na marne. Niestety nic nie mogło jej pocieszyć.
Gdy tylko zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę, Lily czmychnęła z klasy, bojąc się, że bliźniacy będą dalej chcieli ją pocieszać. Miała ochotę być sama. Udała się na spacer po zamku. Wydawało jej się, że ta jej wieczna dociekliwość właśnie się na niej zemściła. Jak na taką niezbyt dużą osobę, nosiła w sobie wielki ciężar tajemnic.
Usiadła na parapecie i zapatrzyła się na Hagrida idącego skrajem Zakazanego Lasu. Lily pożałowała swojej wścibskości. Przez to, że poznała wiele sekretów członków swojej rodziny czuła się w jakimś stopniu odpowiedzialna za nie, w równym stopniu co ich właściciele.
Nagle przypomniała sobie Emerald. Widziała ją od czasu tej okropnej sceny z bliźniakami Weasley tylko raz i z początku wcale jej nie poznała. Dziewczyna wyglądała na strasznie przybitą. Amethyst starała się pocieszyć siostrę jak tylko mogła, ale nic nie pomagało.
-        Dobra – powiedziała nagle, wstając i poprawiając spódniczkę. – Koniec użalania się. Mam coś do zrobienia.
Ruszyła w stronę wielkiej sali, gdzie wszyscy uczniowie właśnie spożywali obiad. Nie usiadła przy stole krukonów, tylko ruszyła do gryfonów. Już z daleka widziała ciemnorudą czuprynę swojego brata, pochylonego nad talerzem.
-        Albus! – zawołała tak nagle, że jej brat zakrztusił się swoim kotletem.
-        Lilka nie drzyj się tak – fuknął, gdy już uspokoił się i przestał kaszleć. – Mówiłem ci już coś o wrzaskach, prawda?
-        Tak… tak… Mam nie krzyczeć, jeżeli nie stoję w płomieniach. Albo ktoś rodziny… Dobra nie ważne, Albi. Mam sprawę.
-        Tak siostro?
-        Czy mógłbyś dopilnować, żeby Jim zamarudził z obiadem? Po prostu, żeby był gdzieś o określonej godzinie.  
-        A czemu, mogę spytać?
-        To długa historia. Wytłumaczę ci, jak tylko to dla mnie zrobisz.
-        Przysługa za przysługę.
-        Naturalnie. Czego żądasz?
-        Przestań za mną łazić wieczorami.
-        Zauważyłeś? – Lily była autentycznie zaskoczona, bo wydawało jej się, że była zupełnie niewidzialna, gdy szpiegowała brata.
-        Lily, jestem twoim bratem.


James nie był zachwycony, że Lily porwała go na szaleńczy raid po zamku. Cały czas warczał, że nie ma na to czasu i, że ma jeszcze stos nieodrobionych prac domowych w dormitorium. Mimo to siostra pozostawała głucha na jego złość. Była zdecydowana i nie mogła się wycofać. Wcześniej, gdy szła do wieży Gryffindoru widziała Amethyst, przemykającą po korytarzu. Porozumiały się tylko spojrzeniami. Wcześnie wszystko ustaliły plan działania co do minuty.
-        Lily gdzie idziemy? Nie pójdę ani kroku dalej, jak nie powiedz, o co chodzi!
-        Pójdziesz.
Dotarli na drugie piętro, tam gdzie krzyżowały się dwa korytarze. Stało tam parę osób i przyglądało się czemuś w napięciu. Jim poznał w nich członków klubu zaklęć. Pierwszą sobaczył Jess, przyjaciółkę swojej dziewczyny. Wyglądała na przerażoną – oczy miała szeroko otwarte i zasłaniała sobie usta dłońmi. Obok niej stał jej chłopak, Mark, z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. Jim spojrzał, na co patrzylii zamarł.
W centrum zbiegowiska był wysoki chłopak w mundurku Ravenclawu. Wrzeszczał coś jak opętany, wymachując pięściami i próbując uderzyć stojącego naprzeciw niego chłopaka – umięśnionego blondyna ze Slytherinu. Ten także krzyczał i bronił się, ale tylko jedną ręką, bo drugą osłaniał…
-        Amber? – wydusił z siebie James, czując, że coś dziwnego dzieje się w jego klatce piersiowej.
Amber kuliła się za plecami ślizgona, purpurowa na buzi. Była okropnie potargana – pasma włosów wystawały z jej długiego warkocza. Najgorsze było to, że jej bluzka była rozpięta. Obiema rękami próbowała zasłonić wystający stanik
Tłumek dookoła nich z chwili na chwilę się powiększał, gdyż uczniowie kończyli popołudniowe lekcje i zajęcia w klubie. Zaciekawieni zatrzymywali się, aby popatrzeć.
-        Mówiłem ci, że masz się od niej odpieprzyć! – ryczał krukon, wyciągając różdżkę i celując nią w chłopaka przed sobą.
-        Ona nie chce się z tobą już spotykać! Powiedziała ci, że masz spadać!
-        Amber powiedz mu, że to nie prawda! - sięgnął i złapał Amber za rękę, chcąc ją do siebie przyciągnąć. Dziewczyna zaparła się nogami i zaczęła się szarpać. W końcu wyrwała się i czmychnęła za plecy swojego obrońcy.
Nagle jej nieprzytomne oczy spotkały się ze spojrzeniem Jamesa. Zamarła i pobladła niczym śmierć. Zaczęła szarpać się z bluzką, zapinając byle jak i krzywo guziki.
Jim już miał ruszyć do niej, ale nagle pojawił się nauczyciel. Profesor Vector przecisnęła się przez tłum uczniów.
-        Co się tu dzieje!- zawołała, łapiąc krukona za rękę, w której trzymał różdżkę. Szarpnęła chłopaka do tyłu i odgrodziła go od ślizgona. I wtedy zobaczyła Amber.
Nikt do tej pory nie widział jej wściekłej. Była zwykle spokojną i chociaż wymagającą nauczycielką, a dziś był to pierwszy raz, kiedy uczniowie zobaczyli ją rozzłoszczoną. Usta jej pobladły a oczy zapłonęły.
-        Wszyscy, cała trójka – warknęła wskazując w górę palcem. – Jazda do wicedyrektora!
-        Nie! Nie, pani profesor! – rozryczała się Amber. – Błagam proszę nie wołać profesora Adrka.
-        Natychmiast!
Złapała Amber za ramię, a chłopców pogoniła przed sobą. Gapie rozstąpili się momentalnie. Został tylko James, który stał jak wmurowany. Amber przestała płakać i spojrzała mu prosto w oczy.
-        James ja… - zaczęła, ale nauczycielka powlokła ją dalej. – To nie tak! Jim, ja nie…
I zniknęła za rogiem.
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, głośno komentując to co się zdarzyło. Wielu mijało Jamesa patrząc na niego z politowaniem lub zaskoczeniem. Jess i Mark sprzeczali się o coś ściszonymi głosami. Dziewczyna wyglądała na wściekłą, a jej chłopak na zniecierpliwionego.
-        Lily… - odezwał się tak nagle James, tak że jego siostra podskoczyła, zaskoczona.
-        Mm?
-        Ty wiedziałaś, prawda?
-        Od jakiegoś… czasu…
-        Rozumiem…
Lily spojrzała na brata i ścisnęło jej się serce. Złapała go za rękę, ale on odwrócił wzrok, mimo, że odwzajemnił jej uścisk. Dziewczynka nie miała pojęcia jak go pocieszyć.
-        Dzięki Lily…
-        Czy chcesz…
-        Jedyne, czego chce, to zostać sam.
-        Ale, Jimbo…
Podniósł głowę i spojrzał na nią, a oczy miał o wiele bardziej błyszczce niż zwykle.
-        Po prostu chce być sam.
W końcu puściła jego dłoń. Odszedł szybko przed siebie korytarzem, zostawiając ją samą. Zza rogu wyłoniła się Amethyst. Minę miała niewyraźną. Z początku nie wiedziała za bardzo, co zrobić, ale w końcu otoczyła ramieniem Lily i przytuliła ją do siebie.
-        Wiem, że to trzeba było zrobić, ale wyszło okropnie.
-        Nie sądziłam, że tu się tyle osób zbiegnie… - powiedziała ze złością Amethyst. – Wyszło okropnie.
-        Ale trzeba było…