czwartek, 13 lutego 2014

Rodział Dwudziesty, w którym różne osoby pakują się w kłopoty.

Jestem paskudna, wiem. Dałam spojler następnego rozdziału a tu tego fragmentu nie ma! Prawda jest taka, że mam ferie (2 tygodnie, bo zaliczyłam absolutnie wszystko!) i dużo czasu do wymyślania, więc wpadłam na ten pomysł. Fragment ujawniony będzie w następnym rozdziale. Dziś spojrzymy na ludzi, którym do tej pory poświęcałam mniej czasu.
Wasza,
Astal



 Chichot za plecami. Złowrogie spojrzenia. Malutkie złośliwości. Amber nie przywykła do tego. Nie miała pojęcia czym sobie na to zasłużyła. Rozumiała, że jej kuzynek ktoś może nie lubić, w końcu Emerald, Sapphire czy Amethyst były dość dziwaczne, ale dlaczego ktoś robił przykrość jej?
Zajrzała do torby jeszcze raz i zagryzła wargi. Cała była pełna błota. Zostawiła ją tylko na chwilę na ławie obok stołu i odeszła, aby przywitać się z Jamesem. Gdy wróciła zauważyła, że wszyscy patrzą się na nią i próbują ukrywać złośliwe uśmiechy. Amber nie miała przyjaciółek wśród dziewcząt w szkole, więc nie miała nawet nikomu powierzyć swoich rzeczy na chwilę do przypilnowania.
Podniosła głowę i rozejrzała się. To stało się nie pierwszy raz. Tydzień temu ktoś wylał jej atrament na głowę, gdy przechodziła przez dziedziniec. Wtedy pobiegła na skargę do Jamesa, a on zrobił z tego wielka sprawę. Od tego czasu złośliwości zamiast ustać, nasiliły się. Gdy szła przez korytarz, nagle rozkleił jej się but, a potem ktoś upaprał jej miotłę czymś co przypominało masę kajmakową. Nigdy nie zniszczono jej nic cennego, nigdy też jej nie zraniono. Przysporzono jej tylko masę sprzątania. Od tej chwili nic już nikomu nie mówiła.
Siadła spokojnie i zabrała się za jedzenie. Bardzo starała się uspokoić i nie dać po sobie poznać, że cokolwiek obchodzi ją zepsuta torba. Nie miała pojęcia, co zrobić ze zniszczonymi podręcznikami i piórnikiem. Siostrze też nie mogła powiedzieć, bo domyślała się, że Jade zrobiłaby wielką awanturę na cały zamek.
Gdy skończyła posiłek, w sumie była tak zdenerwowana, że nie mogła przełknąć za dużo, udała się do dormitorium, rezygnując z popołudniowych zajęć. Koleżanki z klasy odprowadzały ją pogardliwymi spojrzeniami.
W łazience Amber wywaliła zawartość torby na podłogę i zaczęła cicho chlipać.
Nawet nie domyślała się, że wszystkie te ataki były reakcją na jej wcześniejsze zachowanie. Po wygraniu przez Hufflepuff pucharu quidditcha Amber, spuchnięta z dumy, nie mogła się powstrzymać od chwalenia się na głos, jak to jej zagranie przysporzyło drużynie najwięcej punktów. Miała rację, bo grała wtedy świetnie. Tylko czy kogoś to obchodziło? Amber nie miała pojęcia, że fakt, iż jej życie było idealne mógł nie podobać się pozostałym uczniom. Koleżanki z dormitorium miały powoli dość jej świetnego humoru i zabawnych anegdot o Jamesie i jego kolegach. Z początku naprawdę je bawiły, ale potem, gdy zachęcona ich uwagą Amber opowiadała dalej, zaczęły im działać na nerwy. W końcu zaczęły ją ignorować, aby trochę jej przytrzeć nosa. Dziewczyna zamiast pokornie przeczekać tą sytuację, zaczęła pozwalać sobie na złośliwe uwagi. To, co zwykle koleżanki zbywały śmiechem, teraz zaczęły traktować, jak śmiertelne obrazy.
Nadmiar złego Robin nada boczył się na nią, że zgodziła się zostać dziewczyną Jamesa i nie odzywał się do niej od kilku tygodni.
Gdyby Amber była starsza może zrozumiałaby, że ludzie po prostu jej zazdroszczą. Gdyby była milsza, nie mieliby jej sukcesów za złe, ale Amber nigdy nie należała do najskromniejszych czy też najsympatyczniejszych. Nikt nigdy nie uczył jej tego. Dorastała w przekonaniu, że wszystko jej się należy i nie musi za nic przepraszać.
Chwilę trwało nim pozbierała się. W końcu wyjęła różdżkę i zajęła się naprawianiem książek. Na szczęście skończyła, zanim koleżanki wróciły z popołudniowych zajęć. Gdy weszły do pokoju, zastały ją leżącą na łóżku i przeglądającą najnowszy numer Czarodziejskiej Nastolatki. Pogardliwie wydymając usta przeszły obok niej, nie zaszczycając jej dłuższym spojrzeniem.
Amber spojrzała na wiszący na ścianie kalendarz. Do końca roku szkolnego pozostało trzy tygodnie.


-        Już po egzaminach?
Amber podniosła głowę i ujrzała Jamesa, który właśnie dosiadł się do niej.
-        Prawie – odpowiedziała, odkładając książkę na stół.- Została mi jeszcze tylko historia. A ty już?
-        Dziś mam eliksiry, a jutro zaklęcia. Już dziś nie chce mi się uczyć. Więcej i tak nie wcisnę do głowy – zażartował Jim, pukając się w czoło knykciami.
-        A Chris?
-        Hm… - James uśmiechnął się złośliwie, wskazując głową na stół gryfonów. Thoper siedział pochylony nisko nad stertą poplamionych i pomiętych kartek. – W ostatniej chwili nadrabia zaległości z całego roku.
Amber uśmiechnęła się bez humoru i wróciła do książki. James zdziwił się jej brakiem entuzjazmu. Zwykle uwielbiała żartować z nim, szczególnie, gdy tematem był Thoper. Oczekiwał na zwyczajny dla niej wybuch radości, ale ona dziś wyglądała jakoś nieswojo.
-        Coś nie tak? – zapytał, szturchając ją palcem w ramię.
Machnęła ręką odpędzając go, niczym natrętną muchę. Cofnął się, zaskoczony i trochę urażony.
-        Stresują mnie te egzaminy – bąknęła Amber, sama zdziwiona swoim zachowaniem. Musiała skłamać, bo nie chciała, aby Jim wiedział, że sobie z czymś nie radzi. – Mało spałam.
James kiwnął głową na znak, że rozumie. Chwilę siedział cicho, całkowicie nieświadomy, że Amber cały czas jest napięta i zastanawia się czy nadal wszyscy złośliwcy, którzy dokuczali jej od dłuższego czasu, obserwują ich teraz. Ostatnio bała się nawet wyjść z dormitorium by nie narazić się nikomu. Idąc korytarzem rozglądała się czujnie dookoła. Taka stała czujność sprawiła, że nie mogła się skoncentrować i egzaminy nie poszły jej tak dobrze, jak w poprzednich latach. Straciła też humor i wcale nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Próbowała to ukrywać przed Jamesem i Jade. Na razie wierzyli w jej wymówki.
-        Eeeej – odezwał się w końcu James, patrząc na nią niepewnie. – Nie chciałabyś wpaść do mnie w wakacje? Mama często robi grilla i…
-        Oczywiście! – wykrzyknęła Amber, zachwycona. To było jak światełko nadziei w ciemnym tunelu tegorocznych wakacji. To było coś, co mogło poprawić jej parszywy nastój, w jakim teraz była.  Ponad to od dawna chciała poznać rodziców Jamesa. Fakt, że ją zapraszał do siebie znaczyło, iż traktuje ją poważnie. A to bardzo dla niej było ważne.
Rozpromieniła się, a Jim pokraśniał z dumy. Już od dawna nosił się z zamiarem zaproszenia jej, ale trochę się wstydził. W końcu taka akcja z przestawianiem dziewczyny rodzicom, musiała być przeprowadzona w odpowiednim czasie i w odpowiednich warunkach.


Carlisle nigdy nie był najbardziej pewny siebie i przebojowy. Nigdy nie lubił się wyróżniać i zwykle siedział cicho, gdy w klasie nawiązywała się dyskusja. Bardziej żywy stawał się przy przyjaciołach, chociaż i tak nie dorównywał im energią życiową. Z resztą nie miał też tego w genach. Zarówno jego matka, jak i siostry były osobami niezwykle łagodnymi. W ich domu nigdy nikt niepotrzebnie nie podnosił głosu, a wszędzie panowała relaksująca cisza.
Egzaminy zawsze go stresowały a to sprawiało, że źle się czuł. Problemów dostarczała także pogoda. Wiosna w tym roku była wyjątkowo ciepła, a to też pogarszało jego samopoczucie. Carlisle zdecydowanie wolał chłód zimy, który uspokajał go i sprawiał, że czuł się lepiej. Siostry, gdy tylko mogły, chodziły za nim krok w krok, męcząc go o to czy bierze lekarstwa.
Zdenerwowany i zmęczony zaszył się w bibliotece i zajął powtarzaniem materiału do egzaminu z zaklęć. Tu zawsze odpoczywał i miał zwykle gwarancję, że nikt nie będzie mu przeszkadzał, bo ludzie, którym nie zależało na nauce, przychodzili tu tylko w ostateczności.
Nagrzana przez wiosenne słońce wpadające przez wysokie okna sala biblioteczna była przyjemna i cicha. Dookoła pachniało kurzem, a on lubił ten zapach. Między regałami kręciło się tylko kilka osób. Rozmawiali hipnotyzującym szeptem.
Pochłonięty nauką Carl, stracił w końcu rachubę czasu. Nie zauważył, że za oknami zrobiło się już ciemno.
Ocknął się dopiero wtedy, kiedy bibliotekarz zawołał, że za kilka minut biblioteka będzie zamknięta. Carl wstał gwałtownie, ale zaraz usiadł, bo robiło mu się słabo.
-        Wszystko w porządku? – zapytał bibliotekarz, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu.
-        Tak… tak… - wybełkotał Carl, czując, że zaciśnięte na brzegu blatu stołu ręce, zaczynają mu się trząść. – Zakręciło mi się w głowie.
-        Nie ma co się tak stresować egzaminami – pocieszył go bibliotekarz, mylnie odczytując sygnały. – Zmiataj do swojego dormitorium. Musisz się pewnie wyspać przed jutrem.
Carl wstał i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia, ściskając w objęciach książki i notatki. Serce waliło mu tak mocno, że słyszał szum krwi w uszach. Na plecach czuł zimny pot. Od dawna już tego nie czuł, bo pilnował się, aby brać lekarstwa o ustalonych porach. Jego całe dnie były nierozerwalnie związane z patrzeniem na zegarek.
Nie uszedł daleko od biblioteki, gdy zaczęło mu ciemnieć w oczach. Już nie potrafił się uspokoić, panika ogarnęła go całego. Zaczynał oddychać, co raz ciężej i ciężej. Przesunął językiem po górnych zębach, ale nic nie wyczuł, więc miał jeszcze trochę czasu. Nie dużo, ale zawsze była jakaś szansa, że mógł dotrzeć do dormitorium. Jego nogi zdawały się być zrobione z ołowiu, bo podnoszenie ich zaczęło sprawiać mu trudność.
W pewnej chwili tak mocno zakręciło mu się w głowie, że musiał przystanąć i oprzeć się o ścianę. Oddychał głęboko i powtarzał sobie, że przecież za chwilę to wszystko się skończy.
Dojście do wieży Gryffindoru wymagało od niego tytanicznego wysiłku, ale w końcu udało mu się. Po drodze musiał jeszcze kilka razy przystawać. Na szczęście nikogo nie spotkał, więc nie musiał się tłumaczyć, co mu jest.
-        Hasło? – zapytała Gruba Dama.
Carlisle oparł się o ramę obrazu i dyszał głośno. W panice uświadomił sobie, że nie pamięta hasła. Miał pustkę w głowie.
-        Tu jesteś Carly! – usłyszał za sobą znajomy głos. Poczuł ogromną ulgę. To był Thoper. Podszedł do niego i w lot zorientował się, o co chodzi. Zaklął głośno, zerknąwszy na zegarek. – Godzina po czasie.
-        Pomóż – wydyszał Carl, trzęsąc się niekontrolowanie.
Chris złapał książki przyjaciela, a jego samego objął ramieniem i wepchnął przez dziurę za obrazem.
-        Postaraj się na chwilkę opanować – powiedział półgębkiem Thoper, idąc szybko przez pokój wspólny. – Zaraz będziemy na miejscu.
Carl w ogóle nic nie widział. Ledwo słyszał przyjaciela, bo każdy odgłos dudnił mu w uszach niczym uderzenie pioruna. Przemknęli przez pokój wspólny na szczęście pozostając niezauważeni wśród wieczornego gwaru. Gdy dostali się do dormitorium, na szczęście pustego, Chris cisnął książki na ziemię, a Carla pchnął na jego łóżko.
Orientując się, że już jest w bezpiecznym miejscu Carlisle zaczął wyć dziko i zwijać się z bólu. Thoper klnąc paskudnie rzucił się do szafki nocnej przyjaciela i wyciągnął pudło z lekami.
-        Możesz mówić? – zapytał z paniką w głosie, odwracając się do przyjaciela.
Niestety, Carl go nie słyszał. Zwinął się w kłębek i cały się trząsł. Zacisnął konwulsyjnie pięści na kołdrze, tak mocno, że zbielały mu knykcie. Chris, który był obecny przy pierwszym ataku Carla w szkole, wiedział, że nie ma wiele czasu. Nigdy, ale to nigdy nie chciał już widzieć przyjaciela w takim sanie. Zerwał się z kolan i pobiegł do drzwi. Wychylił się i ujrzał na dole Jamesa, siedzącego na kanapie i udającego, że się uczy.
-        Jiiiim – zawołał, siląc się na spokojny ton, chociaż miał ochotę panikować i krzyczeć histerycznie. – Skocz tu do mnie na górę.
James przybiegł, bo zorientował się po minie przyjaciela, że coś jest nie tak.
-        Atak? – zapytał, domyślając się, a Thoper potwierdził.
-        Siadaj na nim, bo zaraz będzie za późno!
-        Kartka jest w szafce! Z tyłu!
Jim wskoczył na łóżko i złapał Carla za nadgarstki. Kolanami ścisnął mi łydki. Chris w tym czasie wgrzebał z szuflady kartkę, gdzie zapisana była kolejność lekarstw. Na szczęście jakiś czas temu udało im się przekonać Carla, żeby napisał ją. W prawdzie opierał się na początku, bo nie wierzył, że jeszcze raz zdarzy się, że zapomni lekarstw. Cały czas powtarzał z wielkim przekonaniem, że będzie się pilnować. Być może po prostu nie chciał myśleć, że jeszcze kiedyś mógłby dostać ataku. W końcu jednak zgodził się. Kartka ta przeleżała równo cały rok w jego szufladzie.
-        Pośpiesz się! Nie mogę go utrzymać! Jest silniejszy! – zawołał James, siłując się z Carlem. – Thoper!
James cały się spocił i był czerwony z wysiłku.
-        Nie poganiaj mnie, do jasnej cholery!
Ręce Chrisa trzęsły się, gdy wyjmował z pudełka wszystkie butelki z eliksirami. Owszem, obserwował zawsze Carla, gdy ten je pił, ale przecież nigdy mu w tym nie pomagał. Nie miał pojęcia, czy jeżeli się pomyli, to przyjaciel przypłaci to życiem.
Za plecami usłyszał głośne przekleństwa i odgłos rozdzieranego materiału. Potem nastąpiło głuche uderzenie, a James jęknął. Carl rzucał się, co raz bardziej, a Jim powoli słabł. Koszula, mokra od potu, przykleiła mu się do pleców. Czuł, jak ostre paznokcie Carlisle wbijają mi się w przedramiona, ale wiedział, że mimo to nie może go puścić.
-        Thoper to nie jest śmieszne! On nas zaraz pozabija!
Chris wymawiając na głos to, co napisane było na kartce, podawał eliksiry Carlowi, wlewając je w mu na siłę do ust.
-        Uważaj! – zawołał Jim, ale było za późno.
Carl oswobodził jedną rękę i zamachnął się. Chris nie zdążył się odsunąć i oberwał w policzek. Krew pociekła mu po brodzie. Zasyczał, ale nie przerwał odmierzania leków.
Po najdłuższych dziesięciu minutach w ich życiu, Carl w końcu zwiotczał i przestał się ruszać. Jim wydał z siebie westchnienie ulgi i siadł w nogach łóżka, opierając się jedną z kolumienek.
-        Mam ochotę go zabić – wyznał, leżący na podłodze, Chris. Otarł pot z czoła.
Siedzieli w milczeniu, dysząc ciężko. James przetarł twarz zasłoną łóżka. Wyciągnąwszy ręce przed siebie zobaczył czerwone ślady podrapać na dłoniach. Z niektórych sączyła się krew.
Po jakimś czasie Carl poruszył się, ale już nie konwulsyjnie, tylko spokojne. Cały przód koszuli miał zachlapany eliksirami. Włosy miał mokre od potu i przyklejone do czoła. Pościel dookoła niego była skopana. Otworzył oczy i ujrzał Jamesa, szczerzącego się do niego.
-        Obudził się? – zapytał z podłogi Chris, a James skinął głową. - Wisisz nam kolejną przysługę, dupku.
-        Czuję się, jakby mnie smok wyrzygał – oświadczył Carl, a Jim kopnął go w akcie zemsty.


W końcu rok szkolny się skończył. Uczniowie załadowali wszystko do swoich kufrów, upchnęli zwierzaki do klatek i koszy, a potem ruszyli do powozów, które miały zawieźć ich na peron w Hogsmeade.
Jim, Chris i Carl w szampańskich humorach załadowali się do pociągu. Wszystkich dziwiło, że przez ostatnie dwa tygodnie James i Thoper byli jeszcze bardziej złośliwi dla przyjaciela, a on znosił to z radością. Nikomu nie mieli zamiaru się tłumaczyć. Ich tajemnica była czymś, co zbliżało ich bardziej niż cokolwiek innego.
I tym razem w ich przedziale było głośno i wesoło. Robili więcej zamieszania niż cała reszta pociągu. Znajomi chętnie do nich zaglądali, co wzbudzało nowe wybuchy wesołości.
Pod koniec podróży wszyscy trzej umówili się, że spotkają się niedługo na sławnym już grillu rodziny Potterów. Słysząca to Amber, trochę posmutniała, bo miała nadzieję, że będzie jedynym gościem. Potem okazało się, że nawet Sapphire dostała zaproszenie. Mimo wszystko Amber nie straciła dobrego nastroju. W końcu opuszczała szkołę na całe dwa miesiące i bardzo wierzyła, że jej koleżanki we wrześniu zapomną o wszystkim.
Przysłuchując się trajkotaniu Jamesa i Chrisa, zerknęła na korytarz przez oszklone drzwi. Robin szedł gdzieś w stronę lokomotywy. Zobaczywszy ją, zatrzymał się i wykonał taki ruch, jakby chciał wejść do przedziału, ale zorientował się ona nie jest sama, więc przyśpieszył i zniknął jej z oczu.
Wściekły Robin przecinał się obok idącego powoli korytarzem Scorpiusa Malfoya. Zabijał on czas włócząc się w te i z powrotem. Nie udało mu się znaleźć pustego przedziału tylko dla siebie. Nie chciał siedzieć z obcymi ludźmi, więc nie miał innego wyjścia. cała ta sytuacja sprawiła, że wyglądał na jeszcze bardziej ponurego niż zwykle. Przechodząc obok przedziału, gdzie siedział Albus posłał mu tęskne spojrzenie, ale Potter nie zauważył go, zajęty graniem z Rose i Darcy w karty. Zagapiwszy się, wpadł na idącego korytarzem z naprzeciwka jednego z bliźniaków Weasley. Nie miał pojęcia, którego, bo tak jak reszta szkoły nie umiał ich rozróżnić.
-        Patrz gdzie idziesz – burknął Weasley i poszedł dalej, nie oglądając się nawet i nie chcąc słuchać przeprosin Scorpiusa.
I dobrze, pomyślał Malfoy. I tak by ich nie usłyszał, dupek jeden.
Być może Scorpius nie przepadał za swoim ojcem, ale nie udało mu się całkowicie odciąć od swoich genów. Tak samo, jak Draco, jego syn był dumny i prędzej dałby się pokroić, niż przyznałby się do błędu czy winy.


Louis wzdrygnął się, gdy wpadł na niego ten Malfoy. Nie lubił gościa. Wyglądał, jakby uważał się za lepszego do wszystkich, a przecież był synem parszywego zdrajcy. O tak, Louis doskonale wiedział, kim jest ojciec Scorpiusa. Tak naprawdę to wiedział wszystko o wszystkich. Od kogo? Cóż, matka nigdy nie była najlepsza w trzymaniu języka za zębami. Taka natura, nie jej wina. Cokolwiek ją trapiło, to od razu musiała o tym mówić.
Na szczęście szybko mu Malfoy wyparował z głowy, bo oto na swojej drodze spotkał kolejną osobę, idącą mu naprzeciw. Była o wiele ciekawsza dla oczu, niż jakiś blady ślizgon. Głównie dlatego, że jej spódniczka była interesująco krótka, a włosy miały niesamowite kolory. Znał ją z widzenia, w końcu grała w drużynie gryfonów, ale mieli razem tylko jedne zajęcia i do tego łączone z była to historia, więc Louis nigdy wtedy nie rozglądał się dookoła, zajęty notowaniem. Ponad to, aż do tej pory, dziewczyna ta nie wyróżniała się zbytnio z tłumu. Dopiero od niedawna jej włosy nabrały szalonych barw. Wcześniej, o ile dobrze sobie Louis przypominał, miały nieciekawie mysi kolor. Kolczyki na jej twarzy i w uszach też pojawiały się stopniowo. Ostatnim elementem transformacji dziewczyny była ta spódniczka, która była tylko trochę dłuższa od minimum programowego.
-        Proszę bardzo – powiedział, przylegając do ściany, aby ją przepuścić.
-        Dziękuję, ale muszę zajrzeć też tu – powiedziała Emerald Lennox, wskazując na przedział. – Szukam mojej szalonej rodziny.
-        Niesamowity zbieg okoliczności. Ja także wyruszyłem z taką misją – oświadczył Louis, uśmiechając się czarująco.
Odwzajemniła uśmiech, a on zauważył, że ma zabawny kolczyk w policzku, imitujący dołeczek. Dodawało jej to jeszcze więcej uroku.
-        Mojej rodziny jest dużo, więc zajmie mi to trochę – poinformowała go Emerald, ruszając przed siebie, a Loius, sam nie wiedząc dlaczego, ukłonił jej się dworsko.
-        Loooou! – usłyszał za sobą głos Rose, wychylającej się z otwartych drzwi przedziału.
-        Tak, kuzynko?
-        Co robisz? Nie gap się. Chodź pogramy w karty.
-        Zawsze cię ogrywam, Rosy – westchnął Louis, udając znudzenie.
-        Tym razem ci się nie uda.
Złapała go za rękaw i wciągnęła do przedziału. Nie lubiła tej jego maniery, której ostatnio nabrał. Zachowywał się niczym wielki panicz, odkąd jego dom zdobył puchar w quidditchu. Na szczęście przy niej zaczynał znów zachowywać się normalnie.
Jakiś czas później pojawił się Dominique z informacją, że Victorie gania po całym pociągu, starając się zaprowadzić wszędzie ład. Jako, że był to jej ostatni rok, była bardzo spięta. Chciała być idealnym prefektem aż do samego końca. Gdy jej kuzyni i brat byli w trakcie drugiej rozgrywki w eksplodującego durnia (podczas pierwszej Rose przegrała haniebnie), Victorie przebiegła za szybą z miną nadzorcy więziennego. Chwilę potem rozległ się daleki pisk i pojawił się Jim sprintem przemierzający pociąg w odwrotnym kierunku. Co ciekawe całą głowę miał mokrą. Albus widząc brata tylko westchnął, ale wcale nie miał ochoty się nawet podnosić. Zasługiwał na chociaż jeden wieczór odpoczynku. Świetnie poszły mu egzaminy, nawet lepiej niż Darcy, co w sumie bardzo ją zezłościło i nie odzywała się do niego cały wieczór. Rose też nieźle sobie poradziła na egzaminach, chociaż oblałaby eliksiry, gdyby profesor Adryk nie przymknął oko, na to, że trochę eliksiru wylało jej się na stół i stopiło fragment blatu.
W końcu pociąg dotoczył się na stację w Londynie. Głośna, rozgadana i śmiejąca się fala dzieciaków wylała się na peron i zmieszała z tłumem rodziców i krewnych, oczekujących na nich. Lily zobaczywszy braci rozpędziła się i rzuciła się im na szyje. Zawisła niczym mała małpka i takie same wydawała odgłosy radości.
Zanim James się zorientował, Amber została wessana przez tłum. Nie zdążyli się nawet pożegnać, więc czuł się zawiedziony. Jeszcze w samochodzie, gdy już ojciec wcisną kufry do bagażnika i wszyscy usadowili się w środku, przez szybę wypatrywał Amber na parkingu. Niestety, jej rodzina nie podróżowała w ten sposób. Rodzice zauważyli jego małomówność, ale uznali, że po prostu daje tym razem dojść do głosu Albusowi.
Wieczorem w domu James podszedł do rodziców, gdy siedzieli na kanapie i oglądali wiadomości i odchrząknął znacząco. Spojrzeli na niego pytająco.
-        Chciałbym wiedzieć, czy w tym roku także będziecie urządzać grilla u nas na ogródku?
Ginny potwierdziła skinieniem głowy, ciekawa dalszego ciągu wydarzeń.
-        Czy mógłbym zaprosić kilku gości?
-        Synu, zawsze zapraszasz gości – powiedział Harry, jak zwykle nie wyczuwając powagi sytuacji. - Chodzi o Chrisa i… tego małego, tak?
-        Carla – dopomogła Ginny.
-        Tak. Ich też, ale chce zaprosić też Amber.
-        Amber? – zdziwił się Harry, szybko stając sobie przypomnieć czy której z małych przyjaciół dzieci ma tak na imię. Na szczęście żona przyszła mu z pomocą.
-        Oczywiście będzie nam bardzo miło poznać twoją dziewczynę, Jimbo – uśmiechnęła się i sięgnęła, aby potargać synowi włosy.
Jim rozpromienił się, a potem czmychnął do swojego pokoju. Tam rzucił się na łóżko i zaczął wierzgać z uciechy.

Lato zapowiadało się wprost idealnie.