sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział dwudziesty dziewiąty - Sławne nazwiska

Spałam tylko kilka godzin a za chwilę idę do pracy. Nie wiem, czy to przeżyję. Trzymajcie kciuki. 
Jedziemy dalej z historią główną. Tym razem o młodych ludziach ze sławnymi nazwiskami. Czy naprawdę fajnie jest być dzieckiem celebrytów? 
W niedzielę jadę na Węgry aby się zrelaksować i nie myśleć o magisterce. 
Buziaki, 
Wasza Astal - półżywa z niewyspania. 


Albus miał tajemnicę. Wielką tajemnicę. Taką, z rodzaju tych „umrę ze wstydu, jeżeli ktoś się dowie”.
To zupełnie naturalne, aby człowiek miał swoje prywatne sprawy, jednak ta tajemnica była z gatunku tych wstydliwych. Młodszy Potter ukrywał się jak na razie skutecznie przed Jamesem, Rose i Darcy, a nawet koszmarnie wścibską Lily. Nie był pewny czy uda mu się to ciągnąć cały kolejny rok, ale na razie miał nadzieję, że jest na tyle sprytny.
-        Albi!
Albus spojrzał sponad stolnicy, na której zagniatał ciasto. Jedna z dziewcząt, o ile dobrze pamiętał miała na imię Mackenzie, wołała go z drugiego końca sali. Miała zatroskaną minę. Podszedł i spojrzał na coś co zapewne miało być babeczkami, ale było nieszczęsną katastrofą. Albus wymykał się co wieczór w piątki i przemykał korytarzami w stronę kuchni. Tam co tydzień odbywały się spotkania klubu kulinarnego. Był on jedynym męskim członkiem. Długo się namyślał, czy w ogóle powinien się zapisać, aż w końcu zebrał się w sobie i poszedł na spotkanie. Dziewczęta wpadły w zachwyt, gdy tylko się pojawił. Odtąd był nie tylko ich maskotką, ale też prestiżowym członkiem klubu.
-        Błagam powiedz mi, co poszło nie tak? – powiedziała, robiąc smutną minę, złapawszy go za rękaw bluzy.
-        Za dużo masła – ocenił fachowo, patrząc z politowaniem na spływający z ciastek krem.
-        Ojej ojej – biadoliła dziewczyna, zabierając się do produkcji kremu od nowa. – Nigdy nie wyjdzie mi tak dobrze, jak tobie.
Albus miał tylko trzynaście lat i nie miał jeszcze pojęcia o kokieteryjnych zachowaniach dziewcząt. Dawał się im bardzo łatwo wrabiać w pomoc, chociaż nie można było powiedzieć, że czuł się z tym źle. Podobały się mu ich zachwycone spojrzenia i niezliczone komplementy. Bez przerwy gratulował sobie w duchu, że wolał przesiadywać w kuchni z matką niż biegać z Jamesem po krzakach dookoła domu. W końcu siłą rzeczy nauczył się paru sztuczek przy gotowaniu. Gdy zaczął sam próbować i zgłębiać sztukę kulinarną, okazało się, że jest nawet lepszy od mamy. Pod swoje skrzydła wzięła go babcia, której nigdy nie udało się przekazać wszystkich swoich przepisów córce, gdyż ta zajęta była swoją karierą sportową.
-        Albus! – zawołała kolejna dziewczyna, stojąca przy stanowisku najbliżej drzwi.  Próbowała mieszać surowe ciasto różdżką przez co zrobiło się go tak dużo, że wykipiało z miski.
-        Laurien mówiłam, żebyś nie przesadzała z zaklęciem drożdżowym! – prychnęła jej koleżanka, zajmująca stanowisko obok.
-        Nie – uśmiechnął się Albus, zaglądając do miski. – Mieszałaś w złą stronę.
-        Och jesteś cudowny – westchnęła dziewczyna, odgarniając włosy na plecy i wydymając usta. Albus pozostawał zupełnie nieświadomy jej zabiegów.
Odkąd jeden z braci Potter dołączył do kółka, dziewczęta po prostu wychodziły z siebie, aby go sobą zainteresować. Niestety, był nieczuły na ich trzepotanie rzęsami, zarzucanie włosami oraz słodkie głosiki. Jego naprawdę interesowało tylko gotowanie. Zdawał się w ogóle nie zauważać istnienia płci przeciwnej. Doprowadzało je to do szału i sprawiało, że ich rywalizacja była jeszcze bardziej zaciekła. Co tu dużo mówić, Albus miał wszystko co potrzebne było chłopakowi idealnemu – ostatnio wyprzystojniał, był miły i świetnie się uczył, a co najważniejsze, miał bardzo sławne nazwisko.



Było już późno i jego szlaban powinien się skończyć za chwilę, jednak Scorpius nie miał jakoś ochoty wracać do swojego dormitorium. To był już jego piąty szlaban od początku roku. W reszcie zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest jakiś rodzaj zemsty niektórych nauczycieli. Miał wrażenie, że komuś o nazwisku Malfoy chętniej wlepiali karę niż komuś o nazwisku na przykład Potter. Tym razem dostał szlaban za zniszczenie wyposażenia sali zaklęć. Naprawdę nie chciał tego zrobić, ale gdy usłyszał jak dziewczęta za nim rozmawiają o jego ojcu, nie wytrzymał i po prostu naumyślnie potrącił ich ławkę. Różdżka jednej z nich stoczyła się na podłogę i wypaliła, kompletnie spopielając obie nogi stolika. Oczywiście obie dziewczyny podniosły nieznośny jazgot, oskarżając Scorpiusa o to, że chciał je na pewno zabić.
Nauczyciel nie miał wyjścia, w końcu zniszczone zostało mienie szkoły, i wlepił mu karę, chociaż doskonale wiedział, że szlaban w bibliotece nie jest dla niego aż taką wielką krzywdą. Scorpius lubił towarzystwo książek bardziej, niż ludzi. One przekazywały informacje tylko wtedy, kiedy się chciało tego. Nie kłapały niepotrzebnie gębami. 
Stał właśnie na drabinie i ścierał kurze z najwyższej półki regału. Był tak głęboko w bibliotece, że nawet nie widział stąd drzwi. Było tu cicho i przyjemnie. Lubił to wrażenie, że duża ilość książek dookoła niego pochłania wszelkie dźwięki.
Scorpius spojrzał na zegarek. Wepchnął ścierkę w tylnią kieszeń spodni i zszedł na podłogę. Dobrze wiedział, że jeden dzień ścierania antycznych pokładów kurzu w szkolnej bibliotece to była kropla w morzu. Na to powinien przeznaczyć całe dekady, zrobić z tego styl i cel życia. Nie miał zamiaru tego robić. Nie mniej jednak towarzystwo książek go odprężało.
Ruszył w stronę drzwi, zastanawiając się, czy jego koledzy z dormitorium już usnęli. Nie chciał ich budzić. Nie chciał zwracać ich uwagi na swoją egzystencję. Nie chodziło o to, że go nie lubili. Raczej tolerowali. To było o wiele lepsze określenie. Z żadnym z nich tak naprawdę nie udało mu się zaprzyjaźnić, ale odzywali się do niego, a to był w pewnym sensie jakiś sukces. Dopiero w trzecim roku ich wspólnego mieszkania, jego współlokatorzy uznali, że jest nieszkodliwy. Z początku zachowywali się tak, jakby w każdej chwili mogło mu odbić i zacząłby rzucać na nich klątwami. Skoro się tak nie stało, następnego roku zaczęli z nim ostrożnie rozmawiać. Nie było to nic nadzwyczajnego, nikt się Scorpiusowi nie zwierzał z najgłębszych problemów, po prostu pytali go czy może zamknąć okno, czy też pożyczyłby książkę. Wymagało to od młodego Malfoya ponad ludzkiego wysiłku, aby odpowiadać im kulturalnie i nie wychodzić na gbura. Gdy się denerwował, mówił zawsze wiele niepotrzebnych rzeczy.
Gdy tylko wyszedł zza regałów na otwartą przestrzeń, gdzie znajdowały się stoliki dla uczniów, zatrzymał się jak wryty. Przy najbliższym stoliku siedziała Rose Weasley. W prawdzie jej głowa leżała na blacie, oparta na rękach, a włosy zakrywały jej twarz, ale Scorpius od razu poznał, że to ona. Wszędzie rozpoznałby te rude loki.
Rozejrzał się dokładnie dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu. Zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny i zamarł. Nie poruszyła się. Chyba spała. Z bliska widział, jak miarowo oddychała. Wyciągnął bardzo powoli rękę i delikatnie ujął jedno pasmo włosów Rose. Odsunął je, aby móc widzieć jej twarz.
Ich ostatnie spotkanie nie należało do najmilszych. Bardzo chciał jej pomóc i uratować ją z tłumu, który zapewne by zaraz ją podeptał, ale oczywiście zachował się jak ostatni gbur i ją przestraszył. Nazwał ją chyba nawet głupią. Chociaż to akurat była trochę jej wina, bo zachowywała się niemądrze. Naprawdę chciał dobrze, ale ona oczywiście uważała go za bezdusznego potwora i buca, więc trudno było jej uwierzyć, że może mieć dobre zamiary.
Scorpius westchnął. Ojciec mówił mu, że ma się trzymać z dala od Weasleyów i Potterów, ale nic nie wspomniał, że cała szkoła będzie go nienawidzić. Może źle zrobił, nie zgadzając się na uczenie w domu? Matka na pewno nie wlepiałaby mu szlabanów co tydzień i pewnie byłaby o niebo lepszym nauczycielem niż połowa tych z Hogwartu.
Miał straszną ochotę dotknąć jej policzka w tym miejscu, gdzie wcześniej miała rozciętą skórę. Wiedział, że nie powinien. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby się obudziła, rzuciłaby na niego klątwę, zanim zapytałaby co on w ogóle wyprawia. Pod jej głową miała pergamin z zaczętym wypracowaniem na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Różdżka leżała nieopodal. Przesunął ją na skraj stolika, poza zasięg ręki dziewczyny. Dłuższą chwilę patrzył na jej długie ciemnorude rzęsy, drobny maczek piegów, widoczny nawet pod warstwą makijażu, aż w końcu zorientował się, że pochyla się nad Rose tak nisko, że jeszcze chwila, a dźgnie ją w ucho nosem. Wyprostował się gwałtownie.
W tym momencie dziewczyna się obudziła. Otworzyła oczy i zmarszczyła nos.
-        Ummm usnęłam? – zapytała, podnosząc głowę i rozglądając się. Na policzku miała rozmazany atrament. Przeniosła spojrzenie na wysztywnionego ze strachu Scorpiusa. – Co tu robisz?
-        Biblioteka to nie miejsce do spania – warknął, a potem szybko ruszył do drzwi. Wypadł na korytarz i pognał przed siebie. Policzki piekły go ze wstydu.
Zaraz za rogiem miną tą czarnowłosą przyjaciółkę Rose. Spojrzała na niego drwiąco, a on poczuł się jak jeszcze większy kretyn.



Upokorzenie, jakiego doznał James, trudno było z czymś porównać. Tygodniami znosił ciekawskie spojrzenia i słowa litości. Miał dość, absolutnie dość. Czuł, jakby na twarzy wielkimi literami napisane „frajer”. Wszystkiego dowiedział się z plotek i szeptów na korytarzach, nie od Amber. Ona nie odezwała się do niego ani słowem, od tamtego okropnego dnia. Została zawieszona na tydzień i wróciła do domu na ten czas. Słyszał, że wezwano jej rodziców i, że byli wściekli. Wrzeszczeli na nią przy dyrektorce i podczas całej drogi do brany Hogwartu. Minęło już pięć dni, a James cały czas czuł, jakby miał w klatce piersiowej wielką ziejącą ciemnością dziurę. Mimo, że wszyscy byli dla niego szalenie mili i starali się go pocieszać, to jednak wiedział, że nie był w tej całej sytuacji bez winy.
Huk zaklęć zagłuszał głos Albusa, ale niestety nie całkiem.
-        Możesz na chwilę przestać?! – ryknął brat, a James opuścił rękę i spojrzał na niego. Od ostatniej godziny wyładowywał swą wściekłość na jednym z drzew na skraju zakazanego lasu, ciskając w nie wszystkimi znanymi mu zaklęciami.
-        Czego chcesz?
-        Jim, to nie jest zdrowe to co robisz.
-        Dla mnie czy dla drzewa?
-        Bardzo śmieszne… - Albus skrzywił się, a James w tym grymasie zobaczył coś ze swojej matki. – Możesz ze mną o tym wreszcie porozmawiać?
-        Nie chcę.
Odwrócił się do brata plecami, uważając rozmowę za skończona. Przymknął jedno oko i wycelował różdżką w drzewo. Jego kora była naznaczona w miejscach, gdzie uderzyły zaklęcia. Duże kawałki poodpadały i leżały dookoła na ziemi.
-        Ale ja chcę – nie dawał spokoju Al, uwiesiwszy się mu na ręce.
-        Twoja sprawa. Spadaj, Albus.
-        Ale…
-        Słuchaj – warknął James, podchodząc do niego i celując mu różdżką w nos. Albus wcale się nie przejął tym, bo wiedział, że mimo, iż brat był wściekły, nigdy nie odważyłby się mu czegoś zrobić. Na wszelki wypadek zrobił jednak krok do tyłu. Jim nie był mistrzem we władaniu magią i jego różdżka mogła wypalić samoistnie, gdyż ściskał ją bardzo mocno i był wzburzony. – Bardzo bym cię prosił, żebyś zapomniał o sprawie, tak jak ja. Nie rozmawiajmy już o tym, ani nie pisz o tym do rodziców. Bardzo, naprawdę bardzo, cię proszę.
-        Dobrze. Skoro tak mówisz.
James opuścił rękę i odwróciwszy się na pięcie ruszył w las, tam gdzie było więcej drzew do znęcania się. Albus na szczęście za nim nie poszedł. Doskonale, bo Jim naprawdę chciał być teraz sam. Nie miał pojęcia, co miał mówić tym wszystkim ludziom, którzy chcieli go pocieszyć, albo oferowali, że go wysłuchają. Było mu głupio, że tak naprawdę z jedyną osobą, z jaką chciał rozmawiać była Amber. Marzył o tym, że przyjdzie ona do niego i powie, że to wszystko było jakąś koszmarną pomyłką albo głupim kawałem.
Szedł szybko, potykając się o wystające korzenie drzew. Smagał różdżką każdą wystającą gałąź. Niektóre paliły się na różne kolory a inne zamieniały w kupkę konfetti. Tak był pogrążony w swojej wściekłości, że nie zauważył, iż nogi powiodły go na stadion. Nie mając nic lepszego do roboty wszedł na murawę i usiadł. Po chwili położył się na plecach i obserwował leniwie wędrujące po niebie chmury. Mimo, że był w jednym ze swoich ulubionych miejsc, nie mógł się uspokoić. Cały czas czuł ucisk w piersi. Amber wracała za kilka dni i to go przerażało. Bał się tego, jak zareaguje na jej widok. Bał się też tego, że ona będzie chciała z nim rozmawiać. A już najbardziej przerażało go to, że jej wybaczy.
-        Ej Potter! Orientuj się!
Zanim zdążył się podnieść, coś trzasnęło go w głowę.
-        O cholera przepraszam! – ujrzał nad sobą twarz Emerald. Z początku jej nie poznał, bo nie miała na sobie ani grama makijażu. Z jej twarzy i uszu zniknęły też kolczyki, a dredy spięła w ciasny kok. – Co tak leżysz? Twoi śmieszni koledzy dali mi ją. Powiedzieli, że może ci się przydać.
Jim podniósł się na łokciach i ujrzał, że rzuciła mu na brzuch jego własną miotłę.
-        Co tu robisz?
-        Chcę pomóc – odparła siląc się na beztroskę. Jej uśmiech tak naprawdę był tylko pozą. Od zeszłego roku, od tego felernego dnia, kiedy dowiedziała się, jak bezlitośnie zabawili się jej kosztem bliźniacy, trochę się zmieniła. Wyglądało to tak, jakby straciła całą swoją pewność siebie i nie chciała się już wyróżniać z tłumu. Tak jakby, przestało jej się podobać, że ludzie od razu ją zauważali na korytarzach.
-        Ale ja nie potrzebuję…
-        Nie mam zamiaru zmuszać cię do niczego – wzruszyła ramionami i rzuciła swoją miotłą, a ta zawisła w powietrzu. – Nie chcę z Tobą gadać. Ja też tego nie potrzebuję. Pomyślałam, że może stara dobra przejażdżka na miotle pod wiatr będzie o wiele lepsza…
James skoczył na równe nogi. Tak, tego mu właśnie było trzeba. To było to, co mogło go uleczyć.
Dosiedli swych mioteł i jednocześnie odbili się do ziemi. Zatrzymali się dopiero na wysokości obręczy do quidditcha.
-        Cztery okrążenia zamku – zawołała Ememerald, a James skinął głową.
Wystrzelili niczym pociski. Wiatr wiał dość mocno tego dnia. Szarpał ich ubrania i włosy oraz huczał w uszach. Pędzili z zawrotną prędkością, jak szybciej jak tylko mogły ich miotły. Jim przylgnął płasko do rączki miotły. Krew pulsowała mu w uszach, tak jak przed pierwszym meczem. Dziura w jego sercu właśnie, ale bardzo powoli, łatała się. Może to była adrenalina, a może prawdziwe szczęście, ale tu wysoko nad ziemią Jim czuł, że wszystkie kłopoty, jakie miał zostały tam na dole. Jakby ważył o połowę mniej.
Gdy robili drugie okrążenie, trochę zwolnili, bo wiatr przeszkadzał. Zerknął w bok. Emerald się śmiała. Siedziała z szeroko rozłożonymi rękami i odchyloną głową. Śmiała się na głos, a po policzkach płynęły jej łzy. Coś krzyczała, ale usłyszał tylko pojedyncze słowa. Tak naprawdę nie mówiła do niego. Zrozumiał, że właśnie wykrzykiwała swoje żale całemu światu. Spojrzał przed siebie i uśmiechnął się.
Nabrał powietrza w płuca i krzyknął. Poczuł pieczenie zdartego gardła, ale też chwilę bezgranicznej radości. Wywrzeszczał wszystkie swoje największe troski wiaatrowi, a on porwał jego słowa tak szybko, że nikt ich nie usłyszał.



-        Czy twojemu bratu odbiło?
-        Jamesowi?
-        A ile ty masz braci, Potter?
-        Hm… no tak masz rację… Malfoy…
-        Cicho! Nie wymawiaj tu mojego nazwiska.
-        Dlaczego? Przecież sam zacząłeś.
-        Ale przecież nie chcesz, żeby ktoś wiedział, że ze mą rozmawiasz.
Albus skrzywił się i usiadł na stosie książek. Scorpius, mimo, że skończył szlaban już dawno, nabrał zwyczaju przychodzenia do biblioteki i pomagania przy sprzątaniu. I tak nie miał, co robić wieczorami, gdy już odrobił wszystkie zadania domowe. Albus od jakiegoś czasu mu towarzyszył.
-        Widziałem go, jak znęcał się nad drzewami w lesie.
-        Taaaak… Chyba jest z nim ok. Przynajmniej zaczął z nami normalnie rozmawiać. I dał spokój drzewom.
-        Idziesz jutro do Hogsmeade?
-        O to już jutro? Tak, pewnie tak. Rose i Darcy pewnie będą chciały, żebym się z nimi powłóczył.
Scorpius słysząc, że Albus raczej nie uwzględnia go w swoich planach, sposępniał i odwrócił  się do niego plecami, udając, że zajmuje go układanie książek z powrotem na półkach. W sumie powinien się spodziewać, że Al tak od razu nie przyjmie go do grona przyjaciół. Ich przyjaźń była całkiem inna od tej pomiędzy nim a Rose. Chłopcy tak naprawdę się lubili, ale nie umieli porzucić złośliwości i mówienia sobie po nazwisku. Coś jakby kazało być dla siebie trochę niemiłymi. Albus czasami mówił, że to może ich geny nie dają im tak do końca się zaprzyjaźnić.


-        Dominique… mały Domi…
-        Spadaj Lou.
-        Oj nie złość się. Ile się jeszcze będziesz gniewać?
Dominique spojrzał na brata z obrzydzeniem, a potem odwrócił głowę do ściany. Zawsze, na każdych zajęciach siedzieli w tej samej ławce, więc nie bardzo miał się gdzie podziać, aby uniknąć towarzystwa brata. Siedział na brzegu swojego krzesła, plecami do Louisa i usilnie starał się go ignorować.
Plotka o tym co Louis i Dominique zrobili Emerald Lennox rozeszła się po szkole lotem błyskawicy. Nikt nie wiedział, kto ją zaczął. Wszystkie cztery osoby obecne wtedy przy konfrontacji nie miały w interesie rozpowiadać całej szkole, co się zdarzyło. A jednak ktoś musiał puścić parę, bo już kilka tygodni po zajściu, Na bliźniaków napadła młodsza siostra Emerald. Chciała ich pobić i groziła im, że pozamienia ich w zwierzęta, którymi tak naprawdę są. Miała na myśli szczury. Udało im się uciec, ale już wieczorem cała szkoła huczała od plotek. No cóż, ludzie zwracają uwagę na rzeczy, które dzieją się ludziom o nazwisku Weasley.
Louis chciał znaleźć Emerald. Szukał jej kilka dni na korytarzach. Rozglądał się za nią na każdym kroku i wypytywał wszystkich znajomych gryfonów. Jednak wyglądało na to, ze dziewczyna po prostu zniknęła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. A przecież zwykle nie miał problemu, aby wypatrzeć ją w tłumie uczniów.
-        Znowu robisz tak, jak w dzieciństwie. Jak zabrałem ci zabawkę to się wkurzałeś.
Dominique spojrzał na Louisa. Ten siedział na krześle, rozparty niedbale i bawił się plastikowym zniczem.
-        Ona nie była zabawką! – warknął, mając wielką ochotę przywalić bratu w tę jego uśmiechniętą gębę.
Całe lato spędzili na kłótniach i wrzaskach. Aż w końcu Dominique wyjechał na cały miesiąc do wujka Charliego. Doprowadzali całą rodzinę do szału i musieli się rozdzielić. Matka nie miała już siły na nich krzyczeć. Jednak w Hogwarcie nie mogli się już rozdzielić. Chociaż mieszkali w innych domach, to nadal widywali się bardzo często. Louis po prostu nie umiał odpuścić. Nie umiał też po prostu po ludzku przeprosić. Głównie dlatego, że nie czuł się wcale winny.
-        Skoro wiesz, że nie była zabawką, mały Domi – powiedział słodkim głosikiem Louis, pochylając się ku bratu i wykrzywiając się szyderczo. – To, czemu tak brzydko się nią zabawiłeś?


Hogsmeade było po prostu zawalone ludźmi z Hogwartu. Gdzie Scorpius się nie ruszył, widział jakieś znajome twarze. Przyleźli tu też nauczyciele. A ich najmniej miał ochotę oglądać. Włóczył się bez celu po miasteczku, czując się głupio. Z początku nawet nie planował tu przychodzić, ale został sam w dormitorium i zrobiło mu się strasznie samotnie. Uznał, że powinien pójść między ludzi. Teraz widział, że to był zły pomysł.
Zabłądził w okolice Wrzeszczącej Chaty. Usiadł na pieńku drzewa i w podłym nastroju żuł czekoladę z Miodowego Królestwa.
W chwili, gdy rozmyślał nad tym, czy by nie uznać dnia za stracony i wrócić do zamku, usłyszał za sobą głośny trzask. Znał ten dźwięk, to wiele razy słyszał, jak ktoś się teleportował. Zanim zdążył się obejrzeć, ktoś złapał go za włosy i powalił na ziemię. Poczuł okropny odór ludzkiego ciała. Słyszał nad sobą chrapliwy, nierówny oddech.
-        Malfoy – wychrypiał kobiecy głos. – Nareszcie cie mam… Twój ojciec..
Scorpius próbował się podnieść, ale ktoś wbił mu różdżkę między łopatki. Chwilę potem poczuł rozchodzący się od tego miejsca obezwładniający i palący ból. Owładnął całym ciałem i wdarł się do mózgu, oślepiająco białą falą.


Albus, Rose i Darcy zatrzymali się na raz. Czyjś wrzask przetoczył się po okolicy.
-        Co to było? – wyszeptała Rose, rozglądając się dookoła.
Al odruchowo sięgnął po różdżkę. Dziewczęta spojrzały na niego z niepokojem. Właśnie szli do Wrzeszczącej Chaty. Nikt inny nie wpadł chyba na ten pomysł, bo las był wyludniony.
-        Albus chyba nie chcesz.. – zaczęła Rose, ale on wyglądał tak, jakby wcale jej nie słuchał. Już szedł w stronę, z którego dochodził krzyk. Darcy złapała Rose za rękę, jakby chciała ją powstrzymać przed podążeniem za kuzynem.
Krzyk powtórzył się i był o wiele głośniejszy. Wyglądało, że osoba bardzo cierpi.

-        Rose, Darcy – powiedział nagle Albus, patrząc na nie przez ramię. – Idźcie po pomoc. Znajdźcie jakiegoś nauczyciela i przyprowadźcie go tu. Szybko! Już!

wtorek, 11 sierpnia 2015

Bonus letni - z cyklu Astal i Inspring przedstawiają cz.1

 Oto przed Wam pierwsza część małego opowiadanka, które ja i moja najlepsza przyjaciółka pisałyśmy dla zabawy tej zimy. Postanowiłam go dodać teraz, bo nie mam nowej notki, a poza tym bardzo tęsknię za Inspring. Ona została z złej i brzydkiej Łodzi, a ja mieszkam chwilowo u rodziców. A do Łodzi już nie wrócę. Teraz czekam mnie Warszawa i Rh, jako mój współlokator. 
Mam pewne powody, dla których nie piszę nowego rozdziału:
1 - Magisterka
2 - książka Fangirl 
3 - moja własna powieść 
4 - Magisterka! 
5 - upał
Tak więc mam nadzieję, że miło Wam będzie się czytało nasze opowiadanie w ten lepki, duszny i upalny dzień. Łapcie szklanki pełne lemoniady z ogórkiem! To pierwsza rzecz, którą kiedykolwiek napisałam z kimś. Piszemy o sobie i nazwałyśmy się nazwiskami z książki bo tak. Bo nikt nam nie zabroni. Jesteśmy przecież dorosłe.
Rozpoznacie które są moje fragmenty?
Pozdrawiam,
Wasza Astal - lepka od upału i obłożona książkami do magisterki. 


— Prolog —
            Wielka sala wyglądała dokładnie tak samo, jak zawsze. Te same portrety na ścianach, obserwujące ze znudzeniem młodych adeptów, te same srebrne świeczniki i te same zawieszone pod sufitem świece, oświetlające te same od wieków cztery stoły. Wszystko było takie samo, za wyjątkiem nieba, choć to, że było pokryte ciemnymi, deszczowymi chmurami stało się już prawie regułą. Ale skąd mogli wiedzieć o tym mali, jedenastoletni czarodzieje, trzęsący się ze strachu tuż przed stołem nauczycielskim? Dla nich wszystko tutaj było wyniosłe, piękne i niespotykane.
– Nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie.
 Niewiarygodnie niska blondyneczka podskoczyła nerwowo i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu źródła dźwięku. Znalazła je szybko, choć wymagało to uniesienia oczu o kilka centymetrów.
– Cicho! – szepnęła drżącym od przejęcia głosem. – Nie powinnyśmy rozmawiać!
 Druga dziewczynka, która zaczęła tę rozmowę uśmiechnęła się figlarnie i prychnęła.
– Musimy przecież mieć coś z życia, zanim pozabijamy się nawzajem podczas ceremonii!
 Z wyraźną satysfakcją obserwowała poruszenie, jakie wywołały jej słowa pośród najbliżej stojących.
– O czym ty mówisz?! – niższa z dziewczynek skrzyżowała ręce na piersi. – Nikt nikogo nie będzie zabijał!
 W odpowiedzi otrzymała tylko porozumiewawcze mrugnięcie i chrząknięcie profesor McGonagall, która oznajmiła rozpoczęcie ceremonii przydziału.
– Black, Natallie!
Druga z dziewczynek, wciąż z tym samym uśmiechem podbiegła do stołka.
– SLYTHERIN! – wykrzyknęła Tiara Przydziału.
Z niewiadomych powodów pobiegła do zielonego stołu w podskokach. Przecież wszyscy wiedzą, że to nie jest dobry dom!
Minęły wieki, zanim do przydziału wywołano wszystkie dzieciaki z kolejki.
– Potter, Ada!
Mała podbiegła do stołka, powiewając za sobą długimi blond włosami.
– GRYFFINDOR!
Spod flagi z czerwonym lwem rozległy się gromkie oklaski.


— Kilka lat później —
            W lochach panował niezmienny spokój. Dźwięk każdej kropli spływającej po ścianie lodowatej wody odbijałby się zapewne echem w sali do eliksirów, gdyby powietrze nie było tak gęste od panującej wewnątrz atmosfery. Nikt nie śmiał sie odezwać, choć profesor Snape nie zjawił się jeszcze w klasie. To nie miało znaczenia, mógł przecież wkroczyć w każdej chwili, a wtedy sam Minister Magii im nie pomoże. Tylko Dumbledore raczy wiedzieć, dlaczego eliksiry Ślizgoni zawsze odbywali z Gryfonami. Jedno z niepisanych praw Hogwartu, stworzone jedynie ku uciesze profesora Snape'a, który  najchętniej przeniósłby Gryffindor do Durmstrongu. W takiej konfiguracji miał przynajmniej wdzięczną publikę dla swoich niekonwencjonalnych metod edukacji.
            Natalie z wyrazem litości w niebieskich oczach przyglądała się próbom sąsiadki uwarzenia eliksiru spokojnego snu. Dosypała korzonki do swojego kociołka, po czym złapała Gryfonkę za nadgarstek i w ostatnim momencie zmieniła kierunek mieszania na poprawny.
– Rany, wszystkich Ślizgonów chcesz tym wykończyć? – powiedziała i uśmiechnęła się szeroko. – Ja rozumiem, że profesor Snape ma trudny charakter pisma, ale jeśli z "lewo" zrobiło ci się "prawo", to nie wiem co robisz na trzecim roku.
            Dziewczyna zlustrowała wybawicielkę uważnym spojrzeniem.
– Jeśli z buntu goblinów zrobiła ci się wielka wojna, to nie wiem, co ty robisz na trzecim roku – odcięła się i odwróciła ostentacyjnie, by wziąć fiolkę ze stolika, zrzucając przy tym leżące obok pergaminy.
– Zwykłe "dziękuję" byłoby na miejscu – Natalie schyliła się, by pozbierać rozrzucone notatki. Rozwinęła najgrubszy pergamin ze wszystkich i otworzyła szeroko usta.
– Wow! – westchnęła głośno. – Zamienię to na fiolkę mojego elksiru!
Ada spojrzała na nią z ukosa.
– Może gdybyś choć raz postanowiła nie spać na zajęciach, porządne notatki z historii magii nie byłyby dla ciebie taką niespodzianką. – Mimo wszystko jej ręka zawisła w powietrzu tuż nad naczyniem.  Skąd mam wiedzieć, że twój eliksir jest dobry?
            Natalie uśmiechnęła się jeszcze szerzej i schowała pergamin do wewnętrznej kieszeni szaty.
– Zaufaj mi, twój eliksir śmierdzi gorzej od kotki Filtcha!
Wyminęła Adę, położyła swoją własną fiolkę na biurku profesora i opuściła klasę.


Było sobotnie popołudnie. Poza murami zamku szalała burza. Deszcz zacinał w okna, a wiatr wył na korytarzach niczym umęczona dusza potępieńca. W bibliotece było cicho i przyjemnie. Dookoła panował zapach starych książek, wymieszany z aromatem wieloletnich pokładów kurzu. Uczniowie rozsiedli się przy stolikach i skrzypieli piórami, odrabiając zadania domowe.
-        Gobliny… gobliny…  - mruczała do siebie ze złością Natalie, wędrując pomiędzy regałami. Musiała napisać wypracowanie na zajęcia z historii magii, ale nie miała bladego pojęcia, gdzie szukać materiałów. – No cholera… dlaczego to nie mogą być jednorożce?
Weszła między regały i rozglądając się z rezygnacją, ruszyła przed siebie. Och jak o wiele bardziej wolałaby teraz wygrzewać się na słońcu, leżąc rozciągnięta nad brzegiem jeziora. Grzmot przetoczył się nad zamkiem.
-        O cholera! – damski wrzask przerwał gęstą ciszę, a Natalie poczuła, coś gwałtownie poruszyło jej się nad głową.
Zanim zdążyła zorientować się co to takiego, lawina książek posypała się na nią. Pisnęła i chciała uskoczyć, ale zaraz po książkach na spotkanie z podłogą poleciało coś o wiele cięższego. Dziewczyna została zwalona z nóg i runęła twarzą w dół.
-        O ja… - usłyszała ze swoich pleców znajomy głos.- Na cycki Morgany… zabiłam kogoś?
-        Potter to ty, prawda? – zapytała Natalie, plując blond włosami. Nie była pewna czy są jej czy Ady.
-        Mhm… dzięki za miękkie lądowanie.
Natalie wyplątała się z kończyn Ady i usiadła. Głowa bolała ją w miejscu, gdzie oberwała książką.
-        Żadnych ran ani otwartych złamań? – zapytała Ada, która już wróciła do pozycji pionowej i teraz stała nad Natalie i wyciągała rękę, aby pomóc jej się podnieść.
-        Mam nadzieję… - burknęła dziewczyna, przyjmując pomoc, ale niechętnie.
-        Szkoda, że nie jesteś przystojnym starszym chłopakiem – zachichotała Ada, zbierając porozrzucane książki. – Wtedy złapałby mnie w wyjątkowo heroiczny sposób, a potem zaprosił na randkę…
-        No przepraszam bardzo – burknęła Natalie, zadzierając głowę i odczytując nazwę działu, w jakim się znalazła. – Czego szukasz w transmutacji ciała? Przecież zaklęcia zmieniające wygląd to dopiero materiał szóstej klasy.
Odwrócona do niej plecami Ada długo nie odpowiadała. Natalie wzięła jedną książek z podłogi i przeczytała tytuł.
-        Nie mów mi, że chcesz sobie cos poprawić.
-        Nie twoja sprawa, ok.? Z resztą i tak tylko czytam…
Zebrała się do odejścia, ściskając w objęciach pokaźne naręcze książek. Natalie przyglądała się jej, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
-        Chodzi o wzrost, prawda? – wypaliła nagle, uśmiechając się złośliwie.
Ada aż podskoczyła, a potem odwróciła się gwałtownie. Buzię miała całą czerwoną, a usta zaciśnięte w cienką linię.
-        Nie, nie chodzi o wzrost – wycedziła przez zęby, a Natalie zrobiło się jej trochę przykro i pożałowała swojej wścibskości. – Miło byłoby, gdyby wszyscy zrozumieli, że ja naprawdę nie mam z tym problemu.
-        Ja też nie lubię niektórych moich części – powiedziała nagle, zaskakując nawet samą siebie, Natalie. – Nos mam za długi i mogłabym mieć jaśniejsze włosy…
-        Po co? Przecież i tak są już zupełnie białe… Jesteś tak biała, że nie odznaczasz się pewnie na śniegu…
-        A ty z niego nawet nie wystajesz…
Obie mierzyły się spojrzeniami pełnymi dezaprobaty.
-        Niezłe – uznała w końcu Ada, a Natalie skinęła głową, uznając komplement. – Jeśli już musisz wiedzieć, Black, to mi chodzi o nogi. A dokładniej chcę mieć chudsze nogi..
-        Bo?
-        Bo wtedy będę mogła nosić krótsze spodniczki – westchnęła Ada, uciekając spojrzeniem w bok. Spódniczka Natalie była tylko trochę dłuższa, niż przewidywał regulamin szkoły. – A wtedy może on się na mnie popatrzy….
-        Chcesz mieć chudsze nogi, żeby zarwać jakiegoś chłopaka?  - parsknęła śmiechem Natalie, przewracając jasnymi oczami.
Ada złapała jedna książkę i udała, że chce zamachnąć się na nią, więc Natalie uskoczyła zwinnie na bok. Jak na dzisiejszy dzień miała już dość bliskich spotkań z twardymi okładkami książek.
-        To nie jest tam jakiś chłopak – burknęła Ada, ruszając w stronę wyjścia z biblioteki. Natalie, zupełnie zapominając o swoim wypracowaniu, ruszyła za nią. – Ma najfajniejsze oczy na całym świecie.
-        Pokażesz mi go?
-        Nie.
-        Oj dlaczego, no?
-        Bo jeszcze ci się spodoba i mi go zabierzesz.
-        Jest w tym jakaś logika – musiała przyznać Natalie, ale nie dodała na głos, że wyjątkowo szalona i pokręcona.
Ada skrzyżowała ręce na piersi i uniosła podbródek troszkę wyżej niż ludzie zwykli go unosić.
-        A właściwie co ty tutaj robiłaś?
Natalie przestała rozmasowywać sobie bolące miejsce i rozejrzała się dookoła raz jeszcze.
-        No tak, gobliny! - klepnęła dłońmi w uda i okręciła się na pięcie o trzysta sześćdziesiąt stopni. - Gobliny, właśnie.
            Ada zmarszczyła brwi i uniosła w górę jeden z kącików ust, podążając za wzrokiem towarzyszki.
-        Proszę, Black powiedz mi, że nie szukałaś informacji do wypracowania z historii magii w dziale hodowli zwierząt.
 Natalie przygryzła lekko dolną wargę. Nawet ona musiała przyznać, że zabrnęła w swoich poszukiwaniach w głęboką desperację. Dopóki na zajęciach w grę wchodziła logika, była najlepszą uczennicą w swojej klasie, jednak gdy tylko na horyzoncie zjawiały się długie na kilka stóp wypracowania z dziedzin humanistycznych,  pojawiał się problem.
-        Może - burknęła przeciągając sylaby. - A może nie.
Odrzuciła głowę do tyłu, zrobiła w tył zwrot i ruszyła w kierunku innego działu.
-        Nie tam! - krzyknęła za nią Ada, wciąż ściskająca w dłoniach grubą książkę.
 Natalie skierowała się do następnego w kolejności działu.
-      Tam też nie!
Natalie wyglądała na zupełnie zdezorientowaną. Ada westchnęła głęboko.
-     No teraz to już po prostu przesadziłaś.
Wzięła ją za rękę i zaprowadziła pod regał znajdujący się w zupełnie innym końcu biblioteki. Natalie pokiwała z uznaniem głową, spoglądając na etykietę "konflikty goblinów", wystającą spomiędzy książek tuż na wysokości jej twarzy.
-     Dziękuję - powiedziała, uśmiechając się. Zgarnęła z półki kilka tytułów z zamiarem przejrzenia ich w dormitorium.
-     Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś szukał w dziale o quidditchu! - Ada pokręciła głową z dezaprobatą. Ewidentnie podobała się sobie w tej roli, szczególnie, że na eliksirach i numerologii Natalie zawsze ucierała jej nosa. - No myślałam, że za...
Ada wciągnęła w płuca dużą ilość powietrza i przykleiła się plecami do regału.
-        Co ci się...? - Natalie odwróciła się, by spojrzeć w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą spoczywał wzrok koleżanki. - Który?
Wciąż z szerokim uśmiechem, obserwowała grupkę nieco starszych chłopców, stojących przy jednym ze stolików.
-        Nie patrz! - Ada nerwowo pociągnęła Natalie za rękaw szaty.
-        Idzie tutaj - Natalie wyrwała się z uścisku, próbując zachować pion. - Faaajny!
Ada niespokojnie przygładziła włosy i spódniczkę i stanęła tuż na wprost przybysza. Chłopak był wysoki a jego blond włosy potargane w ten specjalny sposób, który wyglądał na nonszalancki, ale tak naprawdę wymagał dłuższego postania przed lustrem i tubki żelu. Twarz pokrywał mu jasny zarost, co dawało mu wygląd nieco starszego, niż w rzeczywistości był. Na szyi dumnie wisiał krawat Slytherinu. Razem z towarzyszami zatrzymał się obok dziewczyn.
-     Cześć - przywitał się uprzejmie.
-     Cześć - dziewczęta powiedziały chórem.
-     Co tu robisz? - głos Ady stał się nieco wyższy niż zazwyczaj.
-     Przyszedłem po książkę.
-     Och, ja też. Jaką?
-     "Antologia najbardziej krwawych powstań goblinów w XVIII wieku". Jest tuż za tobą....  - chłopak uniósł delikatnie brwi i zwęził usta. Natalie prychnęła cichutko z rozbawieniem.
-     Oj, aha, no tak... - Ada odsunęła się, umożliwiając mu dostęp do książki. - Tak, też przyszłam po książki o goblinach właśnie.
-     "Podstawowe zaklęcia urodowe dla tych, którzy potrzebują pomocy" - Krukon, który stał do tej pory z tyłu, przeczytał tytuł książki, spoczywającej w rękach Ady. - Pewnie sporo na temat goblinów, co?
 Natalie zareagowała natychmiast.
-     To moje - powiedziała, zabierając książkę i dodając ją do stosu, który podtrzymywała brodą.  - Ciekawość to pierwszy stopień do smoczej jamy!
 Spróbowała wściekle odrzucić głowę do tyłu, przez co książki niebezpiecznie zachybotały. Krukon mrugnął do niej, przez co spłonęła rumieńcem i oburzyła się jeszcze bardziej.
-      Powodzenia z wypracowaniem - powiedział Ślizgon, uśmiechnął się delikatnie i odwrócił w stronę czytelni.
-     Nawzajem! - krzyknęła za nim Ada. Odczekała, aż znikną za regałem, po czym osunęła się na ziemię i ukryła twarz w dłoniach.






sobota, 1 sierpnia 2015

Bonus wakacyjny +18

Także tego... no dobra publikuję, tyle, że nie jestem pewna tego. Wiem, że jest słabe i jakoś takie mało intensywne, jak na opowiadanie erotyczne, ale ja chyba nie umiem inaczej pisać. Ok teraz jakby geneza - jakiś czas temu śmiałyśmy się z przyjaciółką z opowiadań erotycznych w necie pisanych przez dziewczynki, które są zdecydowanie za młode, aby coś wiedzieć na ten temat. I potem mi się przypomniało, że ja w wieku chyba lat 15 też popełniłam coś takiego strasznego, jak erotyk o Lily i Jamesie. I to było słabe, to koszmarnie słabe, że skasowałam (i gdybym mogła, to bym skasowała jeszcze raz). Postanowiłam, żeby być fair wobec internetu, napisać coś nowego. To jest koszmarnie trudne, jak się kilka takich słów, których po prostu nie umie się napisać - jakaś blokada czy coś. Starałam się z miesiąc to pisać. Wyszło? Hm... Jest koszmarnie waniliowe i chyba dodałam za dużo cukru. Oceńcie sami, ale nie zjedźcie mnie jakoś tak bardzo, ok? Bo będę płakać w kącie :P 
Miłego czytania, 
Wasza Astal - zła, że dziś musi iść do pracy przez czyjąś niekompetencję.  



Hermiona jeszcze do tej pory niczego takiego nie czuła.
Było wczesne lato, a ona niedawno zdała wszystkie egzaminy i ukończyła Hogwart. Wróciła do domu na trochę, a potem odwiedziła wszystkich w Norze. Jako, że pogoda była cudowna, a słońce grzało przyjemnie, Hermiona nie zawahała się, aby założyć na siebie już letnią sukienkę na ramiączkach. Dopiero na miejscu źle się poczuła w niej. Cały czas jej się wydawało, że jest zupełnie goła. Bez przerwy poprawiała ramiączka i sprawdzała czy sukienka nie odsłania za dużo jej nóg czy dekoltu. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że wszyscy się na nią patrzą. Gdy w domu przeglądała się w lustrze, myślała tylko o tym, że spodoba się Ronowi, ale teraz była trochę zawiedziona, bo on nic nie zauważył.
Ona i Harry siedzieli właśnie na podwórku za domem i patrzyli na Rona, który rąbał drewno. Oczywiście, że mógł to robić różdżką, ale chyba chcąc trochę podbudować swoje ego i wolał popisać się swoją siłą przez Hermioną.
-        Harry! – rozległ się głos Ginny od strony domu.
Chłopak poderwał się od razu i pobiegł do niej, uśmiechając się szeroko, niczym dziecko widzące ukochaną zabawkę. Zapali się za ręce i ruszyli w stronę łąki za domem.
-        Gdzie oni idą? – zainteresowała się Hermiona, a Ron przerwał rąbanie i podążył za jej spojrzeniem.
-        Codziennie łażą na jakieś spacery do lasu…- wyjaśnił, ściągając koszulkę i ocierając nią twarz.
I wtedy to się stało. Nagle poczuła się tak, jakby dopiero teraz zobaczyła swojego chłopaka. Coś ścisnęło ją w brzuchu, a serce zaczęło szybciej bić jej w piersi.
Przez ostatni rok miała mało czasu dla Rona. Spotykali się tylko na święta a poza tym pisali do siebie masę listów. Jednak jakoś do tego czasu był dla niej bardziej uczuciem, którym go darzyła oraz słowami na papierze, niż bytem fizycznym. Teraz, gdy tak stał przed nią w samych spodniach, był o wiele bardziej fizyczny niż ktokolwiek inny na świecie.  Zrobiło się jej aż gorąco na twarzy i to wcale nie miało nic wspólnego z letnim upałem. Naciągnęła głębiej na głowę kapelusz, zasłaniając się szerokim rondem. Ron zorientował się, że Hermiona dziwnie się zachowuje. Rzucił siekierę na ziemię i podszedł do dziewczyny.
-        Hej… Herm, co ci jest? – zapytał, kucając i próbując podnieść jej głowę. – Za długo siedziałaś na słońcu?
-        Um… - wydusiła z siebie, wpatrując się w piegowaty tors Rona. Drobny brązowy maczek pokrywał gęsto jego jasną skórę. Czuła ładny zapach jego wody po goleniu. - Może…
-        Mi też jest gorąco. Chodź polejemy się wodą z węża!
Zanim zdążyła zaprotestować, złapał ją za rękę i powlókł do kranu. Chlusnął na siebie wodą, a potem skierował dyszę w stronę Hermiony. Z piskiem uciekła w bok. Ron ryknął śmiechem i zaczął ją gonić. Nie była dla niego żadnym wyzwaniem – nie dość, że miał dłuższe od niej nogi, to ona jeszcze miała na stopach sandałki na koturnie, które utrudniały bieganie. W końcu dopadł jej i bezlitośnie zmoczył.
-        Ron! – krzyknęła pani Weasley, wychylając się przez okno. – Jak tak możesz?! Zostaw tą biedną dziewczynę.
Ron przygarnął do siebie Hermionę, cały czas trzęsąc się ze śmiechu. Niechcący zgniótł jej nos o swoje ramię. Wysztywniła się cała, czując ciężki zapach jego perfum. Jego skóra była ciepła od słońca i błyszcząca od wody.  
-        Chodźcie na kolację – westchnęła pani Weasley, a Hermiona odskoczyła jak oparzona od Rona i posłusznie podążyła do domu. Bardzo chciała, żeby nikt nie zauważył jej czerwonych policzków.


Ron mieszkał w Londynie, wynajmował tam nieduże mieszkanko w starej kamienicy. Było to przestronne poddasze z oszklonym dachem. Zrobił tam trochę graciarnię i gdyby nie Hermiona i jego matka zarósłby bałaganem. Był bardzo dumny z tego, że sam mógł się utrzymywać z pensji aurora. Gdy tylko dostał wolny weekend, zaprosił do siebie swoją dziewczynę. Po obiedzie i ponad połowie butelki wina, jak zwykle wylądowali na kanapie w pozycji półleżącej.
-   Już późno – wymruczała Hermiona, opierając policzek na piersi Rona i patrząc przez okno w suficie na księżyc.
-   Napij się jeszcze wina.
-   Chcesz mnie upić? – zapytała z wyrzutem.
-   Nie zaprzeczam.
Odstawiła pusty kieliszek na podłogę.
-   Jesteś niemożliwy.
Ron podniósł się na jednym łokciu i przyciągnął ją do siebie. W pewnej chwili Hermiona zorientowała się, że ręce Rona poczynają sobie o wiele bardziej odważnie niż zazwyczaj. Nie przestając jej całować, próbował rozsunąć zamek jej sukienki. Zamarła w napięciu.
-        Herm – szepnął nagle Ron, gdy już udało mu się pokonać suwak i odsłonił plecy dziewczyny. – Zostaniesz dziś u mnie na noc?
Wytrzeszczyła na niego oczy, a potem siadła gwałtownie.
-        Nie to zły pomysł – wydusiła, próbując znaleźć się poza zasięgiem jego rąk.
Ron podniósł się na łokciach, kompletnie zaskoczony aż tak gwałtowną jej reakcją.  
-        Dlaczego?
-        Ja… ja nie powiedziałam rodzicom…
-        Ale to mój pierwszy cały wolny weekend od paru miesięcy. Nie chcę się z tobą dziś rozstawać.
-        Naprawdę myślisz, że to taki dobry plan? M-może jednak pójdę? Wyśpisz się i w ogóle…
Ron przyjrzał się jej uważnie, marszcząc brwi. Od tego spojrzenia poczuła się bardzo źle. Podjęła bezowocną próbę zapięcia sukienki zsuwającej się jej z ramion. Zaczynała czuć lekkie mrowienie narastającej paniki – palce zaczęły jej się trząść i zrobiły się nagle niezgrabne.
-        Hermiono… - powiedział nagle śmiertelnie poważnym tonem Ron, złapawszy ją za nadgarstki - czy ty właśnie pomyślałaś „powinnam była wcześniej coś o tym poczytać”?
Dziewczyna zamarła, wpatrując się z niedowierzaniem w Rona. Nie mogła uwierzyć, że odgadł jej myśli. Gorąco uderzyło na jej policzki, poczuła się strasznie głupio i chciała jak najszybciej uciec od niego. Doskonale wiedziała, że musiałabyś czerwona niczym burak. Poderwała się szybko i zrobiła krok w tył, ale on złapał ją za rękę i ponownie usadził na kanapie. Przygwoździł ją kolanem i opadł się dłońmi po bokach jej głowy.
-        Hermiono – powiedział z czułością, całując czubek jej nosa. – Jak możesz być tak strasznie mądra, a zarazem taka głupia?
-        Ja… ja… nie umiem… - wyjąkała, patrząc w bok i przygryzła wargę z frustracją.
-        A ja jestem ekspertem, co? – zaśmiał się Ron, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Zapewniam cię, że robiłem to miliony razy, ale tylko w moje głowie i zawsze z tobą.
Korzystając, że jej kompletnie odebrało mowę po usłyszeniu tego oświadczenia, Ron zsunął sukienkę dziewczyny aż do jej bioder. Pocałował ją najpierw w czoło, porem w nos, a na końcu w szyję. Hermiona westchnęła, przymykając oczy. Czuła na skórze jego dłonie zadziwiająco delikatne i przyjemne, zważywszy na to, jak duże były.
-        Zamknij oczy – szepnął jej do ucha, łaskocząc skórę swoim ciepłym oddechem.
-        Ale… - próbując odepchnąć jego głowę.
-        Żadnych „ale”… - wymruczał Ron, całując jej palce, po kolei każdą opuszkę.- Zamknij oczy i rozluźnij się.
Hermiona wykonała posłusznie polecenie. Logicznie rzecz biorąc nie miała się tak na prawdę czego bać. Ufała Ronowi, wiedziała, że on nigdy naumyślnie nie mógłby jej zrobić krzywdy. Pierwszy raz w życiu, postanowiła, że niczego nie będzie analizować, postara się nie myśleć za dużo i zdać się zupełnie na to, czego życzyło sobie jej ciało. A ono życzyło sobie o wiele więcej niż zwykle.
Mimo, że dziewczyna bała się z początku, to teraz strach zastąpiło zupełnie coś innego – ciekawość. Chciała wiedzieć, czuła, że powinna zrozumieć wszystkie swoje pragnienia. Nie znała jeszcze swojego ciała od tej strony i teraz poczuła się w obowiązku do siebie samej, aby to jak najszybciej zmienić. No a kto inny był lepszy do tego celu, jak nie jej ukochany?
Cała jej skóra wydawała być się gorąca w miejscach, gdzie jej dotknęły dłonie Rona. W chwili, gdy dziewczyna godziła się ze swoją cielesnością, Ron zdążył już uporać  się zupełnie z jej sukienką – leżała teraz za kanapą na podłodze – i powoli wsunął rękę pod plecy Hermiony, aby dostać się do zapięcia od stanika. Gdy już pozbył się jej bielizny, zamarł na chwilę, nie mogąc odwrócić od dziewczyny oczu. Minę miał taką, jak wtedy, gdy patrzył na prezenty w Boże Narodzenie. 
-        Jesteś taka piękna… - wyszeptał, uśmiechając się błogo. Dziewczyna odruchowo chciała się zakryć, ale on powstrzymał ją jednym, zdecydowanym ruchem.
-        Nie gap się tak – fuknęła, odwracając głowę.
Hermiona jeszcze tego nie wiedziała, ale on już zawsze miał mieć taki głupio szczęśliwy wyraz twarzy, kiedy widział jej piersi. A ona, do końca życia rugała go za to, ale tak naprawdę, ten jego bezgraniczny zachwyt bardzo ją cieszył.
Ron sięgnął do tylniej kieszeni spodni i wyciągnął z niego wygaszacz, który zawsze przezornie nosił ze sobą. Pstryknął nim i półmrok zapadł w pokoju. Jedynym źródłem światła był księżyc, którego blask, wpadał przez przeszklony dach. W ciemności, jak słusznie pomyślał Ron, Hermiona wyraźnie się rozluźniła. Zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnąwszy do siebie pocałowała o wiele bardziej odważniej niż kiedykolwiek.
-        Nie chce być sama bez ubrania – szepnęła mu do ucha, pocałowawszy jego płatek. – To nie fair.
Ron poczuł, że rozpina jego koszulę, guzik po guziku. Zastygł w bezruchu, czekając na jej kolejny ruch. Uważnie ją obserwował, bojąc się poruszyć nawet o milimetr, żeby jej nie spłoszyć. Bardzo chciał wyglądać na pewnego siebie przed Hermioną, ale tak naprawdę nigdy nie był tak zdenerwowany w całym swoim życiu. Serce tłukło mu się w piersi a krew pulsowała w skroniach tak, że słyszał cichy szmer w uszach. Jej palce muskały pierś chłopaka, ześlizgując się wzdłuż krzywizn jego ciała i przyprawiając go gęsią skórkę. Z początku jej dłonie były zimne i drżały ze zdenerwowania, ale z chwili, na chwilę była, co raz śmielsza.
-   Nie patrz tak na mnie – szepnęła Hermiona, schylając się tak, aby włosy zakryły jej twarz.
-   Nie mogę przestać…
Hermiona podniosła się na łokciach, aby być bliżej Rona i w tej samej chwili on poczuł, że jej dłonie mocują się z klamrą jego paska. Poruszył się powoli, chcąc poprawić swoje ułożenie, bo lewa noga zaczynała mu już drętwieć, i zorientował się, że kanapa być może nie jest najlepszym miejscem do tego, co właśnie robili.
-   Herm? – powiedział cicho, gdy na chwilę przestała go całować.
-   Mmm?
-   Masz ochotę przenieść się do sypialni? – wyszeptał wprost w jej półprzymknięte usta.
Skinęła powoli głową, podnosząc się. Ron wstał i niewiele myśląc, bez żadnego wysiłku, porwał ją w ramiona niczym księżniczkę. Dziewczyna zapiszczała z uciechy, obejmując go rękami za szyję. Ruszył, mając nadzieję, że na nic po ciemku nie wpadnie.
-   Uważaj! Kieliszki! – zawołała Hermiona, ale było już za późno. Z dołu dobiegł ich uszu odgłos tłuczonego szkła. Ron parsknął śmiechem.
-   I tak ich nie lubiłem.
Mieszkanie nie było duże, więc zaledwie po kilku krokach długich nóg Rona znaleźli się w sypialni, gdzie Hermiona została uroczyście złożona na łóżku.
Sięgnęła po kołdrę, aby zakryć się trochę, ale on potrząsnął głową. Zerknęła na niego i zdała sobie sprawę, że właśnie oto teraz widzi go zupełnie bez ubrania. Z początku chciała skromnie odwrócić wzrok, ale sama siebie skarciła w myślach. Ron przecież nie miał zupełnie oporów, aby się na nią gapić.
    -    Wydaje mi się, że gdybym musiał czekać na to jeszcze, chociaż godzinę, to bym pewnie eksplodował – wyznał Ron, ze szczerością, za którą go tak bardzo kochała. Pochylił się nad nią, opierając swój ciężar na dłoniach po obu stronach jej głowy.
    -    Zero presji, co nie? – zachichotała Hermiona gładząc go po piersi. Pod ciepłą skórą czuła, jak mocno i szybko bije jego serce.
    -    Zero - odparł, muskając opuszką palca szczyt jej prawej piersi. Hermiona zmrużyła jedno oko i uśmiechnęła się rozmarzona.
Pozwoliła, aby za jego rękami podążyły usta. Z początku te wszystkie sensacje, których doznawała, jej analityczny umysł starał się jakoś sklasyfikować, rozpoznawać czy rozważyć, ale w chwili, gdy Ron dotarł w swojej wędrówce w okolice poniżej jej pępka, wszystko, działo się w głowie Hermiony, trafił szlag. Jęknęła cichutko i przytuliła oburącz poduszkę do piersi. Usta jej drżały i czuła gorąco na policzkach. Nie mogła opanować oddechu. Sięgnęła ręką i natrafiła palcami na miękkie włosy Rona. Chłopak czuł wyraźnie przechodzące po jej ciele ciarki. Podniósł głowę i otarł pięścią usta. Dziewczyna patrzyła na niego z napięciem w błyszczących oczach.
-        Herm – wyszeptał obniżonym głosem Ron, pochylając się ponownie nad nią. – Czy mogę…?
Nie odpowiedziała, przygryzając z napięciem dolną wargę, przyciągnęła go do siebie, wypychając lekko biodra w górę i odwracając z zawstydzeniem wzrok. Zrozumiawszy, o co chodzi, skinął powoli głową, a potem pocałował delikatnie, jakby chcąc dodać jej odwagi. Krew szumiała mu w uszach, a serce waliło mocno, sprawiając, że oddychał ciężko, przez usta. Wszedł w nią bardzo powoli, starając się być delikatnym. Hermiona syknęła, a jej przez jej twarz przebiegł grymas bólu. Chłopak zawahał się, lekko wystraszony. Oddech dziewczyny stał się szybszy, nierówny.
-   Przepraszam- szepnął szybko, zamierając w miejscu.- Jeżeli to za bardzo boli…
-   Wszystko dobrze - przerwała mu, nie otwierając oczu. Starała się być dzielną, ale on widział, jak bardzo spięta i przestraszona jest. – W-wszystko…
-   Rozluźnij się... Oddychaj powoli – powiedział, całując ją w czoło. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej, oplatając go w pasie nogami.
Kiwnęła głową, a on uznając to za pozwolenie, pchnął biodrami mocniej. Opór ustąpił, Hermiona westchnęła krótko.
W chwili, gdy Ron zaczął się poruszać, wszystko dookoła przestało się dla niej liczyć. Najważniejsze było to, że był on i był bardzo, bardzo blisko. Czuła jego ciężar na sobie i ciepło jego skóry. Odczuwała coś, co porównywalne było tylko z potwornym bólem, który jej mózg odbierał, jako obezwładniającą rozkosz. Nogi zaczęły jej się bezwiednie trząść, gdy on przyśpieszył. Chciała prosić, aby przestał a jednocześnie, błagać o więcej i mocniej. Taka przyjemność była prawie nie do zniesienia.
-   Ojej, Ron… - westchnęła zduszonym głosem. – Kręci mi się w głowie. Ja zaraz…
Urwała, bo głos odmówił jej posłuszeństwa. Zamiast słów z jej gardła wydobył się głośny, przeciągły jęk. Jej ciałem wstrząsnął spazm. Najpierw jeden, potem drugi. W głowie jej się kołowało i czuła, jakby cała się miała zaraz roztopić z gorąca. Podwinęła palce u stóp i bezwiednie wbiła Ronowi paznokcie w ramię. On nawet tego nie poczuł. Widziała cały czas jego twarz. Nie chciała żeby umknął jej nawet najmniejszy szczegół. Zamknął oczy i odchylił głowę, na chwilę wstrzymując oddech. Czuła, jak zatrząsł się na całym ciele.
Chwilę potem jego ciało rozluźniło się, a on potrząsnął głową i ramionami, jakby przeszedł mu po kręgosłupie dreszcz. Pochylił głowę, tak nisko, że prawie zatopił całą twarz we włosach Hermiony. Wykonał taki ruch, jakby od razu chciał się podnieść, ale Hermiona złapała go za szyję i przytrzymała. Spojrzał na nią zaskoczony, a ona pocałowała go.
-   Nie… jeszcze nie, proszę – szepnęła wprost w jego usta.
-   Zgniotę cię…
-   Zostańmy tak chwilę.
Zostali jeszcze w bezruchu przez moment, a potem ułożyli się obok siebie, aby widzieć swoje twarze. Ron bawił się jej włosami, wplątując w nie palce. Hermiona powoli odpływała w ciepłą ciemność snu. Wieczór był gorący, a ich ciała jeszcze rozgrzane. Czuła się tak błogo i bezpiecznie, że nie miała ochoty ruszyć się nawet o milimetr. Słyszała miarowy oddech Rona, który uspokajał się powoli.
Zanim usnęła, zdążyła pomyśleć, że to nie był zły pomysł.


Obudziła się rozgrzana i wyspana. Wskazówki stojącego na szafce nocnej zegarka wskazywały dziesiątą rano. Dziewczyna usiadła gwałtownie, przerażona, że już jest spóźniona do pracy. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest sobota. Rozejrzała się dookoła, lekko oszołomiona. Wielka, niczym namiot cyrkowy, kołdra Rona zsunęła się z niej. Była sama w pokoju. Drzwi naprzeciwko były uchylone i dochodziły zza nich pobrzękiwanie naczyń w kuchni. Hermiona wygrzebała się z pościeli i naciągnąwszy na siebie górę od piżamy Rona, która była tak gigantyczna, że z powodzeniem mogła jej służyć za sukienkę, ruszyła w stronę źródła dźwięków.
Ron stał przy kuchence i smażył jajka. Miał na sobie tylko spodnie. Zatrzymała się na chwilę w progu i chwilę patrzyła na niego z przyjemnością. Jego jasna skóra w przedpołudniowym słońcu wydała się jeszcze bledsza. Całe jego plecy, ramiona i kark usiane były drobnym maczkiem piegów. Na jednym ramieniu były gęściejsze, za to nie było ich prawie w okolicach lewej łopatki. Najsłodsze były te na karku, ginące pod włosami. Dziewczyna poczuła nagłą ochotę, aby ich dotknąć.
-        Dzień doby – przywitał ją, zerkając przez ramię. Hermiona chciała się zakraść po cichu do niego, usłyszał jej kroki na skrzypiących deskach podłogi. – Głodna?
-        Bardzo.
-        Miałem nadzieję, że przyjdziesz na śniadanie goła – wyznał, a w jego głosie było słychać lekkie rozczarowanie. – Specjalnie schowałem twoje ciuchy.
Hermiona parsknęła i pocałowała go w ramię, wyżej nie sięgała. Nagle zorientowała się, że na jego skórze oprócz piegów, widać nieduże, ale intensywnie czerwone zadrapania. Biegły od przedramion, aż do łokci.
-   Co to jest? – zapytała, analizując z bliska to zjawisko. – Czy podrapało cię jakieś zwierzę?
-   Tak – uśmiechnął się Ron nakładając jajka na talerze. – Owszem, wyjątkowo dzikie, chociaż małe. A teraz ja nakarmię je jajecznicą.
Dziewczyna zrozumiała, że to ona była autorką tych ran. Spąsowiała na twarzy i już chciała sięgnąć do torebki, po różdżkę, gdy Ron ją powstrzymał.
-   Chodź jeść, dzika bestio – zażartował. – Tym zajmiemy się później. Albo wcale. Jeszcze nie wiem, czy chcę się ich pozbyć.
-   Dlaczego? – zainteresowała się rozbawiona Hermiona, siadając przy stole, naprzeciw niego.
-   Wiesz są różne rodzaje blizn. Te po walce i seksie są czymś, czym należy się chwalić.



-        Nie, mamo nie przeszkadzam. Ron ma wolne w ten weekend. Co? Tak, dobrze pamiętasz to święto – Hermiona zamilkła, słuchając głosu matki przez komórkę. – Zostaję na cały weekend. Przepraszam. Następnym razem do was zadzwonię. Dobrze. Też cię kocham. Pa.
Rozłączyła się i rzuciła telefon na kanapę z ciężkim westchnieniem. Mama próbowała wpędzić ją w poczucie winy, bo była zła. Pewnie martwiła się cały wieczór. Tylko, że jakoś Hermiona nie bardzo się tym przejmowała. Wcześniej, może by się wystraszyła, ale dziś jakoś czuła, że nie powinna się zachowywać, jak mała dziewczynka i bać się mamy. Ron prawie błagał ją na kolanach, aby została aż do poniedziałku i w sumie nie musiał tego robić długo, bo zgodziła się po tylko chwili wahania.
Przyjemnie się mieszkało razem. Wylegiwali się na kanapie i oglądając magiczne lustro – nowość w świecie czarodziejów – odpowiednik mugolskiego telewizora. Gdy to ich znudziło, Hermiona postanowiła, że posprząta mieszkanie. Ron nie podszedł do tego pomysłu entuzjastycznie, więc pognał na dół do sklepu po produkty na obiad, zostawiając ją samą na placu boju. Właśnie siedziała na szczycie drabiny okrakiem i przy pomocy różdżki czyściła okna dachu. Nie było to trudne, aby zalepiły się brudem w centrum Londynu. Z drugiej strony Ron nie dbał przesadnie o takie detale, jak mycie okien czy szorowanie zlewu.
Już prawie uporała się z całym bałaganem w mieszkaniu, gdy usłyszała na schodach tupot wielkich stóp Rona. Wpadł do środka, dźwigając dwie torby wypakowane jedzeniem.
-   Mam wszystko z listy! – oświadczył triumfalnie, po czym zatrzymał się w progu, wlepiając w nią oczy. – Dziewczyno, czy ty chcesz, żeby mi spodnie pękły?!
Hermiona spojrzała na niego zaskoczona. Miała na sobie jego starą koszulkę, która była za duża, oraz jego bokserki. Nie chciała pobrudzić swojej sukienki, a jej bielizna właśnie się suszyła w łazience.
-        Nie rozumiem – powiedziała, marszcząc brwi.
-        I obyś nigdy nie zrozumiała! – zawołał zadowolony Ron, stawiając torby z zakupami na stole. – Chodź pokażę ci o co mi chodzi!
Zbliżył się do drabiny, ale ona zaczęła się bronić.
-        Nie skończyłam sprzątać!
-        To najmniej istotne teraz…
Porwał ją w ramiona i tak jak wcześniej wieczorem, ruszył ku sypialni. Hermiona machała nogami i próbowała się oswobodzić z jego uścisku, ale ten był iście żelazny.
-        Ale jestem spocona i cała śmierdzę chemią do sprzątania!
-        I na to znajdzie się rada – zaśmiał się Ron, zmieniając kurs i zwracając się ku drzwiom łazienki. Kopniakiem otworzył je i wmaszerował do środka.



W niedzielny poranek wszyscy ponownie zebrali się w Norze. Chłopcy robili coś na ogródku, strasznie przy tym hałasując, a Ginny i Hermiona zagniatały ciasto w kuchni. Obiecały pani Weasley, że pomogą jej dziś w wyprawianiu urodzin dla małej Victorie. Żadna z nich nie była talentem w dziedzinie kulinariów, więc przezorna Molly zostawiła im plik pergaminów z różnymi wskazówkami, a sama udała się z mężem po zakupy.
-        Masz dziś świetny humor – oceniła Ginny, która od dłuższego czasu przyglądała się Hermionie. – Czy mój brat dla odmiany zrobił coś dla ciebie miłego?
-        Co? No wiesz… hmm…
-        Tak myślałam – ucieszyła się Ginny, ścierając mąkę z nosa.
-        Przecież ja nic nie powiedziałam!
-        Zaczerwieniłaś się jak jabłko na jesieni. Wnioskuję z tego, że było miło, co?
-        Tak… Nawet bardzo.
Na chwilę zamilkły, zajmując się ciastem drożdżowym. Ginny pogwizdywała przez zęby, a Hermiona zbierała się na odwagę zadać bardzo osobiste pytanie. Owszem, były blisko ze sobą, ale wcale nie była pewna czy mogły swobodnie rozmawiać o taki sprawach.
-        Nawet nie masz pojęcia jak nam jest trudno – wyręczyła ją Ginny, zagaiwszy lekkim tonem. – Dom pełen ludzi, a do tego moja matka pilnuje mnie, jak cerber.
-        Czyli wy nie…?
-        Och nie to już dawno za nami.
-        No to jak sobie poradziliście?
-        Chodzimy na spacery. O rety na bardzo długie spacery.
Przyjaciółka mrugnęła do Hermiony i zaśmiała się, rozbawiona własnym żartem. Hermiona najpierw zrobiła głupią minę, a potem też zaczęła się śmiać. Nareszcie tajemnicze przechadzki Harry’ego i Ginny nabrały sensu.
-        Boże naprawdę chciałabym kiedyś przespać się z Harrym w łóżku. Dostałam uczulenia na trawę.
Parsknęły niekontrolowanym śmiechem, patrząc na siebie. Chwilę to trwało, zanim się uspokoiły.
-        A nie przeszkadza wam to, że Ron jest taki wysoki?
Zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć w kuchni pojawił się Harry. Był opalony na złoty brąz i uśmiechał się od ucha do ucha. Pocałował Ginny w policzek na powitanie i skinął głową Hermionie. Nalał sobie pełną szklankę mleka i podszedł do dziewczyn, aby zobaczyć co robią.
-        O czym gadacie? – zapytał, widząc ich zadowolone miny.
-        O tym, czy różnica wzrostu nie przeszkadza Ronowi i Hermionie w łóżku – wypaliła beztrosko Ginny, a Harry, który już zdążył napić się, wypluł całą zawartość ust do zlewu i zaczął się krztusić. – No, co?
-        Nie mów mi takich rzeczy!
-        Ale zapytałeś…
-        Ale ty nie powinnaś mi była tego mówić! Boże!
Ginny wytrzeszczyła na niego oczy, a Hermiona, sparaliżowana zawstydzeniem, schowała się za przyjaciółką. Harry dyszał ciężko, waląc się po plecach pięścią.
-        Mówisz o moim przyjacielu i mojej przyjaciółce!
-        No i?
-        Ostatnią rzeczą, jaką chce to wyobrażać sobie ich nago! – zawołał, ściskając sobie skronie obiema rękami. -  Wstydźcie się! Obie! – rzucił na odchodnym i wypadł z kuchni.
-        Taaaa… - westchnęła Ginny, patrząc za nim z politowaniem. – I ja chcę wyjść za tego kretyna.
-        A dla ciebie to nie jest dziwne? No, że rozmawiamy o… um…
-        To, że rozmawiam o życiu seksualnym mojego brata? – dokończyła za nią uczynnie przyjaciółka, nie przerywając upychania ciasta do miski. - No… może trochę. Wiesz, ja, w przeciwieństwie do niektórych, staram się nikogo nago nie wyobrażać. To przecież naturalne, prawda? Oboje jesteście zdrowi, młodzi i się kochacie.
Po jakimś czasie w kuchni w końcu pojawił się Ron. Być może przywiódł go tu zapach jedzenia.
-        Może ktoś mi wytłumaczyć, dlaczego Harry zwiał, jak tylko mnie zobaczył?
Ginny i Hermiona zaczęły głupio chichotać, a on spojrzał na nie pytająco.
-        Może wyobrażał sobie ciebie nago? – zasugerowała Ginny, wychodząc z kuchni.
-        Dziwne… to jest ostatnia rzecz, jaką bym chciał w życiu.
Szybko stracił zainteresowanie swoją siostrą i jej chłopakiem, gdy tylko zorientował się, że on i Hermiona są sami w kuchni. Od rana nie mieli na to okazji, bo po Norze zawsze się ktoś kręcił. Stała do niego tyłem, bo właśnie obmywała ręce w zlewie, więc miał idealną okazję, aby ją zaatakować. Otoczył ją ramionami i wtulił twarz w jej włosy.
-        Bardzo smacznie pachniesz – wymruczał wprost do jej ucha.
-        To tylko ciasto.
-        Nie, to jednak ty.
Wsunął ręce pod jej bluzkę. Chwilę się opierała, ale skutecznie spacyfikował ją, całując w ramię. Sięgnęła za siebie i zanurzyła dłoń w jego włosach. Ujął jej piersi w obie dłonie i uniósł jej delikatnie, jakby ważąc je obie. Oboma kciukami przesunął po jej sutkach. Hermiona uśmiechnęła się.
-        Ron… nie tutaj… - szepnęła, ale nie wyrywała się.
On wziął głęboki wdech, chłonąc zapach jej skóry i włosów.
-        W nocy cię zjem. Całą. Nie zostawię nawet okruszka.
-        Przecież śpimy tutaj…
-        Ojej, zapomniałem… Cholera.  
Usłyszeli czyjeś kroki na ganku i odskoczyli od siebie. To Ginny wracała z ogrodu z naręczem marchewek.
-        Świetnie, że jeszcze tu jesteś – ucieszyła się na widok brata.- Pomożesz, zamiast bezkarnie bałamucić mi przyjaciółkę.
-        Nikogo nie bałamucę – burknął urażony Ron, wyjmując różdżkę i zabierając się do skrobania warzyw.
-        Mówisz tak tylko dlatego, że nie masz pojęcia co to znaczy…

Całą kolację Hermiona spędziła, starając się opędzić od Rona. On, wydawało się, wziął sobie za punkt honoru, aby gdzieś ją przydybać. Co chwila ją obejmował, przeszkadzając w tym, co akurat robiła. Oczywiście, gdy tylko nikt nie patrzył, pchał jej ręce pod spódnicę. Wydawało się, że ma więcej rąk niż zwykle. Z początku ją to denerwowało, ale potem zaczęło bawić. Gdy wszyscy zasiedli do stołu, Ron specjalnie starał się usiąść w strategicznym miejscu, by móc trzymać ją cały czas za kolano. Miała nadzieję, och jaką wielką, że nikt obecny przy stole tego nie widział, bo spaliłaby się ze wstydu. Nawet jeżeli, to wszyscy zachwycali się gwiazdą wieczoru – małą Victorie, której to były urodziny. Była ona traktowana niczym mała cesarzowa przez rodziców i dziadków. Siedziała na honorowym miejscu i pulchnymi różowymi łapkami wpychała jedzenie do buzi. Cała była umazana kremem z tortu. Miała go nie tylko na policzkach, ale też na ślicznej falbaniastej sukience oraz na włosach. Wszyscy uważali to za urocze, chociaż Ron uznał to za nie fair, bo gdy on brudził się jedzeniem, Hermiona i matka zaczęły na niego krzyczeć.
Oczywiście świętowano nie tylko w domu Weasleyów. Urodziny Victorie nie były jedynym wielkim wydarzeniem. Była to rocznica pokonania Voldemorta, więc tak naprawdę imprezy odbywały się w całej Wielkiej Brytanii. Była to słodko - gorzka okazja, bo też rocznica śmierci wielu osób. Dlatego Wesaleyowie zdecydowali się na tą najszczęśliwszą ze wszystkich.
Rano do Nory dotarły listy od Luny i Nevilla. Obydwoje chcieli podziękować Hermionie, Ronowi i Harry’emu za tamten dzień. Nevill nawet przysłał kwiaty – były jadowicie niebieskie i pachniały bardzo słodko, więc chłopcy z radością się ich pozbyli, wręczając cały bukiet Fleur. Hermiona po cichu trochę żałowała, bo to były jak na razie jedyne kwiaty, które od kogoś dostała. Pogodziła się ze stratą, gdy Ron szepnął jej do ucha, że on kupi jej kiedyś jeszcze więcej i jeszcze ładniejszych bukietów.
-        Trzymam cię za słowo – mruknęła, upijając łyk szampana i czując, jak ręka Rona wędruje jej po plecach pod bluzką.



Hermiona nie miała serca odmówić Ginny, która błagała ją o zamianę łóżek. Zgodziła się, chociaż trochę bała się gniewu pani Weasley, gdyby ta odkryła, że nie spała w swoim łóżku. Gdy minęła północ, teleportowała się po cichu do pokoju Rona.
Spał rozwalony na łóżku z rękami wyrzuconymi za głowę i kołdrą na podłodze. Rozczulił ją ten widok. Podeszła na palcach do jego łóżka i usiadła na brzegu. Oddychał równo, głęboko pogrążony we śnie. Sięgnęła i dotknęła jego ramienia. Podskoczył i złapał ją za rękę, zgniatając nadgarstek w mocnym uścisku.
-        To ja – szepnęła, przestraszona. – Spokojnie to tylko ja.
Ron spojrzał na nią zaspanymi oczami. Odetchnął z ulgą, orientując się, że to Hermiona. Opadł na poduszki bez siły.
-        Przepraszam – wychrypiał, przecierając oczy pięścią. – Śniło mi się coś z pracy…
Hermiona położyła mu na piersi dłoń i poczuła, jak mocno bije jego serce.
-        Nie chciałam cię wystraszyć – powiedziała z żalem, a on objął ją w pasie i wciągnął na łóżko.
-        Nie przestraszyłaś – fuknął, przyciskając ją do siebie. – Jak można przestraszyć się takiego chuchra jak ty?
Zachichotała wtulając się w niego. Miał na sobie tylko krótkie spodenki od piżamy. Nic dziwnego, noc była tak gorąca, że Hermionie było za ciepło w cienkiej koszuli nocnej, którą miała na sobie.
-        Co tu w ogóle robisz? – szepnął w jej włosy, wdychając owocowy zapach szamponu.
-        Ginny mnie przekupiła. Nie mogłam jej odmówić. Bardzo chciała, żebym z Harrym zamieniła się na łóżka.
Ron podniósł się na łokciach i zobaczył, że łóżko jego przyjaciela jest puste. Zamruczał coś z niezadowoleniem. Był rozdarty pomiędzy tym, że nie podobało mu się, iż Harry chce nocować w pokoju jego siostry, a tym, że podobał mu się pomysł, aby Hermiona spała tu.
-        Rodzice nas zabiją, jak się dowiedzą – powiedział w końcu, jakby pokonany. – Chodź tu. Jak mam zginąć, to chociaż będę wiedział dlaczego.
Hermiona poczuła coś twardego na swoim biodrze. Zamarła, trochę speszona. Ron chyba musiał się zorientować, bo objął ją w pasie i przyciągnął jej biodra do swoich.
-        Szybko ci poszło – syknęła, decydując się na odważny krok i wsuwając rękę pod jego szorty. – Ojej… jaki… duży…
Ron zaczął się śmiać. Czuła w ciemności, jak się trząsł. Nie widziała go dobrze, ale mogła sobie wyobrazić, jaki miał teraz wyraz twarzy.
-        Nic na to nie poradzę. Właśnie spełniasz moje nastoletnie fantazje.
-        Jakie?
-        Hermiono, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak działa piętnastoletni chłopak, prawda? Tyle razy przychodziłaś w lecie wieczorem do mnie do pokoju. Czasami w piżamie… Zawsze bez stanika.
-        Ron!
-        No co? To nie ja kazałem ci tak przychodzić! Sprawiałaś mi tym duże problemy. Czasami trudno mi było się skupić, na tym, o czym rozmawialiśmy.
-        Chcesz mi powiedzieć, że kiedy my omawialiśmy naprawdę poważne tematy…
-        Tak! Ja myślałem o twoich piersiach. Nie masz prawa mnie za to winić.
Hermiona westchnęła, ale tak naprawdę nie mogła się na niego gniewać. To było na swój sposób urocze. W życiu by się nie przyznała, ale trochę jej to schlebiało.
-        Jesteś okropny – oceniła, a Ron ujął jej rękę w swoją i pokazał, jak powinna nią poruszać.
-        Owszem, ale mimo to do mnie przyszłaś i masz łapki w moich spodniach.
Zanim się zorientowała, rozpiął wszystkie guziczki jej koszulki nocnej i cisnął ją za łóżko. Pochylił się tak, aby ich twarze były na tej samej wysokości. Pocałował jej półprzymknięte usta. Potrząsnęła głową, śmiejąc się, bo jego nieogolone policzki łaskotały skórę. Delikatnie przyśpieszyła ruch ręki, a on zamruczał z przyjemności. Hermiona poczuła ciarki na kręgosłupie. Ron nie ustawał w całowaniu jej i wędrował już dawno opracowaną trasą - ucho, wzdłuż kości szczęki, w dół szyi aż do obojczyka, a potem jeszcze niżej, aż do zagłębienia między piersiami.
 W pokoju było tak ciemno, że praktycznie się nie widzieli. To było coś zupełnie nowego i podniecającego. Nie mogli polegać na swoich oczach, więc używali innych zmysłów. Czując się o wiele bardziej odważna niż w rzeczywistości, Hermiona zdecydowała się na zmianę pozycji. Popchnęła Rona, aby ten położył się na plecach, a sama pochyliła się nad nim. Ron był absolutnie zachwycony. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby to ona przejmowała kontrolę nad sytuacją. Z cichym pomrukiem przyjemności opadła na niego. Poczuła jego duże dłonie na swoich biodrach. Pomógł jej znaleźć odpowiedni rytm.
Jej ciche westchnienia zaczynały przybierać na sile i częstotliwości.
-        Nie tak głośno – szepnął Ron, zachrypniętym głosem. – Jak nas nakryją, to jesteśmy martwi.
-        Moja różdżka – to powiedziawszy, Hermiona, pochyliła się gwałtownie i wymacała ją po ciemku na podłodze. Błysnęło błękitne światło i już po chwili oboje poczuli, ze zaklęcie wyciszające zaczęło działać. – Teraz lepiej – oceniła dziewczyna, wracając do przerwanej czynności. – Teraz nawet mogę krzyczeć.
-        Błagam cię… zrób to…
Hermiona unosiła się i opadała rytmicznie, wsłuchana w co raz szybszy oddech Rona. Na pośladkach czuła jego mocno zaciśnięte palce. Jako, że nie musiała się powstrzymywać, faktycznie zachowywała się o wiele głośniej, niż poprzedniej nocy. W pewnej chwili Ron uniósł biodra, a Hermiona krzyknęła głośno. Zakołowało jej się w głowie i poczuła, jak jej ciele rozchodzi się gorąca fala, a potem biodra odmawiają jej posłuszeństwa. Ręce Rona znalazły się na jej piersiach i ścisnęły je mocno. Straciła rytm i opadła na jego tors, dysząc. Ron przycisnął ją do siebie obiema rękami i kontynuował to, co ona przerwała. Z policzkiem wciśniętym w zagłębienie jego obojczyka dziewczyna nie miała innego wyjścia jak tylko się poddać i rozkoszować tym uczuciem bezwolności.
-        Mocniej – jęknęła zdławionym głosem Hermiona wprost do ucha chłopaka, przyprawiając go o ciarki na całym ciele. – Jeszcze mocniej.
Ron nie mógł wykonać takiej prośby, specjalnie wymówionej takim słodko udręczonym głosem. Chwilę później Hermiona krzyknęła przeciągle i wygięła plecy w łuk. Ron uśmiechnął się do siebie w ciemności. Mógł godzinami słuchać jej jęków.
Jakiś czas później, leżąc w skopanej pościeli i powoli się uspokajając, patrzyli na rozjaśniające się niebo na wschodzie. Ron miał głowę na jej piersiach i spod półprzymkniętych powiek obserwował, jak unoszą się one i opadają, gdy Hermiona oddychała. Gdy tylko usłyszeli poruszenie na dole, Hermiona zerwała się i zarzuciwszy na siebie koszulę, pocałowała Rona na pożegnanie, a potem złapała różdżkę i teleportowała się.

Śniadanie zaczęło się o wiele za wcześnie jak na gust Rona, Hermiony, Harry’go i Ginny. Cała czwórka siedziała przy stole, przysypiając. Było bardzo oczywiste, że żadne z nich nie wyspało się tej nocy.
Pani Weasley weszła do kuchni i spojrzała na nich z zatroskaniem.
-        Co wy tacy markotni? – zapytała, patrząc, jak jej córka dłubie łyżką w owsiance.
Głowa Harry’ego opadła. Chłopak podskoczył gwałtownie, aż spadły mu okulary z nosa. Ron ziewnął potężnie, nawet nie starając się zasłonić ust.
-        Noc była gorąca – wymamrotała Hermiona, pochylając się nad swoją miską. – Źle mi się spało.
Ron rzucił jej ukradkowe spojrzenie i zacisnął usta. Żeby się nie roześmiać, udał, że zajmuje go bardzo śniadanie.
-        Harry strasznie chrapie – powiedziała Ginny, także ziewając.
-        A ty skąd to wiesz, skoro on spał u Rona? – zapytała pani Weasley, marszcząc brwi.
Cała czwórka zamarła. Nawet przestali na chwilę oddychać. Hermiona pobladła i złapała Rona za kolano pod stołem.
-        Słychać przez ściany – machnęła ręką Ginny, siląc się na niewinny ton.- Ty tego nie słyszałaś? My nie mogłyśmy spać z Hermioną. Co nie?
-        Tak… strasznie chrapał…
Harry popatrzył po towarzystwie z obrażoną miną, a potem zgodził się z panią Weasley, że powinien coś z tym zrobić, bo to może być oznaka jakiejś choroby. Musiał też obiecać, iż pójdzie z tym do jakiegoś magomedyka.

Gdy Molly wyszła na podwórko, cała czwórka ryknęła śmiechem.