Spałam tylko kilka godzin a za chwilę idę do pracy. Nie wiem, czy to przeżyję. Trzymajcie kciuki.
Jedziemy dalej z historią główną. Tym razem o młodych ludziach ze sławnymi nazwiskami. Czy naprawdę fajnie jest być dzieckiem celebrytów?
W niedzielę jadę na Węgry aby się zrelaksować i nie myśleć o magisterce.
Buziaki,
Wasza Astal - półżywa z niewyspania.
Albus
miał tajemnicę. Wielką tajemnicę. Taką, z rodzaju tych „umrę ze wstydu, jeżeli
ktoś się dowie”.
To
zupełnie naturalne, aby człowiek miał swoje prywatne sprawy, jednak ta
tajemnica była z gatunku tych wstydliwych. Młodszy Potter ukrywał się jak na
razie skutecznie przed Jamesem, Rose i Darcy, a nawet koszmarnie wścibską Lily.
Nie był pewny czy uda mu się to ciągnąć cały kolejny rok, ale na razie miał
nadzieję, że jest na tyle sprytny.
-
Albi!
Albus
spojrzał sponad stolnicy, na której zagniatał ciasto. Jedna z dziewcząt, o ile
dobrze pamiętał miała na imię Mackenzie, wołała go z drugiego końca sali. Miała
zatroskaną minę. Podszedł i spojrzał na coś co zapewne miało być babeczkami,
ale było nieszczęsną katastrofą. Albus wymykał się co wieczór w piątki i
przemykał korytarzami w stronę kuchni. Tam co tydzień odbywały się spotkania
klubu kulinarnego. Był on jedynym męskim członkiem. Długo się namyślał, czy w
ogóle powinien się zapisać, aż w końcu zebrał się w sobie i poszedł na
spotkanie. Dziewczęta wpadły w zachwyt, gdy tylko się pojawił. Odtąd był nie
tylko ich maskotką, ale też prestiżowym członkiem klubu.
-
Błagam
powiedz mi, co poszło nie tak? – powiedziała, robiąc smutną minę, złapawszy go
za rękaw bluzy.
-
Za
dużo masła – ocenił fachowo, patrząc z politowaniem na spływający z ciastek
krem.
-
Ojej
ojej – biadoliła dziewczyna, zabierając się do produkcji kremu od nowa. – Nigdy
nie wyjdzie mi tak dobrze, jak tobie.
Albus
miał tylko trzynaście lat i nie miał jeszcze pojęcia o kokieteryjnych zachowaniach
dziewcząt. Dawał się im bardzo łatwo wrabiać w pomoc, chociaż nie można było
powiedzieć, że czuł się z tym źle. Podobały się mu ich zachwycone spojrzenia i niezliczone
komplementy. Bez przerwy gratulował sobie w duchu, że wolał przesiadywać w kuchni
z matką niż biegać z Jamesem po krzakach dookoła domu. W końcu siłą rzeczy
nauczył się paru sztuczek przy gotowaniu. Gdy zaczął sam próbować i zgłębiać
sztukę kulinarną, okazało się, że jest nawet lepszy od mamy. Pod swoje skrzydła
wzięła go babcia, której nigdy nie udało się przekazać wszystkich swoich
przepisów córce, gdyż ta zajęta była swoją karierą sportową.
-
Albus!
– zawołała kolejna dziewczyna, stojąca przy stanowisku najbliżej drzwi. Próbowała mieszać surowe ciasto różdżką przez
co zrobiło się go tak dużo, że wykipiało z miski.
-
Laurien
mówiłam, żebyś nie przesadzała z zaklęciem drożdżowym! – prychnęła jej
koleżanka, zajmująca stanowisko obok.
-
Nie
– uśmiechnął się Albus, zaglądając do miski. – Mieszałaś w złą stronę.
-
Och
jesteś cudowny – westchnęła dziewczyna, odgarniając włosy na plecy i wydymając
usta. Albus pozostawał zupełnie nieświadomy jej zabiegów.
Odkąd
jeden z braci Potter dołączył do kółka, dziewczęta po prostu wychodziły z
siebie, aby go sobą zainteresować. Niestety, był nieczuły na ich trzepotanie
rzęsami, zarzucanie włosami oraz słodkie głosiki. Jego naprawdę interesowało
tylko gotowanie. Zdawał się w ogóle nie zauważać istnienia płci przeciwnej.
Doprowadzało je to do szału i sprawiało, że ich rywalizacja była jeszcze
bardziej zaciekła. Co tu dużo mówić, Albus miał wszystko co potrzebne było
chłopakowi idealnemu – ostatnio wyprzystojniał, był miły i świetnie się uczył,
a co najważniejsze, miał bardzo sławne nazwisko.
Było
już późno i jego szlaban powinien się skończyć za chwilę, jednak Scorpius nie
miał jakoś ochoty wracać do swojego dormitorium. To był już jego piąty szlaban
od początku roku. W reszcie zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest
jakiś rodzaj zemsty niektórych nauczycieli. Miał wrażenie, że komuś o nazwisku
Malfoy chętniej wlepiali karę niż komuś o nazwisku na przykład Potter. Tym
razem dostał szlaban za zniszczenie wyposażenia sali zaklęć. Naprawdę nie
chciał tego zrobić, ale gdy usłyszał jak dziewczęta za nim rozmawiają o jego
ojcu, nie wytrzymał i po prostu naumyślnie potrącił ich ławkę. Różdżka jednej z
nich stoczyła się na podłogę i wypaliła, kompletnie spopielając obie nogi
stolika. Oczywiście obie dziewczyny podniosły nieznośny jazgot, oskarżając
Scorpiusa o to, że chciał je na pewno zabić.
Nauczyciel
nie miał wyjścia, w końcu zniszczone zostało mienie szkoły, i wlepił mu karę,
chociaż doskonale wiedział, że szlaban w bibliotece nie jest dla niego aż taką
wielką krzywdą. Scorpius lubił towarzystwo książek bardziej, niż ludzi. One
przekazywały informacje tylko wtedy, kiedy się chciało tego. Nie kłapały
niepotrzebnie gębami.
Stał
właśnie na drabinie i ścierał kurze z najwyższej półki regału. Był tak głęboko
w bibliotece, że nawet nie widział stąd drzwi. Było tu cicho i przyjemnie.
Lubił to wrażenie, że duża ilość książek dookoła niego pochłania wszelkie
dźwięki.
Scorpius
spojrzał na zegarek. Wepchnął ścierkę w tylnią kieszeń spodni i zszedł na
podłogę. Dobrze wiedział, że jeden dzień ścierania antycznych pokładów kurzu w
szkolnej bibliotece to była kropla w morzu. Na to powinien przeznaczyć całe
dekady, zrobić z tego styl i cel życia. Nie miał zamiaru tego robić. Nie mniej
jednak towarzystwo książek go odprężało.
Ruszył
w stronę drzwi, zastanawiając się, czy jego koledzy z dormitorium już usnęli.
Nie chciał ich budzić. Nie chciał zwracać ich uwagi na swoją egzystencję. Nie
chodziło o to, że go nie lubili. Raczej tolerowali. To było o wiele lepsze
określenie. Z żadnym z nich tak naprawdę nie udało mu się zaprzyjaźnić, ale
odzywali się do niego, a to był w pewnym sensie jakiś sukces. Dopiero w trzecim
roku ich wspólnego mieszkania, jego współlokatorzy uznali, że jest
nieszkodliwy. Z początku zachowywali się tak, jakby w każdej chwili mogło mu
odbić i zacząłby rzucać na nich klątwami. Skoro się tak nie stało, następnego
roku zaczęli z nim ostrożnie rozmawiać. Nie było to nic nadzwyczajnego, nikt
się Scorpiusowi nie zwierzał z najgłębszych problemów, po prostu pytali go czy
może zamknąć okno, czy też pożyczyłby książkę. Wymagało to od młodego Malfoya
ponad ludzkiego wysiłku, aby odpowiadać im kulturalnie i nie wychodzić na
gbura. Gdy się denerwował, mówił zawsze wiele niepotrzebnych rzeczy.
Gdy
tylko wyszedł zza regałów na otwartą przestrzeń, gdzie znajdowały się stoliki
dla uczniów, zatrzymał się jak wryty. Przy najbliższym stoliku siedziała Rose
Weasley. W prawdzie jej głowa leżała na blacie, oparta na rękach, a włosy
zakrywały jej twarz, ale Scorpius od razu poznał, że to ona. Wszędzie
rozpoznałby te rude loki.
Rozejrzał
się dokładnie dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu. Zrobił kilka kroków w
stronę dziewczyny i zamarł. Nie poruszyła się. Chyba spała. Z bliska widział,
jak miarowo oddychała. Wyciągnął bardzo powoli rękę i delikatnie ujął jedno
pasmo włosów Rose. Odsunął je, aby móc widzieć jej twarz.
Ich
ostatnie spotkanie nie należało do najmilszych. Bardzo chciał jej pomóc i
uratować ją z tłumu, który zapewne by zaraz ją podeptał, ale oczywiście
zachował się jak ostatni gbur i ją przestraszył. Nazwał ją chyba nawet głupią.
Chociaż to akurat była trochę jej wina, bo zachowywała się niemądrze. Naprawdę
chciał dobrze, ale ona oczywiście uważała go za bezdusznego potwora i buca,
więc trudno było jej uwierzyć, że może mieć dobre zamiary.
Scorpius
westchnął. Ojciec mówił mu, że ma się trzymać z dala od Weasleyów i Potterów,
ale nic nie wspomniał, że cała szkoła będzie go nienawidzić. Może źle zrobił,
nie zgadzając się na uczenie w domu? Matka na pewno nie wlepiałaby mu szlabanów
co tydzień i pewnie byłaby o niebo lepszym nauczycielem niż połowa tych z
Hogwartu.
Miał
straszną ochotę dotknąć jej policzka w tym miejscu, gdzie wcześniej miała
rozciętą skórę. Wiedział, że nie powinien. Doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że gdyby się obudziła, rzuciłaby na niego klątwę, zanim zapytałaby co on
w ogóle wyprawia. Pod jej głową miała pergamin z zaczętym wypracowaniem na
opiekę nad magicznymi stworzeniami. Różdżka leżała nieopodal. Przesunął ją na
skraj stolika, poza zasięg ręki dziewczyny. Dłuższą chwilę patrzył na jej
długie ciemnorude rzęsy, drobny maczek piegów, widoczny nawet pod warstwą
makijażu, aż w końcu zorientował się, że pochyla się nad Rose tak nisko, że
jeszcze chwila, a dźgnie ją w ucho nosem. Wyprostował się gwałtownie.
W
tym momencie dziewczyna się obudziła. Otworzyła oczy i zmarszczyła nos.
-
Ummm
usnęłam? – zapytała, podnosząc głowę i rozglądając się. Na policzku miała
rozmazany atrament. Przeniosła spojrzenie na wysztywnionego ze strachu
Scorpiusa. – Co tu robisz?
-
Biblioteka
to nie miejsce do spania – warknął, a potem szybko ruszył do drzwi. Wypadł na
korytarz i pognał przed siebie. Policzki piekły go ze wstydu.
Zaraz
za rogiem miną tą czarnowłosą przyjaciółkę Rose. Spojrzała na niego drwiąco, a
on poczuł się jak jeszcze większy kretyn.
Upokorzenie,
jakiego doznał James, trudno było z czymś porównać. Tygodniami znosił
ciekawskie spojrzenia i słowa litości. Miał dość, absolutnie dość. Czuł, jakby
na twarzy wielkimi literami napisane „frajer”. Wszystkiego dowiedział się z
plotek i szeptów na korytarzach, nie od Amber. Ona nie odezwała się do niego
ani słowem, od tamtego okropnego dnia. Została zawieszona na tydzień i wróciła
do domu na ten czas. Słyszał, że wezwano jej rodziców i, że byli wściekli.
Wrzeszczeli na nią przy dyrektorce i podczas całej drogi do brany Hogwartu.
Minęło już pięć dni, a James cały czas czuł, jakby miał w klatce piersiowej
wielką ziejącą ciemnością dziurę. Mimo, że wszyscy byli dla niego szalenie mili
i starali się go pocieszać, to jednak wiedział, że nie był w tej całej sytuacji
bez winy.
Huk
zaklęć zagłuszał głos Albusa, ale niestety nie całkiem.
-
Możesz
na chwilę przestać?! – ryknął brat, a James opuścił rękę i spojrzał na niego.
Od ostatniej godziny wyładowywał swą wściekłość na jednym z drzew na skraju
zakazanego lasu, ciskając w nie wszystkimi znanymi mu zaklęciami.
-
Czego
chcesz?
-
Jim,
to nie jest zdrowe to co robisz.
-
Dla
mnie czy dla drzewa?
-
Bardzo
śmieszne… - Albus skrzywił się, a James w tym grymasie zobaczył coś ze swojej
matki. – Możesz ze mną o tym wreszcie porozmawiać?
-
Nie
chcę.
Odwrócił
się do brata plecami, uważając rozmowę za skończona. Przymknął jedno oko i
wycelował różdżką w drzewo. Jego kora była naznaczona w miejscach, gdzie
uderzyły zaklęcia. Duże kawałki poodpadały i leżały dookoła na ziemi.
-
Ale
ja chcę – nie dawał spokoju Al, uwiesiwszy się mu na ręce.
-
Twoja
sprawa. Spadaj, Albus.
-
Ale…
-
Słuchaj
– warknął James, podchodząc do niego i celując mu różdżką w nos. Albus wcale
się nie przejął tym, bo wiedział, że mimo, iż brat był wściekły, nigdy nie
odważyłby się mu czegoś zrobić. Na wszelki wypadek zrobił jednak krok do tyłu.
Jim nie był mistrzem we władaniu magią i jego różdżka mogła wypalić samoistnie,
gdyż ściskał ją bardzo mocno i był wzburzony. – Bardzo bym cię prosił, żebyś
zapomniał o sprawie, tak jak ja. Nie rozmawiajmy już o tym, ani nie pisz o tym
do rodziców. Bardzo, naprawdę bardzo, cię proszę.
-
Dobrze.
Skoro tak mówisz.
James
opuścił rękę i odwróciwszy się na pięcie ruszył w las, tam gdzie było więcej
drzew do znęcania się. Albus na szczęście za nim nie poszedł. Doskonale, bo Jim
naprawdę chciał być teraz sam. Nie miał pojęcia, co miał mówić tym wszystkim
ludziom, którzy chcieli go pocieszyć, albo oferowali, że go wysłuchają. Było mu
głupio, że tak naprawdę z jedyną osobą, z jaką chciał rozmawiać była Amber.
Marzył o tym, że przyjdzie ona do niego i powie, że to wszystko było jakąś
koszmarną pomyłką albo głupim kawałem.
Szedł
szybko, potykając się o wystające korzenie drzew. Smagał różdżką każdą
wystającą gałąź. Niektóre paliły się na różne kolory a inne zamieniały w kupkę
konfetti. Tak był pogrążony w swojej wściekłości, że nie zauważył, iż nogi
powiodły go na stadion. Nie mając nic lepszego do roboty wszedł na murawę i
usiadł. Po chwili położył się na plecach i obserwował leniwie wędrujące po
niebie chmury. Mimo, że był w jednym ze swoich ulubionych miejsc, nie mógł się
uspokoić. Cały czas czuł ucisk w piersi. Amber wracała za kilka dni i to go
przerażało. Bał się tego, jak zareaguje na jej widok. Bał się też tego, że ona
będzie chciała z nim rozmawiać. A już najbardziej przerażało go to, że jej wybaczy.
-
Ej
Potter! Orientuj się!
Zanim
zdążył się podnieść, coś trzasnęło go w głowę.
-
O
cholera przepraszam! – ujrzał nad sobą twarz Emerald. Z początku jej nie
poznał, bo nie miała na sobie ani grama makijażu. Z jej twarzy i uszu zniknęły
też kolczyki, a dredy spięła w ciasny kok. – Co tak leżysz? Twoi śmieszni
koledzy dali mi ją. Powiedzieli, że może ci się przydać.
Jim
podniósł się na łokciach i ujrzał, że rzuciła mu na brzuch jego własną miotłę.
-
Co
tu robisz?
-
Chcę
pomóc – odparła siląc się na beztroskę. Jej uśmiech tak naprawdę był tylko
pozą. Od zeszłego roku, od tego felernego dnia, kiedy dowiedziała się, jak
bezlitośnie zabawili się jej kosztem bliźniacy, trochę się zmieniła. Wyglądało
to tak, jakby straciła całą swoją pewność siebie i nie chciała się już
wyróżniać z tłumu. Tak jakby, przestało jej się podobać, że ludzie od razu ją
zauważali na korytarzach.
-
Ale
ja nie potrzebuję…
-
Nie
mam zamiaru zmuszać cię do niczego – wzruszyła ramionami i rzuciła swoją
miotłą, a ta zawisła w powietrzu. – Nie chcę z Tobą gadać. Ja też tego nie
potrzebuję. Pomyślałam, że może stara dobra przejażdżka na miotle pod wiatr
będzie o wiele lepsza…
James
skoczył na równe nogi. Tak, tego mu właśnie było trzeba. To było to, co mogło
go uleczyć.
Dosiedli
swych mioteł i jednocześnie odbili się do ziemi. Zatrzymali się dopiero na
wysokości obręczy do quidditcha.
-
Cztery
okrążenia zamku – zawołała Ememerald, a James skinął głową.
Wystrzelili
niczym pociski. Wiatr wiał dość mocno tego dnia. Szarpał ich ubrania i włosy
oraz huczał w uszach. Pędzili z zawrotną prędkością, jak szybciej jak tylko
mogły ich miotły. Jim przylgnął płasko do rączki miotły. Krew pulsowała mu w
uszach, tak jak przed pierwszym meczem. Dziura w jego sercu właśnie, ale bardzo
powoli, łatała się. Może to była adrenalina, a może prawdziwe szczęście, ale tu
wysoko nad ziemią Jim czuł, że wszystkie kłopoty, jakie miał zostały tam na
dole. Jakby ważył o połowę mniej.
Gdy
robili drugie okrążenie, trochę zwolnili, bo wiatr przeszkadzał. Zerknął w bok.
Emerald się śmiała. Siedziała z szeroko rozłożonymi rękami i odchyloną głową.
Śmiała się na głos, a po policzkach płynęły jej łzy. Coś krzyczała, ale
usłyszał tylko pojedyncze słowa. Tak naprawdę nie mówiła do niego. Zrozumiał,
że właśnie wykrzykiwała swoje żale całemu światu. Spojrzał przed siebie i
uśmiechnął się.
Nabrał
powietrza w płuca i krzyknął. Poczuł pieczenie zdartego gardła, ale też chwilę
bezgranicznej radości. Wywrzeszczał wszystkie swoje największe troski wiaatrowi, a
on porwał jego słowa tak szybko, że nikt ich nie usłyszał.
-
Czy
twojemu bratu odbiło?
-
Jamesowi?
-
A
ile ty masz braci, Potter?
-
Hm…
no tak masz rację… Malfoy…
-
Cicho!
Nie wymawiaj tu mojego nazwiska.
-
Dlaczego?
Przecież sam zacząłeś.
-
Ale
przecież nie chcesz, żeby ktoś wiedział, że ze mą rozmawiasz.
Albus
skrzywił się i usiadł na stosie książek. Scorpius, mimo, że skończył szlaban
już dawno, nabrał zwyczaju przychodzenia do biblioteki i pomagania przy
sprzątaniu. I tak nie miał, co robić wieczorami, gdy już odrobił wszystkie
zadania domowe. Albus od jakiegoś czasu mu towarzyszył.
-
Widziałem
go, jak znęcał się nad drzewami w lesie.
-
Taaaak…
Chyba jest z nim ok. Przynajmniej zaczął z nami normalnie rozmawiać. I dał
spokój drzewom.
-
Idziesz
jutro do Hogsmeade?
-
O
to już jutro? Tak, pewnie tak. Rose i Darcy pewnie będą chciały, żebym się z
nimi powłóczył.
Scorpius
słysząc, że Albus raczej nie uwzględnia go w swoich planach, sposępniał i
odwrócił się do niego plecami, udając,
że zajmuje go układanie książek z powrotem na półkach. W sumie powinien się spodziewać,
że Al tak od razu nie przyjmie go do grona przyjaciół. Ich przyjaźń była
całkiem inna od tej pomiędzy nim a Rose. Chłopcy tak naprawdę się lubili, ale
nie umieli porzucić złośliwości i mówienia sobie po nazwisku. Coś jakby kazało
być dla siebie trochę niemiłymi. Albus czasami mówił, że to może ich geny nie
dają im tak do końca się zaprzyjaźnić.
-
Dominique…
mały Domi…
-
Spadaj
Lou.
-
Oj
nie złość się. Ile się jeszcze będziesz gniewać?
Dominique
spojrzał na brata z obrzydzeniem, a potem odwrócił głowę do ściany. Zawsze, na
każdych zajęciach siedzieli w tej samej ławce, więc nie bardzo miał się gdzie
podziać, aby uniknąć towarzystwa brata. Siedział na brzegu swojego krzesła,
plecami do Louisa i usilnie starał się go ignorować.
Plotka
o tym co Louis i Dominique zrobili Emerald Lennox rozeszła się po szkole lotem
błyskawicy. Nikt nie wiedział, kto ją zaczął. Wszystkie cztery osoby obecne
wtedy przy konfrontacji nie miały w interesie rozpowiadać całej szkole, co się
zdarzyło. A jednak ktoś musiał puścić parę, bo już kilka tygodni po zajściu, Na
bliźniaków napadła młodsza siostra Emerald. Chciała ich pobić i groziła im, że
pozamienia ich w zwierzęta, którymi tak naprawdę są. Miała na myśli szczury.
Udało im się uciec, ale już wieczorem cała szkoła huczała od plotek. No cóż,
ludzie zwracają uwagę na rzeczy, które dzieją się ludziom o nazwisku Weasley.
Louis
chciał znaleźć Emerald. Szukał jej kilka dni na korytarzach. Rozglądał się za
nią na każdym kroku i wypytywał wszystkich znajomych gryfonów. Jednak wyglądało
na to, ze dziewczyna po prostu zniknęła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. A
przecież zwykle nie miał problemu, aby wypatrzeć ją w tłumie uczniów.
-
Znowu
robisz tak, jak w dzieciństwie. Jak zabrałem ci zabawkę to się wkurzałeś.
Dominique
spojrzał na Louisa. Ten siedział na krześle, rozparty niedbale i bawił się
plastikowym zniczem.
-
Ona
nie była zabawką! – warknął, mając wielką ochotę przywalić bratu w tę jego
uśmiechniętą gębę.
Całe
lato spędzili na kłótniach i wrzaskach. Aż w końcu Dominique wyjechał na cały
miesiąc do wujka Charliego. Doprowadzali całą rodzinę do szału i musieli się
rozdzielić. Matka nie miała już siły na nich krzyczeć. Jednak w Hogwarcie nie
mogli się już rozdzielić. Chociaż mieszkali w innych domach, to nadal widywali
się bardzo często. Louis po prostu nie umiał odpuścić. Nie umiał też po prostu
po ludzku przeprosić. Głównie dlatego, że nie czuł się wcale winny.
-
Skoro
wiesz, że nie była zabawką, mały Domi – powiedział słodkim głosikiem Louis,
pochylając się ku bratu i wykrzywiając się szyderczo. – To, czemu tak brzydko
się nią zabawiłeś?
Hogsmeade
było po prostu zawalone ludźmi z Hogwartu. Gdzie Scorpius się nie ruszył,
widział jakieś znajome twarze. Przyleźli tu też nauczyciele. A ich najmniej
miał ochotę oglądać. Włóczył się bez celu po miasteczku, czując się głupio. Z
początku nawet nie planował tu przychodzić, ale został sam w dormitorium i
zrobiło mu się strasznie samotnie. Uznał, że powinien pójść między ludzi. Teraz
widział, że to był zły pomysł.
Zabłądził
w okolice Wrzeszczącej Chaty. Usiadł na pieńku drzewa i w podłym nastroju żuł
czekoladę z Miodowego Królestwa.
W
chwili, gdy rozmyślał nad tym, czy by nie uznać dnia za stracony i wrócić do
zamku, usłyszał za sobą głośny trzask. Znał ten dźwięk, to wiele razy słyszał, jak
ktoś się teleportował. Zanim zdążył się obejrzeć, ktoś złapał go za włosy i
powalił na ziemię. Poczuł okropny odór ludzkiego ciała. Słyszał nad sobą
chrapliwy, nierówny oddech.
-
Malfoy
– wychrypiał kobiecy głos. – Nareszcie cie mam… Twój ojciec..
Scorpius
próbował się podnieść, ale ktoś wbił mu różdżkę między łopatki. Chwilę potem
poczuł rozchodzący się od tego miejsca obezwładniający i palący ból. Owładnął całym
ciałem i wdarł się do mózgu, oślepiająco białą falą.
Albus,
Rose i Darcy zatrzymali się na raz. Czyjś wrzask przetoczył się po okolicy.
-
Co
to było? – wyszeptała Rose, rozglądając się dookoła.
Al
odruchowo sięgnął po różdżkę. Dziewczęta spojrzały na niego z niepokojem. Właśnie
szli do Wrzeszczącej Chaty. Nikt inny nie wpadł chyba na ten pomysł, bo las był
wyludniony.
-
Albus
chyba nie chcesz.. – zaczęła Rose, ale on wyglądał tak, jakby wcale jej nie
słuchał. Już szedł w stronę, z którego dochodził krzyk. Darcy złapała Rose za
rękę, jakby chciała ją powstrzymać przed podążeniem za kuzynem.
Krzyk
powtórzył się i był o wiele głośniejszy. Wyglądało, że osoba bardzo cierpi.
-
Rose,
Darcy – powiedział nagle Albus, patrząc na nie przez ramię. – Idźcie po pomoc.
Znajdźcie jakiegoś nauczyciela i przyprowadźcie go tu. Szybko! Już!
Proszę, popraw szybko "Wywrzeszczał wszystkie swoje największe troski wiatru" na "WIATROWI", bo to aż kłuje w oczy :<
OdpowiedzUsuńRozdział chyba na rozgrzewkę, czekamy, co dalej.
Aaaa! Juz poprawiam.
UsuńLubię scorpiusa , ma takie samo podejście do książek jak ja :) jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy ze może być prześladowany w szkole - ciekawe spostrzeżenie. No i fajnie ze album i scorpius się przyjaźnią przełamują trochę stereotypy, może Harry i draco jakoś dzięki temu zmienia swoją relację
OdpowiedzUsuńSierpień, poważnie? No nie rób mi tego ;)
OdpowiedzUsuńPrzerwać w takim momencie i trzymać nas w napięciu tyle czasu? Kiedy będzie nowa część? Bo moja ciekawość zje mnie do ostatniego okruszka.
OdpowiedzUsuńco tam Astalko u Ciebie? pamiętasz jeszcze o swoich czytelnikach?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Cię ciepło:)