poniedziałek, 27 października 2014

Bonus jesienny

No i jest bonus! Yay cieszmy się, że napisałam bonus, ale za to zginę marnie, bo nie poprawiłam pierwszego rozdziału magisterki. Oby promotor mnie nie zabił. 
Co Wy na taki bonus? 
Pozdrawiam, 
Wasza Astal

Dookoła było cicho. Gęsta, ciepła i uspokajająca cisza.
Peter wiedział, że umarł. Być może to zdarzyło się przed chwilą, a może całe setki lat temu. Tak czy inaczej, wiedział, że jest gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie nareszcie może przestać się bać. W końcu nic gorszego niż śmierć nie mogło mu się przytrafić, a to miał już za sobą.
Słyszał nad sobą szepty, ale nie rozróżniał poszczególnych słów. W końcu, jeden szczególnie znajomy mu głos przebił się spomiędzy pozostałych.
-        Glizdogonie, będziesz tak leżał cały czas?
Peter otworzył oczy. Dookoła było biało. Z dołu i z góry sączyło się lekko złote, ciepłe światło. Usiadł i zorientował się, że stoi przed nim Syriusz Black.
-        A więc dostałeś to, co ci się należało. Ktoś wreszcie cię ubił – powiedział Syriusz, uśmiechając się drwiąco. Wyglądał inaczej, młodziej. Był pogodny, tak jak w szkole, kiedy zdawało się, że wszystko go bawiło. Miał na sobie skórzaną kurtkę, poprzecierane spodnie i wysokie motocyklowe buty. Każdy element jego odzieży był śnieżno biały.
-        Łapo… ty… - wybełkotał Peter, podnosząc się i siadając. Zorientował się, że on też był ubrany na biało. – Co to za miejsce?
-        Tutaj się czeka – odparł Syriusz, wkładając ręce w kieszenie i rozglądając się dookoła. – Nie sądziłem, że cię tu spotkam. Okazuje się, że musiałeś zrobić w ostatnim odruchu coś dobrego, że dostałeś chwilę tu, co nie?
-        Harry… - wyszeptał Peter. – Harry jest w niebezpieczeństwie… Ja nie mogłem go zabić…
Zakrztusił się nagle, bo ktoś dopadł do niego, łapiąc za gardło.
-        Jamesie Potter puszczaj mnie w tej chwili! Nie masz prawa mnie powstrzymywać – wrzasnął damski głos, a całe pole widzenia Petera zostało przesłonięte rudymi włosami. – Zabiję tego szczura!
Przed nim stała Lily Potter, taka jaką ją zapamiętał. Młoda, śliczna, ale i absolutnie wściekła. Oczy miała pełne łez, a na policzkach czerwone wypieki.
-        Ty wstrętny gadzie – wycedziła, szarpiąc Petera za ramiona. – Czy ty wiesz coś ty narobił?
-        Lily ja… ja nie…
-        Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?! Zabrałeś mnie od mojego dziecka! – wrzasnęła Lily, opadając na kolana i łkając. Teraz dopiero Peter zobaczył Jamesa, który stał za żoną. – Zniszczyłeś mu życie…
James spojrzał na Glizdogona ze smutkiem. Ujął Lily pod ramiona i odciągnął ją do Syriusza. Peter chciał coś powiedzieć, ale słowa nie wychodziły z jego ust. Otwierał je i zamykał, niczym ryba wyjęta z wody.
-        Zabiłabym cię, gdyby tylko dało się to zrobić drugi raz – powiedziała z mocą Lily, ocierając łzy z policzków. – Nie widziałam, jak dorasta. Nie mogłam go uczyć czytać i pisać… Nie odprowadziłam go na Kings Cross!
James wyminął żonę i zbliżył się do Petera. Kucnął przed nim i uśmiechnął się łagodnie.
-        Cześć, stary – powiedział wesoło, kładąc Peterowi rękę na ramieniu i ściskając lekko. – Dawno się nie widzieliśmy, co nie Glizdek?  
Miał taką młodą, gładką twarz chłopca. Zastygł w czasie na siedemnaście lat. Peter przyłapał się na tym, że zastanawia się, jak Jim wyglądałby, jako jego rówieśnik – ze zmarszczkami, siwymi włosami…
-        Nie bój się, Peter. Przecież teraz nic, nikt ci nie zrobi.
-        Jim, ja…
-        Peter powiedz mi jedną rzecz – dlaczego?
Peter zawahał się, wpatrując się w przyjaciela.
-        Nie wierzyłeś w nas prawda? – dociekał Jim, marszcząc delikatnie brwi. – Bałeś się, że przegramy?
Ponad ramieniem Jamesa widział Lily, łkającą w pierś Syriusza. Black otoczył ją ramieniem i poklepywał uspokajająco po plecach.
-        Jak miałem wierzyć, James? – wychrypiał nagle Glizdogon, sam siebie zaskakując swoją odwagą. – Z dnia na dzień ginęli ludzie. Lepsi ode mnie, odważniejsi. Jak miałem wierzyć, że ja przeżyję, że którekolwiek z nas przeżyje? James ja miałem matkę na utrzymaniu. Co by się z nią stało, gdybym padł gdzieś martwy na jakiejś misji?!
-        Dlatego wybrałeś ich, prawda? Bo byli silniejsi.
-        Bałem się, Jim…
-        Wszyscy się baliśmy! – warknął niespodziewanie Syriusz, mocniej przyciskając głowę Lily do swojej piersi i patrząc na Petera z odrazą. – Dlatego walczyliśmy, dlatego chcieliśmy to skończyć… Żeby przestać wreszcie się bać!
James wstał i otrzepał spodnie. Uśmiech zniknął momentalnie z jego twarzy. Teraz wyrażała ona absolutne obrzydzenie.
-        Mam nadzieję, że tam gdzie idziesz, ktoś weźmie pod uwagę to, że ci wybaczam Peter – powiedział, robiąc krok w tył.
-        Co? Gdzie idę? James?
Syriusz i Lily stanęli po obu bokach Jima. Patrzyli nieruchomo na byłego przyjaciela. Policzki Lily wyschły już z łez. Syriusz natomiast uśmiechał się szeroko, ale było coś złego w tym uśmiechu, coś niebezpiecznego. James nachylił się nad Peterem i położył mu ponownie rękę na ramieniu.

-        Do piekła. 

wtorek, 14 października 2014

Rozdział Dwudziesty Trzeci, Historia Rose.

Ci, którzy czytali mnie na moim starym blogu, znajdą tu jeden fragment, który poddałam recyklingowi. Zmieniłam troszkę, ale nie aż tak wiele. Dziś w serii retrospekcji historia Rose i jej problemów miłosnych. A i zagadka, w serii retrospekcji, pojawiły się i pojawiać się będą osoby, które nawiązują do mojej wcześniejszej fanfikcji. Czy już udało Wam się odgadnąć kto to taki?
Następny rozdział będzie albo bardzo krótki, albo niestety będę zmuszona wstawić dawno napisany bonusik. Dlaczego? Mam umówione spotkanie u promotora, na którym będę na głos czytać fragment mojej pracy magisterskiej. Już na samą myśl o tym, mam ciary. 
Pozdrawiam,
Wasza Astal - rozkoszująca się późnym obiadem. 



Mieć trzynaście lat to jest coś, pomyślała Rose, siadając przed lustrem toaletki i zaczynając swój codzienny rytuał. Jak to dobrze, że mama właśnie jej teraz nie widziała. Zawsze, gdy w domu Rose próbowała się umalować, Hermiona zabierała jej kosmetyki. Teraz, kiedy matki nie było w pobliżu, Rose mogła malować się do woli. Nie mogła sobie pozwolić na wyjście na zajęcia bez makijażu. Jeszcze mógłby zobaczyć ją ktoś… ktoś bardzo szczególny, na kogo zdaniu szalenie jej zależało.
-        Jesteś gotowa? – zawołała Darcy, pośpiesznie zgarniając książki z łóżka do torby.
-        Jeszcze sekunda – odparła Rose, podkręcając sobie rzęsy różdżką, niczym zalotką.
-        Już jesteśmy spóźnione. Profesor Tucker…
-        Profesor Tucker to… profesor Tucker tamto – westchnęła Rose, ale na tyle cicho, aby przyjaciółka nie słyszała.
-        Pamiętasz, że dziś mamy wieczorem zajęcia sportowe? Trener każe ci zmyć makijaż.
-        Nie boję się go – oświadczyła radośnie Rose, wstając i strzepując fałdki ze spódniczki. – Całe te zajęcia to głupota. Z resztą to tobie tydzień temu zwrócił uwagę, a nie mi.
Darcy prychnęła, zaglądając do lustra, aby sprawdzić, czy nie rozmazało jej się oko. Rose wzruszyła ramionami i wzięła torbę. Była już w końcu w trzeciej klasie, czuła się o wiele bardziej dorosła. Udawała za wszelką cenę, że jest odważna i nie boi się narobić sobie kłopotów.
Albus miał czekać na nie u stóp schodów, ale gdy zeszły do pokoju wspólnego, właśnie wychodził przez dziurę za portretem.
-        Gdzie leziesz, Albus? – zapytała Darcy ze złością.
-        Śpieszę się! – zawołał przez ramię.
-        Gdzie on tak gna? – zdziwiła się, patrząc na Rose. – Przecież razem mamy zajęcia.
Rose zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad dziwnym zachowaniem kuzyna. Gdy biegł korytarzem, pozdrawiało go wiele nieznanych jej dziewczyn. Darcy też musiała to zauważyć, bo posłała wysokiej blondynce, która wcześniej pomachała Albusowi, jadowite spojrzenie. Dziewczyna nawet jej nie zauważyła, co jeszcze bardziej rozzłościło Sapphire.
Rose jednak nie zwracała uwagi na to, co robi przyjaciółka. Gdy tylko weszły do Wielkiej Sali, zaczęła się intensywnie rozglądać. Oczywiście starała się robić to jak najdyskretniej, a przy tym iść z gracją wzdłuż stołów. Dopiero od niedawna zaczęła nosić buty na niedużym obcasie i jeszcze uczyła się w nich chodzić.  
Dziewczyna od początku trzeciego roku starała się robić, co tylko mogła, aby wyglądać i zachowywać się dorośle. Jej zachowanie miało ścisły związek z pewnym spotkaniem, które miało miejsce ponad rok temu, pierwszego września w pociągu do Hogwartu.


Rose Weasley siedziała w kącie przedziału i bębniła palcami w szybę. Naprzeciw niej siedział jej brat Hugo, a obok niego Lily. Oboje słuchali z zapartym tchem tego, co mówił James. Najstarszy z rodzeństwa Potterów roztaczał przed dwójką pierwszoroczniaków przerażającą wizję czekającej ich ceremonii przydziału. Opowieść obfitowała w dużą ilość krwi, krwiożerczych roślin i troli. Oczy Hugo robiły się większe z chwili na chwilę. W momencie, kiedy Rose miała już interweniować i przyłożyć kuzynowi w potylicę za to, że gada głupoty, mała Lily zerwała się z siedzenia i zawołała buntowniczym tonem:
-        Jesteś strasznym kłamcą, Jimbo! Powiem wszystko mamie! Tata mówił, że ceremonia przydziału, to tylko zakładanie starego kapelusza!
Rose parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią. Lily zawsze była odważna i bardzo przypominała swoją matkę. W końcu od dziecka musiała sobie radzić z dwójką starszych braci, którzy uwielbiali ją straszyć. Mieszkając z kimś takim jak James pod jednym dachem prędzej czy później trzeba sobie wyrobić coś w rodzaju ochrony, która będzie filtrować wszystko, co on mówi.
-        Możesz mi nie wierzyć- odparł James niedbałym tonem i przewrócił oczami wymownie-  ale, jak roztopisz się w jadzie…
-        Może już dość, co?
-        Albi!
Lily rzuciła się na szyję Albusowi, który właśnie wkroczył do przedziału, w którym siedziała reszta jego rodziny. Był już przebrany w szkolny mundurek, a okulary wystawały mu z kieszeni szaty. Ostatnimi czasy wzrok mu się pogorszył i do czytania musiał zakładać okulary. Na razie wadę wzroku miał małą, ale wszyscy się domyślali, że będzie się ona pogłębiać, jak u Harry’ego.
-        Chciałem ich tylko przygotować na najgorsze- zachichotał James, łapiąc brata w chwyt zapaśniczy i czochrając mu włosy.
-        Chyba miałeś na myśli szkolenie dla aurorow, a nie pierwszy dzień szkoły. Lily, Hugo nie wierzcie mu- odezwała się Rose, sięgając i klepiąc braciszka po rudej głowie. Hugo spojrzał na nią z ulgą i poprawił okulary, zjeżdżające mu po piegowatym nosie. 
Rose wstała i skierowała się do wyjścia. Mijając Albusa, odwróciła wzrok, bo nie mogła znieść jego czujnego spojrzenia. Za każdym razem, kiedy wstawała, czy po coś sięgała, Albus się spinał. Owszem, Rose miała na swoim koncie kilka wybuchów, wiele stłuczeń i jedno podpalenie, ale uważała, że kuzyn nie ma powodu, aby się o nią tak troszczyć. Była już drugiej klasie. Nie miała zamiaru popełniać takich głupich błędów, co rok temu.
-        Idę szukać wózka ze słodyczami- radośnie wyjaśniła, odwracając się przez ramię do rodziny, po czym szybko ruszyła korytarzem. 
Albus odprowadził ją wzrokiem dopóki nie zniknęła za drzwiami łączącymi wagony, a potem wszedł do środka przedziału, wzdychając ciężko. Z Rose był taki problem, że często robiła głupie rzeczy. Al czuł się odpowiedzialny za nią. Dzięki bogu, że byli w tej samej klasie, więc kiedy Rose już miała coś wysadzić w powietrze przez dodanie złego składnika do kociołka, on mógł złapać ją za rękę w ostatniej chwili. Z Rose największy problem był taki, że Rose nie była ciocią Hermioną.
-        Witamy członka naszej wspaniałej rodziny!
Rose zatrzymała się, czując, że ktoś łapie ją za warkocz i go rozplątuje. Odwróciła się i ustawiła od razu w pozycji obronnej. Właściciel głosu- albo Luois albo Dominique Weasley, wprost uwielbiali się z nią drażnić. Wszyscy ich mylili, gdy nie mieli na sobie swoich szkolnych mundurków. 
-        Gdzie zmierzasz Rosie?- zapytał Luois, bawiąc się wstążką, którą miała związane wcześniej włosy. Jego brat, siedział w głębi przedziału i żuł coś ze smakiem.
-        Gdzieś, gdzie jest mniej mojej rodziny…
-        Ach to może okazać się trudne, kuzyneczko.
-        Blokujesz przejście…- powiedział nagle z wyrzutem ktoś za plecami dziewczyny.
Owy niemiły głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Rose spojrzała w bok i ujrzała kogoś, kogo akurat teraz nie miała ochoty widzieć. Scorpius Malfoy – najbardziej odrażająca kreatura w całej szkole. Odkąd trzy lata temu ojciec powiedział Rose, aby robiła wszystko by być lepsza od Malfoy’a dziewczyna starała się ze wszystkich sił. Niestety, nawet największe chęci nie miały tu nic do rzeczy. Im bardziej się starała zabłysnąć na zajęciach, tym większą katastrofę powodowała. Co ciekawe młody Malfoy wcale nie był zainteresowany jakąkolwiek rywalizacją szkolną. Był wyjątkowo niemiły, nie tylko dla niej, ale dla wszystkich uczniów. Odkąd nawrzeszczał na nią na lekcji eliksirów, nie miała do niego serca. Mimo tego, że widziała, jak bardzo ciężko chłopak ma, nosząc nazwisko Malfoy to nie mogła z siebie wycisnąć za grosz sympatii. Nawet z początku chciała być dla niego miła, ale jego postawa ją szybko odstraszyła. Wiedziała doskonale, że inni uczniowie, szczególnie chłopcy, uprzykrzali mu życie, ale uznała, że skoro Scorpius miał tak paskudny charakter, że sam był sobie winien. Nie miała zamiaru się nad nim więcej litować.   
-        Daj mi przejść- syknął, mrużąc nieprzyjemnie oczy.
-        Spokojnie, królu skorpionie- prychnął Louis, łapiąc kuzynkę w pasie i wciągając ją do przedziału, aby zrobić miejsce chłopakowi. – Wiemy, że nie należysz do najprzyjemniejszych, nie musisz nas już przekonywać. 
Scorpius łypnął na niego złowieszczo, po czym unosząc wysoko brodę, pomaszerował dalej korytarzem.
-        Nadęty dupek- westchnął Louis.
-        Pan kij-od-miotły-w-tyłku znów się pokazał?- chciał wiedzieć Dominique z głębi przedziału. 
Rose chichocząc przytaknęła a kuzyn puścił do niej oko. Pożegnawszy się z bliźniakami, ruszyła dalej wzdłuż przedziałów zapełnionych uczniami. Zaglądała do każdego, mając nadzieję, że w nim będzie Darcy. Nie udało jej się spotkać z przyjaciółką na peronie, gdyż cała rodzina Weasleyów przybyła bardzo spóźniona na dworzec. Była pewna, że Darcy usiadła z kuzynkami i potrzebuje teraz wybawienia. Z listów przyjaciółki Rose zorientowała się, że spędziła ona koszmarne wakacje i miała po wyżej uszu towarzystwa swojej rodziny.
W pewnej chwili przez szparę w niedomkniętych drzwiach jednego z przedziałów wyskoczył wystraszony szczur. Zaraz za nim na korytarz wypadł potężnych rozmiarów czarny kot, który od razu udał się w pościg za gryzoniem. Oba zwierzaki kierowały się w stronę Rose. Dziewczyna pisnęła głośno, kiedy szczur przebiegł między jej nogami. Przerażona chciała odskoczyć, podniosła nawet jedną nogę, ale rozpędzony kot, nie dążył wycelować, gdzie biegnie i podciął drugą nogę dziewczyny, a chwilę potem został przez nią przygnieciony.
-        Ty cholerna kupo sierści…
-        Najmocniej przepraszam, czy mój kot zrobił ci krzywdę?- zapytał niezwykle urzekający męski głos, w którym słychać było silny szkocki akcent. 
Rose zamarła i powoli podniosła głowę. Właściciel głosu pochylał się nad nią. Był chyba najprzystojniejszym chłopcem, jakiego Rose widziała w całym swoim życiu. Wydatne kości policzkowe, kwadratowa szczęka, jasne poczochrane włosy i urocze, roześmiane oczy nieokreślonego koloru. Rose, wytrzeszczyła oczy, patrząc na ten chodzący ideał męskiego piękna. Uśmiechał się niepewnie, ale za to pięknie.
-        N-nie…- wyjąkała, gramoląc się niezgrabnie z kolan. Kot szaleńczo szamotał się w jej szacie, próbując się wydostać.- Taka kochana kicia, przecież nie mogłaby mi n-nic zrobić…
-        Pozwól, że ci pomogę. 
Rose z zachwytem wpatrywała się w wyciągniętą ku sobie męską rękę. Dopiero po chwili zorientowała się, że powinna się jej złapać.
-        Na pewno nie uderzyłaś się w głowę?- zaniepokoił się Adam, a Rose szybko chwyciła jego rękę i dźwignęła się na nogi.
-        W-wszystko super, naprawdę- zapewniła, czując jak jej policzki pod piegami robią się upokarzająco czerwone.
-        Jestem Adam McLean – przedstawił się chłopak, potrząsając jej dłonią.
-        Idealny… Znaczy, ja… ja mam na imię Rose. Rose Weasley.
-        Miło mi – oświadczył Adam, po czym zerknął w dół, a jego twarz zamarła. - Och… krew ci leci…
Dziewczyna z paniką spojrzała na swoją nogę, którą kot Adama potraktował brutalnie pazurami.
-        Zajmę się tym…- zaoferował chłopak, zaczynając się schylać.
-        Ja się tym zajmę- Rose aż podskoczyła, słysząc za sobą głos Albusa.- Rosie, wszędzie cię szukałem… chodź…
-        Miło było poznać!- zawołał lekko zdziwiony Adam, po czym wziął na ręce swojego kota i ruszył w przeciwną stronę.  
Gdy już byli dostatecznie daleko, Rose wyszarpnęła swoją rękę kuzynowi.
-        Co ty wyprawiasz?! To był…
-        Ratuję cię, jak zawsze- westchnął zrezygnowany Albus.
-        Ale teraz nie potrzebowałam ratunku! On idealnie się do tego nadawał – zawołała z wyrzutem Rose, zerkając przez ramię na Adama. Chłopak zdążył już wejść do swojego przedziału. Nawet nie wiedziała, którego.
-        Poza tym – powiedział Albus, tonem, którego używał, aby kogoś udobruchać. – Jesteś pewna, że to najlepszy pomysł, aby ten koleś dowiedział się o twoim istnieniu w ten sposób. Popatrz na siebie.
Rose zerknęła na swoje odbicie w szybie. Włosy miała potargane, szatę w nieładzie i do tego krawat przesunął jej się na plecy. Na bluzce miała ciemną smugę, a do tego krew z podrapanych kolan zdążyła spłynąć jej po całej długości łydek, aż do kostek i ubrudzić białe podkolanówki.
-        No… Nie – powiedziała w końcu ciężko.
Nie chciała przyznawać racji kuzynowi, ale w tej chwili wolałaby, żeby Adam zapomniał ją. Miała nadzieję, że będzie dane im się spotkać jeszcze raz. Wtedy, była tego pewna, zrobi na nim oszałamiające wrażenie.
-        Co ja bym zrobiła bez takiego przyjaciela, jak ty?- zapytała, bijąc się po głowie pięścią.
-        Prawdopodobnie do tej pory tkwiłabyś w jakimś schowku na szczotki, w którym zatrzasnęłaś się przez przypadek, a rodzina myślałaby, że dawno zjadł cię jakiś trol…
-        Jesteś wredny.
-        Ja tylko stwierdzam fakty.
-        Witajcie z powrotem!- zawołał James wykonując coś w rodzaju salutu, kiedy tylko weszli do przedziału.- Proszę siadać kobieto- kataklizmie i człowieku-mózgu! 
-        Al – jęknęła Rose z wyrzutem, rzucając w kuzyna swoją tiarą.- Jak mogłeś mu powiedzieć?! 
-        Nie powiedział- wyszczerzył zęby Jim.- Ciocia Hermiona sama cię tak nazwała.
-        Jupiii…- mruknęła Rose ponuro, siadając w swoim kącie i otulając się szatą.- Cudowna rodzinka… Nie dość, że połowa Hogwartu ma na nazwisko Weasley, to jeszcze to banda wariatów…

Minęło parę szalonych miesięcy, kiedy to cała szkoła była zajęta przygotowaniami. Co tydzień odbywały się próby. Wszyscy swoje wystąpienia trzymali w wielkim sekrecie. Rose, tak jak Darcy zapisała się do klubu muzycznego. Matka uczyła ją grać na pianinie i teraz mogła się popisać tą umiejętnością. Darcy natomiast świetnie śpiewała. Była bardzo nieśmiała i absolutnie nie zgodziła się być solistką, aczkolwiek w chórkach czuła się dobrze. Obie były niesamowicie podniecone wizją przyszłego występu. Przez kilka tygodni rozmawiały tylko o tym, nie dając do głosu dojść Albusowi. Biedny młodszy Potter był skazany na ich paplanie, gdyż tradycyjnie trzymali się zawsze razem.
Wszystko szło idealnie, dopóki James, Chris i bliźniaki nie wpadli na swój wstrętny plan spuszczenia na głowy członków klubu muzycznego deszcz żab. Gdy się to zdarzyło, właśnie na próbę miał przyjść nowy skrzypek. Rose nie bardzo dbała o to kim był, ów skrzypek, do momentu, gdy faktycznie pojawił się w drzwiach. Jak dobrze jej były znane te włosy koloru słomy i uśmiechnięte oczy.
-        Słuchajcie wszyscy – zawołał opiekun klubu, profesor Tucker. – To jest Adam, nasz najnowszy nabytek. Nagradzany wielokrotnie skrzypek. Jeden z najmłodszych…
-        To tylko tytuły – uśmiechnął się Adam, machając ręką.
-        Cudowny książę nagle stał się o wiele bardziej atrakcyjny, co? – szepnęła Darcy do ucha Rose.
-        Och jakby mógł być bardziej cudowny... Idealny jest nawet wtedy, gdy tylko oddycha – westchnęła rozmarzonym tonem, Rose, opierając łokieć na klawiaturze pianina, co spowodowało, że wydało ono głośny niski dźwięk. Wszyscy spojrzeli na Rose, ale ona zwinnie zdążyła zanurkować pod pianino, zasłaniając się Darcy.
Wszyscy zasiedli do próby. Rose w duchu obiecała sobie, że teraz zagra tak doskonale swoją partię, że Adam padnie na kolana i wyzna jej miłość. Strzeliła z palców, poprawiła się na stołku i… rozpętało się piekło. W ułamku sekundy stało się kilka rzeczy – drzwi otworzyły się gwałtownie, coś stuknęło, błysnęło zaklęcie, a nad głowami muzyków pojawiła się ciemna burzowa chmura.
Darcy zadarła głowę i już chciała skomentować tą dziwną anomalię pogodową, gdy nagle wielka tłusta żaba pacnęła jej na twarz. Dziewczyna zerwała się gwałtownie, przewracając swoje krzesło i kilka pulpitów z nutami. Wrzasnęła tak przenikliwie, że Rose zasłoniła sobie uszy dłońmi. Z sufitu posypał się grad żab. Prawie wszyscy z klubu czmychnęli na korytarz.
Jedynie Adam został w sali. Uniósł różdżkę wysoko nad głowę i ciskał bezskutecznie zaklęciami w chmurę. Rose, która już miała pobiec z przyjaciółką, zatrzymała się w progu i zawahała. Nie brzydziła się żab, James wystarczająco często ją nimi straszyli, aby się uodporniła.
-        Ja pomogę! – zawołała, podbiegając do Adama i wyciągając swoją różdżkę.
-        Celuj w środek!
Niestety, zrobiła to zupełnie w stylu Rose Weasley i chwilę potem zamiast żab, zaczął padać deszcz ze ślimaków. Mimo najszczerszych chęci, pomyliła z nerwów zaklęcia. Adam na szczęście się nie zorientował, bo opiekun klubu muzycznego wpadł do sali, aby uratować to co zostało z instrumentów i nut.


-        Rose nie martw się tym – powiedziała pocieszająco Darcy, gładząc przyjaciółkę po głowie.
-        Jestem beznadziejna.
-        Wcale nie jesteś, kochanie. Tylko coś ci się dzieje z mózgiem, jak się bardzo starasz.
Darcy zamyśliła się, patrząc na leżącą z głową na jej kolanach Rose. Przed chwilą dziewczyna zrobiła z siebie atrakcję wtorkowej lekcji transmutacji. Znała zaklęcie, pamiętała ruch różdżką, który długo ćwiczyli, ale jak zwykle chciała być najszybsza i najlepsza w klasie, więc pośpieszyła się niepotrzebnie. Filiżanka, którą mieli zamienić w królika, eksplodowała jej przed nosem. Prawie cała klasa oberwała odłamkami porcelany. Albus, który był najbliżej, miał rozcięty policzek, aż do ucha. Teraz siedział obrażony na fotelu obok, masując sobie miejsce po ranie, którą dawno temu zaleczyła pielęgniarka. Mimo, że ból i krwawienie ustały, to skóra nadal piekła go lekko od zaklęcia.
-        Widziałem to już – powiedział, łypiąc złowrogo na kuzynkę. – Głowa jej pracuje szybciej od ciała. Brak jej jakiegoś połączenia.
-        Mówisz tak, jakbym była upośledzona – westchnęła Rose, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ścianę.
Darcy i Albus wymienili znaczące spojrzenia.
-        On jest taki idealny…
-        Kto?
-        Adam.
-        Coś mi umknęło, Rosie? Kim jest ten Adam?
-        Albus ty tępa buło – warknęła Darcy, posyłając mu jadowite spojrzenie. – Jak możesz nie wiedzieć kim on jest? Rose mówi o nim od miesięcy. O czym ty w ogóle myślisz?
-        Czasami, jak nie mam ochoty was słuchać, nucę sobie coś w głowie – powiedział urażony młodszy Potter, po czym odwrócił się ostentacyjnie do dziewczyn plecami.
Obie spojrzały na niego, jakby był karaluchem. W tym momencie do pokoju wspólnego wpadli Jim i Chris, robiąc tak wiele hałasu, co batalion wojska. Wszyscy obecni patrzyli na nich z rozbawieniem. Większość uczniów domyślała się, że to oni stali za tymi szalonymi atakami na kluby.
-        Nie mam szans, prawda? Powiedz szczerze, Darc…
-        Oczywiście, że masz. Musisz tylko się skupić. Naprawdę skupić. Pomyśl sobie za każdym razem, kiedy masz coś zrobić „co by zrobiła moja mama” i dokładnie to rób.
-        Moja mama… - westchnęła ciężko Rose. – Gdybym była taka jak mama, to Adam od razu by się we mnie zakochał.


-        Rose? Rose Weasley? Dobrze zapamiętałem?
Rose podniosła oczy sponad „Transmutacji współczesnej”, gdzie czytała bardzo ciekawy artykuł o najnowszych formułach zaklęć na zmianę pogody, i ujrzała Adama.
-        T-tak? – wydusiła z siebie odkładając gazetę i łyżkę z wystygłą owsianką, którą trzymała już od dłuższego czasu, zaczytana w artykule. Zrobiła to niestety z nerwów za energicznie, wiec ochlapała się zawartością miski. Na szczęście chłopak udał, że tego nie widzi.
-        Profesor Tucker prosił, abym przekazał wszystkim, że próba jutro została przeniesiona na osiemnastą.
-        O dobrze, że mi mówisz – Rose udała zaskoczoną, chociaż tak naprawdę wiedziała o tej zmianie od wczoraj.
Chciała się cieszyć każdą sekundą rozmowy z nim. Mogłaby Patrzeć godzinami w jego kolorowe oczy. Gdy słuchała jego gry na skrzypcach, czuła, że serce bije jej szybciej.
-        To widzimy się na próbie – pożegnał się i ruszył do swojego stołu, a Rose odprowadziła go tęsknym wzrokiem.
Darcy, ziewając i przeciągając się, usiadła obok przyjaciółki i sięgnęła na oślep po dzbanek kawy.
-        Jak to możliwe, że się nie wyspałaś? – zdziwiła się Rose, patrząc na Darcy. – Po co wstawałaś wcześniej
Darcy rozejrzała się dookoła, a potem pochyliła do przyjaciółki, chcąc jej coś powiedzieć w sekrecie. Rose, która do momentu poznania Darcy, nie miała jeszcze okazji być czyimś powiernikiem, spięła się i nastawiła uszu.
-        Próbowałam się umalować – powiedziała cicho Darcy, robiąc niezadowoloną minę.
-        I co?
-        No widzisz przecież, że nic nie mam na twarzy. Nie umiem. Okropnie wyszło.
-        Ja się nigdy nie malowałam – wyznała Rose ciężko. – Mama mi zabrania. Mówi, że jeszcze jestem za młoda.
Nagle ich prywatna rozmowa została przerwana przez Emerald, która usiadła przy stole, naprzeciw dziewcząt. Obie spojrzały na nią, jakby była nagłym olśnieniem dla nich. Emerald była znana w szkole z tego, że wiecznie ścigano ją za zbyt mocny makijaż oraz za bardzo szalone włosy. Dziś Emerald miała szmaragdowozielone dredy na głowie, a na buzi fantazyjny makijaż w kolorach fioletu i jadowitej żółci. Gdy oczy obserwatora przywykły do szokujących kolorów, to ogólny efekt był nawet ciekawy.
-        Co się tak gapicie? – zapytała, zamierając z łyżką dżemu w pół drogi do ust. – Mam coś na twarzy?
-        Masz – przyznała Rose, uśmiechając się błogo.
-        Rety, co mam?
-        Makijaż! My też chcemy mieć taki, jak ty! Eme ucz nas!
Emerald dumnie wyprostowała się na ławie i uśmiechnęła się triumfalnie. Uważnie przyjrzała się najpierw Rose, a potem Darcy, robiąc efekciarską pauzę, pełną napięcia. W końcu skinęła głową, na znak, że łaskawie się zgadza.

Odmieniona Rose paradowała po pustej klasie, nie mogąc się powstrzymać, aby nie zerkać co chwila w lusterko. Emerald teraz szkoliła Darcy. Obie siedziały przy jednej ławce, pochylone nisko, z różdżkami w dłoniach.
Ten dzień z chwili na chwilę robił się jeszcze lepszy, pomyślała Rose, spoglądając w szybę. Nie patrzyła na zachwycający jesienny krajobraz oświetlany zachodzącym słońcem, ale swoje umalowane tuszem rzęsy. Do tego rano udało jej się porozmawiać z Adamem, a to było wszystko, czego pragnęła. Za chwilę miała próbę, na której miała kolejną okazję go zobaczyć. Przypomniawszy sobie o próbie, spojrzała na zegarek (niedawno zaczęła nosić go na ręce, bo uważała, że to bardzo dorosłe i krzyknęła.
-        Darcy! Mamy dziesięć minut, żeby dostać się do sali klubu!
Wypadły wszystkie trzy z klasy i ruszyły szybkim korkiem po korytarzu. Już miały się rozstać – Emerald spieszyła się na spotkanie klubu krawieckiego – ale usłyszały podniesione znajome głosy i wychyliły się zza zakrętu korytarza. Pod klasą transmutacji stały Amber i Amethyst i krzyczały na siebie ile sił w płucach. Widać było, że są tylko ułamki sekund od tego, żeby się na siebie rzucić. Emerald wyprzedziła dwie pozostałe dziewczyny i złapała siostrę za ramię, z góry zakładając, że to ona jest tą, która zaatakowała.
-        Puszczaj mnie, Eme! – zawyła Amethyst, wyrywając się. – Nie masz pojęcia o co chodzi.
-        O to chodzi, że jesteś wariatką! – wrzasnęła Amber i zaniosła się płaczem. – Jak możesz mówić mi takie okropne rzeczy zupełnie bez powodu!
Zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, dziewczyna odwróciła się i uciekła, zostawiając resztę w stanie szoku.
-        Powiesz mi o co chodziło? – zapytała Emerald siostry.
-        Nie powiem– powiedziała po chwili milczenia Amethyst. Była wściekła, ale naprawdę bardzo starała się opanować. – To sprawa pomiędzy mną, a nią.
Zgarnęła swoją torbę z podłogi i pobiegła w przeciwną stronę co Amber. Emerald westchnęła ciężko, przewracając oczami.
Rose schyliła się i podniosła pomięty list. Było on adresowany do Amber. Organizatorzy letniego obozu treningowego informowali ją, że jej wypracowanie na temat tego jak bardzo chciałaby brać udział w ich obozie zostało odrzucone, ale jednocześnie zachęcali, aby podjęła próbę za rok. Zrobiło się jej żal Amber, a równocześnie poczuła złość na Amethyst. Od dawna wiedziała, że młodsza siostra Emerald miała paskudny charakter.
Dotarły na próbę spóźnione i musiały wszystkich przepraszać. Rose zasiadła od razu do pianina i zaczęła grać. Dopiero po jakimś czasie zauważyła, że jej przyjaciółka dziwnie nieobecna myślami. Wydawało się, że widok kłócących się kuzynek wzbudził u niej duże emocje, ale Rose zupełnie nie rozumiała dlaczego. Amethyst kłóciła się tak naprawdę z każdym, kto wszedł jej w drogę. Nie wahała się nawet aby przejść do rękoczynów. Bez przerwy lądowała u wicedyrektora na dywaniku. Często można było ją spotkać w skrzydle szpitalnym, gdzie odbywała swoje szlabany. Panna Applebloom mimo wszystko bardzo ją lubiła i chętnie przyjmowała jej pomoc. Inni uczniowie dokuczali Amethyst, nazywając ją panną salową albo panną od nocników. Dziewczyna jednak była na tyle twarda, że nie przejmowała się tymi docinkami. Natomiast wystarczyła jedna rozmowa z Amber, aby wprowadzić ją w stan czystej furii.
Wieczorem Darcy nadal była w złym humorze. Rose próbowała ją rozbawić, ale poddała się po kilku próbach. Zajęła się ćwiczeniem zaklęcia avis. Dużą radość sprawiało jej wyczarowywanie ptaszków, a następnie zmienianie im koloru. Zabawne było to, że te ptaszki były radosne, rozćwierkane i skore do współpracy, jednak te, które wyczarowała na zajęciach od razu chciały ją zaatakować. Darcy patrzyła na przyjaciółkę, niedowierzaniem. Nie rozumiała jak można być tak szalenie mądrym, a za razem kompletnie głupim. Rose była naprawdę bardzo mądra, na każdych zajęciach zawsze miała podniesioną rękę w górze, gdy tylko nauczyciel zadał pytanie. To z częścią praktyczną miała problem. Gdy musiała swoje umiejętności zademonstrować przed całą klasą, to coś działo jej się z rękami, wpadała w tak straszną panikę, że odnosiła spektakularną porażkę.
-        Gdzie jest Albus? – James przysiadł się obok dziewcząt. Wyglądał na zmęczonego. Podobno Molly wyciskała z niego ósme poty na próbach.
-        Tajemnica stulecia – powiedziała Rose, stojąca na jednym z foteli, zajęta swoimi kolorowymi ptaszkami.
-        Czemu on tak ciągle znika?
-        A czemu tyle dziewczyn nagle mówi mu „cześć” na korytarzach? – zachichotała Rose, a James i Darcy spojrzeli na nią, wytrzeszczając oczy. – No co? Nie mówicie, że wy tego nie zauważyliście?
-        Czyżby Albus miał większe powodzenie od innych członków swojej rodziny? – powiedziała Darcy, złośliwie uśmiechając się do Jamesa, który tylko zmarszczył nos i machnął niedbale ręką.


Dzień festiwalu zbliżał się wielkimi krokami. Rose cała była podekscytowana i wprost nie mogła usiedzieć na miejscu. Była głęboko w swoich rozważaniach na temat tego jak powinna upiąć włosy na występ, gdy nagle ktoś złapał ją za rękę, boleśnie miażdżąc nadgarstek.
-        Jeżeli to tam wrzucisz, to wszystkich nasz potrujesz – rozległ się jej nad głową głos Malfoya.
Rose odskoczyła gwałtownie, mrugając szybko. Zamyśliła się tak bardzo, że w ogóle zapomniała, że jest w trakcie robienia eliksiru. Scorpius sięgnął i wyjął jej z ręki korzeń róży rogatej, a potem spokojnie odłożył go na blat.
-        Nie mów mi co mam robić, Malfoy – burknęła, a on parsknął pogardliwie.
-        Powinnaś być mi wdzięczna.
-        Ale nie jestem!
Zacisnął dłoń na nożu, który trzymał, a Rose na wszelki wypadek odsunęła się na bezpieczną odległość. Wyglądał, jakby się przed czymś bardzo powstrzymywał.
-        Malfoy, Weasley! – zawołał profesor Adryk, a cała klasa spojrzała na nich. – To jest czas pracy, a nie pogaduszek.
Przez klasę przeleciał szmer złośliwych chichotów. Rose, cała czerwona na twarzy, pochyliła się nad swoim kociołkiem. Malfoy zacisnął usta i odwrócił się ostentacyjnie. Rose chciała mu rzucić jakąś złośliwą uwagę, gdy nagle zobaczyła, że ma ciemnego, rozległego siniaka na szyi. Słyszała, że podobno cały czas zaczepiają go chłopcy z wyższych klas. Parę razy wdał się z nimi w bójkę i wylądował u dyrektora. Wszystko to działo się dlatego, że nosił takie a nie inne nazwisko.
Zawahała się, a potem powróciła do swojego eliksiru w ciszy. W pociągu obiecała sobie, że nie będzie się nim przejmować, ale teraz poczuła, że jednak nie może zapomnieć o Malfoyu. To jakby miała coś w oku, co niby nie przeszkadzało widzieć, ale drażniło.
-        Myślisz, że Malfoy jest naprawdę takim dupkiem? – zapytała Rose, gdy z Darcy wychodziły z sali eliksirów. W tłumie przed sobą widziały jego jasną głowę.
-        Czy ja wiem? – Darcy wzruszyła ramionami.– Zachowuje się jak dupek, więc pewnie nim jest.
Udały się na obiad, gdzie spotkały Albusa, zaczynanego w jakiejś książce. Gdy tylko je zobaczył, od razu upchnął ją do torby i zajął się swoimi plackami ziemniaczanymi. Darcy od razu zaczęła robić mu wymówki, że tak mało ostatnio z nimi przebywa, ale on tylko zbył ją mówiąc, że zajmuje pomaganiem w nauce Lily.

-        Ooooch, ale harówka – westchnęła Darcy, przeciągając się. – Nie wiedziałam, że to całe śpiewanie będzie takie męczące.
-        Zazdroszczę ci – burknęła Rose, mierząc przyjaciółkę spojrzeniem.
-        To nie moja wina, że siedzę obok Adama, a ty nie. Trzeba było umieć śpiewać, a nie uczyć się grać na tym pudle.
-        Do twojej informacji to fortepian.
Siedziały w Wielkiej Sali już ponad godzinę. Między występami grup teatralnych swoje wejścia miał klub muzyczny, usadzony pod główną sceną. Rose była zła, bo jej instrument był za duży, aby zmieścić go z przodu, obok smyczków, więc siedziała na szarym końcu, gapiąc się z zazdrością na plecy Adama.
-        Pójdzie ktoś po napoje dla nas? – zapytała przewodnicząca klubu, rozglądając się dookoła. – Tak mi się chce pić, a nie mogę się ruszyć z Wielkiej sali.
-        Podobno na błoniach jest stoisko z sokami – westchną rozmarzony Adam, ocierając czoło rękawem. Przy tak licznej publice, nawet w tak wielkim pomieszczeniu było duszno. 
-        Ja pójdę! – zaoferowała się Rose, podrywając się z miejsca. Darcy przewróciła oczami w milczeniu.
Rose przepchnęła się przez tłum gości i uczniów i wydostała się do sali wejściowej. Gdy tylko przekroczyła próg, od razu odetchnęła pełną piersią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w środku naprawdę było gorąco. Zadowolona, że mogła chociaż na chwilę wyrwać się na dwór, a do tego przynieść Adamowi sok, ruszyła na błonia. Przy drzwiach wyjściowych zebrał się spory tłum, blokujący wyjście na błonia. Gdy weszła między ludzi, okazało się, że była za niska, aby zobaczyć, co dzieje się w centrum. Słyszała jakieś krzyki, chyba profesora Adryka, a także śmiechy i gwizdy. Najwyraźniej ktoś mu bardzo podpadł. Zanim zdążyła dopchać się do drzwi, tłum zafalował, ktoś potrącił ją, a ktoś inny uderzył łokciem w brzuch. Wydawało jej się, że między ludźmi mignął jej James. Odwróciła się, aby go zawołać, ale zachwiała się i wpadła na jakąś wysoką dziewczynę. Poczuła pieczenie na policzku. Dotknęła go i zorientowała się, że leci jej krew. Chciała wybiec z tłumu, ale zderzyła się z kimś, boleśnie obijając sobie nos o jego pierś, a potem przewróciła się i upadła na kolana.
-        Nic ci nie jest? – zapytał ktoś, głosem pełnym przejęcia, łapiąc ją za oba nadgarstki delikatnie.
Rose próbowała się podnieść, ale kręciło jej się w głowie.  Ujrzała przed sobą przerażoną twarz Scorpiusa. Jego jasne oczy dokładnie badały jej zakrwawioną twarz, wyglądał na naprawdę przejętego. Pośpiesznie wyciągnął z kieszeni chusteczkę z wyhaftowaną na niej różą i przycisnął do policzka Rose.
-        Przytrzymaj to tak – polecił, łapiąc ją za rękę i przyciskając jej palce do materiału. Mówił łagodnie, z troską, o jaką nawet by go nie podejrzewała. Miał chłodne, szorstkie dłonie.

Podniósł ją i otoczywszy ramieniem, wyprowadził z tłumu.