poniedziałek, 7 listopada 2011

Prolog cz. 1

Nie jestem pewna, czy takowy prolog powinnam pisać, ale po prostu miałam kilka pomysłów i chciałam się podzielić. Nigdy nie byłam pewna tego, co piszę o Harrym i reszcie. Cóż, to nie moje postacie, nigdy do końca nie umiałam odtworzyć ich toku myślenia. Prolog będzie miał tylko dwie części, a potem od razu lotem błyskawicy lecimy do Hogwartu, siadamy w wytartym pluszowym fotelu z wieży Gryffindoru i obserwujemy :)

~*~


-       Hej, Potter!
Harry wyprostował się i otarł czoło przedramieniem. Obejrzawszy się ujrzał Rona, George'a oraz Billa idących ku niemu przez ogród. Przysiadł na stercie kamieni, które właśnie przebierał, po czym ściągnął rękawice ochronne. Ron rzucił mu butelkę piwa, którą on ze zręcznością szukającego złapał w locie.
-       Gdzie Hermiona?- zapytał Harry, kiedy przyjaciel i jego bracia usiedli obok niego.
-       Ona… tego… - Ron zrobił dramatyczną pauzę, podczas której George i Bill parsknęli w zwinięte pięści.- Ona zwariowała… No wiesz, odkąd się oświadczyłem, ona i moja mama tak się nakręciły na to wszystko…
-       To wszystko? – zdziwił się Harry, otwierając butelkę.
-       No ten ślub i w ogóle.
Dwaj pozostali Weasleyowie nie wytrzymali i ryknęli śmiechem, Harry dołączył do nich, widząc zrozpaczoną minę przyjaciela. Wiedział ile wysiłku Ron poświęcił, aby zebrać w sobie odwagę i poprosić Hermionę o rękę. Dzielnie towarzyszył niemal aż do ostatniej chwili i prawie wepchnął go we drzwi restauracji, gdzie czekała Hermiona. Nie chodziło o to, że Ron wzbraniał się przed ślubem, problemem było raczej to, iż tak bardzo nie wierzył w sukces, że pozwalał sobie, aby sparaliżował go strach.
-       Nie po to tu jesteśmy- warkną Ron, próbując swoje zakłopotanie ukryć upijając łyk ze swojej butelki.
-       Tak- zgodził się George, zwracając się nagle ku Harry’emu.- Bo widzisz, mój młody Harry, sprawiłeś nam niejako wielki zawód.
-       Ja? – butelka Harry’ego zawisła w pół drogi do ust.
-       Byłeś naszym pewniakiem- kontynuował George, na co Bill pokiwał gorliwie głową.- W tego tu obecnego Ronalda nie wierzył nikt. Oczywiście nie wkalkulowaliśmy dobrej woli Hermiony, no i…
-       Założyli się o to, czy zostanę przyjęty! – wybuchnął Ron, obrzucając braci pogardliwym spojrzeniem.- Każdy obstawiał, że Hermiona pośle mnie do diabła!
-       Naturalnie każdy brał pod uwagę inny scenariusz, ale jednak, co do finału byliśmy raczej zgodni – uściślił Bill.- Straciliśmy kupę kasy…
Ron spojrzał na niego z mściwą satysfakcją i poklepał się po kieszeni, która zabrzęczała sugestywnie. Harry przepił do niego, w ten sposób mu gratulując.
-       Więc kiedy mam się spodziewać, że zostanę twoim drużbą? – zapytał, ocierając policzek trzymaną w dłoni rękawicą i bezwiednie rozcierając wilgotny cement po twarzy.
-       To zależy tylko i wyłącznie od mojej przyszłej żony, która właśnie w tym momencie prawdopodobnie dostaje ataku szału, że mnie przy niej nie ma – westchnął Ron.- Dobrze, że jest przy niej Ginny.
-       A skoro zeszliśmy już na ten temat…- ożywił się Bill.
Harry poczuł niemiłe ukłucie w żołądku. Zawsze obawiał się Weasleyów, kiedy wspominali o jego związku z ich siostrą. Z początku Ron nie bardzo umiał się zachować wobec nich, ale zawsze w porę udało mu się odegnać od siebie chęć przyłożenia przyjacielowi.
-       Bo widzisz, Harry Potterze – zaczął oficjalnie George. – Rozumiemy, że dałeś sobie czas na ochłonięcie, zebranie tego, co zostało do kupy i odbudowanie domu rodziców, ale mieliśmy nadzieję, że to wszystko będzie miało jakiś głębszy sens. Jak już mówiłem, przez ciebie także straciliśmy forsę, ponieważ bardziej pewne było, że to ty padniesz na kolana pierwszy, niż nasz braciszek.
-       Ja?
-       Och, Ron – westchnął Bill, przewracając oczami.- Czy ty jesteś tego pewny? On czasami jest taki tępy… Powiedzmy mu to wprost.
Wszyscy trzej spojrzeli na Harry’ego a on zacisnął palce na butelce.
-       Harry, kiedy oświadczysz się naszej siostrze? – wypalił Ron, a Harry otworzył usta, ale zorientowawszy się, że nie ma odpowiedzi na to pytanie, zamknął je, czując się niezwykle głupio.
-       Nie mamy w tym żadnych korzyści – zapewnił George szybko. – Choooociaż… Wybraniec, jako szwagier… być może dodałoby nam to jakiegoś prestiżu…
-       Wy… wy chcecie żebym się ożenił z Ginny? – wyjąkał wreszcie Harry.- Nie zabijecie mnie za to?
Ron wzruszył ramionami. Minę miał taką, jakby się poddał.
-       Zdecydowaliśmy, że ty, albo żaden.
-       Innych będziemy eliminować - wtrącił George.
-       Nie będzie innych - zapewnił Harry, dopijając jednym haustem swoje piwo. W tym momencie dostał tak duży zastrzyk pewności siebie, że gdyby mógł, poszedłby do Ginny tak, jak stał.
Weasleyowie widząc go w tym stanie wymienili porozumiewawcze uśmiechy, po czym wstali i przyjrzeli się budynkowy, stojącemu za ich plecami. Harry poświęcił bardzo dużo czasu na odbudowę swojego rodzinnego domu. Wiele prac wykonał własnoręcznie i był z tego niesamowicie dumny. Pomimo iż miał już jeden dom - ten, który odziedziczył po Syriuszu - Harry od razu zajął się odbudową domu Lily i Jamesa. Widząc jak to pozwala mu wrócić do normalności i poradzić sobie z traumą po wydarzeniach z Hogwartu, przyjaciele zostawili go w spokoju, zmuszając jedynie, aby pamiętał o posiłkach i śnie. Czasami potrzeba było dwóch osób, aby zaciągnąć go do Nory, gdzie Ginny i pani Weasley wpychały w niego sterty jedzenia i czasami zmuszone były, aby zamknąć go w pokoju siłą.
-       Całkiem nieźle ci to wyszło – ocenił Bill, oglądając kamienne ściany domu i czerwoną wesołą dachówkę. – Zupełnie nie rozumiem, po co męczysz się z tym ogrodem.
-       Planowałem, że wszystko będzie tak, zanim Voldemort wysadził go w powietrze…
-       Ile tam jest pokoi? – zaciekawił się Ron, licząc okna na pierwszym piętrze.
-       Cztery…
-       Poważne plany masz, widzę – zachichotał George.
Harry, poczuł, że gorąco uderza mu na twarz, więc odwrócił się placami do nich i cisnął pustą butelkę na kupę gruzu nieopodal.
-       Wszystko elegancko- bronił Harry’ego najstarszy z Weasleyów.- Tylko wnosić pannę młodą przez próg.
-       Dajcie chłopakowi spokój – zawołał Ron.- Zrozumiał, to co chcieliśmy mu przekazać. Musimy wracać, jeżeli nie chcemy, żeby Hermiona aportowała mi się na głowie.
-       Harry liczymy na ciebie! – zawołał George na odchodnym, po czym wszyscy trzej się teleportowali z głośnym trzaskiem.

Ulica Pokątna była zatłoczona o tej porze dnia. Zbliżał się wrzesień i wszędzie aż roiło się od uczniów Hogwartu i ich rodziców.  Harry z trudem przepychał się przez gwarny tłum; co chwila ktoś go popychał, albo nadeptywał mu na stopę. W końcu, czując się równie zgnieciony jak po teleportacji, wyrwał się z potoku ludzi i dopadł sklepu jubilerskiego. Wszedł chyłkiem do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu, czując, że gdzieś głęboko w nim narasta panika.
-       W czym mogę pomóc? – zapytała tryskająca energią czarownica za ladą.- Och… - jej spojrzenie prześlizgnęło się po czole Harry’ego, a filiżanka, którą trzymała w ręce rozbiła się po podłogę. – Pan Potter! To dla mnie wielki zaszczyt.
Harry podszedł do lady powoli i upewniwszy się, że nikt na niego nie patrzy, odchrząknął, a potem powiedział ściszonym głosem:
-       Poszukuję pierścionka zaręczynowego… musi… musi być naprawdę świetny.
Czarownica rzuciła się na poszukiwania, a Harry stał, wciskając ręce w kieszenie i czuł, że poci się, mimo, iż w sklepie wcale nie było gorąco.
-       Proszę zobaczyć, czy te panu się podobają, panie Potter – zaświergotała kobieta, kładąc na ladzie kilka pudełek wyściełanych aksamitem, na którym leżały pierścionki.
Każdy z nich był naprawdę zachwycający: jedne były złote i miały po kilka skrzących się oczek, w różnych kolorach, a inne srebrne i wyglądały na robotę goblinów, bo miały misterne, cienkie jak pajęczyna zdobienia i mnóstwo kamieni.
-       Eee… - wydusił z siebie Harry, po kolei przyglądając się każdemu z nich. Wszystkie były naprawdę ładne, a on nie miał pojęcia, który mógłby wywołać u Ginny reakcję jego satysfakcjonującą. Nagle w oknie wystawowym mignęło mu coś brązowego i splątanego.- Proszę chwilkę poczekać – rzucił ekspedientce i wypadł na ulicę.
Tłum od razu go pochłonął, jednak nie stracił celu z oczu.
-       Hej, Hermiona!- zawołał, ale gwar zagłuszył jego głos.- Hermiona! HERMIONA!
Przepychając się jak komandos, dopadł dziewczyny i złapawszy ją w pasie, podniósł a potem wyniósł z tłumu. Z początku zszokowana Hermiona zaczęła się ciskać i piszczeć, ale gdy odwróciła się, aby poznać twarz porywacza, uspokoiła się od razu.
-       Harry! – wydyszała, poprawiając ubranie i włosy. Niektórzy przechodnie przypatrywali im się z rozbawieniem, lub zaciekawieniem.- Co ty wyprawiasz? Oszalałeś?
-       Musisz mi pomóc. Musisz- powtórzył z naciskiem, po czym złapał ją za rękę i powlókł do jubilera.
-       Harry Potterze czy wyjaśnisz mi… - zaczęła, ale urwała błyskawicznie orientując się, o co chodziło. W spokoju podeszła do lady, gdzie czekała na nich zdziwiona ekspedientka. – To dla Ginny, prawda?
-       Hermiono! – zawołał Harry z wyrzutem, a ona parsknęła śmiechem i uspokoiła go gestem dłoni.
-       Spokojnie, spokojnie, tylko się upewniałam. Zobaczmy…
Zabrała się za oglądanie pierścionków, głośno komentując wszystkie ich zalety i wady. Po kilku minutach z sześciu pudełeczek zostało na ladzie trzy, aż w końcu Hermiona zaśmiała się i pacnęła dłonią w czoło. 
-       Harry!- zawołała uradowana.- Oczko powinno być zielone!
-       Zielone! – powtórzyła zachwycona ekspedientka, klaskając w dłonie.
Harry nie rozumiał entuzjazmu obu kobiet, jednak w chwili, gdy czarownica udała się na poszukiwanie pierścionka z zielonym oczkiem, uchwycił wymowne spojrzenie przyjaciółki i zorientował się, że chodziło im o jego kolor oczu.
-       „Ma oczy zielone jak pikle z ropuchy…”- zanuciła złośliwie Hermiona, przyglądając się swojemu pierścionkowi, który był pamiątką rodzinną Weasleyów. Pani Weasley sama zaproponowała go Ronowi, pijana ze szczęścia, że Hermiona dołączy do ich rodziny. Wyglądało na to, że to jak na razie najbardziej ukochana synowa.
Urwała, bo sprzedawczyni wróciła pośpiesznie, niosąc w dłoniach srebrne pudełko niczym największy skarb. Otworzyła je, a Hermiona i Harry wydali równocześnie okrzyk zachwytu.


Ginny zawsze wiedziała gdzie jest Harry. Miała jakiś szósty zmysł, który mówił jej gdzie powinna spojrzeć, aby go zobaczyć. W tej chwili zataczała koło nad boiskiem do Quidditcha, gdzieś na wysokości stu stóp nad ziemią, więc uznała za absurdalne odczucie, że gdzieś w pobliżu jest Harry Potter. Nagle szybko zorientowała się, że koleżanki z drużyny gdzieś zniknęły. Spojrzawszy pod siebie, zobaczyła je zbite w grupkę na murawie i wpatrujące się w nią z zachwytem. Ułamek sekundy potem rączka czyjejś miotły otarła się jej o udo, a ktoś objął ją w pasie i szepnął do ucha:
-       Mam cię, Weasley…
-       Och to ty, Potter – westchnęła, teatralnie przewracając oczami.
-       Dla ciebie: kapitanie Potter – powiedział tonem, którego używał na szkolnym boisku, po czym wsadził jej nos do ucha.
-       Nie możemy się tu całować, bo jak zlecimy, połamiemy sobie karki – ostrzegła, a on zaśmiał się i wyjął coś z kieszeni bluzy i nadal obejmując ją ręką w pasie, pokazał jej na wyciągniętej dłoni aksamitne pudełeczko. 
Ginny z głośnym świstem zrobiła wdech i nie wypuszczając powietrza, sięgnęła po pudełko.
-       Czy to znaczy, że jestem wybranką wybrańca? – zapytała zadziornie, zerkając na niego przez ramię. Zachichotała na widok jego skrzywionej miny, a potem otworzyła puzderko. Aż pisnęła na widok znajdującego się w nim pierścionka.
-       Ginevro Weasley – powiedział Harry bardzo oficjalnym tonem – czy zechcesz zostać panią Potter?
-       Któż inny zasługiwałby by nią być?
Harry śmiejąc się, pocałował ją w policzek, a potem wsunął pierścionek na palec dziewczyny. Trochę krępował go aplauz koleżanek Ginny, jednak starał się być bardzo dzielny. Nikt nie zauważył, że denerwował się bardziej niż wtedy, gdy stał naprzeciw Voldemorta.  

Do ogłoszenia swoich zaręczyn musieli jeszcze czekać cały miesiąc. Harry bardzo się starał, aby nie zepsuć wielkiej chwili Rona i Hermiony. Wiedział, że gdyby powiedzieli, chociaż jednej osobie z rodziny Ginny, wesele jego przyjaciół zostałoby totalnie przyćmione tą nowiną.
Na ślubie Rona, jako drużba musiał zachować bardzo trzeźwy umysł. Pan młody źle sobie z tym radził, jednakże paraliżujący strach i trema nie zdołały odciąć go od świata w zupełności, gdyż stojąc wraz z Harrym obok mistrza ceremonii i czekając na Hermionę, złapał przyjaciela za rękaw i oświadczył z dumą oraz nutką przerażenia:
-       Stary, ja żenię się z Hermioną! Z Hermioną, rozumiesz?
-       Tak, Ron. Wiem – rzekł spokojnie Harry, poklepując przyjaciela uspokajająco po ramieniu.
Gdy wejściu do kaplicy pojawiła się panna młoda prowadzona przez swojego ojca, Ron westchnął z zachwytem. Hermiona szła dumnie, uśmiechając się do siedzących po bokach gości. Wyglądała na niesamowicie spokojną, chociaż Harry dobrze wiedział, że jeszcze dwie godziny temu ona i Ginny skacząc dookoła pokoju piszczały w niebogłosy: „Bierzemy ślub! Hermiona bierze ślub”. Być może on powinien zaaplikować coś podobnego Ronowi, bo ten był tak zestresowany, że mógł w każdej chwili niespodziewanie osunąć się na podłogę. Hermiona stanęła obok nich, a zaraz za nią Ginny, która pełniła rolę druhny. Harry zerknął na rękę narzeczonej, jednak pierścionka nie było widać na jej palcu. Przesunęła oczko tak, aby nie rzucało się nikomu w oczy.
Mimo obaw o stan pana młodego, cała ceremonia przebiegła gładko. Gdy nadszedł czas wesela, Harry spanikowany zorientował się, że powinien zatańczyć z Ginny, jednak jak dotąd nie nauczył się tańczyć lepiej, niż gdy to robił na balu bożonarodzeniowym w czwartej klasie.
-       Musisz trenować przed naszym wielkim dniem – skwitowała jego opory Ginny, po czym wyciągnęła go na parkiet.
Gdy tańczyli, a ona cichutko liczyła, aby on mógł wpaść w rytm, Harry obserwował inne pary na parkiecie. Ron i Hermiona wpatrzeni w siebie wirowali na środku sali; Ron co chwila pochylał się do niej i mówił coś, po czym ona wybuchała śmiechem. Pan Weasley tańczył z Audrey – żoną Percy’ego, który to partnerował swojej matce. Bill i Fleur tańczyli w kółeczku razem z chwiejnie stojącą na nóżkach Victorie. Harry napotkał wzrok George’a a on mrugnął do niego i zniknął w tłumie.
-       Bardziej jego dziury po uchu, boję się dziury ziejącej obok niego – szepnęła Ginny, widząc, na kogo Harry patrzy. Harry zamruczał ze zrozumieniem. – Wiesz, że jego patronus nie pojawił się od śmierci Freda? On… on po prostu nie może… Widziałam tyle razy, jak próbował.
Harry poczuł bardzo nieprzyjemny ucisk w żołądku. Rodzina Weasleyów poniosła przez niego straty, których nie mógł niczym zrekompensować.
-       Nie obwiniaj się!- Ginny potrząsnęła nim lekko.- Zawsze wiem, kiedy to robisz, masz wtedy taki przygnębiający wyraz twarzy.
-       Ale przecież wiesz, że…
-       Pewne rzeczy musiały się wydarzyć – przerwała mu surowo.- Wtedy robiliśmy wszystko najlepiej jak umieliśmy.
Harry westchnął i przycisnął głowę narzeczonej do piersi. W tłumie gości mignął mu znów George. Podniósł kciuk w górę i wyszczerzył się.
Muzyka ucichła na chwilę, a Ginny wyprostowała się i uśmiechnęła ponownie, jakby ta chwila smutku w ogóle nie miała miejsca. Była twarda, jak wszyscy z jej rodziny. Harry obdarzył ją pełnym uwielbienia spojrzeniem i pomyślał, że gdyby nie Ron i Hermiona, wykrzyczałby wszystkim tu i teraz, że ta dziewczyna zgodziła się za niego wyjść.
-       Chodź, zaraz Hermiona będzie tańczyć ze swoim ojcem, więc musimy się zająć Ronem i dodać mu otuchy – powiedziała Ginny i pociągnęła zapatrzonego w nią Harrego w stronę pana młodego.

środa, 2 listopada 2011

New beginnings.

Oto kolejny raz postanowiłam zmierzyć się HP FF. Pokazaliście, że nadal mnie chcecie czytać. Mam nadzieję, że i tym razem moja pisanina przypadnie Wam do gustu. Jestem o siedem lat starsza od tamtej Astal, która opublikowała pierwszego posta. Wiele się przez ten czas nauczyłam. O książkach, o pisaniu, o ludziach i najważniejsze - o sobie. Czas pokaże czy to, z czym do Was wracam, po tych czterech latach przerwy, jest tym, na co czekaliście. Ja wiem jedno, muszę spróbować. Wystarczyło kilka dni czekania na Wasze komentarze pod ostatnią notką, abym znów poczuła się tak, wtedy. To było naprawdę niesamowite uczucie. Już zapomniałam, jak bardzo kocham Waszą radość, że coś napisałam, Wasze słowa otuchy, gdy jestem chora, albo mam kłopoty. Po prostu muszę to zrobić.
Pozdrawiam,
Astal