sobota, 10 listopada 2012

Bonus bez okazji i także bez sensu.

Nie wiem czemu takie coś napisałam. Może dlatego, że kiedyś pomyślałam, że przecież tak powinien skończyć się ten wątek i to bardzo nie fair, że stało się inaczej. Może dlatego, że powinnam pisać licencjat, a mi się nie chce i wynajduję sobie różnego rodzaju rozrywki, które odciągają mnie od ważnych spraw.
Anyway smacznego.
Pozdrawiam,
Wasza Astal



-      To na pewno tutaj? – zapytała Hermiona z niepokojem.
-      Na bank – zapewnił Ron, przechylając się przez furkę, aby dosięgnąć skobla. – Byłem tu już milion razy.
-      I jak tam jest?
-      Genialnie.
Hermiona jakoś nie mogła uwierzyć w słowa Rona do końca. Ruszyła za nim żwirkową alejką, rozglądając się uważnie dookoła. Dom, do którego zmierzali, z zewnątrz wyglądał bardzo ładnie. Jedyne, co było niepokojące to dwie budy przed gankiem. Były one krzywe i widać było dokładnie, że zbił je ktoś bardzo niewprawiony. Hermina zatrzymała się przed nimi i pochyliła, aby przyjrzeć czerwonym napisom nad wejściami do bud. Pierwszy z nich głosił „Domek dla Łapy”, a drugi zaś „Rezydencja Lunatyka”.Ron, widząc na co ona patrzy, parsknął śmiechem.
-      Lupin też tu mieszka? – zdziwiła się Hermiona.
-      Raz na miesiąc tylko opuszcza dom, a wtedy oni zapuszczają się maksymalnie.
Ron wszedł na ganek, a potem zapukał do drzwi. Otworzył im Harry. Rozpromienił się na ich widok i zaprosił do środka. Widać było, że trochę jest zdenerwowany, bo w końcu pierwszy raz zapraszał do siebie przyjaciół na urodzinowy obiad. Nie uszło to niczyjej uwadze, że tym razem Harry ma na sobie nowe ubrania. Nie były to już odziedziczone po Dudleyu płachty, w które biedny Harry musiał podwijać, ale ubrania, które miały jego dokładny rozmiar i odpowiadały jego gustom.
Środku domu nie było już tak ładnie, jak na zewnątrz. Ogólnie wyglądał tak, jakby osoby w nim mieszkające nie mogły się zgodzić czy urządzić go w stylu mugolskim czy też czarodziejskim. W rezultacie powstała jedna spora graciarnia. Mimo, że widać było czyjeś usilne próby, aby ogarnąć wszechobecny nieład, to nadal panował on dookoła. Jeden fotel w salonie zajęty był przez gitarę, a drugi przez sprzęt do quidditcha. Hermiona przysiadła na kanapie, a na jej kolana wskoczył łaciaty kot i zaczął się łasić.
-      Macie kota? – zdumiał się Ron.
-      Przyplątała się – wyjaśnił Harry, przerywając na chwilę pośpieszne upychanie za kanapę miotły i gitary. – Ma na imię Pearl.
-      Dziwne imię.
-      Nie ja wybierałem.
Harry pobiegł do kuchni i wrócił z tacą, której były trzy szklanki soku. Każda inna. Hermiona wzięła sobie taką, która miała na sobie kolorowe kropki, ale zdążyła upić tylko łyk i zakrztusiła się. Zza uchylonych drzwi kuchni nagle buchnął kłąb siwego dymu. Ron i Harry ryknęli śmiechem widząc jej wystraszoną minę.
-      Nie przejmuj się Hermiono – pośpieszył z uspakajaniem Harry. – On kompletnie nie umie gotować. Już trzecie ciasto dziś spalił.
-      Ciasto? – zainteresował się Ron, posyłając pełne nadziei spojrzenie w stronę kuchni.
Hermiona jednak wolała sprawdzić czy wszystko w porządku. Zostawiła Harry’ego i Rona w salonie i weszła do kuchni. Dym gryzł w oczy i w nos. Gdy opanowała atak kaszlu, którego od razu dostała, udało jej się wydusić z siebie głos. 
-      Syriuszu?
Spomiędzy kłębów dymu wyłoniła się wysoka postać. Ostatni raz Hermiona widziała go w noc złapania Petera Pettigrew.  Wtedy miał na sobie łachmany a jego włosy były brudne i wyglądał niczym żywy trup. Gdy zobaczyła go dziś, wydało jej się, że to stoi przed nią zupełnie inny człowiek. Oprócz plamy dżemu na nosie był zupełnie czysty. Widać było też, że wraca powoli do odpowiedniej wagi, bo jego policzki nie były już zapadnięte. Włosy miał już krótkie, oczywiście czyste, ale już nie czarne, jak w młodości, a jakby szare, szpakowate.  Kolor ten niewątpliwie dobrze komponował się z jego przedwczesnymi zmarszczkami, sprawiając, że wyglądał na statecznego i poważnego wujka. Powagi odejmował mu różowy fartuszek w koszmarne zielone grochy, którym był przewiązany w pasie. Reszta jego odzieży była pokryta warstwą mąki. Hermiona bardzo starała się być taktowna i nie śmiać się.
-      O cześć – ucieszył się na jej widok Syriusz. – Masz jakiekolwiek pojęcie o pieczeniu ciasta?
-      Niezbyt duże, ale…
-      Na pewno nie powinno tak wyglądać, prawda?
Syriusz podetknął jej pod nos zwęgloną bryłkę, która kiedyś miała być ciastem.
-      No nie – zgodziła się Hermiona. – To mogę ocenić nawet bez żadnych zdolności kulinarnych.
-      Harry też tak powiedział – zasępił się Syriusz, ciskając zwęglony wypiek do kosza. – Mam jeszcze trochę składników na ciasto. Myślisz, że mogłabyś mi pomóc?
-      Myślę, że tak. To w końcu coś podobnego do eliksirów.
-      Zawsze byłem beznadziejny w eliksirach…
Pod wieczór, kiedy zaczęli się schodzić inni goście, pojawi się też Lupin. Szkolni koledzy Harry’ego powitali swojego nauczyciela z entuzjazmem. Ich radość wzmogła się, gdy zorientowali się, że przyniósł on ze sobą duży tort.
Ciasto, które upiekli Syriusz i Hermiona, choć było niewątpliwym zakalcem, pyszniło się w centrum stołu, tuż obok tortu. Black nie był takim złym kucharzem, jak mówił o nim Harry. Zapiekanka była tylko trochę przypalona, ale dało się odkroić te zwęglone fragmenty.  Kotka Syriusza, która kręciła się pod stołem była bardziej niż wdzięczna za rzucane jej skrawki.
Po obiedzie przyjaciele wręczyli Harry’emu prezenty urodzinowe. Rozpakowywał je z wypiekami na twarzy. Hermona nie mogła się powstrzymać od zerkania na Syriusza. Obserwował on swojego chrześniaka uważnie. W tym spojrzeniu było coś z nostalgii, ale też dumy. Wyglądało to trochę tak, jakby Black raz patrzył na Harry’ego jak na swojego własnego syna a raz jak na patrzyłby pewnie na Jamesa, czyli na przyjaciela.
-      Wiedziałem, że schrzanisz obiad – powiedział rozbawiony Remus do Syriusza, kiedy dzieciaki pognały do ogrodu się bawić, a oni zajęli się sprzątaniem ze stołu.
-      Ta mała przyjaciółka Harry’ego powiedziała, że nie liczy się efekt ale chęci.
-      Dałeś im za dużo słodyczy – ocenił Lupin, skanując zawartość miseczek. – Porzygają się.
-      Och dałbyś spokój. Jesteś mama-kwoka. Evans na pewno nie była by taka paranoiczna jak ty.
Remus prychnął ze złością.
-      Nie pamiętam, żebyśmy ustalali, że odgrywamy role rodziców.
-      Uznałem, że skoro to ty gotujesz i w nocy dzieciaka okrywasz kołdrą, jak się rozkopie, to jesteś mamusią. Chociaż do Lily brakuje ci dużo.
-      Syriusz! Remus! – Harry wpadł do pokoju, cały podekscytowany i z wypiekami na policzkach. – Już możemy odpalić fajerwerki? Już jest ciemno.
Remus spojrzał na zegarek, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Syriusz zawołał:
-      No jasne młody! Leć do ogrodu, a ja idę na dach.
-      Tylko nie zleć – zawołał za nim Lupin.
-      I znowu kwoka!
Na szczęście Syriusz nie spadł z dachu i pokaz fajerwerków udał się znakomicie. Po wyjściu gości Harry był nadal podekscytowany i długo nie mógł zasnąć. W końcu padł zmęczony na kanapie, a Syriusz zaniósł go na górę.
-      Łapa! Nie możesz go przerzucać sobie przez ramię! – zawołał Lupin, jak zawsze śpiesząc, aby uratować sytuację. – Daj ja wezmę go za nogi.
-      Daj spokój on waży tyle co szczeniak.
-      Za mało go karmimy?
-      Nie mamo-kwoko Potterowie po prostu są chudzi. Chociaż Evans miała trochę ciałka tu i tam na plus.
Gdy już załadowali podopiecznego do łóżka i wrócili na dół, aby zająć się sprzątaniem. Długo nic do siebie nie mówili, zajęci swoimi myślami, aż w końcu Syriusz spojrzał na Remusa i powiedział:
-      Damy sobie radę, jako rodzice, Lunio?
-      Wątpliwe… Może lepiej niech któryś z nas znajdzie sobie kobietę, bo nie sądzę, aby udało się wychować nam dzieciaka bez pomocy.
-      Daj spokój! – burzył się Syriusz, po czym wepchnął sobie do ust resztkę tortu, której nie dojadł Harry. – Nie sądzę, abyśmy mogli być gorsi niż Rogacz!