piątek, 13 maja 2016

Rozdział Trzydziesty Trzeci - Uroki dorastania

I jedziemy dalej z główną historią. Nie zostawię moich dzieci, chociaż właśnie "urodziłam" czwórkę kolejnych i już napisałam o nich ok. 50 stron. Moja książka idzie mi względnie dobrze, chociaż muszę przyznać, że nie obyło się bez łez i kłótni z Rh. Na szczęście pierwszy rozdział został pozytywnie odebrany przez respondentów. 
Odnośnie Waszych pytań czy opublikuję coś z mojej książki na blogu. Bardzo bym chciała, ale trochę się boję. Gdyby mój pomysł wpadł w niepowołane ręce, pękłoby mi serce. 
Nie bójcie się, gdy skończę, będziecie wiedzieli pierwsi o tym! 
O rozdziale - początek jest delikatnie zainspirowany fanfikcją Ladybug and the Bees autorstwa cudownej Bullysquadess. Tak, wpadłam w kolejny fandom. Jestem totalnie bezradna jeżeli coś dotyczy nowej serii na Disney Channel - Biedronka i Czarny Kot. Tak jestem na to za stara, tak to bajka dla dzieci, tak jest zarąbista. Tak jak połowa fandomu już mentalnie zaadoptowałam głównego bohatera. Polecam. 
Pozdrawiam, 
Wasza wyluzowana a Astalka, spędzająca długi weekend u rodziców z "Say yes to the dress". 




Dorastanie nie powinno być takie trudne. Wszyscy mówili Darcy, że to nic takiego. Kilka pryszczy, od czasu do czasu jakaś część jej ciała miała urosnąć lub zaokrąglić się i co miesiąc miał mieć miejsce krwawy horror. Uroki kobiecości, jak to określiła jej matka. Darcy czekała na te rzeczy z pewną dozą niepewności, ale też poniekąd z utęsknieniem.
Niestety, zawiodła się.
Absolutnie nic się nie zaokrągliło, nie ważne jak bardzo dziewczyna tego pragnęła. A kiedy obudziła się pewnego dnia na zakrwawionym prześcieradle, zorientowała się, że nie było jednak, na co czekać.
Wraz z dojrzewaniem pojawiły się też przez nikogo nie oczekiwa e huśtawki nastrojów. Jej mózg, zalany hormonami raz na jakiś czas, przestawał funkcjonować racjonalnie i zamieniał się w jedną wielką kulę pretensji, gniewu i czystego zła.
-        Na Merlina, czy mógłbyś tak nie sapać?!
Albus zamarł, wciągając płuca pełne powietrza i wytrzeszczając oczy na Darcy. Łypała na niego złowrogo spod czarnej, idealnie równej grzywki.
Siedzieli w bibliotece, starając się odrabiać nawał prac domowych. Już samo to było powodem do irytacji, co dopiero nieustanne sapanie, wzdychanie, szuranie i chrząkanie Albusa. Nie ważne co robił, tak piekielnie ją denerwował, że miała ochotę mu wsadzić pióro w oko.
-        Ooook… - powiedział nadal na wdechu, obserwując ją uważnie, tak jakby była sklątką, która mogła lada chwila wybuchnąć mu w twarz. – To może ja sobie pójdę… tam – wskazał najdalszy koniec biblioteki, spowity w mroku i kurzu. – I tam sobie pooddycham…
Z gardła Darcy wydobył się dźwięk – coś pomiędzy jękiem a warknięciem. Oparła głowę o stos książek przed sobą.
-        Przepraszam – powiedziała lekko stłumionym głosem. – Po prostu mnie wkurzasz. 
-        Przywykłem…
-        Nie to nie chodzi o ciebie. To moja wina. Wkurza mnie dziś wszystko. Zaraz mam dwie godziny numerologii i nic nie umiem…
-        Czemu ty w ogóle chodzisz na te zajęcia?
To pytanie ukuło Darcy prosto w serce. To nie tak, że się go nie spodziewała, Al wyskakiwał z tym pytaniem przynajmniej raz w tygodniu odkąd tylko zapisała się na numerologię. Po prostu, gdy on tak cały czas pytał, sprawiało to, że naprawdę zaczynała się sama zastanawiać. Prawda o numerologii była taka, że Darcy jej nienawidziła. Każdej liczby, każdego testu i książki. Jedyne co ją tam jeszcze trzymało, a sama nawet przed sobą nie chciała się przyznać do tego, był profesor Tucker.
-        Lubię – skłamała, ale nie miała odwagi spojrzeć Albusowi w oczy.
-        Mam nadzieję, że wiesz co robisz.


Louis nie wiedział, co powinien zrobić. Nigdy nie w życiu nie miał tak wielkiej ochoty komuś przywalić. Oczywiście zdarzyło mu się, w życiu kilka momentów w życiu, kiedy chciał uderzyć jakiegoś członka swojej rodziny. W dzieciństwie zazwyczaj była to Vic, czasem zdarzało się, że był to Jim, ale ostatnio co raz częściej na liście uderzoniobiorców pojawiał się Dominique. A to było coś nowego.
Siedział na korytarzu pod ścianą, obserwując brata uważnie. Domi stał z kumplami pod drzwiami klasy i gadał jak najęty, gestykulując żywo. Gdy tak uważnie patrzył na swojego bliźniaka, człowieka, którego ciało było niemal identyczne jak to, które sam posiadał, musiał z żalem przyznać rację Emerald. Ich kolor włosów faktycznie był koszmarnie irytujący. Byli za bladzi, za bardzo blond…
Zadzwonił dzwonek wzywający uczniów na zajęcia.
Louis poderwał się na nogi, ale zamiast do klasy, zwrócił się w przeciwną stronę. Ignorując zdziwione spojrzenia kolegów i nawoływania brata, ruszył przed siebie.
Wyłowił różdżkę z torby i ściskając ją, wkroczył do łazienki dla chłopców.
-        Ok – powiedział sam do siebie, podchodząc do lustra wiszącego nad jednej z umywalek i patrząc sobie w oczy. – To powinno być dziecinnie proste.  


To było cholernie trudne.
Jak ona miała się w ogóle skupić na lekcji, kiedy on był taki urzekający. Tak nie powinien wyglądać nauczyciel.
Darcy westchnęła, udała że zapisuje coś na pergaminie leżącym przed nią na ławce, a potem powróciła do podziwiania profesora Tuckera. Opowiadał o czymś z ożywieniem, stukając co chwila w tablicę kredą dla podkreślenia jakiegoś faktu.
Miał oczy koloru złota, w których można było utonąć od patrzenia. A jego włosy… Och Darcy mogłaby pisać opowiadania o jego włosach, całe książki. Miały kolor mlecznej czekolady i zwijały się dookoła jego głowy, tworząc szaloną splątaną grzywę. Za każdym razem, kiedy na nie patrzyła, miała nieodpartą ochotę, zmierzwić je mu nad czołem.
Zmrużyła oczy, wyobrażając sobie, że to robi, a profesor uśmiecha się do niej i…
-        Panno Darcy, może pani zna odpowiedź?
Podskoczyła, tak brutalnie ściągnięta z krainy marzeń. Profesor Tucker patrzył na nią zachęcająco. Wstała powoli, czując, że jej policzki robią się gorące od rumieńców. Otworzyła usta, ale jedyne co z nich się wydobyło to cichy jęk. Za jej plecami rozległy się ciche śmiechy koleżanek.
-        No cóż – profesor Tucker wyglądał na zawiedzionego. – Proszę uważać, bo to wszystko będzie na teście.
Darcy usiadła, wbijając wzrok w ławkę. Czuła się koszmarnie, jak największa idiotka na świecie. Z tyłu słyszała szepty. Doskonale wiedziała, że tamte dziewczyny także nie przyszły tu, bo kochały numerologię. Je też przyciągnął urok Tuckera, tyle, że na nieszczęście Darcy one naprawdę przykładały się do nauki. Wydawało się, że nie ważne o co profesor je zapytał, zawsze znały odpowiedź. Przy nich Darcy wychodziła na kompletną kretynkę.


-        Nie nazywaj się tak! Nie jesteś kretynką!
-        Ale to prawda, Mimi!
-        Eme, posłuchaj…
Emerald machnęła ręką na przyjaciółkę, jakby chcąc ją odgonić niczym natrętną muchę. Odwróciła się do niej bokiem, pokazując, że rozmowa skończona.
Cały temat bliźniaków Weasley i tego jak ośmieszyli ją przed całą szkołą, przyprawiał ją już o mdłości. Nie wiedziała, kto puścił farbę, może któryś z braci, a może dziewczyna Dominique, ale jedno było pewne, dosłownie wszyscy w Hogwarcie, wiedzieli, że dała się nabrać na idiotyczny żart w stylu księcia i żebraka.
Emerald potrząsnęła energicznie głową. Nie mogła o tym myśleć. Zakazała sobie tego. Powinna wreszcie nauczyć się tego zaklęcia zapominającego i rzucić je na siebie.
A mówiąc o zaklęciach…
Emerald spojrzała na stojącą przed sobą filiżankę. Na początku lekcji była ona przesłodkim, puszystym króliczkiem, a teraz miała śliczny złoty wzorek dookoła brzegu. Szkoda było zwierzątka.
-        Czy to powinno tak być? – zapytała Mimi, podnosząc swoją filiżankę i pokazując przyjaciółce. Miała nada puszysty ogonek zamiast uszka.
-        Ja bym z takiej piła – odparła Emerald, wzruszając ramionami. – Odjazdowa.
-        Tylko co by panie poradziły, na sierść w herbacie? – syknął profesor, wyrastając jakby spod ziemi, tuż za ich plecami. – Skupcie się moje panie! Egzaminy już na wiosnę!
Obie pochyliły się nad swoimi filiżanko-króliczkami, przywołując na twarze skupienie. Nauczyciel krążył po sali, rugając rozkojarzonych uczniów i pomagając tym kompletnie bezradnym. Emerald, gdy już upewniła się, że zagrożenie minęło, znów straciła zainteresowanie tematem lekcji. W przeciwieństwie do Mimi, była naprawdę dobra z zaklęć i transmutacji, więc nie przejmowała jej groźba nadchodzących egzaminów.
Nagle drzwi do klasy otworzyły się z hukiem. Do klasy wpadł Louis Weasley z szaleństwem w oczach.
-        Co mu się stało w głowę? – szepnęła Mimi, łapiąc przyjaciółkę za ramię.
-        Emerald Lennox! – ryknął Louis, a wszyscy spojrzeli na dziewczynę, wydając jej pozycję. Nic nie dało to, że skuliła się na krześle, on już ją wypatrzył. Ruszył w jej stronę, ignorując wściekłe krzyki nauczyciela. – Za bardzo ci go przypominam?! No to, co powiesz na to?!
Ściągnął z głowy kaptur szaty, prezentując obecnym swoje włosy w szalonym odcieniu turkusu. Kolor ten był tak intensywny, że Emerald musiała zmrużyć oczy, aby móc na niego spojrzeć. 
-        Powiem… że boli mnie samo patrzenie na ciebie! Na cholerę żeś to zrobił?!
-        Miałeś takie ładne włosy – szepnęła Mimi z przejęciem, ale ani Emerald ani Louis nie zwrócili na nią uwagi.
-        Nie będę wyglądać jak on! Teraz jestem sobą!
-        Sobą?! Wyglądasz jak jakaś egzotyczna ryba!
-        Zrobiłem to dlatego, bo cię lubię! Może nawet kocham! Nie wiem jeszcze!
Cisza, jaka zapadła po tym wyznaniu była gęsta niczym smoła. Emerald otworzyła usta, ale nic kreatywnego nie przyszło jej do głowy, więc tylko gapiła się na Louisa, głupio. Zorientowawszy się, że nic więcej z niej nie wydusi, złapał ją za ramiona i wyciągnął z ławki. Korzystając z tego, że była głęboko w szoku, powlókł ją do wyjścia.
-        Nie zrobi pan nic? – zapytała ostrożnie Mimi, nauczyciela, który ciągle wpatrywał się w drzwi, trzymając rękę na sercu.
-        Jak mógłbym? – zapytał drżącym głosem. - To było naprawdę mocne

Eliksiry, trzeba było przyznać szczerze, nie były mocną stroną Jamesa. Był kompletnym beztalenciem w tej dziedzinie.
Dziś wybitnie nie sprawdził się na lekcji. Od rana nie mógł się skoncentrować, a do tego wszyscy mijający go ślizgoni pozwalali sobie na przykre komentarze odnoszące się do jego ataku na członka ich drużyny. Gdy wreszcie dotarł do sali gdzie odbywała się lekcja, był już spóźniony pięć minut i do tego zziajany. Mimo wydyszanych przeprosin, Adryk patrzył na niego ze złością. Gdy już zajął swoje miejsce i rozłożył kociołek, zajął się szukaniem podręcznika w torbie. Niestety tu czekała to niemiła niespodzianka. Zapomniał zapakować książki do torby. Skuliwszy się w swojej ostatniej ławce, modlił się cicho w duchu, aby nauczyciel nie zauważył jego nieprzygotowania.
-       Pssst – syknął w stronę koleżanki, która siedziała obok niego.- Lana, podziel się książką.
Dziewczyna spojrzała na niego karcącym wzrokiem i prychnęła pogardliwie.
-       Nie rozmawiam z tobą – wycedziła.
-       Co?!
-       Ćśśśś – upomniała Jamesa reszta klasy.
-       Czemu? – dociekał, ignorując uciszanie. Lana spojrzała na niego krytycznie a potem westchnęła ze złością.
-       Flirtowałeś ze mną, a potem przyszła do mnie jakaś dziewczyna i powiedziała, że mam odczepić się od jej chłopaka.
-       Która?
-       Która?!
-       Ćśśśś!
-       To może ich być więcej?- w jej ściszonym głosie słychać było czystą nienawiść.
-       Chciałem powiedzieć: jaka. Źle się wyraziłem – powiedział pojednawczym tonem Jim.  W chwilę zrozumiał, że zaraz nie tylko dzisiejsza lekcja, ale też i jego reputacja może być zagrożona. – Jeżeli taka kędzierzawa puchonka, to nie słuchaj jej. Ona sobie coś ubzdurała...
-       A czy Alicja Allsopp sobie ubzdurała, że to z nią całowałeś się w sobotę pod Trzema Miotłami? Pół szkoły cię widziało, James!
-       Ale…
-       Żadnych „ale”, Potter. Wypchaj się swoją miotłą. O mojej książce możesz zapomnieć.
To oświadczywszy, zebrała cały swój dobytek i przeniosła się do ławki obok. Zdesperowany James został sam i mimo, iż jego winy zostały mu przed chwilą przedstawione w sposób oczywisty, poczuł się bardzo pokrzywdzony i postanowił, że już nigdy nie spojrzy na Lanę, choćby go błagała.
Zabrał się do robienia eliksiru na własną rękę. Uznawszy, że nie ma nic nudniejszego niż wywar słodkiego snu, zaczął rozglądać się na boki i kopiować podpatrzone czynności sąsiadów.

Gdy już zaczynał w wierzyć w to, że być może ma odziedziczony po babci talent do eliksirów i gratulować sobie swojego geniuszu, maź, którą wyprodukował zawrzała w jego kociołku a potem eksplodowała mu w twarz.