czwartek, 2 sierpnia 2012

Rozdział Czwarty, w którym wszystko idzie źle, a James spotyka tajemniczą złotą dziewczynę.

Właśnie skończyłam praktyki studenckie w redakcji gazety i jestem szczęśliwa, bo przez dwa tygodnie mogłam robić korekty artykułów i wyłapywać cudze błędy :D 
Lato w pełni i mam nadzieję, że umilę Wam te długie leniwe dni. Na kim skupić się w kolejnym rozdziale? Kogo sobie życzycie? 
Pozdrawiam, 
Wasza Ast.(chudsza o 3kg)


P.S. założyłam eksperymentalnego bloga: fotografianieprofesjonalna tak dla zabawy. Będę tu pisać o mojej pracy. Smacznego, A.


P.S.2 Kilka osób wspomniało, że chętnie poczytałoby znów mojego cywilniaka. Wznowić? To będzie ciekawe, myślicie?


REANIMOWAŁAM CYWILNIAKA! znajduje się pod tym adresem. Ten na onecie umarł. 




James szedł przez błonia, ściskając mocno miotłę Louisa. U jego boku, równe dumny i zaaferowany, maszerował Chris. Przed nimi szła całkiem spora grupka innych kandydatów. Zanim Jim opuścił zamek, Albus zatrzymał go i próbował przekonać, że posiadanie nazwiska Potter, wcale nie jest gwarantem miejsca w drużynie. Niestety, starszy z Potterów nie chciał w ogóle słuchać brata. Nakazał Albusowi się „bujać”, a potem udał się na stadion. Zły i zatroskany Al został sam w Sali Wejściowej. Jakoś nigdy nie mógł się pozbyć nawyku z dzieciństwa, jakim było zachowywanie się niczym zdrowy rozsądek Jamesa. W końcu poddał się i poczłapał smętnie ku wieży Gryffindoru.
Na boisku na kandydatów do drużyny czekała już kapitan gryfonów. Była to nieduża, chuda dziewczyna, niższa od Jamesa o głowę. Mimo swoich niewielkich rozmiarów, wyglądała na pewną siebie i gdy wszyscy się dookoła niej zebrali, wcale nie przejmując się dużą ilością osób o wiele wyższych od niej, przemówiła mocnym głosem, zarządzając porządek sprawdzianów umiejętności.
Czekając na swoją kolej, Jim czuł jak gdzieś w środku niego zaczyna narastać zdenerwowanie. Do tego czasu był pewny siebie, ale teraz poczuł, że zaczynają pocić mu się dłonie, a w uszach pulsuje głośno krew. Och gdyby tylko nie wyśmiał Albusa. Może teraz młodszy brat nie zrobiłby w tył zwrot i był tu razem z nim. Nawet przed samym sobą głupio mu było się przyznać, ale James jednak potrzebował moralnego wsparcia. Chris, mimo, że był przecież jego przyjacielem, to kandydował na tą samą pozycję, co Jim, więc byli w tej sytuacji konkurencją. Thoper nie wyglądał na zdenerwowanego. Gwizdał sobie przez zęby i siedząc rozwalony na trawie, głośno komentował poczynania kandydatów na pałkarzy. Jego wypowiedzi, szczególnie te na temat wyglądu dziewczyn, zaczęły denerwować Jamesa. To było dziwne, bo przecież do tej pory zawsze śmieszyło go to, co mówił przyjaciel. Teraz jednak Jim wolał, aby Chris się wreszcie zamknął.  
Nad ich głowami śmigali ludzie na miotłach i piłki. Kapitan drużyny wraz ze swoją pałką krążyła dookoła na miotle, mrużąc oczy i przyglądając się wszystkim bardzo uważnie. James przypatrywał jej się przez chwilę, jakby mając nadzieje, że dowie się czegoś z jej zachowania o tym jakich zawodników potrzebuje. Gdy zapisywał się na liście dziewczyny, nawet nie mrugnęła okiem, widząc nazwisko Potter.
Ze skupienia wyrwał go głos pewnej dziewczyny, która głośno rozmawiała z Chrisem.
-      Trenowałem z moim wujem. On gra dla Katapult z Cearphilly– oświadczyła, uśmiechając się wyniośle i znacząco. – Powiedział, że doskonale radzę sobie na miotle i pewnie odziedziczyłam rodzinny talent…
-      Mój tata w młodości grał ze Zjednoczonymi – wtrącił się jakiś wysoki chłopak. – Też z nim trenowałem.
Jamesowi zrobiło się nagle gorąco. Oczywiście on też mógłby się pochwalić, że jego matka grała dla Harpii z Holyhead, ale on nigdy, przenigdy nie trenował z nią. Jak kretyn liczył, że samo posiadanie uzdolnionych rodziców mu coś da.
-      Uwaga! – zagrzmiała kapitan drużyny, kiedy zakończył się już sprawdzian na pałkarza, a ten tytuł przypadł dziewczynie o atletycznej budowie i czarnych lokach . –Proszę wszystkich, którzy chcą spróbować swoich sił, jako ścigający, wyjść na środek i ustawić się w szeregu. Będę rozdzielać numery i przypinać wam na piersi!
Nogi Jamesa były jakieś dziwnie sztywne i miał wrażenie, że zapomniał jak powinno się poprawnie chodzić.
Wydawało mu się, że trwało to wieki, zanim wywołano jego numer. Gdy to się stało, dosiadł miotły i dołączył do formacji ścigających, która składała się z jeszcze jednego kandydata, oraz ścigającej, która była członkinią wcześniejszego składu. Gdy w końcu zabrzmiał gwizdek, James wziął głęboki wdech, postanawiając dać z siebie wszystko.
Jeszcze nigdy jego plany nie wzięły tak w łeb.


-      W bibliotece zawsze chce mi się kichać – westchnęła Jeanne, koleżanka z klasy Rose.
-      Jesteś uczulona na kurz? – zagadnęła Rose, starając się ignorować głośne smarkanie koleżanki.
-      Oooch żeby tylko na kurz! – westchnęła Jeanne, a wracająca spomiędzy regałów książkowych Darcy, skrzywiła się za jej plecami. – Na roztocza, pyłki, grzyby… Och i nawet nie pytaj mnie o jedzenie…
-      Nie pytaj – warknęła Darcy kątem ust do Rose.
-      Czekolada… truskawki! Nawet niektóre sery! – wyliczała dramatycznie dziewczyna, chociaż Rose nie zapytała. Darcy, która cały czas stała tak, że Jeanne jej nie widziała, udała, że wymiotuje.
Rose dobrze wiedziała, że Darcy nie cierpi Jeanne. Niestety nie umiała odmówić koleżance, gdy ta zapytała czy może się do nich przyłączyć podczas nauki w bibliotece. Odkąd zasiadły za stołem i zabrały się pisanie wypracowań, buzia Jeanne nie zamknęła się ani na chwilę. Szybko stało się jasne, że większość z jej chorób i urazów to zwykła hipochondria. Jej po prostu przyjemność sprawiało, gdy opowiadała o wszystkim, co jej się działo.
-      Gdzie Albus – zapytała Darcy, przerywając wywód Jeanne, rzuciwszy na stół kilka opasłych tomów.
-      Powiedział, że będzie czekać na Jimbo, aby dowiedzieć się jak poszło przesłuchanie do drużyny – pośpieszyła z odpowiedzią Rose. 
-      Minęło już sporo czasu – zauważyła Darcy, strząsając z nadgarstka rękaw i sprawdzając na zegarku godzinę.
Rose podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Z tej części zamku nie było w prawdzie widać boiska, jednak nie to było najważniejsze. Uwagę dziewczyny przykuła rozległa, ciemna niczym ołów, chmura, która nadciągała nad zamek, od strony lasu. Niosła ze sobą zapowiedź zimna i, jeżeli nie burzy, to na pewno gęstego deszczu.
-      Zaraz będzie lało – zauważyła z niepokojem, ale Darcy tylko wzruszyła ramionami.
Grupka pierwszorocznych ślizgonów siedziała po przeciwległej stronie biblioteki. Wszyscy byli w szampańskich humorach – co chwila wybuchali śmiechem i głośno rozmawiali.  Rose uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc na nich. Wyglądali na sympatycznych i zgranych. Było to coś, czego nie można było jeszcze powiedzieć o klasie Rose. Pierwszoroczni gryfoni byli nastawieni do siebie z dystansem, chociaż nie był on na szczęście wrogi.
Rose wychyliła się trochę, aby sprawdzić czy między ślizgonami jest też Malfoy, ale nie ujrzała go tam.  Rozejrzała się dookoła i ujrzała w końcu jego blond głowę. Siedział sam, w dużej odległości od reszty uczniów przebywających w bibliotece.
-      Rose możesz przynieść mi książkę o transmutacji? – zawołała Darcy, wyrywając Rose z rozmyślań.
Dziewczyna podreptała posłusznie między regały i zaczęła, mrużąc w półmroku oczy, wypatrywać odpowiedniej półki. Książka, której szukała znajdowała się na drugiej od góry półce regału. Rose nie musiała się wysilać – stanęła na czubkach palców i sięgnęła po opasłe tomisko.  Rodzina Weaslayów szczodrze obdarzyła ją genami wzrostu, dlatego też dziewczyna już w wieku jedenastu lat była niemal tak wysoka, jak własna matka. Zapowiadało się, że będzie jeszcze wyższa. Gdy tak Rose sobie szła i rozmyślała o tym, jak dobrze jest być wysoką, nadepnęła komuś na stopę. Ten ktoś następnie zawołał głośne „ała” wprost do ucha Rose, a następnie wywołał niedużą lawinę książek. Rose dostała jakimś woluminem w głowę i aż zobaczyła gwiazdy w oczach. Przysiadła, bo zakręciło jej się w głowie. Głuche łupnięcie oraz kolejne „ała” sugerowało, że osoba, z którą się zderzyła, także znalazła się na podłodze.
-      Na kogo wpadłam?- zapytała Rose, gramoląc się z kolan i szukając dookoła, książki, która wypadła jej z rąk.
-      Na mnie.
Rose podniosła głowę i stanęła twarzą w twarz ze Scorpiusem. Był wściekły, zaróżowiony i potargany.
-      Ups! Przepraszam – zachichotała nerwowo dziewczyna, jednak Malfoy najwyraźniej nie widział w tej sytuacji nic śmiesznego, bo warknął grubiańsko.
Rose rzuciła się do pomagania przy zbieraniu książek, ale chłopak wyrwał jej od razu pierwszą książkę, którą podniosła.
-      Nie trzeba – burknął niegrzecznie, a Rose poczuła się dotknięta. Zanim jednak udało jej się wyrazić swoje uczucia, Malfoy wyprostował się i spojrzał na nią badawczo.
-      Jestem Rose… - zaczęła,  na wypadek, gdyby chłopak miał trudności z przypomnieniem sobie jej imienia i czuł się teraz niezręcznie.
-      Jesteś ruda – palnął Malfoy takim tonem, jakby mówił „jesteś pokryta śluzem”.
Tego było dla Rose za dużo. Nie dość, że nie powiedział czegoś rozluźniającego atmosferę, jak „nic się nie stało”, to jeszcze nie chciał przyjąć jej pomocy, a teraz to! „Jesteś ruda”. No coś podobnego! Praktycznie cała jej rodzina była ruda! Co w tym było złego?!
-      A ty – zaczęła, wkładając w swój głos tyle jadu, ile tylko potrafiła – jesteś bucem.
To powiedziawszy odwróciła się na pięcie tak energicznie, że jej włosy smagnęły go po twarzy. Ruszyła przed siebie, zła jak osa, ale w duszy gratulowała sobie swojej wspaniałej riposty. Gdy wróciła do stolika, okazało się, że siedział przy nim też Albus. Naturalnie, już kłócił się o coś z Darcy. W sumie, to nie było nic niezwykłego. Ta dwójka nie wytrzymywała dnia, bez jakiejś sprzeczki. 
-      Za bardzo się przejmujesz – prychnęła Darcy, kreśląc jakieś linie na swojej mapie nieba. Albus spojrzał na nią spode łba. – Zachowujesz się jak kwoka.
-      Wcale nie! Ktoś musi to robić, bo Jimbo ma pusto w głowie. Nie masz pojęcia, jak to jest mieć rodzeństwo.
Darcy obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
-      Tak się składa, że akurat wiem co to znaczy.
-      Masz rodzeństwo? – zainteresowała się Rose.
-      Kiedy miałam dziewięć lat, u mojej mamy zdiagnozowano mojego brata.
Albus zmarszczył brwi.
-      Emm… nawiązanie do choroby nie jest przypadkowe?
-      Jak najbardziej nie. Jasper jest jak plaga.
-      Bycie starszym rodzeństwem wcale nie jest tak źle. Ja byłem trochę zazdrosny, kiedy urodziła się Lily, ale…
-      Och Al, masz młodszą siostrę. Dziewczynkę! Ona z całą pewnością nie budzi cię o czwartej nad ranem, bo chce koniecznie pokazać ci, że ma zielone smarki.
-      No… nie… Ale zbiera dla mnie kwiatki, a ja robie jej wianki – pochwalił się Albus, ale Darcy, Jeanne i Rose spojrzały na niego z politowaniem. –  No co?
Darcy pokręciła głową z rezygnacją i zachichotała złośliwie, na co Albus obraził się i wstał zza stołu. Wyburczał, że idzie szukać Jamesa i ruszył ku drzwiom.


Ociekający deszczem Chris wkroczył do pokoju wspólnego. Był niczym jedna z chmur burzowych, które wisiały nad zamkiem. Siedzący w fotelu Carlisle poczuł ciarki na plecach na widok przyjaciela.
-      Chris…
-      Nawet nie pytaj, maminsynku! – warknął Chris, a Carl prychnął ze złością.
-      Wyobraź sobie, że domyśliłem się wyników przesłuchań. W przeciwieństwie do ciebie, umiem odczytywać emocje innych z ich twarzy. Orientuję się, że dostałeś po dupie.
-      Nie za ostre słownictwo jak na pięciolatkę, Carly?
-      Ha-ha… Teraz jestem małą dziewczynką?
-      Zawsze byłeś.
Carlisle poruszył się, usiłując dyskretnie strącić z ramion czerwony, puchaty pled, którym był otulony. Thoper spojrzał na niego drwiąco, więc Carl postanowił zmienić temat, na bardziej bezpieczny.
-      Gdzie J.S.?
-      Hmm… W sumie to nie wiem. Wściekł się i poszedł w pierony.
-      Christopherze, przecież jest burza!
-      Miałem go utulać w żalu, czy co?
-      Też się nie dostał? – dociekał zszokowany Carl.
Thoper skinął wolno głową, wykrzywiając usta. Nagle przy nich pojawił się Albus. Obaj chłopcy spojrzeli na niego i jakby w odpowiedzi na jego nieme pytanie, zaprzeczyli ruchami głowy.
-      Wpadł w czarną rozpacz? – zapytał Al.
-      Powiedziałbym, że raczej się wnerwił się i se poszedł.
-      Gdzie?
-      W las. Zabrał miotłę i poszedł w las.
Carlisle siedział w milczeniu przez chwilę, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
-      Naprawdę było tak źle? – zapytał w końcu. – Myślałem, że kto, jak to, ale Jim powinien dostać się do drużyny z miejsca.
-      Carl, on się tylko tak przechwalał.  Wiem, że trenował trochę, ale widziałem, jak to robił i wydaje mi się, że o wiele bardziej liczył na fart. On chyba nigdy w życiu nie przyłożył się do niczego.
-      Do nauki też nie – wtrącił Carl. Albus stuknął pięścią w jego pięść.
-      Tak czy inaczej, nie sądzę, aby kiedykolwiek dał sobie radę na treningach. Po prostu by mu się nie chciało.
-      Czyli uważasz, że to mu się przyda? – oburzył się Chris.
-      Na pewno mu nie zaszkodzi.
-      Idziemy go szukać, czy czekamy?
Albus westchnął ciężko, ale nie ruszył biegiem na błonia, aby szukać brata. Skoro Jim jeszcze do tej pory nie wrócił do zamku, to był to znak, że nikogo nie chce widzieć. Wściekły James nie lubił towarzystwa. Zawsze zaszywał się gdzieś w jakiejś mysiej dziurze, skąd umiał go wyciągnąć tylko ojciec. Z resztą, wściekły James, to był bijący James. Albus jeszcze nie doszedł do siebie po tym, kiedy Jim wybił mu dwie górne mleczne jedynki. 


Nie było już ani jednego suchego miejsca na Jamesie. Nie dbał o to. Nie przeszkadzało mu też, że nad jego głową przetaczają się raz po raz grzmoty. Gdyby teraz poraził go piorun, też by mu to nie przeszkadzało.  Dryfował sobie kilka metrów nad ziemią, wpatrując się, co raz to bardzie powiększające się kałuże.
Jak mógł dać taką plamę?
Gdy znalazł się już w powietrzu, zaczęło robić mu się niedobrze. Tak bardzo chciało mu się wymiotować, że gdy podano mu kafla, zamachał tylko rozpaczliwie rękami, a piłka grzmotnęła o ziemię. Gdy doszło do strzelania goli, to było jeszcze gorzej. Nie trafił ani razu w żadną obręcz. Podczas ostatniej próby dostał skurczu przedramienia i rzucił tak słabo, że kafel nie doleciał do obrońcy. Nawet nie pocieszyło to, że Chris dał ciała tak samo, jak on.
Gdy tak unosił się nad ziemią, użalając się nad sobą i moknąc w deszczu, coś pod nim się poruszyło. Kątem oka ujrzał złoto-żółty kształt. Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał, że ktoś mu się przygląda. Nieopodal wejścia na stadion stała dziewczyna. Miała na sobie szaty sportowe puchonów, a w ręku dzierżyła miotłę. Nie kojarzył jej z poprzedniego składu Hufflepyffu, więc domyślił się, że podczas gdy on popadał co raz głębiej w rozpacz, puchoni zdążyli wybrać nowy skład swojej drużyny.
Dziewczyna miała złoto-blond włosy zaplecione w gruby i długi warkocz. Jim widział, że ma ona opaloną na złotobrązowo skórę, ale nie mógł z tej odległości dostrzec więcej szczegółów. Gdy zorientowała się, że zwróciła na siebie jego uwagę, pomachała mu. Było w niej, w jej uśmiechu, postawie coś pokrzepiającego, tak jakby chciała powiedzieć mu, żeby się nie martwił. Musiał mieć głupią minę, bo dziewczyna parsknęła śmiechem i machnęła ręką, mówiąc bezgłośnie „nie martw się”, a potem pokazała dwa kciuki do góry. James mimo woli uśmiechnął się, a złota dziewczyna pomachawszy mu, dziarsko ruszyła w stronę zamku. Nie przejmowała się deszczem, na głowę zarzuciła w prawdzie kaptur sportowej szaty, ale nie śpieszyła się, tak, gdyby bała się, że zmoknie. Przeskakiwała przez kałuże, niczym sarna.
James patrząc za jej oddalającą się postacią poczuł niezwykły przypływ sympatii do tej złotej nieznajomej. Do tej pory dziewczyny dla niego były tak samo interesujące, co gnomy w ogródku – mogły sobie istnieć, w sumie czasem były nawet zabawne, ale nie odczuwał większej chęci zbratania się z nimi. Ta dziewczyna, czuł to gdzieś pod skórą, była zupełnie inna od wszystkich przedstawicielek płci pięknej, jakie do tej pory spotkał. Zbyt późno zorientował się, że powinien ją dogonić i chociaż się jej przedstawić. Gdy on dopadł do drzwi wejściowych, sala wejściowa była pusta. Na początku chciał biec po Mapę Huncwotów, ale przecież nie miał pojęcia jak ta złota dziewczyna się nazywała, więc co mapa by mu pomogła?
Czując się jeszcze bardziej zrozpaczony, jak wcześniej, powlókł się na górę. Na szczęście, gdy dotarł do wieży, nikt nie zapytał go o to czy dostał się do drużyny. Najwyraźniej Chris już zdążył ich uprzedzić. Zrezygnował więc z jakichkolwiek interakcji z ludźmi i zaszył się w sypialni, aby móc się wściekać do woli. Jednak nie miał siły ciskać czymkolwiek, bo gdy tylko myślał o dzisiejszym dniu, zaraz przed jego oczami pojawiał się obraz złotej dziewczyny. 
Jim rzucił się na łóżko, nawet nie zdejmując butów i uśmiechnął się głupawo.