Na szczęście udało mi się zażegnać kryzys notkowy. Jestem hen wysoko wysoko w górach w samym sercu Tatrzańskiego Parku Narodowego a połączenie internetowe mam koszmarnie słabe. Udało mi się naskrobać taką malutką noteczkę na tylnym siedzeniu naszego rodzinnego combi, kiedy byliśmy między Krakowem a Zakopanem.
Czytajcie na zdrowie, kiedy ja będę tarzać się w śniegu i zajadać pierogami ruskimi.
Pozdrawiam,
Astal
Rose chlipała cicho, starając się
nie patrzeć na swoją rękę. Panna Applebloom robiła wszystko co mogła, aby
rozdzielić dłonie dziewczyny i Malfoya, ale jak na razie szło jej bardzo
opornie. Siedzieli w skrzydle szpitalnym już przeszło godzinę.
- Nie becz –
poprosił w końcu Scorpius, kiedy pielęgniarka odeszła na chwilę, po nowy zestaw
eliksirów. Rose spojrzała na niego zaskoczona.
- A co jak mi
już tak zostanie? – załkała, bulgocząc nosem.
- Nie
zostanie, przecież zaraz coś z tym zrobią.
- A jak nie?
- To się z
tobą ożenię i mój ojciec zejdzie na zawał.
Rose tak się zdziwiła, że
przestała płakać. Spojrzała na Scorpiusa. On wcale na nią nie patrzył, tylko
uważnie studiował swoją zdeformowaną prawą rękę.
- Nawet tak
nie mów. Przecież ty mnie nie lubisz.
Scorpius prychnął pogardliwie, a
Rose nie wiedziała jak to zinterpretować.
- Jesteś
niemiły dla mnie, jak tylko jesteśmy obok siebie – broniła się Rose, ale on nic
nie powiedział, odwracając głowę, tak, aby nie mogła zobaczyć jego twarzy.
Panna Applebloom wróciła z
kolejnym specyfikiem. Smarując im tym dłonie, zapewniła, że to powinno pomóc,
tylko muszą chwile poczekać na działanie leku. Przyciągnęła parawan, którym ich
zasłoniła i udała się w głąb sali szpitalnej, aby zająć się szukającym
gryfonów, który poważnie ranił się w rękę na treningu.
- Ja dla wszystkich
jestem niemiły – odezwał się po chwili Scorpius. – Tak po prostu.
Rose spojrzała na jego ostry
profil. Jego głos zabrzmiał jakoś tak smutno i rezygnacją. Zrobiło się jej go
szkoda przez chwilkę i chciała wyciągnąć rękę i poklepać go po ramieniu, jak to
robiła Hugo, kiedy się czymś martwił, ale nagle oboje poczuli ciepło w
dłoniach. Eliksir zaczął działać i ich palce powracały do oryginalnego
kształtu. Scorpius zeskoczył z łóżka, na którym oboje z Rose siedzieli i ruszył
do wyjścia pospiesznie.
- W razie
problemów, przyjdź jeszcze raz – zawołała za nim panna Applebloom.
- Poradzę
sobie – burknął, a potem zamknął za sobą drzwi.
Rose parsknęła oburzona.
- Przecież są
granice tego, jakim bucem można być – powiedziała do siebie, patrząc za
Scorpiusem i żałując swojej chwili słabości.
Wstała, podziękowała pielęgniarce
za pomoc i opiekę, a potem udała się do wieży Gryffindoru.
Darcy była tak rozbawiona tym, co
się przydarzyło przyjaciółce, że Rose zrezygnowała z rozmawiania z nią i udała
się do sypialni, gdzie rzuciła się na łóżko i owinęła się kołdrą. Sięgnęła po
książkę leżącą na nocnym stoliku i zaczęła czytać dla relaksu. W chwili, gdy
kompletnie zapomniała o nieprzyjemnościach dzisiejszego dnia do dormitorium
wpadły pozostałe mieszkanki.
- Mały ptaszek
powiedział mi, że miałaś przygodę z Malfoyem, Rose – odezwała się Cassie,
mrugając łobuzersko.
- Dziękuję ci,
mały ptaszku – syknęła Rose, zwracając się do Darcy, która parsknęła śmiechem.
– To nie była miła przygoda, Cas.
- Trzymaliście
się za ręce, prawda?
- Bo były
sklejone, więc nie miałam wyboru. Czy ty myślisz, że to było miłe? On jest
okropny…
- Tylko w
środku.
- Cassie… -
westchnęła May, która do tej pory patrzyła na Cassie karcąco.
- Moja droga
May, dobrze wiesz, że Scorpius Malfoy ma całkiem sympatyczną buzię.
- Ale to
musiało być bardzo niehigieniczne, takie zlepione palce – odezwała się Jeanne,
znad swojego cennego kuferka, gdzie trzymała leki, plastry i krem
antybakteryjny.
Rose odwróciła się do nich
plecami, starając się powrócić do książki. Darcy, która siedziała obok niej na
swoim łóżku, bardzo starała się nie śmiać, ale kiepsko jej to wychodziło.
- Nie ważne
jak bardzo wygląda on sympatycznie – westchnęła ze znużeniem May. – Jest
niemiły. Poza tym mój tata powiedział, że jego ojciec to zwykła kanalia.
- Moja mama
zna jego mamę – wtrąciła się Cassie. – Zawsze mówi, że pani Astoria to bardzo
dziwna osoba. I jej synek wcale nie jest lepszy… Lizbeth Blishwick powiedziała
mi, że w ogóle do nikogo się nie odzywa…
Rose widziała May kątem oka, jak
patrzy na Cassie i marszczy groźnie brwi. Ona i Cass były zupełnymi
przeciwieństwami i dlatego nie pałały do siebie uczuciem. May Wood nie lubiła
plotkowania, które codziennie uskuteczniała Cassie. Zawsze mówiła o sobie, że
mama bardzo dobrze ją wychowała i takie rzeczy nie godzą się młodej damie.
Mówiła to tak często, że Darcy nabrała zwyczaju przedrzeźniania jej. Często,
gdy Rose coś upuściła czy rozlała, Darcy siadała prosto, udawała, że odrzuca na
plecy włosy, tak jak miała to w zwyczaju May i mówiła „och, Rose tak nie
przystoi dobrze wychowanej młodej damie!”. Cassie natomiast była żywiołową,
może trochę za głośną, ale raczej sympatyczną plotkarą. Znała się na genealogii
czarodziejów jak mało kto i codziennie rano raczyła przy śniadaniu koleżanki
nową porcją plotek. Jej matka pracowała w redakcji „Czarownicy” i redagowała
jedną z kolumn poświeconych życiu celebrytów z magicznego świata. Cassie o mało
nie zemdlała z wrażenia, gdy zorientowała się jak bardzo sławna jest rodzina
Rose.
Starając się puścić mimo uszu
paplaninę koleżanek. Nie chciała już nigdy w życiu słyszeć o Scorpiusie
Malfoyu. O wiele bardziej od niego
interesowała ją książka, którą teraz czytała. Zawsze, gdy miała zły nastrój,
książki były tym, co sprawiało, że zapominała o powodzie swoich zmartwień. Jej
matka miała wielką bibliotekę, do której Rose miała zwyczaj się zakradać. Jako
że w okresie mugolskiej szkoły Rose miała wiele stresów i złych dni, to do tej
pory udało jej się przeczytać prawie połowę zbiorów matki. Teraz właśnie
próbowała się skupić na losach Emmy Bovary, gdy usłyszała Cassie, która mówiła
„Moja mama mówi, że fajnie jest się umawiać z kimś sławnym”. Rose podniosła
oczy znad książki i jej oczy spotkały się z oczami Darcy. Przyjaciółki ledwo
powstrzymały się od wywrócenia oczami.
Niedługo potem Rose usnęła z
książką na twarzy, a śniło jej się, że idzie przez błonia w błękitnej sukni i
dużym słomkowym kapeluszu.
Tak, wiedział, że to powinno być
proste. Pytanie – odpowiedź. Potem powinno wszystko iść gładko. Wiedział… Więc
co nawalało? Ile wysiłku potrzebował, aby zmusić się by powiedzieć jej „dzień
dobry”? Ile odwagi musiał w sobie znaleźć, aby otworzyć usta i zacząć z nią
miłą, przyjazną rozmowę?
Jedno wiedział: nie miał tyle.
Dzień za dniem tracił szansy,
kiedy to ona siadała obok niego podczas zajęć. Miliony razy przechodziła obok
niego, a on odwracał się, mając nadzieję, że dziś dogoni ją i oddając
chusteczkę, podziękuje za pomoc. Nie, nie mógł tego zrobić. Po prostu nie
potrafił. Jego nogi nie były w stanie za nią podążyć, nawet nie mógł zawołać
jej imienia, aby zwróciła na niego uwagę.
Jakie cudowne były te godziny
spędzone w lochach, na lekcji eliksirów, kiedy ona siedziała obok niego. Chciał,
aby to trwało dłużej, może nawet wiecznie. Od całej jej postaci biło takie
ciepło i pogoda ducha. Z początku wydawało mu się, że sprawa jeszcze nie jest
do końca przegrana. Myślał tak wtedy, gdy rozmawiali tylko jeden jedyny raz,
kiedy ona zapytała go, czy może pożyczyć jego noża, a on w panice nachmurzył
się i burknął tylko „no”. Chciał z nią porozmawiać jeszcze, ale nie potrafił.
Potem, gdy wpadła na niego w bibliotece, wszystko się popsuło. Nie, to on
wszystko popsuł. Wyszedł na, tak jak ona powiedziała, buca. Najpierw, nie chcąc,
aby ona nie robiła sobie kłopotu, wyrwał jej książkę z ręki, a potem jego
idiotyczna wypowiedź w bibliotece…
Ona pomyślała, że ją wyzywa, a on
przecież chciał dać wyraz swojemu zachwytowi. Niestety, jego durny umysł od
razu zaczął działać na opak. Już i tak schrzanił wszystko, gdy wydarł się na
nią podczas lekcji eliksirów. To było takie idiotyczne zachowanie, ale ręka tak bardzo go bolała, że chciało mu się
wyć z bólu, a przecież nie mógł pokazać tego przed całą klasą. Pewnie gdyby
przeprosił, pokazałby siebie w innym świetle, ale jak tylko wrócił na zajęcia i
ujrzał Rose od razu wiedział, że zaprzepaścił swoją szansę. Nigdy przecież nie
umiał z nią rozmawiać na osobności, więc dlaczego się łudził, że coś mógłby
zmienić?
A teraz jeszcze to…
Scorpius kopnął ze złości w cokół
jakiegoś posągu. Chwilę później uznał, że to był kretyński pomysł, bo duży
palec u jego stopy zapłonął tępym bólem. Chłopak aż przysiadł na schodach. Co
mógł zrobić, żeby ludzie w szkole wreszcie przestali zauważać tylko jego
nazwisko? Miał dobre oceny, często się zgłaszał na lekcjach i przez to zarabiał
wiele punktów dla swojego domu, ale nawet ślizgoni go nie szanowali.
Nagle coś zaszurało obok niego.
Zerknął przez ramię i zobaczył parę chudych nóg w czerwonych trampkach.
- Ummm… -
usłyszał nad sobą niepewny głos. – Czy coś nie tak?
Scorpius podniósł głowę i
spojrzał wprost w zielone oczy Albusa Pottera.
- Wszystko –
wyznał szczerze, szybko odwracając wzrok.
Niespodziewanie Albus usiadł obok
niego.
- Mój tata
mówi, że jak coś kogoś gryzie, to zawsze lepiej się wygadać. Nawet komuś
nieznajomemu.
- Tak, na
pewno ktoś taki jak ty mnie zrozumie.
- A niby
dlaczego miałbym nie rozumieć?
- Bo jesteś
synem Harry’ego Pottera, a moim ojcem jest Draco Malfoy.
- Ale… nie
jesteś nim, prawda? Nie jesteś swoim ojcem, tak jak ja z całą pewnością nie
jestem moim.
Scorpius spojrzał na niego
groźnie, ale Albus tylko się do niego uśmiechnął.
- Jesteś
dziwny – burknął, czując, że znowu zaczyna się złościć bez powodu. Nie czuł się dobrze w towarzystwie, bo
zbytnio się różnili. – Jesteś dziwny i… i twoje oczy są wielkie, jak u
dziewczyny.
- O – ucieszył
się Albus, wyciągając przed siebie nogi. – Teraz sobie ubliżamy? Ok. to
zacznijmy od wrogości a potem może nawet dojdziemy do przyjaźni. Jeżeli mowa o
tym jak ja wyglądam, to może spytam cię: co jest z twoją skórą? Gdzie wy
mieszkacie, pod ziemią? Jesteś blady jak trup, wiesz?
Scorpius odruchowo zerknął na
swoje dłonie, a potem zorientował się, że Albus chichocze. Obdarzył Pottera
spojrzeniem pełnym podziwu.
- Nie
wyglądasz na takiego, co umie być złośliwy.
- Mam dwoje
rodzeństwa i dziesięcioro kuzynostwa. Wyrobiłem się. To, że na co dzień nie
pluję jadem na wszystkich dookoła, to tylko dobre wychowanie.
Spojrzeli na siebie i zaczęli się
śmiać. Coś nagle pękło w Scorpiusie i poczuł się lżej, swobodniej. Całe lata
spędził samotnie albo w towarzystwie dorosłych, więc kompletnie nie wiedział
jak się zachowywać przy rówieśnikach. Wolał o wiele bardziej siedzieć z nosem w
książce. Miał wrażenie, że książki były dla niego przepustką do innych światów,
niedostępnych dla niego na co dzień.
Na dole schodów pojawił się
profesor Longbottom. Spojrzał na dwóch chłopców siedzących na górze i aż
rozdziawił usta ze zdumienia. Z początku dał się zwieść złudzeniu optycznemu,
że to Harry i Draco siedzą tam na schodach, ale potem zorientował się, że taka
scena pomiędzy tamtymi dwoma nigdy nie miałaby miejsca. Mimo, że nigdy do końca
nie przebaczył Draconowi Malfoyowi tego, że uprzykrzał mu dzieciństwo to
Neville poczuł radość widząc Scorpiusa i Albusa. Byli oni jakimś znakiem, że tą
wyrwę, jaką była wojna, da się załatać.
- Chłopcy! –
zawołał, a oni spojrzeli na niego ciekawie. To było miłe widzieć w oczach
młodego Malfoya nie wrogość, a sympatię. – Za chwilę kończy wam się przepustka
na korytarze. Zmykajcie do swoich pokoi wspólnych.
Odchodząc kątem oka ujrzał jak
podają sobie rękę na dobranoc.
Bardzo się cieszę, że może Scorpius i Albus się zaprzyjaźnią..uwielbiam jak łączysz przeszłość (Neville) z teraźniejszością..A Rose jest naprawdę słodka! I ponawiam moją prośbę o opis bohaterów!!! I muszę Ci powiedzieć, że dzięki opowiadaniu moja pierwsza sesja przebiegła bez paniki;)!
OdpowiedzUsuńPrzecudowne! Na coś takiego właśnie czekałam :) Rozbudowany wątek Rose i Scorpiusa - świetne! No i do tego ta końcowa rozmowa chłopców, no i Neville.. :)
OdpowiedzUsuń