Pozdrawiam,
Wasza Astal.
P.S. Czy ktoś jeszcze oprócz mnie widzi, że notka jest dwukolorowa?
P.S. Czy ktoś jeszcze oprócz mnie widzi, że notka jest dwukolorowa?
~*~
Następnego dnia Rose, Albus i Darcy zeszli razem na śniadanie. Podczas gdy jedli, profesor Adryk rozdawał plany uczniom, krążąc między stołami.
- Co macie pierwsze? – zainteresował się James, gdy Albus dostał swój plan zajęć. Zajrzał bratu przez ramę, obsypując go okruchami grzanki, którą jadł. – Obrona, a potem zaklęcia ze ślizgonami? Nieładnie się zaczyna, co?
- Przecież nie wiem, czy ślizgoni z mojego rocznika są okropni– sprzeciwił się Albus, wsuwając plan do kieszeni i pochylając się nad miską z płatkami kukurydzianymi.
- Wujek Ron mówił…
- Mój tata jest uprzedzony – wtrąciła się Rose, przewracając oczami ze zniecierpliwieniem. – Sama słyszałam na ceremonii przydziału: Slytherin ceni zdolności przywódcze, inteligencję i ambicje. To chyba nic złego, co?
- Może i nie, ale Tiara Przydziału nie kwapi się nigdy, aby oświadczyć, że w Slytherinie jest największy odsetek dupków – odezwał się Chris, studiując swój plan. – O nie, J.S.! Popatrz na to. Przed obiadem mamy historię magii i eliksiry…
- Świetnie – krzywił się James, sięgając po kolejną grzankę. – Pierwszy dzień semestru i już dwa najgorsze przedmioty na początek.
- Czy Adryk jest taki straszny, na jakiego wygląda? – zapytała Rose, wychylając się i przyglądając profesorowi, który właśnie rugał jakąś dziewczynę ze Slytherinu za to, że cisnęła bułką w swojego kolegę. Nie krzyczał, tylko mówił do niej coś ostro, stojąc obok.
- Nie należy do najsympatyczniejszych – westchnął z boleścią Chris, podążając za jej spojrzeniem. – Wymyśliłem dla niego nawet milutkie przezwisko.
- Jakie?
- Książę Ciemności…
- Nie oddaje w pełni jego osobowości - ocenił James, szczerząc się złośliwie. – Widzisz, Rosie, to nie jest tak, że Adryk nas nienawidzi i dlatego nie darzymy go miłością.
Christopher pokiwał smętnie głową.
- On nienawidzi wszystkich.
- I wszystkiego. Jest sprawiedliwy – dodał Jim.
- Nie słuchajcie ich – Carlisle pojawił się właśnie obok nich i zasiadł między Albusem a Jamesem.
- Słyszałeś, co mówiliśmy? – zainteresował się Thoper.
- Nie – przyznał Carl, nalewając sobie mleka do szklanki. – Ale z reguły wiem, że was nie należy słuchać.
- Zajmij się lepiej swoim mlekiem, Carly – Jim uśmiechnął się jadowicie i przytrzymał szklankę przy ustach Carla. Chłopak zaczął się krztusić i pluć mlekiem dookoła.
- Właśnie, bo nie urośniesz i nie będziesz dużą dziewczynką – dodał Chris, rechocząc złośliwie.
Rose już podnosiła się, aby powstrzymać chłopców, gdy Carl zaczął się niespodziewanie śmiać, a Chris złapał go w chwyt zapaśniczy i potargał włosy. Następnie Jim i Thoper zebrali swoje rzeczy i pognali wcześniej na zajęcia. Carl przy pomocy różdżki posprzątał bałagan na stole.
- Co za dupki – zniecierpliwiła się Rose, ale Carlisle tylko pokręcił głową, śmiejąc się.
- Nie przeszkadza mi to – powiedział wesoło.
Rose i Albus wytrzeszczyli na niego oczy.
- W tamtym roku miałem duże problemy z bandą piątoklasistów, którzy zaczepiali mnie często na korytarzach. Wiem, że wyglądam jak dziewczyna – dodał rozbawiony.
Darcy chciała skomentować, ale Albus uszczypnął ją w ramię.
- Jim i Thoper pomogli mi wtedy – kontynuował Carl wesoło, jedząc powoli. – Chociaż o mało nie dostali szlabanu, to wstawili się za mną i wdali w bójkę z tamtymi kolesiami.
- Więc wolisz się trzymać z nimi i pozwalasz się z siebie nabijać… - zaczęła Darcy, ale Carl przerwał jej.
- Ja naprawdę ich lubię. I oni mnie. Nikomu nie robią krzywdy, bo ja już się uodporniłem na ich wygłupy. Poza tym, zawdzięczam im wiele – wstał i zarzucił torbę na ramię. – Powodzenia w pierwszym dniu szkoły.
To powiedziawszy, oddalił się z uśmiechem.
Tak, historia magii była najnudniejszym przedmiotem w Hogwarcie. Być może na całym świecie, Jim nie był do końca pewny. Miał jednak pewność, co do tego, że monotonny głos profesora Binsa działał na niego niczym narkoza. Nauczony doświadczeniem z zeszłego roku, nie kłopotał się z wyjęciem nawet pióra. Po prostu oparł głowę na dłoni i zapatrzył się na błonia widoczne przez okno.
- Od ponad trzydziestu lat zatrudniają go i nie rozumieją, że on jest nudniejszy od flaków z olejem? Czy on zdaje sobie sprawę, że nas usypia?– wycedził przez zęby Chris, siedzący obok Jamesa w ławce. Z nienawiścią wpatrywał się w perlisto białego Binsa, który unosił się za katedrą.
Jim ziewną szeroko w odpowiedzi. Senna atmosfera opanowała nie tylko jego, ale większość osób, siedzących dalej niż pierwszy rząd. Z przodu Lana i Margaret notowały jak zwykle pilnie. Christopher odwrócił się do Carla, aby sprawdzić czy ten robi notatki.
- Carl! – syknął, widząc, że przyjaciel położył głowę na blacie ławki i dźgał bezmyślnie mankiet swojej koszuli piórem. – Carl! Notuj!
Carlisle spojrzał na niego sennie, nic nie mówiąc, a potem wrócił do przerwanej czynności. Chris, wściekły, chciał kopnąć Carla pod ławką, ale nie udało mu się i trafił w nogę krzesła. Nieprzyjemny zgrzyt mebla przesuwanego po posadzce wytrącił z letargu całą klasę. Wszyscy odwrócili się do tyłu i zmierzyli nienawistnym spojrzeniem Chrisa. Jim zachichotał, zakrywając ręką usta. Chris wykrzywił się niczym małpa do reszty klasy i udał, że notuje to, co dyktował profesor Bins.
Gdy w klasie ponownie nastała senna atmosfera, Christopher rozpłaszczył się na ławce i zwracając twarz w stronę Jamesa, wyszeptał:
- Najbliższa sobota… nabór do drużyny.
James skinął głową na znak, że wie. Obaj byli bardzo podekscytowani tą nowiną. Thoper, tak samo jak Jim chciał się dostać do drużyny. Planowali zostać ścigającymi. James wiedział, że jego rodzina do tej pory miała wielu wspaniałych szukających, dlatego też wolał grać na innej pozycji. Nikomu, nawet Thoperowi czy Carlowi, nigdy się nie zwierzał z tego, ale nie czuł się dobrze wiedząc, że jego ojciec jest bardzo sławny. Harry, zanim jego pierworodny syn wyjechał do Hogwartu, przeprowadził z nim długą rozmowę. To samo zrobił z Albusem w tym roku. Wyjaśnił, najogólniej jak umiał, wydarzenia z tamtych dni i uprzedził synów, że mogą się spotkać ze złośliwościami ze strony innych uczniów. James z początku chciał wiedzieć więcej i nagabywał ojca, aby ten opowiedział mu wszystko ze szczegółami, ale Harry uznał, że było na to jeszcze za wcześnie. Obiecał jednak, że gdy obaj osiągną odpowiedni wiek, odpowie na każde ich pytanie.
Harry być może obawiał się za bardzo, bo pierwszy rok Jamesa nie był, aż tak nieprzyjemny, jak sądził. Faktem było, że zdarzało się, iż nauczyciele podczas pierwszego tygodnia zajęć, gdy tylko wyczytali imię i nazwisko Jamesa, chcieli się upewnić, czy jest on synem Harry’ego, ale nic poza tym.
W końcu zadzwonił dzwonek zwiastujący przerwę i Jim oraz jego przyjaciele wystrzelili z klasy niczym z procy. Nie, niespiesznie im było na eliksiry z profesorem Adrykiem, biegli tylko dlatego, że chcieli zdążyć do klasy przed resztą uczniów i zająć miejsca z tyłu. Doskonale wiedzieli, że im częściej usuwali się sprzed oczu Adryka, tym mniej on się nimi interesował. To był dobry system, gdyż sprawiał, że obie strony tego konfliktu były zadowolone. Poza tym zawsze wiedzieli, że profesor Longbottom, opiekun ich domu, wyciągnie ich z kłopotów.
W chwili gdy Jim, Thoper i Carl gnali w dół - do lochów, Albus, Rose i Darcy przemieszczali się do klasy zaklęć. Wcześniej poznali swojego nauczyciela obrony przed czarną magią, profesora Vincenta Hellera. Młody, bardzo rezolutny czarodziej z zaangażowaniem i pasją mówił o przedmiocie, którego nauczał. Albus słuchał go z przyjemnością. Natomiast Darcy uprzedziła się do niego od razu, gdyż wydał jej się zbyt radosny i niedoświadczony. Prawdą było, iż profesor Heller był dość młody. Od razu oświadczył, że pracuje w Hogwarcie pierwszy rok, ponieważ wcześniejszy nauczyciel zmarł pod koniec ubiegłego roku szkolnego. Z jego opowieści wynikało, że długo studiował i naprawdę posiadał rozległą wiedzę na temat przedmiotu, mimo iż był świeżo upieczonym profesorem.
Po dzwonku gryfoni wyszli na przerwę w świetnych nastojach i podążyli na kolejną lekcję. Jedynym wyjątkiem była Darcy, która całą drogę narzekała na wiek Hellera.
- Jest zdecydowanie za młody – oświadczyła głośno, jak tylko opuścili klasę. – Wygląda, jakby był tylko kilka lat starszy od nas.
- Och, daj spokój, Darcy – syknął zniecierpliwiony Albus, gdy wreszcie dotarli do klasy Zaklęć. – Przecież ważne jest, jak uczy. Kogo obchodzi, jak wygląda?
- Czujesz z nim silną więź, co? – zapytała Darcy, uśmiechając się, bardziej złośliwie niż radośnie. –Nie wygląda poważnie, tak jak ty?
Rose zmęczona ich pojedynkami słownymi, które trwały od samego rana, przestała ich słuchać. Zajęła się natomiast lustrowaniem uczniów ze Slytherinu, którzy, tak jak oni, czekali na zajęcia. Prawie wszyscy stali w kręgu i rozmawiali o czymś. Nie wyglądali na złych, wrednych czy nawet niemiłych. Nie byli też brzydcy lub dziwni. Wręcz przeciwnie, dla Rose wyglądali jak zupełnie normalna grupka jedenastolatków. Jednym, jedynym ślizgonem, który nie włączył się do rozmowy kolegów, był Scorpius Malfoy. Stał oparty o ścianę i czytał książkę. Wyglądał ponuro i niezbyt zachęcająco, gdy marszczył nisko jasne brwi i zaciskał usta w wąską linię. Jego koledzy z klasy udawali, że go nie zauważają, a on zachowywał się, jakby było mu to zupełnie obojętne.
Gdy nauczyciel zaklęć, profesor Flitwick, otworzył drzwi klasy, aby wpuścić uczniów, wszyscy rzucili się do przodu, żeby zająć dobre miejsca. Jeden tylko, Malfoy, przeczekał wszystkich i wszedł ostatni i, jak się wydawało Rose, zrezygnowany. Podczas lekcji obserwowała go kątem oka, powtarzając sobie w myślach słowa ojca. Wiedziała, że tata miał w zwyczaju przesadzać, szczególnie jeśli chodziło o różnego rodzaju uprzedzenia. Jednak chciała, mimo wszystko, zabłysnąć na tle klasy. Jeżeli miało to przy okazji sprawić, że będzie lepsza od Malfoya, to czemu nie?
Na pierwszych zajęciach uczniowie tradycyjnie uczyli się zaklęcia lewitującego. Piórko, które mieli zmusić do poderwania się w powietrze, uparcie nie chciało współpracować z Rose. Być może dlatego, że mało skupiała się na nim, zajęta zerkaniem co chwila w stronę Malfoya. Ku jej uciesze, jemu także nie szło popisowo.
- Skup się, co? – wymruczał Albus, przysuwając się do kuzynki. – Idzie ci strasznie. To pierwsza lekcja, a ty błądzisz gdzieś myślami.
Rose podskoczyła zaskoczona i machnęła różdżką zbyt mocno. Piórko stanęło w płomieniach, a dziewczyna pisnęła wystraszona. Profesor Flitwick ruszył na pomoc, ale Darcy wykazała się refleksem i po prostu rzuciła swoją książkę na płonące piórko.
- Nic się nie stało, nic się nie stało – zapewnił nauczyciel, ale Rose, czerwona ze wstydu, opuściła głowę i zapatrzyła się w swoje kolana. – To częsta pomyłka na pierwszej lekcji.
Albus spojrzał na kuzynkę, ale nic nie powiedział. Z Rose był taki problem, że często robiła głupie rzeczy. Al czuł się za nią odpowiedzialny. W mugolskiej podstawówce, do której oboje uczęszczali, często miały miejsce różne wypadki, których powodem lub ofiarą była Rose. Na szczęście i tym razem byli w tej samej klasie, więc mógł pilnować jej przed sianiem kataklizmu dookoła. Rose, niestety, nie była ciocią Hermioną.
Podczas obiadu była przygnębiona. Mimo zapewnień profesora Flitwicka, że podpalenie piórka wcale nie było niczym nowym, czuła się bardzo głupio. Albus i Darcy próbowali ją jakoś pocieszyć, ale bez większych sukcesów. Pomocny natomiast okazał się Thoper, który przybył do Wielkiej Sali na obiad w dymiącej tiarze na głowie. Jim i Carl, którzy mu towarzyszyli, zachowywali się zupełnie naturalnie.Tak jakby nic nie działo się na głowie ich przyjaciela.
- Mogę zapytać? – odważył się Albus, po pięciu minutach, kiedy jego brat i dwaj koledzy zajęli się jedzeniem.
Wszyscy trzej spojrzeli na niego wyczekująco.
- Thoper, czy twoja głowa się paliła?
- Co? Ach, no jasne, że tak – odparł lekko Chris, ściągając wreszcie tiarę z głowy i oglądając wypaloną dziurę.
Z wyjaśnieniami pośpieszył Carlisle.
- Głęboko wierzę, że Chris jest mugolem, który dostał się tu przez przypadek – zaczął, chichocząc. – Dzisiaj dokonał czegoś, co wydawało się nieosiągalne. Tak bardzo pomieszał przepis na eliksir, że wyprodukował dwumetrowy słup ognia ze swojego kociołka.
- To było piękne – rozmarzył się Chris, zapatrując się przed siebie z głupim uśmiechem.
- Adryk dostał szału – James kontynuował za Carla, który dostał ataku śmiechu. – To nie jest takie częste u niego. Zwykle tylko jest dla nas niemiły…
- Mów za siebie – burknął Carl, uspokajając się momentalnie i poważniejąc.
- Okay, tylko dla mnie i dla Thopera.
- Bo was naprawdę bawi to, że robi się chaos na lekcji.
- A kogo by tonie bawiło?
- Ja się nie śmieję.
Chris wykrzywił się do Carla, gdy ten odwrócił się do niego plecami. Albus uśmiechając się, spojrzał na Rose, jakby chciał powiedzieć „a ty się martwiłaś taką małą rzeczą”. W końcu humor poprawił jej się zupełnie, gdy Carl zaczął wyliczać wszystkie katastrofy, jakie wywołał Chris podczas swojego pierwszego roku.
Wieczorem Albus siedział w Pokoju Wspólnym i pisał swoje pierwsze wypracowanie na zielarstwo. Bardzo podobało mu się, w jaki sposób wujek Neville prowadził swoje zajęcia. Mimo, iż zielarstwo nie wydawało się porywającym tematem, to naprawdę dobrze się słuchało, gdy opowiadał.
Ukochany zwierzak Albusa, fretka o imieniu Blueberry, hasał sobie na podłodze u stóp chłopca. Co jakiś czas próbował wdrapać się po nodze swojego właściciela na fotel, ale szybko się nudził, gdy napotykał trudności i powracał do ścigania własnego ogonka.
Albus przerwał na chwilę pisanie i zerknął w stronę Rose i Darcy. Siedziały przed kominkiem wraz z innymi dziewczętami z ich klasy i dyskutowały o czymś z ożywieniem. Darcy naprawdę się zmieniła, przez te trzy lata, kiedy się nie widzieli. Oczywiście nie była to aż taka wielka zmiana, że nie można byłoby jej poznać, ale bardzo urosła i pozbyła się dziecięcych okrągłości. Teraz była chuda jak patyk, a do tego strasznie blada. Jej intensywnie szafirowe oczy były rzeczą dominującą w jej szczupłej, trójkątnej buzi. Żal było Albusowi jej długich, pięknych, czarnych warkoczy, jakie zawsze miała w dzieciństwie. Teraz jej włosy sięgały ledwie do kości policzkowej i były obcięte z chirurgiczną precyzją.
Pomimo zmian, jakie zaszły w jej wyglądzie, nadal była tą małą złośliwą jędzą, jaką pamiętał Albus. Uwielbiała krytykować wszystkich dookoła, przeświadczona głęboko, że potrafi robić wszystko lepiej. Za każdym razem, kiedy spoglądał na nią podczas zajęć, wydawało mu się, że tylko czeka, kiedy on podejmie znów ich rywalizację z przed lat.
- Nadal ci się podoba, cooooo? – szepnął mu do ucha James, jadowicie przymilnym tonem.
- Och spadaj, Jimbo – syknął Albus, odganiając brata od siebie ręką, niczym natrętną muchę.
- Gapisz się na nią przez cały czaaaaas.
- Powiedziałem: spadaj!
James zachichotał i usiadł na podłokietniku fotela Albusa. Dobrze wydedukował, że brat patrzył się właśnie na Darcy. Wściekły na siebie Al, unikając jego wzroku, opuścił głowę, chcąc sprawiać wrażenie, że jego wypracowanie zajmuje go do reszty.
- „Nie możesz się z nami bawić, Jimbo” – zaćwierkał Jim, udając głos dziecka. – „Sappy to moja przyjaciółka, Jimbo”. Ja pamiętam to, wiesz?
Albus odwrócił się do niego gwałtownie, otwierając usta, jakby chciał się odezwać. Ale widząc minę brata, uznał, że nieważne, co powie, Jim i tak nie miał zamiaru rezygnować z dokuczania mu.
James parsknął na widok pąsu, który pojawił się na twarzy Albusa, a ten speszył się i ponownie odwrócił wzrok.
- Przyjaźniliśmy się, jak byliśmy dziećmi – wycedził wreszcie Al, siląc się na spokój.
- Tak, jasneeeee, to była twoja pierwsza miłość, co?
Niespodziewanie obok nich zjawił się Chris. Jedną główną cechą Christophera było to, że nie miał pojęcia o znaczeniu - ba, nawet istnieniu - słów takich jak „takt”, „wyczucie” oraz „dyskrecja”. Był osobą bardzo bezpośrednią i być może nawet nie chciał kogoś naumyślnie denerwować, po prostu Chris rzadko myślał o konsekwencjach swoich czynów.
- Pierwsza miłość? – zapytał Jamesa, powtarzając jego ostatnie słowa. – Czyja?
- Albusa.
- Ojej, twój mały braciszek się zakochał? – zapytał Chris, o wiele za głośno, niż było potrzeba.
Dziewczęta, siedzące przy kominku, odwróciły głowy, zaciekawione zamieszaniem.
- Wcale nie – wymamrotał Albus, opuszczając głowę jeszcze niżej, bo czuł jak ciepło robi mu się na policzkach.
- Dopiero pierwszy dzień, a on już znalazł miłość? – dociekał Chris, nieco bardziej złośliwie. James krztusił się ze śmiechu.
Rose wstała i zbliżyła się do kuzynów. Z początku chciała uratować Albusa przed Jamesem i Chrisem, bo ewidentnie pastwili się nad nim, jednak okazało się, że Al wcale nie potrzebuje pomocy. Nagle zerwał się, strącając Jima z podłokietnika i wrzasnął:
- Odczepcie się wreszcie, pawiany!
Po czym pognał do swojego dormitorium. James i Chris zostali na dole, rechocząc rubasznie. Rose stanęła nad leżącym na ziemi Jimem i zmarszczywszy groźnie brwi, zgromiła go spojrzeniem.
- Och, Rose – wydyszał starszy Potter, gdy tylko udało mu się złapać dech, po ataku śmiechu.- Nie patrz na mnie wzrokiem cioci… Wiesz, że ja nigdy nie mogę się powstrzymać, gdy mam okazję się z niego pozbijać.
- Jesteś złym bratem – syknęła Rose, oglądając się za Albusem, ale on już znikną za drzwiami sypialni.
- On tak słodko pęka, gdy naciska się go za długo.
- Jimbo! Tak nie wolno.
James wstał z podłogi i poklepał kuzynkę po rudej głowie. Rose spróbowała znów potraktować go spojrzeniem swojej matki, ale on zaczął się śmiać.
- Jeszcze mi on za to podziękuje – zapewnił James, a potem siknął na Chrisa i obaj wyszli z pokoju wspólnego, chichocząc.