Jest gorąco, cała się lepie i chce mi się spać. Notka jest krótka, nic w sumie się w niej nie dzieje, ale czułam się winna, że tak dawno nie pisałam nic.
W gwoli ścisłości:
Wiem! Wiem! Wiem, że dzieci Fleur i Billa to nie bliźnięta i Dominique to dziewczyna, ale ja naprawdę CHCĘ, aby byli to bliźniacy. Skoro chcę, a to moje opowiadanie to oni są bliźniakami. O.
A i mam pytanie: czy chcecie, abym pisała też o Lily i Hugo, częściej? Takie wycieczki z Hogwartu do domów Potterów i Weasleyów? Oceńcie po tym krótkim fragmenciku dotyczącym Lily i Harry'ego.
Pozdrawiam i ściskam,
środkowosesyjna Astalka.
P.S. Mogą być błędy, bo jest za gorąco na sprawdzanie ich.
A.
Wciągu tygodnia Rose niestety wywołała jeszcze kilka małych katastrof. Na Zielarstwie rozbiła doniczkę, gdy biegła po schodach zgubiła but, który spadł piętro niżej i uderzył w głowę prefekta Slytherinu, a potem wznieciła kolejny mały pożar, kiedy to ćwiczyła zaklęcie lewitujące w pokoju wspólnym. Albus na wszelki wypadek nie oddalał się od niej za często. Dla niego pierwszy tydzień był totalnym sukcesem. Zabłysnął na Zielarstwie, Astronomii oraz Eliksirach. Darcy także radziła sobie dobrze. Denerwowała się na Albusa oczywiście, że nie udało jej się pobić go od razu, jednak w kółko powtarzała, że jeszcze przytrze mu nosa.
Zrozpaczona Rose, cała we łzach, napisała list do matki, w którym oświadczała, że wcale nie podoba się jej w szkole i natychmiast chce wracać do domu. Zanim zdążyła go wysłać, wpadł on w ręce Darcy. Ta, gdy tylko przeczytała ten list, zdenerwowała się i nakrzyczała na Rose.
- Rety! – warknęła Darcy, ciskając list do kominka. – Może nie znamy się długo, ale przecież widzę, że nie jesteś głupia! Przecież nie musisz być najlepsza, prawda?
- Ale mój tata…
- Moi rodzice od kilku lat kładli mi w głowę, że będę w Ravenclavie. Dzień po tym, jak Jade poinformowała ich, że przydzielono mnie do Gryffindoru, od razu dostałam sowy z listami, jak bardzo cieszą się, że jestem gryfonką.
Smutna Rose skuliła się na swoim łóżku. Darcy usiadła obok. Tym, co Rose zdążyła się dowiedzieć o nowej koleżance, był fakt, że była to osoba szczera do bólu i bardzo dosadnie wyrażająca swoje opinie. Do tego, zdawało się, że Darcy drażni okazywanie najmniejszych przejawów słabości. Na zajęciach mobilizowała leniwych, motywowała tych mniej zdolnych, ale nie robiła tego tylko dla nich, a też dla siebie, gdyż wprowadzali jej dysonans w porównaniu z nią samą.
- Słyszałam od Albusa, że twój tata w kółko powtarza, że jesteś mądra, jak twoja mama. I pewnie jesteś…
- Nie jestem, wszystko podpalam… Sama widziałaś.
- Rose, przecież zdolność do wzniecania pożarów nie świadczy o głupocie, a raczej o pechu – westchnęła zniecierpliwiona Darcy, trącając ją w ramię. Rose skrzywiła się, nie chcąc przyznać racji koleżance. – Jesteś trochę nerwowa, wielkie mi rzeczy. Zanim zaczniesz coś robić, uspokoisz się, a potem pójdzie już jak z płatka. Prawda?
Pokonana Rose, wobec tak racjonalnych argumentów mogła jedynie schować głowę pod poduszkę i zaburczeć coś niezrozumiale. Było jej głupio, że z początku zachowała się tak dziecinnie, wpadając w panikę i wymyślając wyjście z problemu, które pomogłoby jej od niego uciec, a się z nim zmierzyć.
- No. Wyłaź. Widzę, że już ci lepiej. – zachęciła Darcy, szturchając poduszkę, która zasłaniała głowę Rose i starając się uśmiechnąć pokrzepiająco.
Rose odchyliła poduszkę i łypnęła na nią błękitnym okiem.
- Dlaczego to robisz, Darcy?
Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby się zastanawiając nad pytaniem, aż w końcu wzruszyła ramionami, uśmiechając się jakby przepraszająco.
- Polubiłam cię. Albus wywołuje u mnie chęć pokonania go, niezależnie od tego, co robi, ale ty sprawiasz, że chcę się tobą opiekować.
- Zabawne – mruknęła Rose ponuro – wywołuję u wszystkich takie odczucia.
- Chodź, niemoto – zawołała mobilizującym tonem Darcy, klepiąc koleżankę w ramię. – Idziemy ćwiczyć zaklęcia. Pokażę ci, co źle robisz.
W piątek wieczorem James, Albus i Rose mieli zamiar udać się na herbatkę do Hagrida. Darcy gdy o tym usłyszała, strasznie chciała do nich dołączyć, ale wstydziła się przyznać. W końcu Rose zorientowała się i zaprosiła ją, aby do nich dołączyła. Cała czwórka zaraz po kolacji udała się na błonia. Dziadek Hagrid ugościł ich herbatą i ciastkami, których nikt z nich nie odważył się ugryźć. W końcu Albus wymyślił, że stają się zjadliwe, dopiero wtedy, gdy chwilę pomoczy je się w herbacie. Darcy z początku była onieśmielona osobą Hagrida, ale szybko przekonała się, że jego wygląd był bardzo mylący.
- Dziadku – odezwał się James, przerywając siorbanie herbaty i wpadając w pół zdania Albusowi, który relacjonował swój pierwszy tydzień w szkole. – Przyjdziesz popatrzeć na przesłuchanie do drużyny? To już jutro!
- Tobie też marzy się pozycja szukającego, Jimbo? – zaśmiał się Hagrid, klepiąc chłopca po ramieniu. – Ma się te geny, co?
- Nie, nie szukającego, dziadku. Chcę być ścigającym. Szukający nie ma za dużo do roboty! Będę najlepszym ścigającym w historii szkoły!
- Przypominasz mi Jamesa – zamyślił się Hagrid, marszcząc krzaczaste brwi i uśmiechając się do wspomnień. – Wspaniały facet, o tak. Miał talent do latania. Pewnie zacząłby grać zawodowo, gdyby nie te ciemne czasy, w których żyliśmy…
- Jimbo wcale nie lata tak dobrze – wtrącił niewinnie Albus, krusząc kawałek ciasteczka o kant stołu.
James spojrzał na brata, tak jakby chciał mu przyłożyć.
- Rok temu, jak graliśmy u babci na łące, to Lily zwaliła cię z miotły – kontynuował bezlitośnie Albus.
- To był wypadek – sprzeciwił się James, ale zaczerwienił się aż po cebulki włosów.- Ześlizgnęła się z miotły, a ja chciałem ją złapać i spadłem.
- Akurat…
- Dziadku!
- Cicho wy dwaj – zainterweniował Hagrid, zasłaniając Albusowi usta potężną dłonią. – Albus, obydwaj macie latanie we krwi. Nie denerwuj brata.
- Albus nie lata – powiedziała odruchowo Rose. Nie tylko ona miała ten odruch. Każdy w rodzinie Potterów i Weasleyów zawsze tak odpowiadał, gdy był pytany czy synowie Ginny i Harry’ego także mają talent do latania.
„Albus nie lata, Albus lubi czytać książki, on tak odrywa się od ziemi” – zawsze powtarzała babcia Weasley. I to była prawda. Albus nie wsiadł ani razu na miotłę, odkąd wyrósł ze swojej dziecięcej miotełki, która nie unosiła się wyżej niż stopę nad ziemią. Zawsze, gdy jego rodzeństwo i kuzyni grali na łące za domem dziadków, Albus wolał siedzieć pewnie na trawie i obserwować ich z bezpiecznej odległości.
- Tego nie był bym taki pewien, Rosie – sprzeciwił się Hagrid, obserwując uważnie Albusa, który siedział zmieszany i wpatrywał się swój kubek herbaty. – Potterowie mają to we krwi.
Młodszy z Potterów skrzywił się i Hagrid taktownie postanowił zmienić temat. Spojrzał na siedzącą obok Rose Darcy i uśmiechnął się.
- Skoro masz na imię Sapphire, to może jesteś siostrą Jade, tej z Ravenclawu?
- To moja kuzynka, proszę pana.
- Ha! Świetna dziewczyna. Rok temu pomogła mi, kiedy dwóch idiotów z Gryffindoru spłoszyło jednorożce na lekcji. Umiała zapanować nad sytuacją.
- To do niej podobne – uśmiechnęła się Darcy.
Albusowi wydało się, że słyszy w jej głosie odrobinę zazdrości, którą chciała bardzo zakryć dumą. Cóż nie było w tym nic dziwnego, że Darcy była trochę zazdrosna o kuzynkę. Jade, siódmoklasistka z Ravenclawu, pełniąca funkcję prefekt naczelnej, była osobą wzbudzającą zazdrość. Nie tylko była jedną z najlepszych uczennic Hogwartu, ale także była bardzo ładna. Miała gęstą grzywę ognistorudych włosów oraz jadowicie zielone oczy. Albus i Rose poznali ją już w pierwszym tygodniu nauki, gdyż Jade martwiła się o swoją najmłodszą kuzynkę i dosiadła się do nich podczas czwartkowego obiadu. Na szczęście zajęta była wysłuchiwaniem żalów Darcy i nie zobaczyła oczu Jamesa i Chrisa wlepionych w jej dekolt.
O zmroku Hagrid odprowadził dzieci do zamku. Zanim Albus i James weszli do Sali Wejściowej, złapał ich za kołnierze i pociągnął ku sobie.
- Słuchajcie wy dwaj – powiedział, pochylając się ku chłopcom. – Słyszałem o tym, że Rosie miała trochę problemów. Macie ją wspierać, jasne? Jimbo, jesteś starszy i powinieneś jej pomóc.
- Nie jestem aż tak dobry z zaklęć, dziadku.
- On pomoże jej najwyżej wzniecić większy pożar…
James chciał zamachnąć się na Albusa, ale Hagrid spojrzał na niego surowo.
- Wspierajcie się, rozumiecie?
- Tak dziadku… –odpowiedzieli obaj chłopcy chórem.
- No to zmykajcie. I nie bijcie się! – dodał, ale oni już biegli ku schodom na górę, więc tylko pomachali mu na odczepnego, śmiejąc się.
W sobotę rano Jim obudził się o wpół do siódmej rano. Chwilę leżał, mając nadzieję, że jeszcze uda mu się zasnąć, jednak po chwili zorientował się, że nie jest za bardzo podekscytowany, aby sen do niego powrócił. Wygrzebał się, więc z łóżka i poszedł do łazienki. Kiedy wrócił do sypiali, okazało się, że Chris także się obudził. Odczekali do ósmej, umilając sobie oczekiwanie, dyskusją na temat wspaniałych zagrywek i sławnych graczy, o których czytali, a potem pognali na śniadanie. Tak naprawdę nie chodziło im o jedzenie, a o osoby, które na śniadaniu się powinny znajdować.
- Jesteś pewny, że twój kuzyn załatwi nam miotły, J.S.? – zapytał Chris, kiedy pędzili w dół po schodach ku Wielkiej Sali.
- No jasne! Louis jest świetny! Sam zobaczysz. Obiecał, że da mi swoją, a od kolegi załatwi dla ciebie.
Niestety, gdy wpadli do Wielkiej Sali, okazało się, że jeszcze nie ma nikogo przy stole Hufflepuffu. Chłopcy musieli czekać aż półgodziny, aby pozostali uczniowie zaczęli się schodzić. Louis Weasley pojawił się, jako jeden z ostatnich puchonów.
- Lou! – zawołał James na widok kuzyna i pognał w jego stronę.
- Tak myślałem, że będziesz pierwszą osobą, jaką dziś zooooobaczę –ziewną Louis. – Miotły dostaniecie o dziesiątej, jak tylko otworzą schowek.
- Dostanę twojego nimbusa 2200?
- Taaaaak – ziewnął ponownie Louis.
- Czegóż chcą od ciebie ci młodociani, drogi bracie?
Dominique Weasley pojawił się koło nich tak nagle, jakby wyrósł spod ziemi. Był on identycznym bliźniakiem Louisa. Z wyglądu byli nieodróżnienia na pierwszy rzut oka i bardzo „willowiaci”. Odziedziczyli swoje jasne blond włosy oraz błękitne oczy po rodzinie ze strony matki. Dzięki tym cechom wśród dziewcząt w Hogwarcie byli sensacją, szczególnie ze względu na swój wygląd, ale mieli też inne talenty, które przysparzały im popularności i uznania. Louis był wyśmienitym obrońcą drużyny puchonów, a Dominique natomiast zabłysnął, mając jedne z wyższych wyników w nauce w ostatniej dekadzie. James lubił ich, tak jak resztę swoich kuzynów, jednak czasem, gdy z nimi rozmawiał, zjadała go zazdrość. Starał się to ukrywać i powtarzać sobie, że jeszcze zdąży im dorównać, bo jest dopiero w drugiej klasie.
- Owi młodociani mają dziś zapotrzebowanie na miotły – wyjaśnił Louis, kiwając głową bratu na dzień dobry.
Z wyglądu bliźniacy byli identyczni, zostali przez Tiarę Przydziału umieszczeni w dwóch różnych domach. Mimo iż jeden z nich był krukonem a drugi puchonem, to bracia prawie cały czas spędzali razem. Nawet na meczach Quidditcha się nie oddalali od siebie za daleko. Gdy Louis grał, Dominique występował w roli komentatora. Czasami robili to wspólnie, kiedy akurat puchoni nie brali udziału w meczu.
- Och wspaniale – uśmiechnął się Dominique – kolejny członek naszej rodziny chce próbować swoich sił w Quidditchu.
Jim uśmiechnął się, chociaż miał trochę wrażenie, że w głosie kuzyna słychać było delikatny sarkazm. Zerknął na niego, ale Dominique obdarzył go ciepłym uśmiechem, w którym nie było nic podejrzanego. Czasami rozmowa z kuzynem przypominała Jamesowi przebywanie w otoczeniu kaktusów: gdy wiedział, że ma uważać, to nic się nie działo. Jednak, kiedy przestał się pilnować i rozluźnił się, zawsze okazywało się, że ruszając ręką ukłuł się boleśnie małą igiełką. Nigdy nie lubił kaktusów. Jim i Chris pożegnali się na razie z Louisem i Dominique, a następnie zasiedli za stołem gryfonów. Dopiero po półgodzinie dołączyły do nich Rose i Darcy. Albus przyszedł znacznie później, ziewając i bezowocnie starając się zapanować nad swoimi włosami.
- Wyglądasz jak ruda miotła – przywitała do promiennie Darcy, na do Albus speszył się i zaczął przygładzać intensywniej włosy.
- To nie moja wina – warknął, mrożąc chichoczącego Jamesa spojrzeniem. – Zawsze rano sterczą na wszystkie strony.
- Klątwa rodziny Potterów – ocenił Jim, wsadzając palec do dzbanka z kakao, aby sprawdzić czy jego zawartość jest jeszcze ciepła.
- Jimbo zabierz te brudne paluchy! – syknęła Rose, która w tym samym czasie także sięgała po dzbanek.
- Jak nastroje przed naborem do drużyny? – zapytał Albus brata, starając się zrobić wszystko, aby odwrócić uwagę wszystkich od jego nieładu na głowie.
- Rozwalimy konkurencję – oświadczył bez cienia wahania Chris.
- Będą żałowali, ze w ogóle się zapisali – zawtórował Jim.
Albus spojrzał na nich uważnie, a wyraz jego twarzy był nieodgadniony. Nie powiedział jednak nic i zajął się swoją jajecznicą.
Harry obudził się gwałtownie i siadł na łóżku. Znów miał jakiś koszmar. Na szczęście, teraz, gdy był przytomny, nie mógł sobie przypomnieć, co go tak przeraziło. Zaczął oddychać głęboko, aby się uspokoić. Często, gdy był chory lub bardzo zmęczony, zdarzały mu się jeszcze złe sny. Przeszłość wracała do niego w chaotycznej, męczącej formie strzępków wspomnień i ogólnego uczucia strachu. Tym razem nie było inaczej. Na szczęście różnica między tymi snami, a tamtymi z jego młodości polegała na tym, że blizna nigdy go nie zabolała. Harry, starając się wypchnąć z pamięci wszystkie poprzednie sny, otarł twarz dłońmi i spojrzał w bok. Wielkie, okrągłe i brązowe oczy patrzyły na niego badawczo.
- Coś ci się złego śniło? – zapytała Lily, klęcząca obok jego łóżka. Główkę wsparła na brzegu łóżka i przyglądała się mu badawczo.
- To nic – wychrypiał, targając córeczce rudą grzywkę. – Co tu robisz?
- Mama kazała cię obudzić. Idzie do pracy a ty masz zostać w domu, bo masz temperaturę i się przepracowujesz.
- Tak powiedziała?
Lily wdrapała mu się na kolana i umościła się, wtulając główkę w jego pierś. Pachniała czekoladą.
- Tak mówiła babci przed chwilą – wyjaśniła dziewczynka, zadzierając głowę, aby spojrzeć na ojca. Na jej okrągłej buzi pojawił się podstępny uśmieszek i Harry już wiedział, że mała coś od niego chce.
- No? – ponaglił.
- Skoro nie idziesz dziś do pracy, to nie muszę iść do babci, prawda? Zostaniemy tylko we dwoje?
- Nie chcesz iść do babci? Hugo tam będzie przecież. Fajnie wam się razem bawi, prawda?
- No…- westchnęła Lily, zagrzebując się w pościeli.- Ale bardziej lubię ciebie.
- Jestem zaszczycony – zapewnił Harry, próbując powstrzymać się od śmiechu.
Córka obdarzyła go promiennym uśmiechem, a on po raz kolejny musiał w duchu przyznać, że ma do niej słabość. Z resztą, nie był jedyny. Albus oraz Jimbo także uwielbiali swoją siostrzyczkę. Byli w stosunku do niej bardzo opiekuńczy. Jim może trochę nawet za bardzo, bo był zazdrosny o to, że rok temu jego rodzeństwo spędzało ze sobą więcej czasu, kiedy on był w szkole. Harry bardzo był dumny, że jego dzieci są tak ze sobą silnie związane. Sam aż do jedenastego roku życia nie miał pojęcia jak to jest żywić do kogoś głębsze uczucia, niż wroga tolerancja, dlatego zawsze uczył swoje dzieci, aby trzymały się razem i wspierały. Dzięki temu James, Lily i Albus stanowili drużynę. Razem robili praktycznie wszystko, głównie wpadali w kłopoty. Lily, po tym jak obaj chłopcy wyjechali do szkoły, przepłakała dwa dni. Nie miała towarzystwa i potwornie się nudziła, dlatego rodzice postanowili zostawiać ją w Norze w soboty, aby mogła bawić się z synem Rona i Hermiony, który tak samo, jak ona tęsknił za siostrą. Tam pod opieką babci Molly dzieci były rozpuszczane niczym książątka i zamęczały dziadka, aby opowiadał im różne czarodziejskie bajki.
Z parteru dochodziły dźwięk szybkich kroków i rożne kuchenne odgłosy. Harry podniósł się z łóżka.
- Chodź – powiedział do Lily, wstając z łóżka. - Najpierw ustalimy, dlaczego twoja matka nie chce abym szedł do pracy.
Wziął córkę na barana i udał się do kuchni. Tam Ginny, krzątała się, ustawiając na stole talerze i kubki. Miała już na sobie szatę, w której chodziła do redakcji Proroka Codziennego, gdzie pracowała, jako dziennikarz sportowy.
- Doszły mnie słuchy, że dziś mam zostać w domu – przywitał ją Harry, sadzając Lily na blacie obok zlewu. Żona spojrzała na niego uważnie, a potem przyłożyła dłoń do jego czoła.
- Masz jeszcze temperaturę. Naprawdę nie wiem, co ty myślałeś, leząc na te bagna. Przecież jest już jesień. To było naturalne, że się przeziębisz. Napisałam do twojego biura już, żeby przedłużyli ci urlop, chociaż do poniedziałku. Nie musisz mi dziękować – dodała szybko, zanim on zdążył nawet pomyśleć o kontrargumentach, a potem nadstawiła policzek do porannego buziaka.
- Muszę być w poniedziałek w ministerstwie, bo mam posiedzenie Wizengamotu, Ginny– przypomniał Harry, siadając obok Lily, która już zdążyła zeskoczyć z blatu i usadowiła się za stołem.
- Sąd ma jeszcze czterdziestu dziewięciu członków oprócz ciebie. Na pewno dadzą sobie radę, jeżeli ty zostaniesz w domu.
- Ale ja…
- Ok., ok! Zrobisz jak chcesz – przerwała mu żona, udając obrażoną. – Dobrze, nie słuchaj mnie. Idź, a potem wróć z temperaturą tak wysoką, że będę cię musiała zanieść na własnych plecach do Świętego Munga.
- Ożeniłem się z podstępną kobietą – westchnął, a córka pokiwała głową z pełnym zrozumieniem. Ginny wręczyła obojgu po kubku z kakao i wypadła z domu, wołając, że już jest spóźniona do redakcji na zebranie. Harry i Lily zostali sami, siorbiąc w milczeniu.
- Ja też taka będę, jak mama– oświadczyła z przekonaniem Lily. Harry spojrzał na nią wyczekująco, a ona pośpieszyła z wyjaśnieniami. – Babcia mówi, że jestem zdarta skóra z mamy. A dziadek mówi, że jestem też podobna do babci.
- Tu się zgodzę.
- Mama śpieszy się na zebranie, bo dziś Teddy ma zacząć pracę w gazecie – poinformowała uczynnie Lily, atakując widelcem swoją jajecznice. – Słyszałam wczoraj, jak o tym rozmawiali.
- Rozumiem – mruknął Harry, sięgając po gazetę, która leżała na parapecie.
Dziewczyna zamilkła, marszcząc rude brwi. Ojciec przyglądał jej się z uwagą. Wiedział, że za chwilę zostanie zbombardowany nową serią pytań, więc korzystając, że Lily milczy, rozłożył gazetę i zaczął czytać. Był w połowie pierwszego artykułu, gdy Lily zaczęła się wiercić niecierpliwie. Spojrzał na nią sponad gazety.
- Uhm… tato, a dlaczego ja mam tylko jedną babcię?
- Bo moi rodzice zmarli, kiedy byłem jeszcze mały.
- Ten zły czarodziej ich zabił, tak?
Harry odłożył gazetę, patrząc na swoje dziecko z wyraźnym zaskoczeniem.
- A skąd ty to wiesz? – zapytał, a Lily wpatrzyła się intensywnie w swoje kakao.
Wyglądało to tak, jakby walczyła wewnętrznie ze sobą, oceniając na szybko, jaka odpowiedź nie wpakuje jej w kłopoty. Harry’ego przeraził fakt, że w tym momencie jego córka wyglądała jak on sam, kiedy wielokrotnie podczas rozmowy z dorosłymi decydowała się „pomijać” niektóre swoje czyny.
- Podsłuchałam, jak mówiłeś chłopakom…
- Dużo słyszałaś?
- Troszeczkę… –przygryzła dolną wargę, nadal nie chcąc mu spojrzeć w oczy.
- No to ile?
- Wszystko.
Wobec takiego obrotu spraw, Harry był bezradny. Już dawno postanowił, że będzie dzieci wtajemniczał w wydarzenia z jego życia najpóźniej, jak tylko było to możliwe. Oczywiście z chłopcami musiał porozmawiać razem, gdyż nie wierzył, że Jimbo utrzyma sekret przed Albusem. Z Lily jednak nie chciał na razie rozmawiać o tych sprawach. Miała dopiero osiem lat, chociaż wszystko wskazywało na to, że jest o wiele bardziej inteligentna niż rówieśnicy. W mugolskiej szkole nauczyciele nie mogli się jej nachwalić. Może nie była najbardziej dokładna, ani też pilna, ale była niesamowicie bystra. Wykazywała tez niezdrowe upodobania, co do posłuchania cudzych rozmów. Harry’ego niepokoił to trochę. Z drugiej strony uniknął dzięki temu poważnej rozmowy z córką za trzy lata.
- Skoro to mamy już za sobą – westchnął, poddając się. – To może jest coś, o co chcesz spytać?
Lily kiwnęła rudą główką. Harry, zrezygnowawszy kompletnie z czytania gazety, zwinął ją i położył na stole.
- Opowiedz mi wszystko jeszcze raz od początku – poprosiła Lily, a on zawahał się chwilę, a potem skinął głową, usiadł wygodniej i zaczął mówić.