Anyway smacznego.
Pozdrawiam,
Wasza Astal
-
To na pewno
tutaj? – zapytała Hermiona z niepokojem.
-
Na bank –
zapewnił Ron, przechylając się przez furkę, aby dosięgnąć skobla. – Byłem tu
już milion razy.
-
I jak tam
jest?
-
Genialnie.
Hermiona
jakoś nie mogła uwierzyć w słowa Rona do końca. Ruszyła za nim żwirkową alejką,
rozglądając się uważnie dookoła. Dom, do którego zmierzali, z zewnątrz wyglądał
bardzo ładnie. Jedyne, co było niepokojące to dwie budy przed gankiem. Były one
krzywe i widać było dokładnie, że zbił je ktoś bardzo niewprawiony. Hermina
zatrzymała się przed nimi i pochyliła, aby przyjrzeć czerwonym napisom nad
wejściami do bud. Pierwszy z nich głosił „Domek dla Łapy”, a drugi zaś
„Rezydencja Lunatyka”.Ron, widząc na co ona patrzy, parsknął śmiechem.
-
Lupin też tu
mieszka? – zdziwiła się Hermiona.
-
Raz na
miesiąc tylko opuszcza dom, a wtedy oni zapuszczają się maksymalnie.
Ron wszedł
na ganek, a potem zapukał do drzwi. Otworzył im Harry. Rozpromienił się na ich
widok i zaprosił do środka. Widać było, że trochę jest zdenerwowany, bo w końcu
pierwszy raz zapraszał do siebie przyjaciół na urodzinowy obiad. Nie uszło to
niczyjej uwadze, że tym razem Harry ma na sobie nowe ubrania. Nie były to już
odziedziczone po Dudleyu płachty, w które biedny Harry musiał podwijać, ale
ubrania, które miały jego dokładny rozmiar i odpowiadały jego gustom.
Środku domu
nie było już tak ładnie, jak na zewnątrz. Ogólnie wyglądał tak, jakby osoby w
nim mieszkające nie mogły się zgodzić czy urządzić go w stylu mugolskim czy też
czarodziejskim. W rezultacie powstała jedna spora graciarnia. Mimo, że widać
było czyjeś usilne próby, aby ogarnąć wszechobecny nieład, to nadal panował on
dookoła. Jeden fotel w salonie zajęty był przez gitarę, a drugi przez sprzęt do
quidditcha. Hermiona przysiadła na kanapie, a na jej kolana wskoczył łaciaty
kot i zaczął się łasić.
-
Macie kota?
– zdumiał się Ron.
-
Przyplątała
się – wyjaśnił Harry, przerywając na chwilę pośpieszne upychanie za kanapę
miotły i gitary. – Ma na imię Pearl.
-
Dziwne imię.
-
Nie ja
wybierałem.
Harry
pobiegł do kuchni i wrócił z tacą, której były trzy szklanki soku. Każda inna.
Hermiona wzięła sobie taką, która miała na sobie kolorowe kropki, ale zdążyła
upić tylko łyk i zakrztusiła się. Zza uchylonych drzwi kuchni nagle buchnął
kłąb siwego dymu. Ron i Harry ryknęli śmiechem widząc jej wystraszoną minę.
-
Nie przejmuj
się Hermiono – pośpieszył z uspakajaniem Harry. – On kompletnie nie umie
gotować. Już trzecie ciasto dziś spalił.
-
Ciasto? –
zainteresował się Ron, posyłając pełne nadziei spojrzenie w stronę kuchni.
Hermiona jednak wolała sprawdzić czy wszystko w porządku. Zostawiła Harry’ego i
Rona w salonie i weszła do kuchni. Dym gryzł w oczy i w nos. Gdy opanowała atak
kaszlu, którego od razu dostała, udało jej się wydusić z siebie głos.
-
Syriuszu?
Spomiędzy
kłębów dymu wyłoniła się wysoka postać. Ostatni raz Hermiona widziała go w noc
złapania Petera Pettigrew. Wtedy miał na
sobie łachmany a jego włosy były brudne i wyglądał niczym żywy trup. Gdy zobaczyła
go dziś, wydało jej się, że to stoi przed nią zupełnie inny człowiek. Oprócz
plamy dżemu na nosie był zupełnie czysty. Widać było też, że wraca powoli do
odpowiedniej wagi, bo jego policzki nie były już zapadnięte. Włosy miał już
krótkie, oczywiście czyste, ale już nie czarne, jak w młodości, a jakby szare,
szpakowate. Kolor ten niewątpliwie
dobrze komponował się z jego przedwczesnymi zmarszczkami, sprawiając, że
wyglądał na statecznego i poważnego wujka. Powagi odejmował mu różowy fartuszek
w koszmarne zielone grochy, którym był przewiązany w pasie. Reszta jego odzieży
była pokryta warstwą mąki. Hermiona bardzo starała się być taktowna i nie śmiać
się.
-
O cześć –
ucieszył się na jej widok Syriusz. – Masz jakiekolwiek pojęcie o pieczeniu
ciasta?
-
Niezbyt
duże, ale…
-
Na pewno nie
powinno tak wyglądać, prawda?
Syriusz
podetknął jej pod nos zwęgloną bryłkę, która kiedyś miała być ciastem.
-
No nie –
zgodziła się Hermiona. – To mogę ocenić nawet bez żadnych zdolności
kulinarnych.
-
Harry też
tak powiedział – zasępił się Syriusz, ciskając zwęglony wypiek do kosza. – Mam
jeszcze trochę składników na ciasto. Myślisz, że mogłabyś mi pomóc?
-
Myślę, że
tak. To w końcu coś podobnego do eliksirów.
-
Zawsze byłem
beznadziejny w eliksirach…
Pod wieczór,
kiedy zaczęli się schodzić inni goście, pojawi się też Lupin. Szkolni koledzy
Harry’ego powitali swojego nauczyciela z entuzjazmem. Ich radość wzmogła się,
gdy zorientowali się, że przyniósł on ze sobą duży tort.
Ciasto,
które upiekli Syriusz i Hermiona, choć było niewątpliwym zakalcem, pyszniło się
w centrum stołu, tuż obok tortu. Black nie był takim złym kucharzem, jak mówił
o nim Harry. Zapiekanka była tylko trochę przypalona, ale dało się odkroić te
zwęglone fragmenty. Kotka Syriusza,
która kręciła się pod stołem była bardziej niż wdzięczna za rzucane jej
skrawki.
Po obiedzie
przyjaciele wręczyli Harry’emu prezenty urodzinowe. Rozpakowywał je z wypiekami
na twarzy. Hermona nie mogła się powstrzymać od zerkania na Syriusza.
Obserwował on swojego chrześniaka uważnie. W tym spojrzeniu było coś z
nostalgii, ale też dumy. Wyglądało to trochę tak, jakby Black raz patrzył na
Harry’ego jak na swojego własnego syna a raz jak na patrzyłby pewnie na Jamesa,
czyli na przyjaciela.
-
Wiedziałem,
że schrzanisz obiad – powiedział rozbawiony Remus do Syriusza, kiedy dzieciaki
pognały do ogrodu się bawić, a oni zajęli się sprzątaniem ze stołu.
-
Ta mała
przyjaciółka Harry’ego powiedziała, że nie liczy się efekt ale chęci.
-
Dałeś im za
dużo słodyczy – ocenił Lupin, skanując zawartość miseczek. – Porzygają się.
-
Och dałbyś
spokój. Jesteś mama-kwoka. Evans na pewno nie była by taka paranoiczna jak ty.
Remus
prychnął ze złością.
-
Nie pamiętam,
żebyśmy ustalali, że odgrywamy role rodziców.
-
Uznałem, że
skoro to ty gotujesz i w nocy dzieciaka okrywasz kołdrą, jak się rozkopie, to
jesteś mamusią. Chociaż do Lily brakuje ci dużo.
-
Syriusz!
Remus! – Harry wpadł do pokoju, cały podekscytowany i z wypiekami na
policzkach. – Już możemy odpalić fajerwerki? Już jest ciemno.
Remus
spojrzał na zegarek, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Syriusz zawołał:
-
No jasne
młody! Leć do ogrodu, a ja idę na dach.
-
Tylko nie
zleć – zawołał za nim Lupin.
-
I znowu
kwoka!
Na szczęście
Syriusz nie spadł z dachu i pokaz fajerwerków udał się znakomicie. Po wyjściu
gości Harry był nadal podekscytowany i długo nie mógł zasnąć. W końcu padł
zmęczony na kanapie, a Syriusz zaniósł go na górę.
-
Łapa! Nie
możesz go przerzucać sobie przez ramię! – zawołał Lupin, jak zawsze śpiesząc,
aby uratować sytuację. – Daj ja wezmę go za nogi.
-
Daj spokój
on waży tyle co szczeniak.
-
Za mało go
karmimy?
-
Nie
mamo-kwoko Potterowie po prostu są chudzi. Chociaż Evans miała trochę ciałka tu
i tam na plus.
Gdy już
załadowali podopiecznego do łóżka i wrócili na dół, aby zająć się sprzątaniem. Długo
nic do siebie nie mówili, zajęci swoimi myślami, aż w końcu Syriusz spojrzał na
Remusa i powiedział:
-
Damy sobie
radę, jako rodzice, Lunio?
-
Wątpliwe…
Może lepiej niech któryś z nas znajdzie sobie kobietę, bo nie sądzę, aby udało się
wychować nam dzieciaka bez pomocy.
-
Daj spokój! –
burzył się Syriusz, po czym wepchnął sobie do ust resztkę tortu, której nie dojadł
Harry. – Nie sądzę, abyśmy mogli być gorsi niż Rogacz!