Harry już od dawna przywykł, że
podczas śniadania obserwują go wielkie brązowe oczy. Okrągłe, ocienione ciemnorudymi
rzęsami, trochę przypominające barwą oczy jego ojca, ale należące do jego
córki.
Lily wyraźnie coś chciała.
Siedziała naprzeciw niego przy stole kuchennym, ubrana w swój szkolny mundurek,
wyglądający jak marynarski mundur. Wpatrywała się w ojca z taką intensywnością,
że wydawało mu się, iż zaraz przepali tymi oczami gazetę.
-
Coś ciekawego będziesz dziś robić w szkole? –
zapytał, poddając się i zwijając gazetę w rulon.
-
Hm… - zamyśliło się jego dziecko, żując
parówkę. Harry dobrze wiedział, że tylko udawała. Tak naprawdę zwlekała dla
efektu, bo aż trzęsła się z emocji, żeby mu o czymś powiedzieć. – Dziś ma
przyjść do naszej klasy nowa koleżanka. Ja mam ją oprowadzić po szkole i się z
nią zaprzyjaźnić.
-
To miło.
-
Ale nie będzie lepszą przyjaciółką niż Mneme
– zapewniła gorąco Lily.
Harry uśmiechnął się. Mneme
bywała u nich w domu od jakiegoś czasu co raz częściej. Siostrzyczka Vasiliki
zaprzyjaźniła się z Lily i choć Harry nie miał pojęcia jak dziewczynki się
dogadują, to był pewny, że potrafiły bawić się razem godzinami.
-
Pamiętaj tylko o naszych zasadach, ok.?
-
Przecież pamiętam.
-
Ty, moje dziecko, masz pamięć wybiórczą –
włączyła się do rozmowy Ginny, wchodząc do kuchni. Wzięła swój kubek z kawą i
zasiadła za stołem, naprzeciw córki.
Lily zmarszczyła rude brewki,
patrząc na matkę buntowniczo. Nie była podobna do Ginny. Charakter miała może
podobny, ale z wyglądu chyba bardziej przypominała Molly. Miała jej mały,
zadarty nos i pucułowate policzki. Jej włosy jednak nie miały Weasleyowej barwy
ognia, ale bardziej stonowany kasztanowy kolor o miedzianych refleksach. Ginny
po cichu zazdrościła córce takich włosów. Wiedziała, że geny, które były za to
odpowiedzialne należały do Lily Potter. Ciekawe czy tak wyglądała matka
Harry’ego, kiedy była mała? Ginny często nad tym myślała, gdy patrzyła na swoje
dziecko. Lubiła odnajdywać w członkach swojej rodziny podobieństwa, ale z
własną córką miała problem, bo mała była istny koktajlem genetycznym.
-
Nieprawda – odezwała się Lily, podnosząc oczy
na matkę. - Wiem, że nie mogę mówić o
magii…
-
Więc gdzie ja pracuję?
-
W miejskiej gazecie.
-
A tata?
-
Jest urzędnikiem państwowym.
-
Zabawnie to brzmi – ocenił Harry, powracając
do swojej gazety. – Jestem pewien, że urzędnicy państwowi nie ryzykują co
tydzień swojego życia.
-
Chciałabym o tym powiedzieć moim koleżankom –
zaburczała Lily, maczając gniewnie parówkę w musztardzie. – Loraine przechwala
się, że jej tata jest policjantem.
Ginny przewróciła oczami, bo
córka wróciła do ich dyskusji sprzed dwóch dni, kiedy to Lily płakała, że nie
może się pochwalić swoimi rodzicami, pisząc wypracowanie do szkoły. Po kilku
godzinach kłótni udało się Ginny namówić na zmianę tematu wypracowania, ale
była po tym tak zmęczona, jakby zdawała egzamin z historii magii. To zawsze ona
kłóciła się z dziećmi, bo Harry, gdyby mu na to pozwolić, rozpuściłby je jak
dziadowski bicz. Pozwalał im absolutnie na wszystko, no może poza zabijaniem
się nawzajem.
-
Zbieraj się – poleciła Ginny, odstawiając
talerze do zlewu. Lily spojrzała na nią, nadymając policzki, jak to miała
zawsze w zwyczaju, gdy była niezadowolona, ale bezsilna. – Tata podwiezie cię
do szkoły, a odbierze cię babcia.
Zaczęła się długa przerwa
przeznaczona na obiad i Lily podeszła do nowej koleżanki. Dziewczynka miała na
imię Maya i przeniosła się do tej szkoły po przeprowadzce. Ani pani
nauczycielka, ani też sama Maya nie podały powodu przeprowadzki, więc Lily aż
płonęła z ciekawości.
-
Witaj w naszej szkole – wyrecytowała Lily,
uśmiechając się najładniej jak umiała. – Oprowadzę cię po szkole.
-
Spadaj rudzielcu – burknęła Maya, odwracając
się bokiem.
Lily zupełnie zdębiała. Nigdy
nikt nie używał jej koloru włosów by ją obrazić. Większość członków jej rodziny
była ruda i dziewczynka nie widziała w tym nic dziwnego. W prawdzie w klasie
była jedyna, ale wszystkie dzieci ją lubiły i nawet wybrały na przewodniczącą
klasy.
-
No co się tak patrzysz, straszydło? –
kontynuowała Maya, wykrzywiając się. – Zjeżdżaj stąd. Nie będę z tobą
rozmawiała, bo jesteś brzydka.
Lily wycofała się, wystraszona i
zraniona. Inne dzieci patrzyły na nią w zaskoczeniu. Koleżanki od raz ją
otoczyły, jakby chcąc obronić i oddzielić od nowej.
-
Nie wolno tak mówić – upomniała Mayę, Betty
Marce, klasowa skarbniczka.
Nowa dziewczyna spojrzała na nią
pogardliwie.
-
Nie muszę z wami rozmawiać – powiedziała,
odwracając się do wszystkich plecami. – Mój tata jest księciem, a mama księżną.
-
Kłamiesz! – zawołał jeden z chłopców.
-
Mamy wielki dom i masę pieniędzy –
kontynuowała Maya. – Jak królowa umrze, to ja będę rządzić Anglią. Moja rodzina
jest sto razy lepsza od waszych!
Nikt nic nie powiedział, więc
zamilkła. Po zakończeniu przerwy wszyscy wrócili na swoje miejsca i zaczęły się
popołudniowe lekcje. Lily, siedząca pod oknem, zerkała raz po raz na nową
koleżankę. Siedziała ona ze spuszczoną głową i wpatrywała się w pulpit swojej
ławki.
Lily lubiła wiedzieć. Dlatego tak
pilnie się uczyła, bo chciała znać wszelkie powody i przyczyny wydarzeń.
Zadawała masę pytań na lekcjach a gdy nie uzyskiwała satysfakcjonującej
odpowiedzi, przekopywała tony książek, aby dojść do sedna sprawy. Być może
drażniła wielu ludzi, szczególnie nauczycieli, tą postawą, ale nie miała
zamiaru przestawać. Jej umysł ciągle był głodny wiedzy i tylko wtedy, gdy
otrzymała odpowiedź na pytanie, była zadowolona.
Do końca dnia nikt nie odezwał
się o Mayi. Gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji, wszystkie
dzieci z wrzaskiem szczęścia poderwały się ze swoich ławek, ale ona została w
pozycji siedzącej. Lily zwlekała ze zbieraniem swoich książek, ale nowa
koleżanka nawet na nią nie spojrzała.
Przed szkołą czekali na Lily
babcia i Hugo. Ucieszyła się na ich widok, oni też byli rudzi. Kątek oka
zobaczyła, jak Maya wychodzi ze szkoły. Patrzyła pod nogi, jakby wiedziała, że
nikt nie będzie na nią czekał, więc nie musi się nawet rozglądać. Lily chciała
jej powiedzieć coś miłego, żeby móc jeszcze uratować sytuację. W końcu jej starszy
brat James, także mówił ludziom przykre rzeczy, ale to tylko dlatego, że
wstydził się okazywać uczucia. Na przykład siostrę nazywał czasami wiewiórką,
ale to nie dlatego, że jej nie lubił. Wręcz przeciwnie, uwielbiał Lily i
dlatego ona uznawała to przezwisko za pieszczotliwe. Może Maya była taka sama?
Lily już otworzyła buzię, ale nowa dziewczyna spojrzała na nią w tej chwili. W
tym spojrzeniu było mnóstwo nienawiści. Tak nie patrzył na Lily nikt.
Przegrana sprawa, pomyślała Lily
i poszła za Hugo i babcią, którzy już byli prawie przy przystanku autobusowym.
Następnego ranka Lily nie była
już taka podekscytowana. Ani Harry, ani Ginny nie zauważyli tego jednak, bo byli
bardzo zajęci. Lily sama siedziała przy stole i patrzyła, jak rodzicie biegają po
całym domu w pośpiechu.
Brakowało jej braci. Zawsze, gdy
miała zły nastrój Jim wyczuwał to i zaczynał się wygłupiać, aby ją rozśmieszyć.
Czasami stawał na krześle i zakładał miskę na głowę, a potem krzyczał, że jest
królową Anglii, albo przedrzeźniał ojca, zakładając jego okulary. Nawet jeżeli
Lily miałaby najpodlejszy z nastroi, to takie błaznowanie działało. Już po
chwili zanosiła się śmiechem, zapominając o tym co ją trapiło. Albus podchodził do problemów zupełnie
inaczej. Rozmawiał z siostrą i starał się zaradzić na wszystkie bolączki.
Powoli i na spokojnie wszystko analizował.
Bracia, zupełnie nieświadomie,
nauczyli Lily rozwiązywać problemy na różne sposoby. Teraz ich nie było i
dziewczynka sama nie wiedziała, jak podejść do problemu, jaki miała w szkole.
Bardzo lubiła swoją klasę i nie
chciała, by pomiędzy kolegami były jakieś niesnaski. Jako przewodnicząca miała
za zadanie rozwiązywać wszelakie spory, ale gdy tylko weszła rano do sali, po
wszystkich tam obecnych widać było, że są w złym nastroju. Powodem musiała być
Maya, bo łypali nad nią spode łba, a ona udawała, że wcale ich nie widzi,
pochylając się nad książką.
-
Widziałaś ją? – zagadnęła Betty, która
siedziała w ławce obok Lily. – Przyniosła do szkoły książkę w jakimś obcym
języku i specjalnie się obnosi z tym, że umie to czytać…
-
To francuska książka – szepnęła Lily,
pochylając się i mrużąc oczy.
-
Skąd znasz francuski?
-
Cała moja rodzina zna po trochu. Jedna ciotka
jest z Francji i jeździmy tam na wakacje co roku.
Normalnie Lily ucieszyłaby się z
tego, że ktoś oprócz niej zna inny język, ale teraz tylko obrzuciła Mayę
pogardliwym spojrzeniem i zajęła się plotkowaniem z koleżankami.
Mimo usilnych zabiegów nauczycieli,
nikt nie polubił „tej nowej”. Z dnia na dzień było jeszcze gorzej, bo Maya wcale
nie siedziała cicho. Obrzucała kogo popadnie wyzwiskami i opowiadała bez końca,
jak bogata jest jej rodzina. Lily było przykro, że tak sytuacja się rozwijała.
Jako przewodnicząca klasy czuła na sobie odpowiedzialność, ale była bezsilna.
Poskarżyła się Mneme, gdy
przyjaciółka przyszła do niej jednego dnia, na podwieczorek.
-
Dziwna dziewczyna – oceniła mała greczynka,
żując ciasto rabarbarowe. Mówiła już co raz lepiej po angielsku, bo Lily i
Vasiliki wspólnie ją uczyły. Czasami jeszcze brakowało jej słów, albo nie
rozumiała jakichś zwrotów, ale nie zrażała się tym.
-
Wydaje mi się, że jest po prostu źle
wychowana.
-
A może coś ukrywa?
Chwilę trawiły tą myśl w
milczeniu. Ginny weszła na chwilę, aby dolać im soku malinowego do szklanek.
-
Czasami najlepszą obroną jest atak –
dościeliła Mneme, przypominając sobie gdzieś dawno zasłyszane zdanie.
-
Co powinnam zrobić? Może bym jej pomogła
tylko, że nie wiem, co ukrywa.
-
Śledźmy ją!
Obie dziewczynki spojrzały na
siebie, podekscytowane. Niedawno oglądały maraton bajek ze Scooby-Doo i
zapragnęły prowadzić własne śledztwa. Bawiły się w tropienie duchów przez kilka
dobrych godzin w pobliskim lesie. Jednak bez konkretnej misji, zabawa szybko im
się znudziła. Teraz miały ją, miały cel. Zabrały się od razu do planowania
swojej pierwszej szpiegowskiej misji. Ginny, obserwując je i słuchając ich
szeptów, trochę się zaniepokoiła. Kilka dni temu musiała je siłą wyciągać z
krzaków, a potem oglądać dokładnie, czy gdzieś nie ugryzł je kleszcz.
Tego popołudnia, gdy Vasiliki
przyszła po siostrę, zastała małych spiskowców siedzących nad mapą miasta. Lily
rysowała po niej różową kredką, a Mneme notowała coś w notesiku, który dostała
do przyjaciółki do zapisywania trudnych słówek.
W piątek po południu, zgodnie z
planem, Mneme czekała pod szkołą Lily. Obie dziewczynki musiały sporo nakłamać
i złożyć wiele krzywych przysiąg. W rezultacie udało im się uzyskać zgodę od
Ginny i Vasiliki, aby po szkole udały się na małą wyprawę. Dla rodziców i
siostry Mneme dziewczynki miały się udać do centrum handlowego, po prezent dla
koleżanki z klasy Lily. Specjalnie obie wybrały ten dzień i tą konkretną
godzinę, aby żadne z opiekunów nie miało dla nich czasu.
Gdy Lily wyszła ze szkoły, od
razu zauważyła jasną głowę przyjaciółki. Żadna z nich nie zdawała sobie sprawy,
że ze swoimi włosami, ognistym rudym oraz platynowym blond, widoczne były w
tłumie, jak krew na białym prześcieradle.
Maya jak zwykle wyszła ze szkoły
ostatnia i powlokła się w stronę miasta. Dziewczynki śledziły ją, skradając się
na paluszkach. Widziały to w bajce i wcale im nie przeszło przez myśl, że
mogłyby wyglądać podejrzanie. Przykucały za każdym krzakiem i wychylały się zza
wszystkich węgłów.
Maya szła powoli, powłócząc
nogami i patrząc na swoje buty. Gdy skręciła w stronę willowej dzielnicy, Lily
pomyślała, że być może nowa koleżanka nie kłamała i naprawdę jest księżniczką.
Maya przystawała co parę kroków i przyglądała się po kolei domom. Do niektórych
podchodziła bliżej, kładła rękę na pięknych, kutych ogrodzeniach i patrzyła.
-
To chyba jakaś dziwaczka – wyszeptała Mneme,
przykucając pod krzakiem bzu.
W końcu po godzinie opuściły
dzielnicę willową, a Maya zatrzymała się przed dużym budynkiem z czerwonej
cegły. Miał on wysokie okna o białych okiennicach. Był ogrodzony, raczej
groźnie wyglądającym płotem. Po podwórku biegały rozwrzeszczane dzieci
dzieciaki. Napis na bramie obwieszczał, że jest to „Ośrodek opiekuńczo –
wychowawczy dla dzieci imienia Św. Teresy”.
-
Ona nie jest księżniczką – powiedziała cicho
Lily ze złością.
Podeszły bliżej, starając się
nadal pozostać niezauważone. W miejscu, gdzie budynek był najbliżej ogrodzenia
zaczaiły się w krzakach. Wyciągały szyje jak mogły, aby dojrzeć co znajduje się
w środku. Były tak zajęte szpiegowaniem, że nie usłyszały za sobą kroków.
-
W czymś mogę pomóc? – odezwał się stojący za
nimi mężczyzna.
Dziewczynki aż podskoczyły,
zaskoczone. Automatycznie złapały się za ręce i przylgnęły do ogrodzenia
plecami. Lily strzelała oczami na boki, szukając drogi ucieczki. W głowie
słyszała głos Jamesa, który zwykł mówić w takich wpadkach, „wpadkaaaaa”.
-
Zapraszam do środka – powiedział mężczyzna,
podpierając się pod boki. Wyglądał jak szkolny trener, ubrany w szorty i
koszulkę polo. Miał na szyi gwizdek.
-
Nie… - pisnęła Lily, a Mneme ścisnęła jej
rękę mocniej. – My tylko… tak…
Mężczyzna nie chciał słyszeć sprzeciwu
i złapał obie dziewczynki za ręce, a potem powiódł do budynku.
Gabinet dyrektora ośrodka był wyłożony
znienawidzoną przez Lily boazerią. Obie dziewczynki siedziały na wysokich
krzesłach i dyndały nogami w powietrzu. Kobieta za biurkiem uśmiechała się do
nich promiennie. Miała okrągłe policzki i kręcone szare włosy, które upięła w
okrągły kok. Chyba nie miała na sobie jakiegokolwiek kanciastego kształtu.
Patrzyła szczególnie na Lily, co dziewczynka, odbierała za złą wróżbę. Była pewna, ze chwilę zostaną poproszone o
numery telefonów rodziców. Gdyby któreś z nich się dowiedziało, że nakłamały
wszystkim o samotnej wyprawie. Mama Lily krzyczałaby tak długo, że aż w końcu
by ochrypła. Nie zdarzało się często, aby podnosiła głos na córkę, ale taki
przekręt pewnie byłby tego wart. Zapewne kara ujęłaby dużo z czasu
telewizyjnego Lily.
-
Tak się cieszę, że wreszcie odwiedziła nas
koleżanka Mayi – odezwała się dyrektorka.
-
Skąd pani…
-
Masz mundurek jej szkoły, kochanie. Trener
Hobbs musiał poznać go też. On zawozi ją
zawsze rano do szkoły.
-
My tylko…. Przechodziłyśmy i…
-
Tak się martwiłam o to dziecko. Bardzo
przeżyła ostatnie wydarzenia w jej rodzinie – paplała kobieta, nie zwracając
uwagi na zaskoczenie na twarzach Lily i Mneme. – Trafiła tu do nas kilka
miesięcy temu i nadal nie znalazła sobie koleżanek. Nie dogaduje się
dziewczynkami z ośrodka. Jest trochę rogata…
Zapadła niezręczna cisza, więc
kobieta wstała i wskazała drzwi dziewczynkom.
-
Zapraszam was do pokoju Mayi – powiedziała,
uśmiechając się zachęcająco.
Lily i Mneme zdrętwiały. Spojrzały
po sobie, ale obie miały głupie z zaskoczenia miny i nic nie mogły wymyśleć na
szybko. Tego kompletnie nie miały w planach, ale poszły za dyrektorką. Korytarz
był długi i ciemny, chociaż widać było, że pracownicy i mieszkańcy ośrodka
starali się ożywić go jak mogli. Wszędzie wisiały tablice z pracami plastyczni
dzieci oraz plakaty zachęcające do dbania o higienę i ochronę środowiska.
Weszły po schodach na pierwsze piętro po szerokich schodach o kutej poręczy.
Zatrzymały się przed pokojem na drzwiach, którego wisiała mosiężna dziesiątka.
-
Maya! – zawołała dyrektorka, pukając
delikatnie w drzwi. – Masz gości.
Drzwi otworzyły się momentalnie i
w progu stanęła Maya, promiennie uśmiechnięta. Musiała liczyć na kogoś innego,
bo gdy tylko ujrzała Lily i Mneme, skrzywiła się i wycofała do głębi pokoju.
Niezręczna cisza była tak gęsta w
pokoju, że można by ją krajać nożem. Maya siedziała na swoim łóżku i wpatrywała
się w okno, a Lily i Mneme stały tuż przy drzwiach. Nie odważyły się wejść
głębiej. Był to ładny pokój, jasny i nawet przestronny. Meble były pomalowane
na biało, a w oknie wisiały różowe firanki. Zupełnie burzyło to wyobrażenie
Lily o biednych i zaniedbanych domach dziecka. Odkąd przeczytała Oliwera
Twista, miała o nich złe mniemanie.
-
No proszę, śmiej się – powiedziała nagle
Maya, spoglądając na Lily. W jej oczach była złość. Chciała sprowokować ją do
bycia złośliwą. – Teraz już wiesz, że kłamałam. Opowiedz wszystkim swoim
koleżankom, dlaczego musiałam się przeprowadzić… Wiedziałam, że mnie nie
polubicie…
-
To wcale nie prawda!
-
Nikt nie lubi sierot. Wszyscy się ze mnie
wyśmiewali w mojej starej szkole. Moi rodzice mnie nie chcieli. Nikt mnie nie
kocha… Noszę rzeczy z Czerwonego Krzyża… Wszystko to słyszałam już w starej
szkole. Ja nie wierzę, że moi rodzice umarli. Po prostu są gdzieś daleko, może
nie mogą do mnie wrócić…
-
Ja też jestem sierotą – odezwała się nagle
pogodnym tonem Mneme.
Lily i Maya zamarły nagle, bo do
tej pory dziewczynka kuliła się za plecami przyjaciółki.
-
Moi rodzice mnie chcieli – kontynuowała,
zbliżając się do Mayi.
-
Więc gdzie są teraz?
-
Umarli. Mam tylko siostrę. Ona sobie kiepsko
radzi, jako moja nowa mamą, ale nie jest źle. Gdyby nie ona, mieszkałabym w
takim ośrodku.
Siadła na łóżku i położyła rękę
na ramieniu Mayi. Lily przyglądała się z podziwem przyjaciółce. Do tej pory nic
nie mówiła o swojej rodzinie. Ginny zabroniła córce wypytywać o takie rzeczy,
bojąc się, że wyjdzie na niedelikatną. Oczywiście Lily zżerała ciekawość,
dlaczego Mneme mieszka tylko z siostrą, ale do tej pory czekała na to, aby
przyjaciółka się sama wygadała. Teraz stała pod drzwiami, czując się trochę
niezręcznie, bo jako jedyna miała kompletną, kochającą się rodzinę.
-
Kiki, moja siostra powiedziała mi kiedyś, że
jeszcze będzie coś dobrego z tego, że zostałyśmy na świecie same. Ona zawsze
uważa, że ze złe zamieni się w dobre.
-
Głupie.
-
Dlaczego? Gdybym miała rodziców, nie
wiedziałabym co ty czujesz. Teraz możemy o tym pogadać.
-
Wcale nie chcę. Nie chcę z nikim gadać. Nie chcę
mieć przyjaciół.
-
Mój tata – powiedziała Lily łagodnym tonem –
mówi, że nie da się żyć bez przyjaciół. On nie miał rodziny, więc oni mu ją
zastąpili.
Siadła po drugiej stronie Mayi i
złapała ją za rękę. W tym momencie dziewczynka rozpłakała się i zaczęła mówić. Lily
i Mneme słuchały z wielką powagą, czując, że zrobiły coś bezmiernie dobrego.
Tydzień później, Lily leżąc w
łóżku uśmiechała się do siebie. Była z siebie dumna. Przed chwilą przeczytała
list od braci. James opowiadał w swojej części o quidditchu i o tym jak złamał
sobie rękę spadając z miotły (zabronił siostrze pokazywać tego listu matce), a
ale to ta część od Albusa ucieszyła dziewczynkę najbardziej. Owszem radosne
bazgroły Jimbo były niezmiernie ciekawe i sprawiały, że Lily już chciała się
znaleźć w Hogwarcie, ale Al pochwalił siostrzyczkę za jej niesamowicie dorosłe podejście
do sprawy Mayą. Oczywiście zbeształ ją, za próbę śledzenia i kazał przysiąc, że
już więcej tego nie zrobi, ale napisał też, iż jest bardzo z niej dumny.
Lily postanowiła odpisać bratu,
jak to powoli zaczęła zaprzyjaźniać Mayę z nową klasą. Przez swoje niesamowite
zdolności wiedzenia wszystkiego o wszystkich, mogła bez problemu znajdować
wspólne zainteresowania dziewczynki z poszczególnymi dziećmi z klasy. Powoli oswajali
się z nią i jej dziwną reakcją na nowe otoczenie. Szło to opornie i na początku
Lily musiała wkładać to naprawdę wiele pracy, ale teraz było znacznie lżej.
Nawet nauczycielka pochwaliła ją,
nazywając doskonałą przewodniczącą. To wiele znaczyło dla Lily. Po szkole chodziła
dumna jak paw.
Przygoda ta jednak nie sprawiła,
że Mneme powiedziała wszystko przyjaciółce. Więcej się Lily nie dowiedziała o
losach rodziny Floros. Bardzo chciała, ale bała się pytać. Wiedziała jednak, że
to musiała być jakaś wielka tajemnica, bo n pierwszy rzut oka widać było
przecież że Mneme jest dość niecodzienną greczynką. Miała przecież blond włosy,
a jej siostra była szatynką, do tego o ciemnej karnacji. Przyjaciółka do tego
miała jasnobrązowe oczy i mlecznobiałą cerę.
Lily podsłuchała rozmowę rodziców,
kiedy zastanawiali się głośno nad niecodziennym wyglądem Mneme. Wtedy zorientowała
się, że w przyszłości czeka na nią duża tajemnica do rozwiązania. O wiele
większa niż dochodzenie, kto wyjadł ciastka z puszki w kuchni babci, czy też
gdzie zaginął kot sąsiadki. Lily chciała wiedzieć i była pewna, że kiedyś się
dowie. Potrzeba było oczywiście czasu, ale ona wiedziała, że ma go dużo.
W końcu miała zamiar przyjaźnić się
z Mneme do końca świata.