Jestem paskudna, wiem. Dałam spojler następnego rozdziału a tu tego fragmentu nie ma! Prawda jest taka, że mam ferie (2 tygodnie, bo zaliczyłam absolutnie wszystko!) i dużo czasu do wymyślania, więc wpadłam na ten pomysł. Fragment ujawniony będzie w następnym rozdziale. Dziś spojrzymy na ludzi, którym do tej pory poświęcałam mniej czasu.
Wasza,
Astal
Astal
Chichot za plecami. Złowrogie spojrzenia.
Malutkie złośliwości. Amber nie przywykła do tego. Nie miała pojęcia czym sobie
na to zasłużyła. Rozumiała, że jej kuzynek ktoś może nie lubić, w końcu Emerald,
Sapphire czy Amethyst były dość dziwaczne, ale dlaczego ktoś robił przykrość
jej?
Zajrzała do torby jeszcze raz i zagryzła
wargi. Cała była pełna błota. Zostawiła ją tylko na chwilę na ławie obok stołu
i odeszła, aby przywitać się z Jamesem. Gdy wróciła zauważyła, że wszyscy
patrzą się na nią i próbują ukrywać złośliwe uśmiechy. Amber nie miała
przyjaciółek wśród dziewcząt w szkole, więc nie miała nawet nikomu powierzyć
swoich rzeczy na chwilę do przypilnowania.
Podniosła głowę i rozejrzała się. To
stało się nie pierwszy raz. Tydzień temu ktoś wylał jej atrament na głowę, gdy
przechodziła przez dziedziniec. Wtedy pobiegła na skargę do Jamesa, a on zrobił
z tego wielka sprawę. Od tego czasu złośliwości zamiast ustać, nasiliły się.
Gdy szła przez korytarz, nagle rozkleił jej się but, a potem ktoś upaprał jej
miotłę czymś co przypominało masę kajmakową. Nigdy nie zniszczono jej nic cennego,
nigdy też jej nie zraniono. Przysporzono jej tylko masę sprzątania. Od tej
chwili nic już nikomu nie mówiła.
Siadła spokojnie i zabrała się za jedzenie.
Bardzo starała się uspokoić i nie dać po sobie poznać, że cokolwiek obchodzi ją
zepsuta torba. Nie miała pojęcia, co zrobić ze zniszczonymi podręcznikami i
piórnikiem. Siostrze też nie mogła powiedzieć, bo domyślała się, że Jade
zrobiłaby wielką awanturę na cały zamek.
Gdy skończyła posiłek, w sumie była tak
zdenerwowana, że nie mogła przełknąć za dużo, udała się do dormitorium,
rezygnując z popołudniowych zajęć. Koleżanki z klasy odprowadzały ją
pogardliwymi spojrzeniami.
W łazience Amber wywaliła zawartość
torby na podłogę i zaczęła cicho chlipać.
Nawet nie domyślała się, że wszystkie te
ataki były reakcją na jej wcześniejsze zachowanie. Po wygraniu przez Hufflepuff
pucharu quidditcha Amber, spuchnięta z dumy, nie mogła się powstrzymać od
chwalenia się na głos, jak to jej zagranie przysporzyło drużynie najwięcej
punktów. Miała rację, bo grała wtedy świetnie. Tylko czy kogoś to obchodziło?
Amber nie miała pojęcia, że fakt, iż jej życie było idealne mógł nie podobać
się pozostałym uczniom. Koleżanki z dormitorium miały powoli dość jej świetnego
humoru i zabawnych anegdot o Jamesie i jego kolegach. Z początku naprawdę je
bawiły, ale potem, gdy zachęcona ich uwagą Amber opowiadała dalej, zaczęły im
działać na nerwy. W końcu zaczęły ją ignorować, aby trochę jej przytrzeć nosa.
Dziewczyna zamiast pokornie przeczekać tą sytuację, zaczęła pozwalać sobie na
złośliwe uwagi. To, co zwykle koleżanki zbywały śmiechem, teraz zaczęły
traktować, jak śmiertelne obrazy.
Nadmiar złego Robin nada boczył się na
nią, że zgodziła się zostać dziewczyną Jamesa i nie odzywał się do niej od
kilku tygodni.
Gdyby Amber była starsza może
zrozumiałaby, że ludzie po prostu jej zazdroszczą. Gdyby była milsza, nie
mieliby jej sukcesów za złe, ale Amber nigdy nie należała do najskromniejszych
czy też najsympatyczniejszych. Nikt nigdy nie uczył jej tego. Dorastała w
przekonaniu, że wszystko jej się należy i nie musi za nic przepraszać.
Chwilę trwało nim pozbierała się. W
końcu wyjęła różdżkę i zajęła się naprawianiem książek. Na szczęście skończyła,
zanim koleżanki wróciły z popołudniowych zajęć. Gdy weszły do pokoju, zastały
ją leżącą na łóżku i przeglądającą najnowszy numer Czarodziejskiej Nastolatki.
Pogardliwie wydymając usta przeszły obok niej, nie zaszczycając jej dłuższym
spojrzeniem.
Amber spojrzała na wiszący na ścianie
kalendarz. Do końca roku szkolnego pozostało trzy tygodnie.
-
Już
po egzaminach?
Amber podniosła głowę i ujrzała Jamesa,
który właśnie dosiadł się do niej.
-
Prawie
– odpowiedziała, odkładając książkę na stół.- Została mi jeszcze tylko
historia. A ty już?
-
Dziś
mam eliksiry, a jutro zaklęcia. Już dziś nie chce mi się uczyć. Więcej i tak
nie wcisnę do głowy – zażartował Jim, pukając się w czoło knykciami.
-
A
Chris?
-
Hm…
- James uśmiechnął się złośliwie, wskazując głową na stół gryfonów. Thoper
siedział pochylony nisko nad stertą poplamionych i pomiętych kartek. – W
ostatniej chwili nadrabia zaległości z całego roku.
Amber uśmiechnęła się bez humoru i
wróciła do książki. James zdziwił się jej brakiem entuzjazmu. Zwykle uwielbiała
żartować z nim, szczególnie, gdy tematem był Thoper. Oczekiwał na zwyczajny dla
niej wybuch radości, ale ona dziś wyglądała jakoś nieswojo.
-
Coś
nie tak? – zapytał, szturchając ją palcem w ramię.
Machnęła ręką odpędzając go, niczym
natrętną muchę. Cofnął się, zaskoczony i trochę urażony.
-
Stresują
mnie te egzaminy – bąknęła Amber, sama zdziwiona swoim zachowaniem. Musiała
skłamać, bo nie chciała, aby Jim wiedział, że sobie z czymś nie radzi. – Mało
spałam.
James kiwnął głową na znak, że rozumie.
Chwilę siedział cicho, całkowicie nieświadomy, że Amber cały czas jest napięta
i zastanawia się czy nadal wszyscy złośliwcy, którzy dokuczali jej od dłuższego
czasu, obserwują ich teraz. Ostatnio bała się nawet wyjść z dormitorium by nie
narazić się nikomu. Idąc korytarzem rozglądała się czujnie dookoła. Taka stała
czujność sprawiła, że nie mogła się skoncentrować i egzaminy nie poszły jej tak
dobrze, jak w poprzednich latach. Straciła też humor i wcale nie miała ochoty z
nikim rozmawiać. Próbowała to ukrywać przed Jamesem i Jade. Na razie wierzyli w
jej wymówki.
-
Eeeej
– odezwał się w końcu James, patrząc na nią niepewnie. – Nie chciałabyś wpaść
do mnie w wakacje? Mama często robi grilla i…
-
Oczywiście!
– wykrzyknęła Amber, zachwycona. To było jak światełko nadziei w ciemnym tunelu
tegorocznych wakacji. To było coś, co mogło poprawić jej parszywy nastój, w
jakim teraz była. Ponad to od dawna
chciała poznać rodziców Jamesa. Fakt, że ją zapraszał do siebie znaczyło, iż
traktuje ją poważnie. A to bardzo dla niej było ważne.
Rozpromieniła się, a Jim pokraśniał z
dumy. Już od dawna nosił się z zamiarem zaproszenia jej, ale trochę się
wstydził. W końcu taka akcja z przestawianiem dziewczyny rodzicom, musiała być
przeprowadzona w odpowiednim czasie i w odpowiednich warunkach.
Carlisle nigdy nie był najbardziej pewny
siebie i przebojowy. Nigdy nie lubił się wyróżniać i zwykle siedział cicho, gdy
w klasie nawiązywała się dyskusja. Bardziej żywy stawał się przy przyjaciołach,
chociaż i tak nie dorównywał im energią życiową. Z resztą nie miał też tego w
genach. Zarówno jego matka, jak i siostry były osobami niezwykle łagodnymi. W
ich domu nigdy nikt niepotrzebnie nie podnosił głosu, a wszędzie panowała
relaksująca cisza.
Egzaminy zawsze go stresowały a to
sprawiało, że źle się czuł. Problemów dostarczała także pogoda. Wiosna w tym
roku była wyjątkowo ciepła, a to też pogarszało jego samopoczucie. Carlisle
zdecydowanie wolał chłód zimy, który uspokajał go i sprawiał, że czuł się
lepiej. Siostry, gdy tylko mogły, chodziły za nim krok w krok, męcząc go o to
czy bierze lekarstwa.
Zdenerwowany i zmęczony zaszył się w
bibliotece i zajął powtarzaniem materiału do egzaminu z zaklęć. Tu zawsze
odpoczywał i miał zwykle gwarancję, że nikt nie będzie mu przeszkadzał, bo ludzie,
którym nie zależało na nauce, przychodzili tu tylko w ostateczności.
Nagrzana przez wiosenne słońce wpadające
przez wysokie okna sala biblioteczna była przyjemna i cicha. Dookoła pachniało
kurzem, a on lubił ten zapach. Między regałami kręciło się tylko kilka osób.
Rozmawiali hipnotyzującym szeptem.
Pochłonięty nauką Carl, stracił w końcu
rachubę czasu. Nie zauważył, że za oknami zrobiło się już ciemno.
Ocknął się dopiero wtedy, kiedy
bibliotekarz zawołał, że za kilka minut biblioteka będzie zamknięta. Carl wstał
gwałtownie, ale zaraz usiadł, bo robiło mu się słabo.
-
Wszystko
w porządku? – zapytał bibliotekarz, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na
ramieniu.
-
Tak…
tak… - wybełkotał Carl, czując, że zaciśnięte na brzegu blatu stołu ręce,
zaczynają mu się trząść. – Zakręciło mi się w głowie.
-
Nie
ma co się tak stresować egzaminami – pocieszył go bibliotekarz, mylnie
odczytując sygnały. – Zmiataj do swojego dormitorium. Musisz się pewnie wyspać
przed jutrem.
Carl wstał i chwiejnym krokiem ruszył do
wyjścia, ściskając w objęciach książki i notatki. Serce waliło mu tak mocno, że
słyszał szum krwi w uszach. Na plecach czuł zimny pot. Od dawna już tego nie
czuł, bo pilnował się, aby brać lekarstwa o ustalonych porach. Jego całe dnie
były nierozerwalnie związane z patrzeniem na zegarek.
Nie uszedł daleko od biblioteki, gdy
zaczęło mu ciemnieć w oczach. Już nie potrafił się uspokoić, panika ogarnęła go
całego. Zaczynał oddychać, co raz ciężej i ciężej. Przesunął językiem po
górnych zębach, ale nic nie wyczuł, więc miał jeszcze trochę czasu. Nie dużo,
ale zawsze była jakaś szansa, że mógł dotrzeć do dormitorium. Jego nogi zdawały
się być zrobione z ołowiu, bo podnoszenie ich zaczęło sprawiać mu trudność.
W pewnej chwili tak mocno zakręciło mu
się w głowie, że musiał przystanąć i oprzeć się o ścianę. Oddychał głęboko i
powtarzał sobie, że przecież za chwilę to wszystko się skończy.
Dojście do wieży Gryffindoru wymagało od
niego tytanicznego wysiłku, ale w końcu udało mu się. Po drodze musiał jeszcze
kilka razy przystawać. Na szczęście nikogo nie spotkał, więc nie musiał się tłumaczyć,
co mu jest.
-
Hasło?
– zapytała Gruba Dama.
Carlisle oparł się o ramę obrazu i
dyszał głośno. W panice uświadomił sobie, że nie pamięta hasła. Miał pustkę w
głowie.
-
Tu
jesteś Carly! – usłyszał za sobą znajomy głos. Poczuł ogromną ulgę. To był
Thoper. Podszedł do niego i w lot zorientował się, o co chodzi. Zaklął głośno,
zerknąwszy na zegarek. – Godzina po czasie.
-
Pomóż
– wydyszał Carl, trzęsąc się niekontrolowanie.
Chris złapał książki przyjaciela, a jego
samego objął ramieniem i wepchnął przez dziurę za obrazem.
-
Postaraj
się na chwilkę opanować – powiedział półgębkiem Thoper, idąc szybko przez pokój
wspólny. – Zaraz będziemy na miejscu.
Carl w ogóle nic nie widział. Ledwo
słyszał przyjaciela, bo każdy odgłos dudnił mu w uszach niczym uderzenie
pioruna. Przemknęli przez pokój wspólny na szczęście pozostając niezauważeni
wśród wieczornego gwaru. Gdy dostali się do dormitorium, na szczęście pustego,
Chris cisnął książki na ziemię, a Carla pchnął na jego łóżko.
Orientując się, że już jest w
bezpiecznym miejscu Carlisle zaczął wyć dziko i zwijać się z bólu. Thoper klnąc
paskudnie rzucił się do szafki nocnej przyjaciela i wyciągnął pudło z lekami.
-
Możesz
mówić? – zapytał z paniką w głosie, odwracając się do przyjaciela.
Niestety, Carl go nie słyszał. Zwinął się
w kłębek i cały się trząsł. Zacisnął konwulsyjnie pięści na kołdrze, tak mocno,
że zbielały mu knykcie. Chris, który był obecny przy pierwszym ataku Carla w
szkole, wiedział, że nie ma wiele czasu. Nigdy, ale to nigdy nie chciał już
widzieć przyjaciela w takim sanie. Zerwał się z kolan i pobiegł do drzwi.
Wychylił się i ujrzał na dole Jamesa, siedzącego na kanapie i udającego, że się
uczy.
-
Jiiiim
– zawołał, siląc się na spokojny ton, chociaż miał ochotę panikować i krzyczeć
histerycznie. – Skocz tu do mnie na górę.
James przybiegł, bo zorientował się po
minie przyjaciela, że coś jest nie tak.
-
Atak?
– zapytał, domyślając się, a Thoper potwierdził.
-
Siadaj
na nim, bo zaraz będzie za późno!
-
Kartka
jest w szafce! Z tyłu!
Jim wskoczył na łóżko i złapał Carla za
nadgarstki. Kolanami ścisnął mi łydki. Chris w tym czasie wgrzebał z szuflady
kartkę, gdzie zapisana była kolejność lekarstw. Na szczęście jakiś czas temu
udało im się przekonać Carla, żeby napisał ją. W prawdzie opierał się na
początku, bo nie wierzył, że jeszcze raz zdarzy się, że zapomni lekarstw. Cały czas
powtarzał z wielkim przekonaniem, że będzie się pilnować. Być może po prostu
nie chciał myśleć, że jeszcze kiedyś mógłby dostać ataku. W końcu jednak
zgodził się. Kartka ta przeleżała równo cały rok w jego szufladzie.
-
Pośpiesz
się! Nie mogę go utrzymać! Jest silniejszy! – zawołał James, siłując się z
Carlem. – Thoper!
James cały się spocił i był czerwony z
wysiłku.
-
Nie
poganiaj mnie, do jasnej cholery!
Ręce Chrisa trzęsły się, gdy wyjmował z
pudełka wszystkie butelki z eliksirami. Owszem, obserwował zawsze Carla, gdy
ten je pił, ale przecież nigdy mu w tym nie pomagał. Nie miał pojęcia, czy
jeżeli się pomyli, to przyjaciel przypłaci to życiem.
Za plecami usłyszał głośne przekleństwa
i odgłos rozdzieranego materiału. Potem nastąpiło głuche uderzenie, a James jęknął.
Carl rzucał się, co raz bardziej, a Jim powoli słabł. Koszula, mokra od potu,
przykleiła mu się do pleców. Czuł, jak ostre paznokcie Carlisle wbijają mi się
w przedramiona, ale wiedział, że mimo to nie może go puścić.
-
Thoper
to nie jest śmieszne! On nas zaraz pozabija!
Chris wymawiając na głos to, co napisane
było na kartce, podawał eliksiry Carlowi, wlewając je w mu na siłę do ust.
-
Uważaj!
– zawołał Jim, ale było za późno.
Carl oswobodził jedną rękę i zamachnął
się. Chris nie zdążył się odsunąć i oberwał w policzek. Krew pociekła mu po
brodzie. Zasyczał, ale nie przerwał odmierzania leków.
Po najdłuższych dziesięciu minutach w
ich życiu, Carl w końcu zwiotczał i przestał się ruszać. Jim wydał z siebie
westchnienie ulgi i siadł w nogach łóżka, opierając się jedną z kolumienek.
-
Mam
ochotę go zabić – wyznał, leżący na podłodze, Chris. Otarł pot z czoła.
Siedzieli w milczeniu, dysząc ciężko. James
przetarł twarz zasłoną łóżka. Wyciągnąwszy ręce przed siebie zobaczył czerwone
ślady podrapać na dłoniach. Z niektórych sączyła się krew.
Po jakimś czasie Carl poruszył się, ale
już nie konwulsyjnie, tylko spokojne. Cały przód koszuli miał zachlapany
eliksirami. Włosy miał mokre od potu i przyklejone do czoła. Pościel dookoła
niego była skopana. Otworzył oczy i ujrzał Jamesa, szczerzącego się do niego.
-
Obudził
się? – zapytał z podłogi Chris, a James skinął głową. - Wisisz nam kolejną
przysługę, dupku.
-
Czuję
się, jakby mnie smok wyrzygał – oświadczył Carl, a Jim kopnął go w akcie
zemsty.
W końcu rok szkolny się skończył.
Uczniowie załadowali wszystko do swoich kufrów, upchnęli zwierzaki do klatek i
koszy, a potem ruszyli do powozów, które miały zawieźć ich na peron w
Hogsmeade.
Jim, Chris i Carl w szampańskich
humorach załadowali się do pociągu. Wszystkich dziwiło, że przez ostatnie dwa
tygodnie James i Thoper byli jeszcze bardziej złośliwi dla przyjaciela, a on
znosił to z radością. Nikomu nie mieli zamiaru się tłumaczyć. Ich tajemnica
była czymś, co zbliżało ich bardziej niż cokolwiek innego.
I tym razem w ich przedziale było głośno
i wesoło. Robili więcej zamieszania niż cała reszta pociągu. Znajomi chętnie do
nich zaglądali, co wzbudzało nowe wybuchy wesołości.
Pod koniec podróży wszyscy trzej umówili
się, że spotkają się niedługo na sławnym już grillu rodziny Potterów. Słysząca
to Amber, trochę posmutniała, bo miała nadzieję, że będzie jedynym gościem.
Potem okazało się, że nawet Sapphire dostała zaproszenie. Mimo wszystko Amber
nie straciła dobrego nastroju. W końcu opuszczała szkołę na całe dwa miesiące i
bardzo wierzyła, że jej koleżanki we wrześniu zapomną o wszystkim.
Przysłuchując się trajkotaniu Jamesa i Chrisa,
zerknęła na korytarz przez oszklone drzwi. Robin szedł gdzieś w stronę
lokomotywy. Zobaczywszy ją, zatrzymał się i wykonał taki ruch, jakby chciał
wejść do przedziału, ale zorientował się ona nie jest sama, więc przyśpieszył i
zniknął jej z oczu.
Wściekły Robin przecinał się obok
idącego powoli korytarzem Scorpiusa Malfoya. Zabijał on czas włócząc się w te i
z powrotem. Nie udało mu się znaleźć pustego przedziału tylko dla siebie. Nie
chciał siedzieć z obcymi ludźmi, więc nie miał innego wyjścia. cała ta sytuacja
sprawiła, że wyglądał na jeszcze bardziej ponurego niż zwykle. Przechodząc obok
przedziału, gdzie siedział Albus posłał mu tęskne spojrzenie, ale Potter nie
zauważył go, zajęty graniem z Rose i Darcy w karty. Zagapiwszy się, wpadł na
idącego korytarzem z naprzeciwka jednego z bliźniaków Weasley. Nie miał
pojęcia, którego, bo tak jak reszta szkoły nie umiał ich rozróżnić.
-
Patrz
gdzie idziesz – burknął Weasley i poszedł dalej, nie oglądając się nawet i nie
chcąc słuchać przeprosin Scorpiusa.
I dobrze, pomyślał Malfoy. I tak by ich
nie usłyszał, dupek jeden.
Być może Scorpius nie przepadał za swoim
ojcem, ale nie udało mu się całkowicie odciąć od swoich genów. Tak samo, jak
Draco, jego syn był dumny i prędzej dałby się pokroić, niż przyznałby się do
błędu czy winy.
Louis wzdrygnął się, gdy wpadł na niego
ten Malfoy. Nie lubił gościa. Wyglądał, jakby uważał się za lepszego do
wszystkich, a przecież był synem parszywego zdrajcy. O tak, Louis doskonale
wiedział, kim jest ojciec Scorpiusa. Tak naprawdę to wiedział wszystko o
wszystkich. Od kogo? Cóż, matka nigdy nie była najlepsza w trzymaniu języka za
zębami. Taka natura, nie jej wina. Cokolwiek ją trapiło, to od razu musiała o
tym mówić.
Na szczęście szybko mu Malfoy wyparował
z głowy, bo oto na swojej drodze spotkał kolejną osobę, idącą mu naprzeciw.
Była o wiele ciekawsza dla oczu, niż jakiś blady ślizgon. Głównie dlatego, że
jej spódniczka była interesująco krótka, a włosy miały niesamowite kolory. Znał
ją z widzenia, w końcu grała w drużynie gryfonów, ale mieli razem tylko jedne
zajęcia i do tego łączone z była to historia, więc Louis nigdy wtedy nie
rozglądał się dookoła, zajęty notowaniem. Ponad to, aż do tej pory, dziewczyna
ta nie wyróżniała się zbytnio z tłumu. Dopiero od niedawna jej włosy nabrały
szalonych barw. Wcześniej, o ile dobrze sobie Louis przypominał, miały
nieciekawie mysi kolor. Kolczyki na jej twarzy i w uszach też pojawiały się
stopniowo. Ostatnim elementem transformacji dziewczyny była ta spódniczka,
która była tylko trochę dłuższa od minimum programowego.
-
Proszę
bardzo – powiedział, przylegając do ściany, aby ją przepuścić.
-
Dziękuję,
ale muszę zajrzeć też tu – powiedziała Emerald Lennox, wskazując na przedział.
– Szukam mojej szalonej rodziny.
-
Niesamowity
zbieg okoliczności. Ja także wyruszyłem z taką misją – oświadczył Louis,
uśmiechając się czarująco.
Odwzajemniła uśmiech, a on zauważył, że
ma zabawny kolczyk w policzku, imitujący dołeczek. Dodawało jej to jeszcze
więcej uroku.
-
Mojej
rodziny jest dużo, więc zajmie mi to trochę – poinformowała go Emerald,
ruszając przed siebie, a Loius, sam nie wiedząc dlaczego, ukłonił jej się
dworsko.
-
Loooou!
– usłyszał za sobą głos Rose, wychylającej się z otwartych drzwi przedziału.
-
Tak,
kuzynko?
-
Co
robisz? Nie gap się. Chodź pogramy w karty.
-
Zawsze
cię ogrywam, Rosy – westchnął Louis, udając znudzenie.
-
Tym
razem ci się nie uda.
Złapała go za rękaw i wciągnęła do
przedziału. Nie lubiła tej jego maniery, której ostatnio nabrał. Zachowywał się
niczym wielki panicz, odkąd jego dom zdobył puchar w quidditchu. Na szczęście
przy niej zaczynał znów zachowywać się normalnie.
Jakiś czas później pojawił się Dominique
z informacją, że Victorie gania po całym pociągu, starając się zaprowadzić
wszędzie ład. Jako, że był to jej ostatni rok, była bardzo spięta. Chciała być
idealnym prefektem aż do samego końca. Gdy jej kuzyni i brat byli w trakcie
drugiej rozgrywki w eksplodującego durnia (podczas pierwszej Rose przegrała
haniebnie), Victorie przebiegła za szybą z miną nadzorcy więziennego. Chwilę
potem rozległ się daleki pisk i pojawił się Jim sprintem przemierzający pociąg
w odwrotnym kierunku. Co ciekawe całą głowę miał mokrą. Albus widząc brata
tylko westchnął, ale wcale nie miał ochoty się nawet podnosić. Zasługiwał na
chociaż jeden wieczór odpoczynku. Świetnie poszły mu egzaminy, nawet lepiej niż
Darcy, co w sumie bardzo ją zezłościło i nie odzywała się do niego cały
wieczór. Rose też nieźle sobie poradziła na egzaminach, chociaż oblałaby
eliksiry, gdyby profesor Adryk nie przymknął oko, na to, że trochę eliksiru
wylało jej się na stół i stopiło fragment blatu.
W końcu pociąg dotoczył się na stację w
Londynie. Głośna, rozgadana i śmiejąca się fala dzieciaków wylała się na peron
i zmieszała z tłumem rodziców i krewnych, oczekujących na nich. Lily
zobaczywszy braci rozpędziła się i rzuciła się im na szyje. Zawisła niczym mała
małpka i takie same wydawała odgłosy radości.
Zanim James się zorientował, Amber
została wessana przez tłum. Nie zdążyli się nawet pożegnać, więc czuł się
zawiedziony. Jeszcze w samochodzie, gdy już ojciec wcisną kufry do bagażnika i
wszyscy usadowili się w środku, przez szybę wypatrywał Amber na parkingu.
Niestety, jej rodzina nie podróżowała w ten sposób. Rodzice zauważyli jego
małomówność, ale uznali, że po prostu daje tym razem dojść do głosu Albusowi.
Wieczorem w domu James podszedł do
rodziców, gdy siedzieli na kanapie i oglądali wiadomości i odchrząknął
znacząco. Spojrzeli na niego pytająco.
-
Chciałbym
wiedzieć, czy w tym roku także będziecie urządzać grilla u nas na ogródku?
Ginny potwierdziła skinieniem głowy,
ciekawa dalszego ciągu wydarzeń.
-
Czy
mógłbym zaprosić kilku gości?
-
Synu,
zawsze zapraszasz gości – powiedział Harry, jak zwykle nie wyczuwając powagi
sytuacji. - Chodzi o Chrisa i… tego małego, tak?
-
Carla
– dopomogła Ginny.
-
Tak.
Ich też, ale chce zaprosić też Amber.
-
Amber?
– zdziwił się Harry, szybko stając sobie przypomnieć czy której z małych
przyjaciół dzieci ma tak na imię. Na szczęście żona przyszła mu z pomocą.
-
Oczywiście
będzie nam bardzo miło poznać twoją dziewczynę, Jimbo – uśmiechnęła się i
sięgnęła, aby potargać synowi włosy.
Jim rozpromienił się, a potem czmychnął
do swojego pokoju. Tam rzucił się na łóżko i zaczął wierzgać z uciechy.
Lato zapowiadało się wprost idealnie.