czwartek, 4 września 2014

Rozdział Dwudziesty Drugi, Historia Jamesa.

Pierwsza z cyklu historia tego samego roku. Na pierwszy ogień idzie James, bo najbardziej go lubię. 
Kilka słów wyjaśnień - przepraszam za przerwę wakacyjną. Nie miałam weny. Nic, a nic. Napisałam 11 stron mojej pracy magisterskiej i nic poza tym. Będę się za to smażyć w piekle, wiem. 
Wychowałam się na magnach, gdzie zawsze gdy tylko była jakaś szkolna opowieść, to zawsze był festiwal. Strasznie mi się to podobało. Do tego w mojej kochanej szkole podstawowej zawsze odbywały się trzy dni festiwalowe - dzień języków, dzień muzyki i dzień teatru. Uznałam, że Hogwart także potrzebuje czegoś takiego. Szkoła to nie tylko magia, ale też talenty i wydarzenia kulturalne. 
Następna notka będzie o wiele szybciej, niż ta. Obiecuję. 
Wasza,
Astal


P.S. Dodałam mały fragmencik, który jest strategicznie ważny, a go jakoś pominęłam. Wybaczcie :) 
A.


James był obecny na lekcji historii tylko ciałem. Duchem przebywał gdzieś zupełnie indziej. Bębnił palcami w pulpit ławki, wpatrując się nieprzytomnie w okno. Zastanawiał się dlaczego wszystko, ale to absolutnie wszystko w jego życiu poszło nie tak.
Westchnął ciężko. Siedzący obok Thoper spojrzał na niego niepewnie.
Może to wszystko zaczęło się w czerwcu rok temu, pomyślał James ponuro. Musiałem coś zepsuć, bo przecież nikt inny nie mógł być temu winny. To wszystko mogło zacząć się walić na uczcie powitalnej. Zmiany w szkole zapoczątkowały także zmiany w życiu Jamesa. Niestety, poprawa jakości edukacji i integracji w Hogwarcie, wcale nie sprawił, że Jimowi żyło się lepiej. Wręcz przeciwnie.


Czwarty rok nauki w Hogwarcie James zaczął od tradycyjnego opychania się na uczcie powitalnej. Odczekał tylko tyle, aby dowiedzieć się do jakiego domu trafi jego siostra, a potem nic go nie obchodziło. Trochę zawiódł się, że mała trafiła do Ravenclawu, chociaż po chwili namysłu uznał, że nie powinien się temu dziwić. Lily była bystra, może nawet za bystra jak na swój wiek. Hugo został gryfonem, natomiast ta dziwna przyjaciółka Lily o prawie białych włosach, James nawet nie pamiętał imienia tej dziewczynki, została przydzielona do Slytherinu. Trochę to zdziwiło resztę rodziny Jamesa, która bardziej przywiązywała uwagę do tego. Jednak takie rzeczy nie zaprzątały mu głowy. Oto wrócił do szkoły, miał przed sobą trzydaniową ucztę i od dziś mógł codziennie spotykać się z Amber. Przez ostatnie lato nie widywali się za dużo, jednak bez przerwy wysyłali do siebie sowy. Niestety dziewczynie nie udało się namówić rodziców, aby kupili jej wielostronne lusterko kieszonkowe. Podejrzewali, że córka opuści się w nauce i będzie całymi godzinami gadać z koleżankami. Prawda była taka, że rozmawiałaby tylko z Jamesem. Rodzice o tym wiedzieli i mimo ich sympatii do rodzin Potterów, nie czuli się dobrze z tym, że ich piętnastoletnia córka miała chłopaka. Cóż, jego pierwsze spotkanie z nimi nie wypadło za dobrze. Poznali się na ulicy Pokątnej, kiedy to James i Lily kłócili się na całego siedząc w ogródku lodziarni. Amber przechodziła obok z rodzicami w momencie, kiedy Lily wgniotła we włosy Jamesa swój deser lodowy. Harry i Ginny mieli wielką nadzieję, że gdy zostawią ich na chwilę samych, będą mogli spokojnie postać w kolejce po książki, jednak ich szalone dzieci urządziły spektakularną aferę, smarując się lodami i wrzeszcząc na siebie. Albus i rodzice zostawili ich tylko na pięć minut. Niestety, właśnie podczas tych felernych paru minut, rodzina Amber pojawiła się nieopodal.
Mimo że Jim starał się robić dobrą minę do złej gry, to nie udało mu się ukryć ściekających po nosie lodów, kiedy ściskał dłoń ojcu Amber. Potem się pożegnali bardzo szybko, a Amber długo nie odzywała się do niego. On, nie chcąc złościć jej jeszcze bardziej, nigdy nie wspominał lodowego incydentu.
To co oderwało uwagę Jamesa od jedzenia to fakt, że dyrektor szkoły podniosła się ze swojego miejsca i stanęła za mównicą. Była tak niska, że musiała wchodzić na specjalnie dla niej przygotowany stopień. Zaklaskała kilka razy w dłonie, a w wielkiej sali zapadła cisza. Dyrektorka uśmiechnęła się w podziękowaniu.
-        Moi kochani – zaczęła, wodząc wzrokiem po twarzach uczniów. – Chciałam dać wam się najeść, bo to niezdrowe, aby młodzi, rozwijający się czarodzieje byli głodni. Zanim zajmiemy się deserem, mam dla was ogłoszenie. W porozumieniu z nauczycielami i radą uczniowską, postanowiliśmy w tym roku urządzić dwudniowy festiwal kulturalny dla całej szkoły i waszych rodzin.
Rozmowy w wielkiej sali eksplodowały. Wszyscy chcieli właśnie w tym momencie porozmawiać o nowinie ze swoimi sąsiadami. Dyrektorka odczekała chwilkę, a potem uderzyła różdżką w blat. Zapadła cisza.
-        Taki festiwal to okazja dla wszystkich klubów, domów, a nawet indywidualnych uczestników do zaprezentowania swojego talentu. Trwać będzie dwa dni i przez ten czas każdy chętny będzie mógł się wykazać. Festiwal odbędzie się na wiosnę, przed egzaminami. Uczniowie podchodzący do Sumów i Owumentów są zwolnieni z uczestnictwa, co nie znaczy, że mają zakaz. Mam nadzieję, że ten festiwal będzie pierwszym z wielu i zapoczątkuje wieloletnią tradycję. Ufam też, że okażecie klasę i duże zaangażowanie w całe wydarzenie.
Gdy skończyła przemawiać, uczniowie zaczęli bić brawo i wiwatować. Chwilę później przed nimi na stołach pojawiły się desery, co dodatkowo osłodziło ich radość. Wszyscy zaczęli rozmawiać o festiwalu, ludzie przesiadali się, aby być bliżej członków swoich klubów, aby już teraz omówić plan działania. James nie podzielał ich entuzjazmu, głównie dlatego, że nieopatrznie zapisał się do klubu aktorskiego, który miał wielu uzdolnionych członków i nie potrzebował go do niczego. Zazwyczaj nosił im sprzęt albo ustawiał dekoracje. Teraz czuł, że jego praca w klubie nie będzie się ograniczać tylko do tego.
Spojrzał przez stoły na Amber. Rozmawiała żywo o czymś z koleżanką siedzącą naprzeciw. Były razem w klubie zaklęć i bardzo się lubiły. To była chyba jedyna dziewczyna z Hufflepuffu, która rozmawiała z Amber, więc James trzymał się trochę z daleka, bojąc się że może coś zepsuć.
Jim ocknął się, zorientowawszy się, że Rose i Darcy siedzące po obu jego stronach, dawno przestały jeść i dyskutują o czymś żywo, pochylając się tak nisko, że jeszcze chwila, a położą się na stole. Okazało się, że dowiedziały się od nowej prefekt naczelnej Hogwartu, iż jeszcze dziś ma zawiązać się nowy muzyczny klub. Dziewczyna, będąca ich źródłem informacji, miała być jego prezeską. Zanim jeszcze wszyscy poszli spać, w pokojach wspólnych ludzie na na szybko formowali kluby i grupy na konkurs.
Jim, zanim udał się spać, uściskał Lily, która zaraz po uczcie wyglądała na nieco przerażoną. Albus ruszył razem z nim, także tknięty braterskim instynktem opiekuńczym. Mała wyglądała na przygaszoną, co w ogóle do niej nie pasowało. Albus zaczął ją pocieszać, ale ona wydawała się w ogóle go nie słyszeć. W końcu musiała iść do swojego dormitorium, więc pożegnała się cichutko z braćmi i ruszyła na końcu ogonka pierwszorocznych krukonów.
Jim i Al udali się do swojej wieży trochę w złych humorach. Doskonale wiedzieli, że Lily nadaje się do Ravenclawu, ale jednak czuli, że powinna być z nimi. W końcu oni obaj trafili do Gryffindoru, jak tata i mama.
Zasypiając, James zorientował się, że powinien podejść do Amber zaraz po uczcie, a zamiast tego pognał do siostry. Po chwili zastanowienia uznał, że jego dziewczyna powinna zrozumieć, bo Lily przecież była jego małą siostrzyczką i właśnie zaczynała szkołę. To zupełnie naturalne, że obaj bracia powinni się nią zająć.
Tak uspokoiwszy się, James usnął słodko, nie martwiąc się o nic.


 Zeszłoroczny festiwal, pomyślał James, kładąc głowę na blacie ławki. To była kompletna klapa. Jego klub wymyślił wielkie widowisko na kilkunastu aktorów. Jim tak bardzo chciał się wykręcić od roli, w której musiałby coś mówić, ale nie udało mu się. Przewodnicząca klubu zemściła się na nim za stare krzywdy i wrobiła go w jedną z ważniejszych ról. Był pośmiewiskiem wszystkich znajomych. Był pewny, że tylko cud go uratuje.
Okazało się, że to nie cud, a katastrofa przyszła mu z pomocą. Całkowicie przyćmiła jego występ, sprawiając, że już nikt nie pamiętał go w obciachowym stroju, wypowiadającego ckliwe kwestie.

-        Jak to mam być księciem? – oburzył się James, robiąc krok w tył.
Dziewczęta z klubu teatralnego patrzyły na niego błagalnie i z napięciem. Jedna z nich, na razie trzymająca się z boku, ściskała w obu dłoniach już wcześniej przygotowany kostium. James zaczął kręcić szybko głową. Każda komórka jego ciała nie godziła się na to.
-        Jim – powiedziała bardzo poważnie przewodnicząca klubu, Molly Weasley. – Twoja mama powiedziała, że chciałeś nas wykiwać i odbębnić obowiązek zapisania się do klubu.
-        No i co z tego? – prychnął James, odganiając się od kuzynki. – Przyłapałaś mnie, twoja wygrana, ale księciem nie będę. Prędzej zjem własne buty!
-        Nie mamy nikogo innego na to miejsce, Jimbo.
-        Jest Kenneth! – zawołał Jim, wskazując na drugiego chłopca, należącego do klubu.
Wszystkie dziewczęta podążyły za jego palcem. Kenneth był okrągłym, bardzo sympatycznym blondynem o różowo bladej karnacji. Nawet James wiedział, że nie uda się przekonać jego koleżanek do takiego pomysłu.
-        Krukoni także przygotowują przedstawienie. Do tego klub muzyczny i klub historyczny też mają świetny program artystyczny. Prawie każdy bierze udział w programie artystycznym. Jim my jesteśmy od przedstawień! Nie możemy z nimi przegrać!
-        Nie ma mowy.
Dziewczęta nagle zaczęły mówić wszystkie na raz, mając nadzieję, że mnogość próśb zmiękczy serce Jima. On jednak miał siłę opierać się ich błagalnym słowom i słodkim minkom. Głównie dlatego, że wiedział, iż Amber znienawidziłaby go do końca życia. Na to absolutnie nie mógł sobie pozwolić. Do tego gdyby zagrał tego nieszczęsnego księcia, Chris umarłby ze śmiechu, oglądając go na scenie. Jego planem było, aby cała szkoła go podziwiała, na przykład dzięki jego wspaniałym zagraniom taktycznym podczas meczów Quidditcha. Sława aktora nie kusiła go aż tak bardzo, aby zaryzykować.
-        Jim – warknęła Molly, łapiąc kuzyna za przód koszuli. – Będziesz tym księciem czy ci się to podoba, czy nie. Choćby po moim trupie!
James niewiele myśląc wyrwał jej się zwinnie i runął w stronę drzwi. Wypadł na korytarz i puścił się biegiem.
-        Jamesie Potter! – Molly goniła go, czerwona z wściekłości. – Nie uciekniesz mi! Wiem gdzie mieszkasz! Znam twoją matkę, cholero!
Potter gnał niczym gazela przed siebie, zręcznie omijając zdezorientowanych ludzi. Jego kuzynka, mimo swojej lekkiej nadwagi, była szybka. Jim miał nadzieję, że uda mu się uciec, bo obstawiał, że dziewczyna nigdy go nie złapie.
Mknąc szaleńczo do przodu, wypatrzył Thopera w tłumie uczniów przed sobą. Nie widział go jeszcze, ale nieświadomie zbliżał się do strategicznie idealnego dla Jamesa miejsca.
-        Toph dźwignia! – wrzasnął James, a Chris ustawił się automatycznie w pozycji – złożył ręce i pochylił się.
James wskoczył na niego i wybił się. Zdążył idealnie na przemieszczające się schody. Tu już kuzynka nie mogła go dostać. Stała tylko piętro niżej i wrzeszczała jego imię, tupiąc nogą. Chris stał obok niej, śmiejąc się do rozpuku. Jim w duchu pogratulował sobie doboru idealnego przyjaciela.


Wieczory stawały się dłuższe i coraz nudniejsze. Jim z początku nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić, ale potem go olśniło. Zamieszanie w szkole dawało mu nowe możliwości, dlatego postanowił zwołać zebranie swojej grupy. Chciał im wyłuszczyć swój genialny plan, jednak okazało się to naprawdę trudne. Już pod koniec drugiego roku Jamesa profesor Adryk podejrzewał Pottera i jego małą paczkę o te wszystkie katastrofy dziejące się w szkole. Teraz, na początku trzeciego roku, Jim miał problem ze spotkaniem się jednocześnie z kuzynami i Thoperem. Profesor zawsze pojawiał się jakoś w polu widzenia, zawsze miał ich na oku. Nie mogli znaleźć jakiegoś prywatnego miejsca w szkole, aby móc się naradzić. W końcu zdesperowany James zarządził, że spotkanie będzie musiało się odbyć w tak niecodziennych warunkach, że wicedyrektor nie wpadłby na taki pomysł.
-        J.S.  jest mi naprawdę zimno! – powiedział ponownie Chris, chociaż dwie minuty temu oświadczył to już wszem i wobec. Niestety i tym razem został zignorowany.
Cała czwórka siedziała na wielkich głazach, w miejscu gdzie jezioro wchodziło w las otaczający zamek. Była druga połowa listopada i pogoda była gorzej niż podła. Po zamkowych błoniach hulał zimny wiatr, ganiając spadłe z drzew liście. Dni były już krótkie, a nocami był przymrozek. Chris miał więc wiele powodów aby narzekać, chociaż to nie była wina Jamesa, że na umówione spotkanie przyszedł w cienkim szkolnym swetrze.
-        Słuchajcie – zaczął wreszcie Jim, wyciągając z kieszeni mapę Huncwotów i rozkładając ją na kamieniu. Całe to wariactwo z festiwalem daje nam świetne możliwości.
-        Zaintrygowałeś mnie – uśmiechnął się Louis. – Szczerze mówiąc niedobrze mi, jak słyszę o tych wszystkich przedstawieniach i konkursach.
-        Przytrzemy im nosa – ucieszył się Thoper.
Cała czwórka pochyliła się nad mapą i wsłuchała w słowa Jamesa. Nad planem siedzieli tak długo, że posiniały im nosy i zgrabiały ręce. W końcu, gdy słońce już prawie zaszło, Hagrid znalazł ich i przegonił do zamku, odgrażając się, że napisze do ich matek o tym szlajaniu się po lesie w nocy. Jim wiedział, że to tylko puste groźby, więc zanim zwiali, pomachał dziadkowi i obiecał, że wpadnie do niego na herbatę w przyszłym tygodniu.

Następny miesiąc był piekłem dla przewodniczących poszczególnych klubów, a świetną zabawą dla czwórki dowcipnisiów. Wicedyrektor biegał z piętra na piętro, zbierając zażalenia od uczniów.
Pierwszy na celownik został wzięty klub muzyczny. Podczas ich niedzielnej próby w ich pokoju klubowym rozpętała się mała burza tuż pod sufitem, ale zamiast deszczu posypały się na nich żaby. Dziewczęta, których była przewaga w grupie, wybiegły na korytarz z wrzaskiem. Na korytarzach wybuchła panika wśród uczennic, gdy żaby chciały się wydostać na wolność i rozlazły się dookoła. Rose, jeden z członków klubu muzycznego, pozostała jako jedna z nielicznych w klasie i pomagała chłopcom walczyć z plagą, ale pomyliła zaklęcia i tylko spotęgowała katastrofę, zamieniając niechcący deszcz żab w grad ślimaków. W końcu sytuacja została opanowana przez opiekuna klubu, profesora Samuela Tuckera, nauczyciela numerologii.
Zanim którykolwiek z nauczycieli zdołał nawet pomyśleć o wszczęciu dochodzenia w sprawie tej katastrofy, kolejne zamieszanie wybuchło na parterze szkoły. Klub krawiecki, który przygotowywał dla wszystkich kostiumy na przedstawienia, wpadł w panikę, bo wszystkie damskie ubrania zamienił ktoś na bikini wyszywane cekinami. Cała banda dziewcząt, która przyszła na przymiarkę, robiła im właśnie awanturę. Wszystkie wrzeszczały, a niektóre nawet płakały.
James, Louis, Chris i Dominique przyczajeni w tłumie gapiów, pokładali się ze śmiechu. Bawili się wybornie i wcale nie mieli wyrzutów sumienia.
Kilka dni później po aferze kostiumowej ofiarą szajki padł klub gimnastyczny, chociaż to głównie na życzenie Louisa, który od kilku lat próbował umówić się z jedną z tamtejszych dziewczyn, ale spławiała go za każdym razem. Gimnastyczki w tajemniczych okolicznościach pogubiły wszystkie swoje sprzęty, a w pudle z wstążkami do tańca znalazły węże.
Niestety, nawet największe umysły popełniają błędy. Jim, Thoper i bliźniaki, jako że nie byli nawet średnimi umysłami, błąd popełnili od razu – zawsze starali się być blisko centrum wydarzeń. Lubili patrzeć na chaos i cieszyć się nim. Nic więc dziwnego, że profesor Adryk w końcu ich na czymś przyłapał.


Siedząc na krzesłach naprzeciw biurka wicedyrektora, cała czwórka winowajców była w szampańskich humorach. Byli pewni swego, bo profesor nie miał na nich żadnego haka. Swoje aresztowanie oparł na podejrzeniach i donosach od innych uczniów.
-        Wiem, że to wy jesteście odpowiedzialni za te wszystkie dziecinne dowcipy – powiedział profesor Adryk, wstając zza biurka i opierając dłonie na blacie. Patrzył na nich uważnie spod ciemnych brwi.
-        Cóż – odezwał się radosnym tonem Louis – gdybym to ja był ich autorem, powiedziałbym, że wcale nie są dziecinne.
-        To majstersztyk – wtrącił Chris.
-        No ale oczywiście, autor jest nikomu nieznany.
-        Och czyżby?
-        Oczywiście, panie profesorze. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.
Wicedyrektor wyprostował się, mrożąc oczy groźnie. Chłopcy patrzyli na niego niewinnie. Doskonale panowali nad swoimi twarzami, nie dali po sobie poznać niczego.
-        Wiem, że coś knuliście. Obserwuję was. Nie myślcie, że ujdzie wam to na sucho.
-        Ale panie profesorze, my jesteśmy niewinni.
-        Nie, Potter. Wam jeszcze nic nie udowodniono, a to zupełnie co innego, niż niewinność.
-        Czy możemy już iść, panie psorze? – zapytał bezczelnie James. – Mamy spotkanie klubów.
-        A ja też chciałem o tym porozmawiać – twarz profesora nagle jakby się rozjaśniła, a chłopcy poczuli, że jednak będą mieli kłopoty. Coś im mówiło, że zemsta wicedyrektora będzie tylko dla niego słodka, dla nich zaś bardzo bolesna. – Doszły mnie słuchy, że niektórzy z was za mało udzielają się w przygotowaniach do szkolnego festiwalu. Prawdę mówiąc, do tej pory nie zależało mi na tym czy weźmiecie w nim udział, czy nie, ale pomyślałem jednak, że gdybyście znaleźli sobie zajęcie, to może nie mielibyście czasu na dowcipy, których rzekomo nie robicie. Panie Potter!
-        T-tak?
-        Pana kuzynka ma problem z obsadą swojej sztuki. Pomyślałem, że może pomogę jej i namówię pana na udział w tym przedsięwzięciu.
-        Ale ja…
-        Powiedzmy, że nie ma pan możliwości odmówienia, panie Potter. To taka bezwarunkowa, przymusowa pomoc. A co do pana, panie Bellamy… To myślę, że poszkodowany klub krawiecki chętnie przyjmie pana pomoc.
Bliźniacy spojrzeli po sobie w popłochu. Jim i Chris siedzieli zupełnie zbaranieli. Nie spodziewali się takiego podstępu. Bali się zapytać, co by się stało, gdyby odmówili tej bezwarunkowej pomocy. Profesor Adryk uśmiechał się mściwie, patrząc na ich zrzednięte miny.
-        Panowie Weasley, z tego co wiem, udzielają się przykładnie w swoich klubach, ale zawsze raz na jakiś czas mogą zajrzeć na próbę klubu teatralnego, może akurat potrzebna będzie pomoc?

-        James!
Jim odwrócił się i zobaczył Amber przepychającą się do niego przez tłum. Była czymś strasznie zaaferowana. Nie widzieli się od kilku dni, bo oboje byli zabiegani i nie mieli czasu na randki. Oczywiście widywali się na korytarzach i machali do siebie zawsze przy obiedzie znad stołów, ale nie było czasu, aby posiedzieć i ponudzić się razem. Ostatni raz sam na sam byli w drodze do Hogsmeade w październiku, a był już grudzień. Nawet nie udało im się siedzieć samym przy stoliku, bo pod Trzema Miotłami był taki ścisk, że dosiedli się do Chrisa i Carla. Nie było im niemiło, ale to nie było to, po kilkunastu tygodniach spotykania się wiecznie w czyimś towarzystwie, chcieli trochę pobyć sami.
-        Patrz co mam! – zawołała, gdy do niego dopadła. Wyciągnęła przed siebie obie ręce, w których trzymała wściekle kolorową ulotkę, na której widnieli dwaj chłopcy i jedna dziewczyna w strojach sportowych. Wszyscy ściskali miotły i promienieli ze szczęścia. W tle widać było kilka domków nad jeziorem i las, oraz ognisko. Nagłówek głosił „Pierwszy sportowy obóz w Anglii – zgłoś się już dziś!”,
-        Co to takiego?
-        Czytaj! Czytaj! – ponagliła go podekscytowana dziewczyna, podskakując w miejscu z emocji.
-        Wakacyjny obóz Quidditcha? Ale ekstra!
-        Zapisałam się! Ty też wyślij zgłoszenie i będziemy spędzać wakacje razem!
Jim z ekscytacją spojrzał na ulotkę. Trzy tygodnie latania na miotłach z Amber to było coś wspaniałego.
-        Fantastycznie! Zaraz znajdę Albusa i karzę mu wypisać moje zgłoszenie swoim ładnym pismem.
-        Myślałam, że zrobimy to razem…
-        Nie da rady, Berry. Obiecałem Lily i Albusowi, że pouczę się z nimi razem w bibliotece. Mała się strasznie stresuje na eliksirach.
-        Ale ty nie jesteś nawet trochę dobry z eliksirów. Po co ty tam? – zapytała Amber, marszcząc jasne brwi.
-        Chcę z nimi posiedzieć – wyjaśnił Jim, wpychając ulotkę do kieszeni. – Spadam, bo już jestem spóźniony. A ty może spotkasz się z tą swoją koleżanką, co?
Pocałował Amber w czoło i poleciał w stronę biblioteki. Nie mógł się doczekać, aby powiedzieć o obozie Lily i Albusowi. Zastał rodzeństwo w bibliotece przy jednym ze stolików. Albus tłumaczył coś siostrze, kreśląc na pergaminie palcem półkola. Lily słuchała go uważnie, kiwają głową na znak, że rozumie, chociaż wyglądała na nieco senną.
-        Spóźniłeś się – burknął Al, nawet nie podnosząc oczu znad pergaminu.
-        Berry mnie zatrzymała. Patrzcie co mi dała!
-        Łaaaał – ożywiła się Lily, łapiąc ulotkę.- Zgłoś się! Zgłoś!
-        Albus pisz, ja będę dyktować – zadecydował James, wyciągnąwszy z torby kawałek pomiętoszonego pergaminu. Młodszy brat spojrzał na niego z wyrzutem, wziął inny czysty kawałek i umoczył pióro w atramencie.

Po świętach do szkoły nie wróciło kilku uczniów, musieli zostać jeszcze tydzień w domu, a powodem tego była epidemia gobliniej wysypki, bardzo zakaźnej choroby, obawiającej się różnokolorowymi, swędzącymi krostami na całym ciele. Źle leczona choroba pozostawiała blizny na ciele, które nigdy nie znikały. 
James i całe jego rodzeństwo już dawno przeszło tę chorobę, więc musieli wrócić do szkoły. Na niektórych lekcjach było po kilka osób, na korytarzach było o wiele ciszej niż zwykle. Szkolna pielęgniarka dała uczniom wykład podczas jednego obiadu o higienie. Na nic się to najwidoczniej zdało, bo już następnego dnia do skrzydła szpitalnego trafiła pierwsza osoba z podejrzeniem wysypki. W następnych dniach trafiły się kolejne przypadki. Profesor Longbottom przyprowadził dwie dziewczyny ze swojej lekcji, które drapały się obsesyjnie. Coraz częściej widać było na korytarzach uczniów w maskach na twarzach. Panna Applebloom robiła co mogła, ale zachorowań było coraz więcej. W połowie stycznia w skrzydle szpitalnym było już dwadzieścia osób.
Pierwszego lutego Jim spotkał się z Amber. Mieli trochę czasu, gdyż odwołano jej trening Quidditcha przez zbyt duże braki w drużynie. Siedzieli razem w pustej sali i rozmawiali o tym co będą robić na obozie. Dziewczyna wyglądała źle – miała podkrążone oczy i co chwila odchrząkiwała.
-        Jesteś chora? – zatroszczył się Jim, sięgając do jej czoła, aby sprawdzić temperaturę. Co dziwne, odsunęła się, machnąwszy ręką niedbale.
-        To nic takiego – uśmiechnęła się.- Musiałam się przeziębić.
-        Chorowałaś na goblinią wysypkę?
-        Nie, ale na pewno się nie zarażę. Nikt obok mnie nie choruje. Ty jesteś odporny, Jess też już chorowała. Jej chłopak teraz jest w skrzydle szpitalnym, ale ona nawet nie może do niego podejść. Przesyła mu liściki przez panią Applebloom. Ja cały czas myję ręce i uważam na siebie.
-        Nie wiem co bym zrobił, jakbyś ty tam trafiła i nie widziałbym cię przez cały ten czas kwarantanny.
Amber uśmiechnęła się słabo i oparła głowę o jego ramię. Siedzieli tak chwilę, aż Jim zorientował się, że dziewczyna usnęła. Otoczył ją ramieniem, zastanawiając się czy przypadkiem nie powinien zaprowadzić jej do pielęgniarki. Uznał, że może faktycznie jest zmęczona, bo była zaangażowana w wiele przygotowań przed wiosennym festiwalem. Ułożył ją na podłodze, podkładając pod głowę swoją bluzę, a potem zniknął na parę minut. Wrócił z kubkiem parującego kakao. Obudził Amber delikatnie. Wyglądała na wystraszoną, nawet nie zorientowała się, że usnęła. Wypiła kakao, ale miała jakąś dziwną minę. James czuł, że za mało ucieszyła się z takiej niespodzianki. Wcześniej cieszyła się z byle czego, a dziś wyglądała na przygaszoną i jakby nieobecną. Wieczorem odprowadził ją do jej pokoju wspólnego. Przed wejściem spotkali przyjaciółkę Amber, Jess. Była to sympatyczna brunetka o okrągłej, rumianej buzi i ładnych, skośnych oczach. Zwykle uśmiechała się radośnie i bardzo głośno mówiła. Ale dziś wyglądała na złą.
-        Pielęgniarka powiedziała, że Mark nie odpisał mi na list. Podobno cały dzień spał – wyrzuciła z siebie z żalem. – Gdzie ty byłaś cały dzień? Nie mogłam cię znaleźć od obiadu.
-        Byłam zajęta w klubach…
Jess kiwnęła głową na znak, że rozumie. James lubił ją, chociaż Amber nie dopuszczała go często do przyjaciółki. Wydawało mu się, że nie powinna być zazdrosna, gdyż Jess miała już chłopaka i nie interesowała się Jamesem. Mimo to rzadko ze sobą rozmawiali.
-        A co ty taka blada, Berry?
-        Źle się czuję… Położę się wcześniej. Pa!
To powiedziawszy, szybko wskoczyła w dziurę za obrazem, nawet nie odwróciwszy się do Jamesa czy przyjaciółki. Jim i Jess spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale chłopak machnął tylko ręką.
Dwa dni później Amber faktycznie znalazła się w skrzydle szpitalnym, ale nie z powodu przeziębienia czy przemęczenia, ale właśnie gobliniej wysypki. Spędziła tam trzy tygodnie, a gdy wyszła, było już dawno po walentynkach. Jim spędził je z Carlem, ponuro sącząc piwo kremowe i wpatrując się z nienawiścią w plecy Chrisa, który jakimś cudem zdołał namówić jakąś dziewczynę na randkę. Amber na pocieszenie wysłała mu liścik ze śmiesznym rysunkiem samej siebie i kilkoma słowami pocieszenia i opisem tego, jak bardzo źle się czuje i jakiego koloru są teraz jej krostki. Jim wiedział, że jeżeli były zielone, to była blisko końca choroby, bo potem stawały się żółte i znikały.

W czasie gdy dziewczyna Jamesa była w szpitalu, on sam cierpiał nie gorsze katusze na próbach przedstawienia. Molly Weasley okazała się tak samo nadęta i władcza jak jej ojciec. Jim za każdym razem kiedy przebywał w pomieszczeniu klubu, miał ochotę ją ogłuszyć i uciec na piechotę do domu. Niestety kuzynka zdążyła już napisać list do jego matki, a Ginny w odpowiedzi pozwoliła jej na pełną kontrolę nad swoim synem. Co tu krótko mówić – Jim był załatwiony na cały rok. Doskonale wiedział, że po festiwalu wszyscy znajomi nie dadzą mu żyć. Już mentalnie przygotowywał się na zostanie pośmiewiskiem całej szkoły.
W chwili, gdy Molly właśnie na niego wrzeszczała, bo nie chciał wygłosić wyjątkowo rzewnej i romantycznej kwestii, rozległo się pukanie.
-        Wejść – zawołała Molly.
-        Nie! Muszę się najpierw rozebrać z tego durnego stroju! – krzykną Jim, siłując się z białą koszulą z żabotem i obcisłymi spodniami.
Do sali wszedł markotny Chris. W rękach miał naręcze ubrań.
-        Witam, przyszedłem z klubu krawieckiego – powiedział bezbarwnie. – Mam dla was kostiumy. – Podniósł głowę, spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się diabelsko. – Niezłe wdzianko, pani Potter.
-        Zamknij się, pawianie – syknął Jim, próbując zdjąć koszulę.
-        Grasz królewnę śnieżkę?
-        Nie – wtrąciła się Molly. – Gra księcia. Melody gra księżniczkę.
Wskazała na wysoką, bardzo ładą dziewczynę o kruczoczarnych włosach i wielkich błękitnych oczach. Była idealną kandydatką do tej roli, ale James panicznie się bał, że Amber go zabije, gdy zobaczy ich razem na scenie. W końcowej scenie miał ją pocałować, albo chociaż udać, że to robi, a to było równoznaczne z awanturą.
-        Noooo z taką królewną, to i ja bym chciał zostać księciem.
-        Masz kostiumy, które zamówiłyśmy? – zapytała z irytacją Melody, marszcząc z swój idealnie prosty nos.
-        Mam – westchnął Chris, wręczając im naręcze ubrań.
-        Miały być o wiele wcześniej.
Thoper ponownie westchnął.
-        Przepraszamy, że tak późno, ale jakaś banda idiotów zniszczyła całą naszą pracę i zaczynaliśmy od nowa – wyrecytował bezbarwnie, tak jakby musiał się tego nauczyć na pamięć i wiele razy już to mówił.
-        Mam nadzieję, że ta banda idiotów dostała za swoje – powiedziała dumnie Molly, spoglądając to na Jamesa, to na Chrisa.
Pokiwali pokornie głowami, chociaż tak naprawdę nie mieli zamiaru rezygnować z kawałów. Zanim Thoper wyszedł z sali, spojrzał ukradkiem na przyjaciela. Wymienili znaczące spojrzenia i uśmiechnęli się.

Teraz z perspektywy roku, Jim widział wiele rzeczy, których wtedy nawet nie spodziewał się zauważyć. Nie mógł uwierzyć, że był taki ślepy, przegapił tak wiele znaków, które mogłyby mu pomóc zażegnać katastrofę.

Wielkanoc minęła Jamesowi przyjemnie. Leniwie wylegiwał się na kanapie, a ojciec chronił go przed matką, która nalegała, aby powtarzał swój tekst do przedstawienia. Harry czuł się winny, że nie wyperswadował żonie pomysłu, że Jamesowi dobrze zrobi takie odchamianie się teatrem.
Jim martwił się trochę występem, ale bardziej przerażały go nadchodzące egzaminy, o których nie miał kiedy pomyśleć podczas roku szkolnego. Był tak zajęty uciekaniem przed Molly, wymyślaniem nowych kawałów, że posiadówki z Lily i Albusem były jedynymi momentami, kiedy naprawdę siedział nad książkami i odrabiał zadania domowe. Jednak raz w tygodniu to jednak było za mało. Zaczął zbierać szlabany i kary za opuszczanie się w nauce i braki w wiedzy. Przed kompletną klapą uratował go Carl, który zlitował się nad przyjacielem- kretynem i podarował mu swoje wszystkie notatki. Dzięki temu Jim podreperował swój wizerunek w oczach nauczycieli i więcej rozumiał na lekcjach. Nigdy nie był z tych najbardziej pilnych, więc już śladowe ilości udziału Jamesa w lekcji odbierane były jako duże zaangażowanie.
Jedyną prawdziwą rozrywką i czasem odpoczynku dla Jamesa były treningi quidditcha. Latanie na miotle było czymś, co pozwalało mu zapomnieć o wszystkim co złe. Śmigał nad głowami swojej drużyny, wykonując skomplikowane akrobacje. Poprawiało to jakoś wszystkim humor, bo po zimowej epidemii nastroje w szkole były ponure. Gryfoni mieli dużo do nadrobienia, gdyż dwójka ich ścigających musiała odsiedzieć w skrzydle szpitalnym aż trzy tygodnie, więc zespół nie mógł trenować w komplecie.
Wszyscy czekali też na to, że rodzice Jima pojawią się na festiwalu. Kapitan drużyny prawie zemdlała z emocji, gdy dowiedziała się, że Ginny Potter chce wpaść na któryś z ich treningów. Jak się potem okazało, miała ona nad łóżkiem naklejony plakat Harpii z Hollyhead i była ich absolutną fanką. Jim obiecał jej, że załatwi autograf swojej mamy. Kilka osób z drużyny nieśmiało zapytało też, czy mogłoby się przywitać z jego tatą. James z rozbawieniem zorientował się, że ludzie, z którymi spędził całe swoje życie, wzbudzają ogromną sensację.

Po świętach Jim otrzymał odpowiedź na swoje zgłoszenie na obóz quidditcha. Przyniosła ją podczas śniadania nieduża ruda sówka. James, nie mogąc opanować emocji, rozerwał kopertę. Albus i Rose zaglądali mu przez ramię. Lily także przebiegła od swojego stołu. 
-        I co? - zapytała niecierpliwie, szarpiąc brata za rękaw.
-        Dostałem się! - wykrzykną James, triumfalnie wyrzucając pięść w górę. Lily i Rose wydały z siebie jednocześnie pisk radości, klaszcząc w ręce. 
-        Potter, też się dostałeś? – zawołała Emerald Lennox z drugiego końca stołu, machając mu identyczną kopertą.
Jim wyciągnął szyję, aby zobaczyć czy Amber też już otworzyła swój list. Jednak nie wyglądało na to. Siedziała pochylona nad książką i jedną ręką jadła płatki z mlekiem. Jim podszedł do niej i poklepał po ramieniu. Ocknęła się, jakby zapomniała, że jest w wielkiej sali. Spojrzała na niego nieprzytomnymi oczami, a potem zauważyła kopertę w jego dłoni. Poderwała głowę, rozglądając się po suficie, jakby wypatrując sowy dla siebie. Niestety, poczta właśnie się skończyła i nawet najbardziej leniwe sowy zdążyły już wrócić do sowiarni.
-        Nie dostałaś? – zapytał zdumiony James, rozglądając się po stole dookoła niej, jakby myśląc, że może koperta upadła gdzieś tu.
-        N-nie – wyszeptała Amber, robiąc smutną minę.
James objął ją ramieniem na pocieszenie, ale ona pokręciła głową.
-        To nic takiego – powiedziała dzielnie, uśmiechając się. – Spróbuję za rok. Teraz i tak mało trenowałam przez tą chorobę… A do tego mama i tata potrzebują w wakacje pomocy na farmie.
-        Na pewno za rok się dostaniesz – powiedział pocieszająco Jim, całując ją w policzek. – Pojedziemy razem i spędzimy super lato. Będziemy razem latać na miotłach i kąpać się w jeziorze. Nareszcie zobaczę, jak wyglądasz w kostiumie.
Amber zaśmiała się, trącając go w bok. Rozległ się dzwon wołający na lekcje. Amber zerwała się, robiąc taką minę, jakby nagle przypomniała sobie o czymś niemiłym.
-        Będziesz miała ciężki dzień? – zapytał Jim, idąc wraz z nią do drzwi.
-        Referat z zaklęć i projekt z eliksirów – westchnęła, machając do Jess, która stała przy drzwiach i czekała na nią. Nie chodziły do jednej klasy, Jess była o rok starsza, ale zawsze lubiły spotykać się przed zajęciami na chwilkę rozmowy. Amber pożegnała się z Jamesem i pomknęła do przyjaciółki, chociaż ta znowu wyglądała na zdenerwowaną.


Dzień festiwali wreszcie nadszedł. Aż do ostatniej chwili Jim był zagrożony szlabanem w tym samym czasie (niechcący ze zmęczenia usnął podczas eliksirów, a jego kociołek spalił się prawie na proch i zadymił całą salę), ale Molly i cały klub ubłagał profesora Adryka, aby przełożył ukaranie Jamesa na następny tydzień.
Do zamku zjechało wielu gości, głównie rodziny uczniów, ale także członkowie rady szkolnej oraz byli profesorowie.
James biegał od rana, zaaferowany i przejęty swoim występem. Wiedział, że wyjdzie na durnia przed całą szkołą, ale skoro już się z tym pogodził, to chciał to zrobić z klasą. Nigdzie nie widział Amber, a jeszcze nie powiedział jej, że będzie wraz z Melody odgrywać scenę miłosną. Oczywiście nie miał zamiaru jej pocałować, tylko udać, ale chciał swoją dziewczynę ostrzec, żeby nie zrozumiała tego źle.
Rodzina Potterów przybyła koło południa i przechadzała się wraz z Weasleyami między straganami i budkami ustawionymi na błoniach. Każdy klub coś przygotował, do tego nauczyciele mieli własne stoiska, gdzie odpowiadali na różne pytania zadawane głównie przez młodsze rodzeństwo uczniów. Profesor Longbottom miał u siebie największy tłum. Gdy Jim go mijał, nauczyciel właśnie pokazywał imponujący okaz mięsożernej rośliny o purpurowym kolorze.
Amber była przy swojej budce wraz z jakimś wysokim chłopakiem w okularach. Nie widziała go, do tego zanim zdążył się przecisnąć przez tłum do niej, gdzieś zniknęła.
-        Gdzie Amber Green? – zapytał chłopaka.
-        Hm… - zastanowił się nieznajomy, rozglądając się dookoła.- Jeszcze przed chwilą tu była. Berry! Może poszła gdzieś z Jess?
-        Ty jesteś chłopakiem Jess?
-        Jestem, a może byłem. Jesteśmy w stanie kłótni obecnie – wyjaśnił zdawkowo chłopak, wyraźnie się zmieszawszy. – Tak to bywa, co nie?
Jim uśmiechnął się pocieszająco i pobiegł dalej, tłumacząc, że przed pierwszą musi znaleźć Amber. Niestety nie udało mu się jej dopaść przed przedstawieniem. Nagle naszła go myśl, że jego dziewczyna już wie o temacie przedstawienia i jest wściekła, a to, że nie może jej znaleźć, wynika z tego, że go unika.
W końcu musiał udać się do wielkiej sali, gdzie odbywały się przedstawienia. Zniknęły stoły, a na ich miejscu pojawiły się rzędy krzeseł, ustawionych w stronę sceny, która była tam gdzie zwykle znajdowało się podium nauczycielskie. Okna zostały zasłonięte gobelinami ze znakami domów. Dzięki temu, że scena była oświetlona, widoczna była nawet z końcowych rzędów. Goście powoli zajmowali miejsca. Ludzie z klubu kulinarnego przechadzali się między rzędami, rozdając przekąski takie jak popcorn w kolorach szkoły, krakersy dyniowe czy też błyszczące w ciemności muffiny. Wszystko to przygotowali sami, przy niewielkiej pomocy szkolnych skrzatów.
Dziewczęta siłą wcisnęły Jamesa w kostium i kazały czekać w kulisach. Miał stamtąd dobry widok na widownię, ale było ciemno, wiec nawet gdy mrużył oczy, nie mógł zobaczyć czy Amber przyszła na przedstawienie.
Cała sala zamilkła, gdy światła przyciemniły się i Melody weszła na scenę. Jim obserwując ją czuł, że trzęsą mu się ręce. Gdy nadeszła jego chwila, wszedł w blask reflektorów, starając się zachowywać tak, jakby bycie tu sprawiało mu wielką przyjemność.
Wbrew jego obawom wszystko poszło gładko. Nikt nie zapomniał tekstu, chociaż gdy Jim pojawił się na scenie, jego koledzy zaczęli gwizdać i wiwatować. W kulminacyjnej scenie, gdy James miał pocałować Melody, pochylił się nad nią i przekręcił głowę potylicą do widowni.
-        Nie waż się mnie całować, Potter – wysyczała mu w nos Melody, która miała udawać martwą.
-        Ani myślę. Śmierdzisz cebulą.
-        Mój chłopak cię zabije, jak mnie dotkniesz.
Jim wyprostował się, a Melody teatralnie otworzyła oczy i przetarła je pięściami. Widownia zaczęła wiwatować. James tego nie widział, ale jego rodzice zaśmiewali się do łez, a Lily tak zaangażowała się w historię, że się wzruszyła.
Po przedstawieniu miała nastąpić kilkuminutowa przerwa na zmianę dekoracji. Jim wypadł z sali, chcąc wznowić poszukiwania Amber. Jego uwagę przykuło zamieszanie w sali wejściowej. Grupka ludzi otaczała kręgiem krzyczącego na kogoś profesora Adryka. Jim przepchał się przez tłum, chcąc wyjść na błonia. Zerknął na centrum zbiegowiska, tylko z ciekawości, ale to co zobaczył, sprawiło, że zatrzymał się tak gwałtownie, jakby nagle przed nim wyrosła niewidzialna ściana.

Beta: Lina