Pierwsza z cyklu historia tego samego roku. Na pierwszy ogień idzie James, bo najbardziej go lubię.
Kilka słów wyjaśnień - przepraszam za przerwę wakacyjną. Nie miałam weny. Nic, a nic. Napisałam 11 stron mojej pracy magisterskiej i nic poza tym. Będę się za to smażyć w piekle, wiem.
Wychowałam się na magnach, gdzie zawsze gdy tylko była jakaś szkolna opowieść, to zawsze był festiwal. Strasznie mi się to podobało. Do tego w mojej kochanej szkole podstawowej zawsze odbywały się trzy dni festiwalowe - dzień języków, dzień muzyki i dzień teatru. Uznałam, że Hogwart także potrzebuje czegoś takiego. Szkoła to nie tylko magia, ale też talenty i wydarzenia kulturalne.
Następna notka będzie o wiele szybciej, niż ta. Obiecuję.
Wasza,
Astal
P.S. Dodałam mały fragmencik, który jest strategicznie ważny, a go jakoś pominęłam. Wybaczcie :)
A.
Astal
P.S. Dodałam mały fragmencik, który jest strategicznie ważny, a go jakoś pominęłam. Wybaczcie :)
A.
James był obecny na lekcji historii
tylko ciałem. Duchem przebywał gdzieś zupełnie indziej. Bębnił palcami w pulpit
ławki, wpatrując się nieprzytomnie w okno. Zastanawiał się dlaczego wszystko,
ale to absolutnie wszystko w jego życiu poszło nie tak.
Westchnął ciężko. Siedzący obok Thoper
spojrzał na niego niepewnie.
Może to wszystko zaczęło się w czerwcu
rok temu, pomyślał James ponuro. Musiałem coś zepsuć, bo przecież nikt inny nie
mógł być temu winny. To wszystko mogło zacząć się walić na uczcie powitalnej.
Zmiany w szkole zapoczątkowały także zmiany w życiu Jamesa. Niestety, poprawa
jakości edukacji i integracji w Hogwarcie, wcale nie sprawił, że Jimowi żyło
się lepiej. Wręcz przeciwnie.
Czwarty rok nauki w Hogwarcie James
zaczął od tradycyjnego opychania się na uczcie powitalnej. Odczekał tylko tyle,
aby dowiedzieć się do jakiego domu trafi jego siostra, a potem nic go nie
obchodziło. Trochę zawiódł się, że mała trafiła do Ravenclawu, chociaż po
chwili namysłu uznał, że nie powinien się temu dziwić. Lily była bystra, może
nawet za bystra jak na swój wiek. Hugo został gryfonem, natomiast ta dziwna
przyjaciółka Lily o prawie białych włosach, James nawet nie pamiętał imienia
tej dziewczynki, została przydzielona do Slytherinu. Trochę to zdziwiło resztę
rodziny Jamesa, która bardziej przywiązywała uwagę do tego. Jednak takie rzeczy
nie zaprzątały mu głowy. Oto wrócił do szkoły, miał przed sobą trzydaniową
ucztę i od dziś mógł codziennie spotykać się z Amber. Przez ostatnie lato nie
widywali się za dużo, jednak bez przerwy wysyłali do siebie sowy. Niestety
dziewczynie nie udało się namówić rodziców, aby kupili jej wielostronne
lusterko kieszonkowe. Podejrzewali, że córka opuści się w nauce i będzie całymi
godzinami gadać z koleżankami. Prawda była taka, że rozmawiałaby tylko z
Jamesem. Rodzice o tym wiedzieli i mimo ich sympatii do rodzin Potterów, nie
czuli się dobrze z tym, że ich piętnastoletnia córka miała chłopaka. Cóż, jego
pierwsze spotkanie z nimi nie wypadło za dobrze. Poznali się na ulicy Pokątnej,
kiedy to James i Lily kłócili się na całego siedząc w ogródku lodziarni. Amber
przechodziła obok z rodzicami w momencie, kiedy Lily wgniotła we włosy Jamesa
swój deser lodowy. Harry i Ginny mieli wielką nadzieję, że gdy zostawią ich na
chwilę samych, będą mogli spokojnie postać w kolejce po książki, jednak ich
szalone dzieci urządziły spektakularną aferę, smarując się lodami i wrzeszcząc
na siebie. Albus i rodzice zostawili ich tylko na pięć minut. Niestety, właśnie
podczas tych felernych paru minut, rodzina Amber pojawiła się nieopodal.
Mimo że Jim starał się robić dobrą minę
do złej gry, to nie udało mu się ukryć ściekających po nosie lodów, kiedy
ściskał dłoń ojcu Amber. Potem się pożegnali bardzo szybko, a Amber długo nie
odzywała się do niego. On, nie chcąc złościć jej jeszcze bardziej, nigdy nie
wspominał lodowego incydentu.
To co oderwało uwagę Jamesa od jedzenia
to fakt, że dyrektor szkoły podniosła się ze swojego miejsca i stanęła za
mównicą. Była tak niska, że musiała wchodzić na specjalnie dla niej
przygotowany stopień. Zaklaskała kilka razy w dłonie, a w wielkiej sali zapadła
cisza. Dyrektorka uśmiechnęła się w podziękowaniu.
-
Moi
kochani – zaczęła, wodząc wzrokiem po twarzach uczniów. – Chciałam dać wam się
najeść, bo to niezdrowe, aby młodzi, rozwijający się czarodzieje byli głodni.
Zanim zajmiemy się deserem, mam dla was ogłoszenie. W porozumieniu z
nauczycielami i radą uczniowską, postanowiliśmy w tym roku urządzić dwudniowy
festiwal kulturalny dla całej szkoły i waszych rodzin.
Rozmowy w wielkiej sali eksplodowały.
Wszyscy chcieli właśnie w tym momencie porozmawiać o nowinie ze swoimi
sąsiadami. Dyrektorka odczekała chwilkę, a potem uderzyła różdżką w blat.
Zapadła cisza.
-
Taki
festiwal to okazja dla wszystkich klubów, domów, a nawet indywidualnych
uczestników do zaprezentowania swojego talentu. Trwać będzie dwa dni i przez
ten czas każdy chętny będzie mógł się wykazać. Festiwal odbędzie się na wiosnę,
przed egzaminami. Uczniowie podchodzący do Sumów i Owumentów są zwolnieni z
uczestnictwa, co nie znaczy, że mają zakaz. Mam nadzieję, że ten festiwal
będzie pierwszym z wielu i zapoczątkuje wieloletnią tradycję. Ufam też, że
okażecie klasę i duże zaangażowanie w całe wydarzenie.
Gdy skończyła przemawiać, uczniowie
zaczęli bić brawo i wiwatować. Chwilę później przed nimi na stołach pojawiły
się desery, co dodatkowo osłodziło ich radość. Wszyscy zaczęli rozmawiać o
festiwalu, ludzie przesiadali się, aby być bliżej członków swoich klubów, aby
już teraz omówić plan działania. James nie podzielał ich entuzjazmu, głównie
dlatego, że nieopatrznie zapisał się do klubu aktorskiego, który miał wielu
uzdolnionych członków i nie potrzebował go do niczego. Zazwyczaj nosił im
sprzęt albo ustawiał dekoracje. Teraz czuł, że jego praca w klubie nie będzie
się ograniczać tylko do tego.
Spojrzał przez stoły na Amber.
Rozmawiała żywo o czymś z koleżanką siedzącą naprzeciw. Były razem w klubie
zaklęć i bardzo się lubiły. To była chyba jedyna dziewczyna z Hufflepuffu,
która rozmawiała z Amber, więc James trzymał się trochę z daleka, bojąc się że
może coś zepsuć.
Jim ocknął się, zorientowawszy się, że
Rose i Darcy siedzące po obu jego stronach, dawno przestały jeść i dyskutują o
czymś żywo, pochylając się tak nisko, że jeszcze chwila, a położą się na stole.
Okazało się, że dowiedziały się od nowej prefekt naczelnej Hogwartu, iż jeszcze
dziś ma zawiązać się nowy muzyczny klub. Dziewczyna, będąca ich źródłem
informacji, miała być jego prezeską. Zanim jeszcze wszyscy poszli spać, w
pokojach wspólnych ludzie na na szybko formowali kluby i grupy na konkurs.
Jim, zanim udał się spać, uściskał Lily,
która zaraz po uczcie wyglądała na nieco przerażoną. Albus ruszył razem z nim,
także tknięty braterskim instynktem opiekuńczym. Mała wyglądała na przygaszoną,
co w ogóle do niej nie pasowało. Albus zaczął ją pocieszać, ale ona wydawała
się w ogóle go nie słyszeć. W końcu musiała iść do swojego dormitorium, więc
pożegnała się cichutko z braćmi i ruszyła na końcu ogonka pierwszorocznych
krukonów.
Jim i Al udali się do swojej wieży
trochę w złych humorach. Doskonale wiedzieli, że Lily nadaje się do Ravenclawu,
ale jednak czuli, że powinna być z nimi. W końcu oni obaj trafili do
Gryffindoru, jak tata i mama.
Zasypiając, James zorientował się, że
powinien podejść do Amber zaraz po uczcie, a zamiast tego pognał do siostry. Po
chwili zastanowienia uznał, że jego dziewczyna powinna zrozumieć, bo Lily
przecież była jego małą siostrzyczką i właśnie zaczynała szkołę. To zupełnie
naturalne, że obaj bracia powinni się nią zająć.
Tak uspokoiwszy się, James usnął słodko,
nie martwiąc się o nic.
Zeszłoroczny festiwal, pomyślał James, kładąc
głowę na blacie ławki. To była kompletna klapa. Jego klub wymyślił wielkie
widowisko na kilkunastu aktorów. Jim tak bardzo chciał się wykręcić od roli, w
której musiałby coś mówić, ale nie udało mu się. Przewodnicząca klubu zemściła
się na nim za stare krzywdy i wrobiła go w jedną z ważniejszych ról. Był
pośmiewiskiem wszystkich znajomych. Był pewny, że tylko cud go uratuje.
Okazało się, że to nie cud, a katastrofa
przyszła mu z pomocą. Całkowicie przyćmiła jego występ, sprawiając, że już nikt
nie pamiętał go w obciachowym stroju, wypowiadającego ckliwe kwestie.
-
Jak
to mam być księciem? – oburzył się James, robiąc krok w tył.
Dziewczęta z klubu teatralnego patrzyły
na niego błagalnie i z napięciem. Jedna z nich, na razie trzymająca się z boku,
ściskała w obu dłoniach już wcześniej przygotowany kostium. James zaczął kręcić
szybko głową. Każda komórka jego ciała nie godziła się na to.
-
Jim
– powiedziała bardzo poważnie przewodnicząca klubu, Molly Weasley. – Twoja mama
powiedziała, że chciałeś nas wykiwać i odbębnić obowiązek zapisania się do
klubu.
-
No
i co z tego? – prychnął James, odganiając się od kuzynki. – Przyłapałaś mnie, twoja
wygrana, ale księciem nie będę. Prędzej zjem własne buty!
-
Nie
mamy nikogo innego na to miejsce, Jimbo.
-
Jest
Kenneth! – zawołał Jim, wskazując na drugiego chłopca, należącego do klubu.
Wszystkie dziewczęta podążyły za jego
palcem. Kenneth był okrągłym, bardzo sympatycznym blondynem o różowo bladej
karnacji. Nawet James wiedział, że nie uda się przekonać jego koleżanek do
takiego pomysłu.
-
Krukoni
także przygotowują przedstawienie. Do tego klub muzyczny i klub historyczny też
mają świetny program artystyczny. Prawie każdy bierze udział w programie
artystycznym. Jim my jesteśmy od przedstawień! Nie możemy z nimi przegrać!
-
Nie
ma mowy.
Dziewczęta nagle zaczęły mówić wszystkie
na raz, mając nadzieję, że mnogość próśb zmiękczy serce Jima. On jednak miał siłę
opierać się ich błagalnym słowom i słodkim minkom. Głównie dlatego, że wiedział,
iż Amber znienawidziłaby go do końca życia. Na to absolutnie nie mógł sobie
pozwolić. Do tego gdyby zagrał tego nieszczęsnego księcia, Chris umarłby ze
śmiechu, oglądając go na scenie. Jego planem było, aby cała szkoła go
podziwiała, na przykład dzięki jego wspaniałym zagraniom taktycznym podczas
meczów Quidditcha. Sława aktora nie kusiła go aż tak bardzo, aby zaryzykować.
-
Jim
– warknęła Molly, łapiąc kuzyna za przód koszuli. – Będziesz tym księciem czy
ci się to podoba, czy nie. Choćby po moim trupie!
James niewiele myśląc wyrwał jej się
zwinnie i runął w stronę drzwi. Wypadł na korytarz i puścił się biegiem.
-
Jamesie
Potter! – Molly goniła go, czerwona z wściekłości. – Nie uciekniesz mi! Wiem
gdzie mieszkasz! Znam twoją matkę, cholero!
Potter gnał niczym gazela przed siebie,
zręcznie omijając zdezorientowanych ludzi. Jego kuzynka, mimo swojej lekkiej
nadwagi, była szybka. Jim miał nadzieję, że uda mu się uciec, bo obstawiał, że
dziewczyna nigdy go nie złapie.
Mknąc szaleńczo do przodu, wypatrzył
Thopera w tłumie uczniów przed sobą. Nie widział go jeszcze, ale nieświadomie
zbliżał się do strategicznie idealnego dla Jamesa miejsca.
-
Toph
dźwignia! – wrzasnął James, a Chris ustawił się automatycznie w pozycji –
złożył ręce i pochylił się.
James wskoczył na niego i wybił się.
Zdążył idealnie na przemieszczające się schody. Tu już kuzynka nie mogła go
dostać. Stała tylko piętro niżej i wrzeszczała jego imię, tupiąc nogą. Chris
stał obok niej, śmiejąc się do rozpuku. Jim w duchu pogratulował sobie doboru
idealnego przyjaciela.
Wieczory stawały się dłuższe i coraz
nudniejsze. Jim z początku nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić, ale potem go
olśniło. Zamieszanie w szkole dawało mu nowe możliwości, dlatego postanowił
zwołać zebranie swojej grupy. Chciał im wyłuszczyć swój genialny plan, jednak
okazało się to naprawdę trudne. Już pod koniec drugiego roku Jamesa profesor
Adryk podejrzewał Pottera i jego małą paczkę o te wszystkie katastrofy dziejące
się w szkole. Teraz, na początku trzeciego roku, Jim miał problem ze spotkaniem
się jednocześnie z kuzynami i Thoperem. Profesor zawsze pojawiał się jakoś w
polu widzenia, zawsze miał ich na oku. Nie mogli znaleźć jakiegoś prywatnego miejsca
w szkole, aby móc się naradzić. W końcu zdesperowany James zarządził, że
spotkanie będzie musiało się odbyć w tak niecodziennych warunkach, że
wicedyrektor nie wpadłby na taki pomysł.
-
J.S. jest mi naprawdę zimno! – powiedział ponownie
Chris, chociaż dwie minuty temu oświadczył to już wszem i wobec. Niestety i tym
razem został zignorowany.
Cała czwórka siedziała na wielkich
głazach, w miejscu gdzie jezioro wchodziło w las otaczający zamek. Była druga
połowa listopada i pogoda była gorzej niż podła. Po zamkowych błoniach hulał
zimny wiatr, ganiając spadłe z drzew liście. Dni były już krótkie, a nocami był
przymrozek. Chris miał więc wiele powodów aby narzekać, chociaż to nie była
wina Jamesa, że na umówione spotkanie przyszedł w cienkim szkolnym swetrze.
-
Słuchajcie
– zaczął wreszcie Jim, wyciągając z kieszeni mapę Huncwotów i rozkładając ją na
kamieniu. Całe to wariactwo z festiwalem daje nam świetne możliwości.
-
Zaintrygowałeś
mnie – uśmiechnął się Louis. – Szczerze mówiąc niedobrze mi, jak słyszę o tych
wszystkich przedstawieniach i konkursach.
-
Przytrzemy
im nosa – ucieszył się Thoper.
Cała czwórka pochyliła się nad mapą i
wsłuchała w słowa Jamesa. Nad planem siedzieli tak długo, że posiniały im nosy
i zgrabiały ręce. W końcu, gdy słońce już prawie zaszło, Hagrid znalazł ich i
przegonił do zamku, odgrażając się, że napisze do ich matek o tym szlajaniu się
po lesie w nocy. Jim wiedział, że to tylko puste groźby, więc zanim zwiali,
pomachał dziadkowi i obiecał, że wpadnie do niego na herbatę w przyszłym
tygodniu.
Następny miesiąc był piekłem dla
przewodniczących poszczególnych klubów, a świetną zabawą dla czwórki
dowcipnisiów. Wicedyrektor biegał z piętra na piętro, zbierając zażalenia od
uczniów.
Pierwszy na celownik został wzięty klub
muzyczny. Podczas ich niedzielnej próby w ich pokoju klubowym rozpętała się
mała burza tuż pod sufitem, ale zamiast deszczu posypały się na nich żaby.
Dziewczęta, których była przewaga w grupie, wybiegły na korytarz z wrzaskiem.
Na korytarzach wybuchła panika wśród uczennic, gdy żaby chciały się wydostać na
wolność i rozlazły się dookoła. Rose, jeden z członków klubu muzycznego,
pozostała jako jedna z nielicznych w klasie i pomagała chłopcom walczyć z
plagą, ale pomyliła zaklęcia i tylko spotęgowała katastrofę, zamieniając
niechcący deszcz żab w grad ślimaków. W końcu sytuacja została opanowana przez
opiekuna klubu, profesora Samuela Tuckera, nauczyciela
numerologii.
Zanim
którykolwiek z nauczycieli zdołał nawet pomyśleć o wszczęciu dochodzenia w
sprawie tej katastrofy, kolejne zamieszanie wybuchło na parterze szkoły. Klub
krawiecki, który przygotowywał dla wszystkich kostiumy na przedstawienia, wpadł
w panikę, bo wszystkie damskie ubrania zamienił ktoś na bikini wyszywane
cekinami. Cała banda dziewcząt, która przyszła na przymiarkę, robiła im właśnie
awanturę. Wszystkie wrzeszczały, a niektóre nawet płakały.
James, Louis,
Chris i Dominique przyczajeni w tłumie gapiów, pokładali się ze śmiechu. Bawili
się wybornie i wcale nie mieli wyrzutów sumienia.
Kilka dni
później po aferze kostiumowej ofiarą szajki padł klub gimnastyczny, chociaż to
głównie na życzenie Louisa, który od kilku lat próbował umówić się z jedną z
tamtejszych dziewczyn, ale spławiała go za każdym razem. Gimnastyczki w
tajemniczych okolicznościach pogubiły wszystkie swoje sprzęty, a w pudle z
wstążkami do tańca znalazły węże.
Niestety,
nawet największe umysły popełniają błędy. Jim, Thoper i bliźniaki, jako że nie
byli nawet średnimi umysłami, błąd popełnili od razu – zawsze starali się być
blisko centrum wydarzeń. Lubili patrzeć na chaos i cieszyć się nim. Nic więc
dziwnego, że profesor Adryk w końcu ich na czymś przyłapał.
Siedząc na krzesłach naprzeciw biurka
wicedyrektora, cała czwórka winowajców była w szampańskich humorach. Byli pewni
swego, bo profesor nie miał na nich żadnego haka. Swoje aresztowanie oparł na
podejrzeniach i donosach od innych uczniów.
-
Wiem,
że to wy jesteście odpowiedzialni za te wszystkie dziecinne dowcipy –
powiedział profesor Adryk, wstając zza biurka i opierając dłonie na blacie.
Patrzył na nich uważnie spod ciemnych brwi.
-
Cóż
– odezwał się radosnym tonem Louis – gdybym to ja był ich autorem,
powiedziałbym, że wcale nie są dziecinne.
-
To
majstersztyk – wtrącił Chris.
-
No
ale oczywiście, autor jest nikomu nieznany.
-
Och
czyżby?
-
Oczywiście,
panie profesorze. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.
Wicedyrektor wyprostował się, mrożąc
oczy groźnie. Chłopcy patrzyli na niego niewinnie. Doskonale panowali nad
swoimi twarzami, nie dali po sobie poznać niczego.
-
Wiem,
że coś knuliście. Obserwuję was. Nie myślcie, że ujdzie wam to na sucho.
-
Ale
panie profesorze, my jesteśmy niewinni.
-
Nie,
Potter. Wam jeszcze nic nie udowodniono, a to zupełnie co innego, niż
niewinność.
-
Czy
możemy już iść, panie psorze? – zapytał bezczelnie James. – Mamy spotkanie
klubów.
-
A
ja też chciałem o tym porozmawiać – twarz profesora nagle jakby się rozjaśniła,
a chłopcy poczuli, że jednak będą mieli kłopoty. Coś im mówiło, że zemsta
wicedyrektora będzie tylko dla niego słodka, dla nich zaś bardzo bolesna. –
Doszły mnie słuchy, że niektórzy z was za mało udzielają się w przygotowaniach
do szkolnego festiwalu. Prawdę mówiąc, do tej pory nie zależało mi na tym czy
weźmiecie w nim udział, czy nie, ale pomyślałem jednak, że gdybyście znaleźli
sobie zajęcie, to może nie mielibyście czasu na dowcipy, których rzekomo nie
robicie. Panie Potter!
-
T-tak?
-
Pana
kuzynka ma problem z obsadą swojej sztuki. Pomyślałem, że może pomogę jej i
namówię pana na udział w tym przedsięwzięciu.
-
Ale
ja…
-
Powiedzmy,
że nie ma pan możliwości odmówienia, panie Potter. To taka bezwarunkowa,
przymusowa pomoc. A co do pana, panie Bellamy… To myślę, że poszkodowany klub
krawiecki chętnie przyjmie pana pomoc.
Bliźniacy spojrzeli po sobie w popłochu.
Jim i Chris siedzieli zupełnie zbaranieli. Nie spodziewali się takiego
podstępu. Bali się zapytać, co by się stało, gdyby odmówili tej bezwarunkowej
pomocy. Profesor Adryk uśmiechał się mściwie, patrząc na ich zrzednięte miny.
-
Panowie
Weasley, z tego co wiem, udzielają się przykładnie w swoich klubach, ale zawsze
raz na jakiś czas mogą zajrzeć na próbę klubu teatralnego, może akurat
potrzebna będzie pomoc?
-
James!
Jim
odwrócił się i zobaczył Amber przepychającą się do niego przez tłum. Była czymś
strasznie zaaferowana. Nie widzieli się od kilku dni, bo oboje byli zabiegani i
nie mieli czasu na randki. Oczywiście widywali się na korytarzach i machali do
siebie zawsze przy obiedzie znad stołów, ale nie było czasu, aby posiedzieć i
ponudzić się razem. Ostatni raz sam na sam byli w drodze do Hogsmeade w
październiku, a był już grudzień. Nawet nie udało im się siedzieć samym przy
stoliku, bo pod Trzema Miotłami był taki ścisk, że dosiedli się do Chrisa i
Carla. Nie było im niemiło, ale to nie było to, po kilkunastu tygodniach
spotykania się wiecznie w czyimś towarzystwie, chcieli trochę pobyć sami.
-
Patrz
co mam! – zawołała, gdy do niego dopadła. Wyciągnęła przed siebie obie ręce, w
których trzymała wściekle kolorową ulotkę, na której widnieli dwaj chłopcy i
jedna dziewczyna w strojach sportowych. Wszyscy ściskali miotły i promienieli
ze szczęścia. W tle widać było kilka domków nad jeziorem i las, oraz ognisko.
Nagłówek głosił „Pierwszy sportowy obóz w Anglii – zgłoś się już dziś!”,
-
Co
to takiego?
-
Czytaj!
Czytaj! – ponagliła go podekscytowana dziewczyna, podskakując w miejscu z
emocji.
-
Wakacyjny
obóz Quidditcha? Ale ekstra!
-
Zapisałam
się! Ty też wyślij zgłoszenie i będziemy spędzać wakacje razem!
Jim z ekscytacją spojrzał na ulotkę.
Trzy tygodnie latania na miotłach z Amber to było coś wspaniałego.
-
Fantastycznie!
Zaraz znajdę Albusa i karzę mu wypisać moje zgłoszenie swoim ładnym pismem.
-
Myślałam,
że zrobimy to razem…
-
Nie
da rady, Berry. Obiecałem Lily i Albusowi, że pouczę się z nimi razem w
bibliotece. Mała się strasznie stresuje na eliksirach.
-
Ale
ty nie jesteś nawet trochę dobry z eliksirów. Po co ty tam? – zapytała Amber,
marszcząc jasne brwi.
-
Chcę
z nimi posiedzieć – wyjaśnił Jim, wpychając ulotkę do kieszeni. – Spadam, bo
już jestem spóźniony. A ty może spotkasz się z tą swoją koleżanką, co?
Pocałował Amber w czoło i poleciał w
stronę biblioteki. Nie mógł się doczekać, aby powiedzieć o obozie Lily i
Albusowi. Zastał rodzeństwo w bibliotece przy jednym ze stolików. Albus
tłumaczył coś siostrze, kreśląc na pergaminie palcem półkola. Lily słuchała go
uważnie, kiwają głową na znak, że rozumie, chociaż wyglądała na nieco senną.
-
Spóźniłeś
się – burknął Al, nawet nie podnosząc oczu znad pergaminu.
-
Berry
mnie zatrzymała. Patrzcie co mi dała!
-
Łaaaał
– ożywiła się Lily, łapiąc ulotkę.- Zgłoś się! Zgłoś!
-
Albus
pisz, ja będę dyktować – zadecydował James, wyciągnąwszy z torby kawałek
pomiętoszonego pergaminu. Młodszy brat spojrzał na niego z wyrzutem, wziął inny
czysty kawałek i umoczył pióro w atramencie.
Po świętach do szkoły nie wróciło kilku
uczniów, musieli zostać jeszcze tydzień w domu, a powodem tego była epidemia
gobliniej wysypki, bardzo zakaźnej choroby, obawiającej się różnokolorowymi,
swędzącymi krostami na całym ciele. Źle leczona choroba pozostawiała blizny na
ciele, które nigdy nie znikały.
James i całe jego rodzeństwo już dawno
przeszło tę chorobę, więc musieli wrócić do szkoły. Na niektórych lekcjach było
po kilka osób, na korytarzach było o wiele ciszej niż zwykle. Szkolna
pielęgniarka dała uczniom wykład podczas jednego obiadu o higienie. Na nic się
to najwidoczniej zdało, bo już następnego dnia do skrzydła szpitalnego trafiła
pierwsza osoba z podejrzeniem wysypki. W następnych dniach trafiły się kolejne
przypadki. Profesor Longbottom przyprowadził dwie dziewczyny ze swojej lekcji,
które drapały się obsesyjnie. Coraz częściej widać było na korytarzach uczniów
w maskach na twarzach. Panna Applebloom robiła co mogła, ale zachorowań było coraz
więcej. W połowie stycznia w skrzydle szpitalnym było już dwadzieścia osób.
Pierwszego lutego Jim spotkał się z
Amber. Mieli trochę czasu, gdyż odwołano jej trening Quidditcha przez zbyt duże
braki w drużynie. Siedzieli razem w pustej sali i rozmawiali o tym co będą
robić na obozie. Dziewczyna wyglądała źle – miała podkrążone oczy i co chwila
odchrząkiwała.
-
Jesteś
chora? – zatroszczył się Jim, sięgając do jej czoła, aby sprawdzić temperaturę.
Co dziwne, odsunęła się, machnąwszy ręką niedbale.
-
To
nic takiego – uśmiechnęła się.- Musiałam się przeziębić.
-
Chorowałaś
na goblinią wysypkę?
-
Nie,
ale na pewno się nie zarażę. Nikt obok mnie nie choruje. Ty jesteś odporny,
Jess też już chorowała. Jej chłopak teraz jest w skrzydle szpitalnym, ale ona
nawet nie może do niego podejść. Przesyła mu liściki przez panią Applebloom. Ja
cały czas myję ręce i uważam na siebie.
-
Nie
wiem co bym zrobił, jakbyś ty tam trafiła i nie widziałbym cię przez cały ten
czas kwarantanny.
Amber uśmiechnęła się słabo i oparła
głowę o jego ramię. Siedzieli tak chwilę, aż Jim zorientował się, że dziewczyna
usnęła. Otoczył ją ramieniem, zastanawiając się czy przypadkiem nie powinien
zaprowadzić jej do pielęgniarki. Uznał, że może faktycznie jest zmęczona, bo
była zaangażowana w wiele przygotowań przed wiosennym festiwalem. Ułożył ją na
podłodze, podkładając pod głowę swoją bluzę, a potem zniknął na parę minut.
Wrócił z kubkiem parującego kakao. Obudził Amber delikatnie. Wyglądała na
wystraszoną, nawet nie zorientowała się, że usnęła. Wypiła kakao, ale miała
jakąś dziwną minę. James czuł, że za mało ucieszyła się z takiej niespodzianki.
Wcześniej cieszyła się z byle czego, a dziś wyglądała na przygaszoną i jakby
nieobecną. Wieczorem odprowadził ją do jej pokoju wspólnego. Przed wejściem
spotkali przyjaciółkę Amber, Jess. Była to sympatyczna brunetka o okrągłej,
rumianej buzi i ładnych, skośnych oczach. Zwykle uśmiechała się radośnie i
bardzo głośno mówiła. Ale dziś wyglądała na złą.
-
Pielęgniarka
powiedziała, że Mark nie odpisał mi na list. Podobno cały dzień spał –
wyrzuciła z siebie z żalem. – Gdzie ty byłaś cały dzień? Nie mogłam cię znaleźć
od obiadu.
-
Byłam
zajęta w klubach…
Jess kiwnęła głową na znak, że rozumie.
James lubił ją, chociaż Amber nie dopuszczała go często do przyjaciółki.
Wydawało mu się, że nie powinna być zazdrosna, gdyż Jess miała już chłopaka i
nie interesowała się Jamesem. Mimo to rzadko ze sobą rozmawiali.
-
A
co ty taka blada, Berry?
-
Źle
się czuję… Położę się wcześniej. Pa!
To powiedziawszy, szybko wskoczyła w
dziurę za obrazem, nawet nie odwróciwszy się do Jamesa czy przyjaciółki. Jim i
Jess spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale chłopak machnął tylko ręką.
Dwa dni później Amber faktycznie
znalazła się w skrzydle szpitalnym, ale nie z powodu przeziębienia czy
przemęczenia, ale właśnie gobliniej wysypki. Spędziła tam trzy tygodnie, a gdy
wyszła, było już dawno po walentynkach. Jim spędził je z Carlem, ponuro sącząc
piwo kremowe i wpatrując się z nienawiścią w plecy Chrisa, który jakimś cudem
zdołał namówić jakąś dziewczynę na randkę. Amber na pocieszenie wysłała mu
liścik ze śmiesznym rysunkiem samej siebie i kilkoma słowami pocieszenia i
opisem tego, jak bardzo źle się czuje i jakiego koloru są teraz jej krostki.
Jim wiedział, że jeżeli były zielone, to była blisko końca choroby, bo potem
stawały się żółte i znikały.
W czasie gdy dziewczyna Jamesa była w
szpitalu, on sam cierpiał nie gorsze katusze na próbach przedstawienia. Molly
Weasley okazała się tak samo nadęta i władcza jak jej ojciec. Jim za każdym
razem kiedy przebywał w pomieszczeniu klubu, miał ochotę ją ogłuszyć i uciec na
piechotę do domu. Niestety kuzynka zdążyła już napisać list do jego matki, a
Ginny w odpowiedzi pozwoliła jej na pełną kontrolę nad swoim synem. Co tu
krótko mówić – Jim był załatwiony na cały rok. Doskonale wiedział, że po
festiwalu wszyscy znajomi nie dadzą mu żyć. Już mentalnie przygotowywał się na
zostanie pośmiewiskiem całej szkoły.
W chwili, gdy Molly właśnie na niego
wrzeszczała, bo nie chciał wygłosić wyjątkowo rzewnej i romantycznej kwestii,
rozległo się pukanie.
-
Wejść
– zawołała Molly.
-
Nie!
Muszę się najpierw rozebrać z tego durnego stroju! – krzykną Jim, siłując się z
białą koszulą z żabotem i obcisłymi spodniami.
Do sali wszedł markotny Chris. W rękach
miał naręcze ubrań.
-
Witam,
przyszedłem z klubu krawieckiego – powiedział bezbarwnie. – Mam dla was
kostiumy. – Podniósł głowę, spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się diabelsko.
– Niezłe wdzianko, pani Potter.
-
Zamknij
się, pawianie – syknął Jim, próbując zdjąć koszulę.
-
Grasz
królewnę śnieżkę?
-
Nie
– wtrąciła się Molly. – Gra księcia. Melody gra księżniczkę.
Wskazała na wysoką, bardzo ładą dziewczynę
o kruczoczarnych włosach i wielkich błękitnych oczach. Była idealną kandydatką
do tej roli, ale James panicznie się bał, że Amber go zabije, gdy zobaczy ich
razem na scenie. W końcowej scenie miał ją pocałować, albo chociaż udać, że to
robi, a to było równoznaczne z awanturą.
-
Noooo
z taką królewną, to i ja bym chciał zostać księciem.
-
Masz
kostiumy, które zamówiłyśmy? – zapytała z irytacją Melody, marszcząc z swój
idealnie prosty nos.
-
Mam
– westchnął Chris, wręczając im naręcze ubrań.
-
Miały
być o wiele wcześniej.
Thoper ponownie westchnął.
-
Przepraszamy,
że tak późno, ale jakaś banda idiotów zniszczyła całą naszą pracę i
zaczynaliśmy od nowa – wyrecytował bezbarwnie, tak jakby musiał się tego
nauczyć na pamięć i wiele razy już to mówił.
-
Mam
nadzieję, że ta banda idiotów dostała za swoje – powiedziała dumnie Molly,
spoglądając to na Jamesa, to na Chrisa.
Pokiwali pokornie głowami, chociaż tak
naprawdę nie mieli zamiaru rezygnować z kawałów. Zanim Thoper wyszedł z sali,
spojrzał ukradkiem na przyjaciela. Wymienili znaczące spojrzenia i uśmiechnęli
się.
Teraz z perspektywy roku, Jim widział
wiele rzeczy, których wtedy nawet nie spodziewał się zauważyć. Nie mógł
uwierzyć, że był taki ślepy, przegapił tak wiele znaków, które mogłyby mu pomóc
zażegnać katastrofę.
Wielkanoc minęła Jamesowi przyjemnie.
Leniwie wylegiwał się na kanapie, a ojciec chronił go przed matką, która
nalegała, aby powtarzał swój tekst do przedstawienia. Harry czuł się winny, że
nie wyperswadował żonie pomysłu, że Jamesowi dobrze zrobi takie odchamianie się
teatrem.
Jim martwił się trochę występem, ale
bardziej przerażały go nadchodzące egzaminy, o których nie miał kiedy pomyśleć
podczas roku szkolnego. Był tak zajęty uciekaniem przed Molly, wymyślaniem
nowych kawałów, że posiadówki z Lily i Albusem były jedynymi momentami, kiedy
naprawdę siedział nad książkami i odrabiał zadania domowe. Jednak raz w
tygodniu to jednak było za mało. Zaczął zbierać szlabany i kary za opuszczanie
się w nauce i braki w wiedzy. Przed kompletną klapą uratował go Carl, który
zlitował się nad przyjacielem- kretynem i podarował mu swoje wszystkie notatki.
Dzięki temu Jim podreperował swój wizerunek w oczach nauczycieli i więcej
rozumiał na lekcjach. Nigdy nie był z tych najbardziej pilnych, więc już śladowe
ilości udziału Jamesa w lekcji odbierane były jako duże zaangażowanie.
Jedyną prawdziwą rozrywką i czasem
odpoczynku dla Jamesa były treningi quidditcha. Latanie na miotle było czymś,
co pozwalało mu zapomnieć o wszystkim co złe. Śmigał nad głowami swojej
drużyny, wykonując skomplikowane akrobacje. Poprawiało to jakoś wszystkim humor,
bo po zimowej epidemii nastroje w szkole były ponure. Gryfoni mieli dużo do
nadrobienia, gdyż dwójka ich ścigających musiała odsiedzieć w skrzydle
szpitalnym aż trzy tygodnie, więc zespół nie mógł trenować w komplecie.
Wszyscy czekali też na to, że rodzice
Jima pojawią się na festiwalu. Kapitan drużyny prawie zemdlała z emocji, gdy
dowiedziała się, że Ginny Potter chce wpaść na któryś z ich treningów. Jak się
potem okazało, miała ona nad łóżkiem naklejony plakat Harpii z Hollyhead i była
ich absolutną fanką. Jim obiecał jej, że załatwi autograf swojej mamy. Kilka
osób z drużyny nieśmiało zapytało też, czy mogłoby się przywitać z jego tatą.
James z rozbawieniem zorientował się, że ludzie, z którymi spędził całe swoje
życie, wzbudzają ogromną sensację.
Po
świętach Jim otrzymał odpowiedź na swoje zgłoszenie na obóz quidditcha.
Przyniosła ją podczas śniadania nieduża ruda sówka. James, nie mogąc opanować
emocji, rozerwał kopertę. Albus i Rose zaglądali mu przez ramię. Lily
także przebiegła od swojego stołu.
-
I co? - zapytała
niecierpliwie, szarpiąc brata za rękaw.
-
Dostałem się! -
wykrzykną James, triumfalnie wyrzucając pięść w górę. Lily i
Rose wydały z siebie jednocześnie pisk radości, klaszcząc w ręce.
-
Potter, też się
dostałeś? – zawołała Emerald Lennox z drugiego końca stołu, machając mu
identyczną kopertą.
Jim
wyciągnął szyję, aby zobaczyć czy Amber też już otworzyła swój list. Jednak nie
wyglądało na to. Siedziała pochylona nad książką i jedną ręką jadła płatki z
mlekiem. Jim podszedł do niej i poklepał po ramieniu. Ocknęła się, jakby
zapomniała, że jest w wielkiej sali. Spojrzała na niego nieprzytomnymi oczami,
a potem zauważyła kopertę w jego dłoni. Poderwała głowę, rozglądając się po
suficie, jakby wypatrując sowy dla siebie. Niestety, poczta właśnie się
skończyła i nawet najbardziej leniwe sowy zdążyły już wrócić do sowiarni.
-
Nie dostałaś? –
zapytał zdumiony James, rozglądając się po stole dookoła niej, jakby myśląc, że
może koperta upadła gdzieś tu.
-
N-nie – wyszeptała
Amber, robiąc smutną minę.
James
objął ją ramieniem na pocieszenie, ale ona pokręciła głową.
-
To nic takiego –
powiedziała dzielnie, uśmiechając się. – Spróbuję za rok. Teraz i tak mało
trenowałam przez tą chorobę… A do tego mama i tata potrzebują w wakacje pomocy
na farmie.
-
Na pewno za rok się
dostaniesz – powiedział pocieszająco Jim, całując ją w policzek. – Pojedziemy
razem i spędzimy super lato. Będziemy razem latać na miotłach i kąpać się w
jeziorze. Nareszcie zobaczę, jak wyglądasz w kostiumie.
Amber
zaśmiała się, trącając go w bok. Rozległ się dzwon wołający na lekcje. Amber
zerwała się, robiąc taką minę, jakby nagle przypomniała sobie o czymś niemiłym.
-
Będziesz miała ciężki
dzień? – zapytał Jim, idąc wraz z nią do drzwi.
-
Referat z zaklęć i
projekt z eliksirów – westchnęła, machając do Jess, która stała przy drzwiach i
czekała na nią. Nie chodziły do jednej klasy, Jess była o rok starsza, ale
zawsze lubiły spotykać się przed zajęciami na chwilkę rozmowy. Amber pożegnała
się z Jamesem i pomknęła do przyjaciółki, chociaż ta znowu wyglądała na
zdenerwowaną.
Dzień festiwali wreszcie nadszedł. Aż do
ostatniej chwili Jim był zagrożony szlabanem w tym samym czasie (niechcący ze
zmęczenia usnął podczas eliksirów, a jego kociołek spalił się prawie na proch i
zadymił całą salę), ale Molly i cały klub ubłagał profesora Adryka, aby
przełożył ukaranie Jamesa na następny tydzień.
Do zamku zjechało wielu gości, głównie
rodziny uczniów, ale także członkowie rady szkolnej oraz byli profesorowie.
James biegał od rana, zaaferowany i
przejęty swoim występem. Wiedział, że wyjdzie na durnia przed całą szkołą, ale
skoro już się z tym pogodził, to chciał to zrobić z klasą. Nigdzie nie widział
Amber, a jeszcze nie powiedział jej, że będzie wraz z Melody odgrywać scenę
miłosną. Oczywiście nie miał zamiaru jej pocałować, tylko udać, ale chciał
swoją dziewczynę ostrzec, żeby nie zrozumiała tego źle.
Rodzina Potterów przybyła koło południa
i przechadzała się wraz z Weasleyami między straganami i budkami ustawionymi na
błoniach. Każdy klub coś przygotował, do tego nauczyciele mieli własne stoiska,
gdzie odpowiadali na różne pytania zadawane głównie przez młodsze rodzeństwo
uczniów. Profesor Longbottom miał u siebie największy tłum. Gdy Jim go mijał,
nauczyciel właśnie pokazywał imponujący okaz mięsożernej rośliny o purpurowym
kolorze.
Amber była przy swojej budce wraz z
jakimś wysokim chłopakiem w okularach. Nie widziała go, do tego zanim zdążył
się przecisnąć przez tłum do niej, gdzieś zniknęła.
-
Gdzie
Amber Green? – zapytał chłopaka.
-
Hm…
- zastanowił się nieznajomy, rozglądając się dookoła.- Jeszcze przed chwilą tu
była. Berry! Może poszła gdzieś z Jess?
-
Ty
jesteś chłopakiem Jess?
-
Jestem, a może byłem.
Jesteśmy w stanie kłótni obecnie – wyjaśnił zdawkowo chłopak, wyraźnie się zmieszawszy. – Tak to
bywa, co nie?
Jim uśmiechnął się pocieszająco i
pobiegł dalej, tłumacząc, że przed pierwszą musi znaleźć Amber. Niestety nie
udało mu się jej dopaść przed przedstawieniem. Nagle naszła go myśl, że jego
dziewczyna już wie o temacie przedstawienia i jest wściekła, a to, że nie może
jej znaleźć, wynika z tego, że go unika.
W końcu musiał udać się do wielkiej
sali, gdzie odbywały się przedstawienia. Zniknęły stoły, a na ich miejscu
pojawiły się rzędy krzeseł, ustawionych w stronę sceny, która była tam gdzie zwykle
znajdowało się podium nauczycielskie. Okna zostały zasłonięte gobelinami ze
znakami domów. Dzięki temu, że scena była oświetlona, widoczna była nawet z
końcowych rzędów. Goście powoli zajmowali miejsca. Ludzie z klubu kulinarnego
przechadzali się między rzędami, rozdając przekąski takie jak popcorn w
kolorach szkoły, krakersy dyniowe czy też błyszczące w ciemności muffiny.
Wszystko to przygotowali sami, przy niewielkiej pomocy szkolnych skrzatów.
Dziewczęta siłą wcisnęły Jamesa w
kostium i kazały czekać w kulisach. Miał stamtąd dobry widok na widownię, ale
było ciemno, wiec nawet gdy mrużył oczy, nie mógł zobaczyć czy Amber przyszła
na przedstawienie.
Cała sala zamilkła, gdy światła
przyciemniły się i Melody weszła na scenę. Jim obserwując ją czuł, że trzęsą mu
się ręce. Gdy nadeszła jego chwila, wszedł w blask reflektorów, starając się
zachowywać tak, jakby bycie tu sprawiało mu wielką przyjemność.
Wbrew jego obawom wszystko poszło
gładko. Nikt nie zapomniał tekstu, chociaż gdy Jim pojawił się na scenie, jego
koledzy zaczęli gwizdać i wiwatować. W kulminacyjnej scenie, gdy James miał
pocałować Melody, pochylił się nad nią i przekręcił głowę potylicą do widowni.
-
Nie
waż się mnie całować, Potter – wysyczała mu w nos Melody, która miała udawać
martwą.
-
Ani
myślę. Śmierdzisz cebulą.
-
Mój
chłopak cię zabije, jak mnie dotkniesz.
Jim wyprostował się, a Melody teatralnie
otworzyła oczy i przetarła je pięściami. Widownia zaczęła wiwatować. James tego
nie widział, ale jego rodzice zaśmiewali się do łez, a Lily tak zaangażowała
się w historię, że się wzruszyła.
Po przedstawieniu miała nastąpić
kilkuminutowa przerwa na zmianę dekoracji. Jim wypadł z sali, chcąc wznowić
poszukiwania Amber. Jego uwagę przykuło zamieszanie w sali wejściowej. Grupka
ludzi otaczała kręgiem krzyczącego na kogoś profesora Adryka. Jim przepchał się
przez tłum, chcąc wyjść na błonia. Zerknął na centrum zbiegowiska, tylko z
ciekawości, ale to co zobaczył, sprawiło, że zatrzymał się tak gwałtownie,
jakby nagle przed nim wyrosła niewidzialna ściana.
Beta: Lina