poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział Dwudziesty Szósty - Historia Lily cz. 2

Przepraszam, że to tak długo trwało. Musiałam się pozbierać i naładować energię na pisanie. Od grudnia nic nie pisałam, bo nie miałam siły. Może to był art block a może lekkie artystyczne załamanie. Po prostu przestałam wierzyć w swoje umiejętności. 
Mam nadzieję, że długość tego rozdziału Was usatysfakcjonuje :) Następny już niebawem, to mogę obiecać. Jeżeli tak się nie stanie - zacznijcie mnie szukać, bo to będzie oznaczało, że mój straszny pan promotor mnie dopadł i torturuje. 
Pozdrawiam, 
Wasza Astal



To nie  było w stylu Lily, aby zamartwiać się czymś długo. Jej domeną nie było myślenie, a działanie. Postanowiła, że poobserwuje Amber i postara się znaleźć to, co mogłaby w niej polubić. To wydawało się być proste, acz genialne.
Już następnego dnia, gdy tylko ją zauważyła na korytarzu, ruszyła za nią. Miała w planie obserwować przez dłuższy czas. Była pewna, że znajdzie coś miłego w Amber i wtedy wszystkie jej uprzedzenia będą po prostu głupie.
Szła za dziewczyną, oczywiście w rozsądnej odległości. Kiedyś, gdy była młodsza, James uczył ją się skradać. W prawdzie zawsze trenowali na Albusie, który wiecznie był myślami poza ciałem, co czyniło go łatwym celem, ale raz udało jej się podejść ojca, a to był nie lada wyczyn.
Amber nie robiła nic podejrzanego. Czasami zatrzymywała się, aby z kimś się przywitać czy chwilę porozmawiać. Lily podążała za nią ale szybko zaczęła się nudzić. Jedyną interesującą rzeczą, jaką zauważyła, było to, że Amber naprawdę często zwraca uwagę chłopców. Wielu się z nią witało i prawie wszyscy, których mijała się za nią oglądali. To było niepokojące. Ich spojrzenia były jakby lepkie, pożądliwe. Nie podobało się to Lily, ale najwyraźniej Amber nie miała nic przeciwko. Uśmiechała się do wszystkich i była niczym epicentrum dobrego nastroju. Ci, których pozdrawiała, wyglądali potem, jakby zarazili się jej dobrym nastrojem.
W końcu doszła na czwarte piętro. Teraz jej krok zdecydowanie przyśpieszył. Zdawało się, że już bardzo chce być na miejscu. Lily skradając się za nią, dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sama. Po drugiej stronie korytarza siedziała przyczajona drobna dziewczyna w workowatej bluzie drużyny Slytherinu. Obserwowała ona bardzo uważnie Amber zza grubych okularów.
W tym momencie Lily uznała, że Amber była wyjątkowo nierozgarnięta, jeżeli nie zauważyła, że jest śledzona przez dwie osoby. Zupełnie nieświadoma niczego zatrzymała się przed drzwiami pustej klasy do zaklęć i zapukała. Po chwili uchyliły się one, a Amber wślizgnęła się do środka. Dziewczyna w okularach parsknęła ze złością i podniosła się. W tej samej chwili Lily uznała, że powinna już wracać. Poruszyła się i została zauważona.
-        Hej! – zawołała ślizgonka, zbiegając na piętro. – Ty, mała!
Dopadła Lily i złapała ją za rękę. Z bliska wyglądała dość groźnie, choć była niewiele wyższa od Lily. Miała nienaturalnie powiększone przez okulary oczy i strasznie splątane włosy.
-        Kim jesteś?
-        Ja… ja… Lily… Lily P-Potter.
-        Potter? – zapytała zaskoczona ślizgonka, zamierając z miejscu i rozluźniając uścisk. – Tak jak James Potter?
-        To mój brat.
Dziewczyna zrobiła krok w tył i zmierzyła Lily uważnym spojrzeniem. Intensywnie się nad  czymś zastanawiała, drapiąc się po policzku. Miała niezbyt czyste i krzywo obcięte paznokcie.
-        Przydasz mi się. Ta krowa zaczęła coś podejrzewać ostatnio… A ja po prostu muszę, muszę dowieść, że ona nie jest takim aniołem, na jakiego pozuje.
-        Em… ale kim ty jesteś?
-        Ach! Nie przedstawiłam się. No tak, to mi się czasem zdarza. Jestem Amethyst Lennox.
Lekko zszokowana Lily uścisnęła jej dłoń.
-        Dlaczego śledzisz Amber?
-        To moja kuzynka. Nie cierpię jej. Mama zawsze mówi, że powinnam być taka jak ona… Ale ja wiem, że to tylko poza Berry. Bardzo zależy mi na tym, żeby odkryć co ona robi.
-        Pomogę ci! – zawołała nagle Lily, łapiąc Amethyst za rękę.
-        Podoba mi się twój entuzjazm, młoda Lily!
Był to początek bardzo dziwnej przyjaźni. Obie dziewczyny zachowywały się niczym tajni agenci, porozumiewając się na korytarzach za pomocą wieloznacznych spojrzeń i gestów. Musiały ukrywać przed wszystkimi, że się kolegują. Lily doskonale wiedziała, że James wpadłby w szał, gdyby się dowiedział, bo już dawno zabronił się jej kolegować z „potworem ze Slytherinu”. Bardzo zdziwiło jego siostrę to, że tym potworem była drobna dziewczyna. On przez wiele tygodni nie mógł przeboleć, że go ugryzła. Owszem, bardziej bolała go urażona duma niż to, ale prawdą było, że zapałał nienawiścią do Amethyst tamtego dnia i uważał ją za swojego arcywroga.
Mimo połączonych sił dziewcząt Amber udawało się ukrywać przed nimi swój seret. Wymykała się prawie co wieczór ze swojego pokoju wspólnego, ale nigdy nie udało się ani Lily, ani Amethyst jej przyłapać na tym, o co ją podejrzewały. Śledzenie jej utrudniał fakt, że ślizgonka była intensywnie obserwowana przez nauczycieli. Okazało się, że była znana z różnego typu awantur, nawet tych z pobiciem, i trudno było jej się ruszyć z pokoju wspólnego slytherinu nie wzbudzając podejrzeń. Lily też nie miała różowo – Mneme zaczynała coś podejrzewać i za wszelką cenę starała się odwieść przyjaciółkę od tego co robiła. Wszędzie za nią chodziła, nie przestając mówić, jak to nie powinno się oceniać ludzi po pozorach i wyciągać wniosków na podstawie tylko niepewnych podejrzeń. Aby ją zgubić, Lily czasami trzymała się z bliźniakami, ale to też było złym pomysłem, bo mimo, iż odstraszali Mnene, to ściągali na nią uwagę innych. Zawsze głośno gadali o niestworzonych rzeczach, gestykulując tak żywo, że cudem nie wybijali sobie nawzajem zębów.
W taką właśnie sytuację Lily się wmanewrowała, decydując się pewnego dnia na spędzenie czasu z bliźniakami w bibliotece. Nie mogła się z nimi ani uczyć, ani obmyślać nowego planu przyłapania Amber, bo Lorcan i Lysander zachowywali się niczym wariaci, kłócąc się o to czy chrapak krętonogi naprawdę ma pokręcone nogi, czy to tylko nazwa.
-        Bzdura, mój szanowny bracie! – zawołał Lorcan, waląc pięścią w stół. Uwielbiał zachowywać się tak, jakby był średniowiecznym szlachcicem.
-        Zarzucasz mi łgarstwo? – odwrzasnął Lysander, a wszyscy obecni w bibliotece syknęli, aby zachowywali się ciszej.
-        Otóż to!
Lily westchnęła ciężko, kładąc głowę na stole. Już trzy razy próbowała uciec, ale za każdym razem któryś z bliźniaków ją łapał i usadzał, nakazując, iż musi być ich sędzią w tym sporze.
-        Potrzebujesz pomocy? – usłyszała za sobą znajomy głos. Zerknęła przez ramię i ujrzała Fawn – jedną z dziewcząt z jej klasy.
-        Bardzo – jęknęła Lily, pocierając twarz dłońmi.
Fawn uśmiechnęła się i przysunęła sobie krzesło, a potem zasiadła na nim z gracją. Ułożyła elegancko ręce na blacie stołu a potem odchrząknęła cichutko. Bliźniacy zamarli, spoglądając na nią tak, jakby pierwszy raz w życiu ją widzieli.
-        Bardzo interesuje mnie temat, o którym właśnie dyskutujecie – powiedziała z promiennym uśmiechem. – Czy moglibyście wyjaśnić mi więcej, na temat tego stworzenia?
Chłopcy ochoczo przystąpili to wprowadzania Fawn w temat, wykrzykując jeden przez drugiego i wymachując kończynami dziko. Dziewczyna patrzyła na nich ze spokojem, kiwając głową i nadal się uśmiechając.
-        Jesteś pewna, że to przeżyjesz? – szepnęła Lily, nachylając się do koleżanki.
-        Dam radę – odparła Fawn, kątem ust. – Uciekaj.
Lily wymknęła się z biblioteki i ruszyła na poszukiwania. Po Amber nie było nigdzie śladu, jednak szybko znalazła jakiegoś członka swojej rodziny, w końcu to nie było trudne, kiedy było ich w zamku tak wiele. Na końcu korytarza zauważyła Albusa. Wyglądał tak, jakby chciał bardzo, aby nikt nie zwracał na niego uwagi. Rozglądał się uważnie dookoła. Gdyby Lily nie wykazała się refleksem, to zobaczyłby ją. Jednak zdążyła się schować za jedną ze zbroi, stojących pod ścianą.
-        Teraz cię mam – szepnęła do siebie Lily, ruszając za bratem.
Wymagało to od niej nie lada umiejętności. Skradała się, chowała, a raz nawet przeczołgała się przez korytarz, tylko po to aby nie zobaczył jej brat.
-        Lily! – usłyszała swoje imię i prawie, krzyknęła zaskoczona.
-        Ciiiiiicho!
Amethyst kucnęła przy niej z poważną miną.
-        Co ty robisz?
-        Nie pokazuj się. Śledzę mojego brata. Muszę wiedzieć gdzie on chodzi.
-        Szukałam cię. Spóźniłaś się na spotkanie.
-        Coś mnie zatrzymało. Czemu nie obserwujesz Amber?
-        Przechodzimy w stan spoczynku – szepnęła Amethyst, skradając się za Lily. – Ta kretynka dostała gobliniej wysypki. Pewnie zaraziła się od kogoś.
-        Mój brat już to przechodził w dzieciństwie…
-        Tak myślałam – uśmiechnęła się triumfalnie ślizgonka. – Patrz, twój brat schodzi w dół.
-        Za nim!
Dotarły aż do podziemi, gdzie znajdowało się wejście do kuchni. Lily już raz widziała Albusa tu. Tak, jak wcześniej, teraz zniknął za drzwiami obok obrazu przedstawiającego misę z owocami.
-        Patrz, tam jest kartka przypięta – ucieszyła się Amethyst i podeszła bliżej na palcach. – Hmmm…
-        Czy to jakiś klub? – zdumiała się Lily, zaglądając jej przez ramię. Zza drzwi usłyszały podniesione głosy i czyjeś kroki.
Nie bardzo wiedząc co powinny zrobić, rzuciły się do ucieczki. Gdy dopadły do zakrętu korytarza na szczycie schodów, drzwi otworzyły się i stanęła w nich pulchna dziewczyna w białym fartuchu. Lily i Amethyst zerkały zza rogu.
-        Wydaje mi się, że słyszałam czyjeś głosy – powiedziała dziewczyna, wycierając ręce w fartuch.
-        Musiało ci się zdawać – odparł ktoś z wnętrza pomieszczenia.- Chodź, Elli. Musisz mi pomóc z tą szprycą.
Drzwi się zamknęły a Lily i Amethyst spojrzały po sobie.
-        Szpryca?  Fartuch? Kolejna sprawa do rozwiązania – zadecydowała Lily poważnym tonem, a jej wspólniczka zasalutowała niczym żołnierz otrzymujący rozkaz.


Dzień festiwalu był chyba najbardziej pechowym dla Amethyst w całym jej dotychczasowym życiu. Nie tylko wyszła na wariatkę przed całą szkołą (to akurat zdarzało jej się dość często), ale wszyscy świadkowie zdarzenia uznali ją za potwora, gdy zaatakowała kuzynkę przy połowie szkoły, no i bardzo przeskrobała sobie u profesora Adryka.
Lily nie mogła nic zrobić, widząc koleżankę w kłopotach. Stała na schodach i przyglądała się całemu zajściu z góry. Widziała jak kuzynki zaczęły się kłócić. Dobrze wiedziała o co poszło. Amethyst postanowiła doprowadzić do konfrontacji i wyznać kuzynce, że zna jej sekret, chociaż tak naprawdę nie miała żadnych dowodów. Ten fakt był dla Amethyst tak denerwujący, że nie mogła już wytrzymać. Za każdym razem, gdy widziała kuzynkę, chciała ją uderzyć. Niestety Amber miała już na taką okazję przygotowany plan. Zaczęła krzyczeć i płakać, a potem popchnęła Amethyst, której zupełnie puściły nerwy i rzuciła się na nią. Zaczęły się szarpać i nagle pojawił się wicedyrektor. Amber zaczęła płakać jeszcze głośniej. Ludzie zaczęli zatrzymywać się obok nich i przyglądać całej tej scenie. Lily chciała zbiec na dół i obronić koleżankę, jako naoczny świadek całego zajścia, ale nie mogła się dostać do centrum awantury. Była za mała, aby przepchnąć się przez tłum. Parę razy kros ją potrącił, a ktoś inny nadepnął jej na stopę. Z pomocą przyszedł jej Albus, który złapał ją za rękę i zaprowadził z powrotem na schody.
-        Rety, ale awantura – westchnął, rozcierając sobie stopę. – Ta siostra Emerald naprawdę jest szalona.
-        Wcale nie jest!
-        Lily? Nie widziałaś co zrobiła Amber? Prawie ją podrapała.
-        Amethyst nie jest szalona. Wszyscy jesteście zaślepieni! – to powiedziawszy wyrwała się bratu i pobiegła w stronę, gdzie zniknęła Amethyst.
Długo błądziła po zamku, szukając ślizgonki. W okolicach skrzydła szpitalnego usłyszała znajome głosy. Rose kłóciła się z jakimś chłopakiem o coś zażarcie. Lily przystanęła i nastawiła uszu.
-        Zostaw mnie Malfoy! Dam sobie radę!
-        Złamiesz sobie tak nos. Daj, ja to naprawę.
-        Nie musisz tego naprawiać.  Mój policzek nie jest zepsuty. Umiem się obchodzić z moją własną różdżką.
-        Do jasnej cholery, głupia babo! – nie wytrzymał Scorpius, wyciągając swoją różdżkę. – Nie będziemy czekać na pielęgniarkę. Ja mogę to uleczyć.
-        Zostaw to! Ała!
-        No widzisz? Dźgnęłaś się w nos. O cholera!
Lily zerknęła na nich, rozbawiona. Oboje miotali się w panice, machając różdżkami. Policzek Rose krwawił co raz bardziej i cały przód jej bluzki był już poplamiony. Scorpius był tak blady, że było pewnie kwestią czasu, żeby zemdlał. Bardzo się starł panować nad sytuacją, ale mając przy sobie ranną Rose to wcale nie było proste.
Lily strasznie chciało się na ich widok śmiać, ale powstrzymała się i ruszyła dalej. Tu nie musiała nikomu pomagać, wierzyła, że oni jakoś opanują się i dadzą sobie radę.
Znalazła Amethyst na wierzy astronomicznej. Siedziała skulona między blankami i pociągała głośno nosem. Widać było, że płakała.
-        Na twoim miejscu też bym się tu schowała – odezwała się Lily, uśmiechając się trochę sztucznie. Bardzo chciała pocieszyć koleżankę. – Adryk grasuje w zamku.
-        Jak to jest, że tak bardzo różnię się od swojej rodziny? – zapytała Amethyst, ocierając rękawem policzki. Wiatr rozwiewał jej włosy, raz po raz odsłaniając piegowatą buzię. Lily przemknęła przez głowę myśl, że nigdy nie widziała ślizgonki bez tych grubych okularów, które deformowały jej oczy.
-        Ja też jestem trochę od nich inna…
-        Ale ty masz braci. Musisz się od nich różnić. Ja nigdy się z dziewczynami z mojej rodziny nie umiałam dogadywać.
-        Emerald wyglądała na przejętą.
-        Ale i tak broniła Amber…. Idź do zamku, bo cię przewieje – poradziła Amethyst, wychylając się, aby popatrzeć na kolorowe stoiska na błoniach.
-        A ty?
-        Ja… ja tu jeszcze posiedzę. Idź.
Lily wycofała się, orientując się, że koleżanka chce być sama. Zanim zeszła na dół, jeszcze raz spojrzała na Amethyst. Ślizgonka właśnie usiłowała wyczyścić chusteczkę do nosa różdżką, ale z marnym skutkiem.


Rok szkolny dobiegał końca. Lily miała średni humor, gdyż dowiedziała się, że Amethyst słono zapłaciła za awanturę w dzień festiwalu. Do końca czerwca miała szlaban u wicedyrektora. Do tego, obecni wtedy w zamku jej rodzice, strasznie na nią nakrzyczeli. Mało się teraz widywały, a do tego Lily była zmuszona słuchać tyrad jej brata na temat jaką to okropną rodzinę ma biedna Amber.
Na szczęście letnie wakacje udało jej się spędzić bez brata i jego dziewczyny. James wybył na cały miesiąc na obóz treningowy. Bez niego było w domu o wiele ciszej i wszyscy mieli jakoś dużo wolnego czasu. Lily nudziła się jak mops. Albus nie był zbyt dobrym towarzyszem zabaw wakacyjnych, bo większość czasu spędzał w swoim pokoju, albo siedział z mamą w kuchni. Zadania domowe odrobiła już w pierwszych dwóch tygodniach lata i teraz zastanawiała się co powinna robić. Dużo czasu spędzała na dachu domu, gdzie zrobiła sobie z koców i poduszek coś w rodzaju gniazdka. Harry pomógł jej je zabezpieczyć czarami przed ewentualnym deszczem. Z góry mogła obserwować całą okolicę, a wieczorami obserwować gwiazdy. Kolejnym plusem było to, że z tego miejsc słyszała większość rozmów różnych członków jej rodziny – na przykład ojca i wujka Rona, którzy siedzieli w ogrodzie, albo mamy i cioci Hermiony, plotkujących przy furtce.
W połowie lata Albus podjął męską decyzję i zdecydował się pojechać z Rose i Darcy na kilka dni nad jezioro. Rodzina Darcy miała tam dom letniskowy. Albus nienawidził wody i łódek, ale nie chciał tego mówić ani kuzynce, ani koleżance. Zgrywał twardziela, bo bał się, że obie go wyśmieją.
Lily została w domu sama. Rodzice nie mieli z co z nią zrobić, gdy oboje wychodzili do pracy. Bardzo często była podrzucana do różnych ciotek i babci. Nigdy nie zostawiano jej samej, zbyt bardzo rodzice bali się, że po powrocie zostaną dom w gruzach.


-        Lily!
Dziewczynka otworzyła gwałtownie oczy i usiadła na łóżku. Ojciec stał na nią z niewyraźną miną.
-        Ssso? – wymruczała sennie, zerkając na zegar. Wskazywał siódmą rano.
-        Kochanie musisz iść ze mną do pracy.
-        Ale miałeś mieć dzień wolny.
-        Tylko na trochę – obiecał Harry, ściągając z niej kołdrę. – Ubierz się. Zrobię ci kanapki.
-        Ale ja nie chcę! Mieliśmy dziś iść na wycieczkę…
Harry zrobił smutną minę. W ręce trzymał zmiętą kartkę. Sowa z ministerstwa musiała przylecieć dosłownie przed chwilą.
-        Tylko do dwunastej – spróbował jeszcze raz. – Potem zabiorę cię na zakupy do Londynu. Spędzimy całe popołudnie tam. Co ty na to?
-        Pójdziemy do Harrods? – zapytała Lily z błyskiem w oku. Była wielką fanką mugolskich domów handlowych, kochała kupować tam ubrania. Harry znał wszystkie jej słabostki i wiedział jak ją skusić, aby z nim poszła. Gdy wymieniła nazwę największego sklepu w Londynie, już wiedział, że jest kupiona.
-        Gdzie tylko chcesz!
Wyskoczyła z łóżka i zaczęła się szykować w pośpiechu. Ojciec w tym czasie robił im śniadanie. Po godzinie byli już na miejscu. Wszyscy w ministerstwie pozdrawiali ich z daleka. Kilka osób nawet zatrzymało się, aby chwilę porozmawiać z Harrym i wyrazić swój zachwyt, że Lily już jest taka duża. Gdy dotarli do kwatery aurorów entuzjazm Lily wyraźnie spadł. Tu nikt nie zwracał na nią uwagi. Ojciec posadził ją w swoim biurze, dał kubeczek jogurtu i paczkę chipsów a potem zniknął gdzieś na całą godzinę.
-        Szefie… - do gabinetu wpadł przystojny blondyn z krzywo zapiętą pod szyją szatą. Lily aż podskoczyła i zakrztusiła się jogurtem.
Czarodziej zamarł na widok małej rudej dziewczynki na miejscu swojego przełożonego.
-        Taty nie ma – poinformowała go uczynnie Lily, odkładając na stół jakiś raport, który próbowała przeczytać, ale nic z niego nie rozumiała.
-        Taty?
-        Ty jesteś Brad, prawda? Chodzisz z siostrą Mneme?
-        Co? Kim ty jesteś dziecko?
-        Czy jeżeli mój tata jest twoim szefem, a go nie ma, to ja teraz jestem twoim szefem? W końcu jest moim tatą.
Brad wytrzeszczył na nią oczy. Miał strasznie głupią minę. Dopiero po chwili doszło do niego co paplała Lily i zorientował się, że ma do czynienia z dzieckiem Harry’ego. Rozejrzał się bezradnie po biurze, ale nikogo poza Lily w nim nie było. Vasiliki dziś miała wolne i to on miał się zajmować całą robotą papierową aurorów.
-        Ooook… Ja muszę znaleźć twojego… tatę… a ty tu sobie siedź, dziewczynko. Nigdzie się stąd nie ruszaj!
Zniknął za drzwiami, a Lily prychnęła pogardliwie. Nie lubiła, gdy ktoś mówił do niej jak do małego dziecka. Odkąd poszła do Hogwartu uważała się za bardzo dorosłą. Momentalnie poczuła ochotę ruszyć na przechadzkę po ministerstwie. Porzuciła niedojedzone chipsy i wyszła z gabinetu ojca. Na korytarzu i w przejściach między boksami aurorów kręciło się wiele osób. Wszyscy wyglądali na bardzo zaabsorbowanych swoimi sprawami. Z początku nikt nie zwracał na nią uwagi. W końcu ona także umiała prawie zawodowo się przemykać i pozostawać niezauważona. Z jednego z boksów usłyszała podniesione głosy. Podeszła bliżej, zaciekawiona tematem dyskusji.
-        Nie możesz tego tak załatwiać, Lawrenc! – złościła się wysoka czarownica, wymachując kawałkiem pergaminu przed nosem piegowatego młodzieńca, który wyglądał na niewzruszonego.
-        Przecież napisałem raport. Czego się czepiasz?
-        Po pierwsze! Nie tak mówi się do swojego przełożonego! A po drugie, nie wolno nazywać istot magicznych własnymi nazwami! Jak ja mam to dać panu Potterowi?!
Lily ruszyła dalej, po kolei zaglądając do każdego boksu. W jednym młody auror, zarzuciwszy nogi na biurko drzemał w najlepsze, a nad jego głową krążyło kilka samolocików. Dalej drobna czarownica o bardzo długich włosach koloru blond, podkręcała rzęsy różdżką, a nieduże lusterko lewitowało przed jej twarzą. W kolejnej stał Harry i jeszcze kilku poważnie wyglądających mężczyzn i rozmawiali o czymś ściszonymi głosami.
-        Harry, chłopcze… - westchnął jedyny czarodziej, który nie miał na sobie szaty aurora. – Nadal nic?
-        Niestety nic… Nie mam żadnych wiadomości dotyczących śledztwa. Tak jakby ktoś przewidywał wszystkie nasze ruchy. Gdy docieramy na miejsce aktywności, trop jest już zimny.
W głosie ojca Lily słyszała złość i bezsilność. To było coś nowego, bo do tej pory wydawało się, że jest on najbardziej pewną siebie osobą na świecie. Zawsze znał odpowiedzi na jej pytania i nigdy się nie wahał. Dlatego córka widziała go niczym super bohatera. Zmartwiła się jego bezradnością. Wychyliła się zza ścianki boksu i ujrzała ojca pochylonego nad stołem, na którym leżała jakaś wielka mapa – cała pokreślona i popisana. Wpatrywał się w nią intensywnie, tak jakby miał nadzieję, że coś się nagle na niej pojawi.
Lily przemknęła na drugą stronę wejścia i ruszyła dalej. Źle się czuła widząc tatę w takim złym nastroju.
-        Dziewczynko! – Brad złapał ją za rękę. – Nie wolno ci tu chodzić! Pan Potter… to znaczy twój tata kazał mi się tobą zająć.
Zawlókł Lily do gabinetu Harry’ego i usadził ponownie za biurkiem. W objęciach ściskał jakieś papiery i wyglądał na bardzo niezadowolonego, że przydzielono mu rolę niańki.
-        Słuchaj mała – zaczął uśmiechając się sztucznie.- Muszę wyjść, bo mimo, że twój tata dał mi rozkaz, abym się tobą opiekował, to jednak nie odwołał mnie ze stanowiska sekretarki całej kwatery… więc muszę wyjść. I bardzo cię proszę, naprawdę bardzo. Siedź tu grzecznie.
-        Mogę iść z tobą?
-        Nie.
-        A może chociaż powiesz mi czym się zajmujesz?
-        Nie.
-        A co to znaczy dekapitacja?
Brad wytrzeszczył na nią oczy, zamierając z półotwartymi oczami.
-        Gdzie to przeczytałaś?
Lily wskazała jeden z raportów, leżących na biurku. Brad westchnął, zebrał wszystkie teczki, a potem wcisnął do jednej z szuflad biurka stojącego po oknem.
-        Tak jak mówiłem – podjął po chwili, gdy już uporał się z problemem. – Siedź tu, to oboje nie będziemy mieć kłopotów.
Gdy Brad wyszedł Lily znowu zaczęła się nudzić. Nigdy tak naprawdę nie przyjmowała rozkazów od ludzi spoza swojej rodziny, jeżeli nie byli nauczycielami. Po dwudziestu minutach absolutnej nudy, podkradła się do drzwi i wyjrzała przez szparę. W boksach było cicho. Lily zdecydowała się na ucieczkę. Za bardzo korciła ją główna kwatera aurorów, aby siedzieć w miejscu. Rozejrzała się bardzo uważnie, czy Brad się nie zbliża, ale gdy zorientowała się, nikogo nie ma na korytarzu, wznowiła swoją wycieczkę.
Już wcześniej jej uwagę przyciągnęły drzwi za boksami. Co chwila ktoś tam wchodził, nie domykając drzwi, więc uznała, że ona też może zajrzeć.
Pomieszczenie za drzwiami było wielkości sali gimnastycznej. Miało zupełnie czarne ściany a także ciemną podłogę. Z sufitu zwieszały się długie liny, różnego rodzaju drążki do podciągania i obręcze. Pod ścianami stały równoważnie, drabinki i różne dziwne sprzęty o nieznanym dziewczynce przeznaczeniu. Na środku pomieszczenia stało z dwadzieścia osób – ustawionych w parach naprzeciw siebie. Ćwiczyli zaklęcia, rzucając na siebie je nawzajem. Niektórzy korzystali urządzeń – przeskakiwali przez nie, maszerowali po równoważni albo wchodzili po linach. Lily patrzyła na to urzeczona. Przestąpiła bezwiednie przez próg, aby lepiej przyjrzeć się młodym czarodziejom. Niektórzy wyglądali na osiemnaście lat, być może byli to kandydaci na aurorów.
-        Ej mała! Co ty tu robisz? – usłyszała za sobą Lily. – Kto tu przyprowadził dzieciaka?
Rosły czarodziej stał za nią i podpierając się pięściami pod boki, patrzył na nią srogo. W poprzek jego twarzy ciągnęła się ciemna, błyszcząca blizna, jakby po oparzeniu. Sięgała od ucha aż do kącika ust.
-        Ja… ja… tylko… - wyjąkała Lily, przestraszona wyglądem czarodzieja.
-        Tu nie wolno wchodzić! Zjeżdżaj!
Sięgnął, aby złapać Lily za fraki, ale dziewczynka zwinnie odskoczyła w bok i czmychnęła między sprzęt treningowy. Kandydaci na aurorów ryknęli śmiechem, przerwawszy trening. Czarodziej rozzłościł się jeszcze bardziej i ruszył za dziewczynką. Koledzy z rozbawieniem dopingowali go.
-        Dawaj Crowdley! – wołali, dusząc się ze śmiechu.
-        Złap dzieciaka!
Przerażona Lily wspięła się na równoważnię i pomknęła po niej z niezwykłą lekkością. Młodzi aurorzy nie kryli podziwu. Zachęcona ich entuzjazmem Lily, zeskoczyła z równoważni na linę i rozhuśtawszy się skoczyła na materac. Nie udało jej się w prawdzie salto, które zawsze chciała zrobić i gruchnęła ciężko, nakrywając się nogami. Mimo to, otrzymała owacje od obserwatorów.
-        Niezła jesteś, mała – powiedział Crowdley, pochylając się na nią. Jego oszpecona twarz wykrzywiała się w trochę przerażającym uśmiechu. – Ale i tak tu nie wolno się bawić dzieciom.
-        Dziewczynko! – Brad wpadł do stali treningowej, dzierżąc wielki stos teczek i rolek pergaminów.
-        Brad to twój dzieciak? – zapytała ze złośliwym uśmiechem jedna z czarownic.
Bradley prychnął pogardliwie.
-        On jest dziś moją niańką – wypaliła Lily, a reszta ryknęła śmiechem.
-        Cicho siedź, ty mała żmijko – syknął Brad, poprawiając ułożenie wszystkiego co miał w ramionach. – Dlatego nie cierpię dzieci.
-        Zabierz dzieciaka do mamy, Brad – polecił Crowdley.
-        Przyszłam z tatą – oświadczyła Lily, gramoląc się z kolan.
-        Och naprawdę? A kto jest twoim tatą?
-        Ja!
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, na których progu stał rozgniewany Harry. Młodzi aurorzy zasalutowali mu, wyprężając się jak struny, a ci starsi kiwnęli głowami z szacunkiem. Bradley westchnął, robiąc nieszczęśliwą minę.
-        Lily miałaś się nie ruszać z mojego biura – westchnął Harry, podchodząc do nich i zaplatając ręce na piersi. – Bradley? Miałeś jej pilnować.
Brad zaczął coś mamrotać o robocie papierkowej i ganianiu po piętrach od rana a także o nieobecności Vasiliki i tym, że on tak naprawdę nie powinien być się nikim opiekować, bo nie ma tego w kontrakcie.
-        Miałam siedzieć w ministerstwie do południa – prychnęła Lily, zadzierając nos i robiąc obrażoną minę. – Już jest pierwsza a my nadal nie jesteśmy na zakupach.

-        Rośnie ci niezły zastępca, co Potter? – zaśmiał się tubalnie Crowdley, klepiąc Harry’ego po plecach.