Przepraszam, że to tak długo trwało. Musiałam się pozbierać i naładować energię na pisanie. Od grudnia nic nie pisałam, bo nie miałam siły. Może to był art block a może lekkie artystyczne załamanie. Po prostu przestałam wierzyć w swoje umiejętności.
Mam nadzieję, że długość tego rozdziału Was usatysfakcjonuje :) Następny już niebawem, to mogę obiecać. Jeżeli tak się nie stanie - zacznijcie mnie szukać, bo to będzie oznaczało, że mój straszny pan promotor mnie dopadł i torturuje.
Pozdrawiam,
Wasza Astal
To nie
było w stylu Lily, aby zamartwiać się czymś długo. Jej domeną nie było
myślenie, a działanie. Postanowiła, że poobserwuje Amber i postara się znaleźć
to, co mogłaby w niej polubić. To wydawało się być proste, acz genialne.
Już następnego dnia, gdy tylko ją
zauważyła na korytarzu, ruszyła za nią. Miała w planie obserwować przez dłuższy
czas. Była pewna, że znajdzie coś miłego w Amber i wtedy wszystkie jej
uprzedzenia będą po prostu głupie.
Szła za dziewczyną, oczywiście w
rozsądnej odległości. Kiedyś, gdy była młodsza, James uczył ją się skradać. W
prawdzie zawsze trenowali na Albusie, który wiecznie był myślami poza ciałem,
co czyniło go łatwym celem, ale raz udało jej się podejść ojca, a to był nie
lada wyczyn.
Amber nie robiła nic podejrzanego.
Czasami zatrzymywała się, aby z kimś się przywitać czy chwilę porozmawiać. Lily
podążała za nią ale szybko zaczęła się nudzić. Jedyną interesującą rzeczą, jaką
zauważyła, było to, że Amber naprawdę często zwraca uwagę chłopców. Wielu się z
nią witało i prawie wszyscy, których mijała się za nią oglądali. To było
niepokojące. Ich spojrzenia były jakby lepkie, pożądliwe. Nie podobało się to
Lily, ale najwyraźniej Amber nie miała nic przeciwko. Uśmiechała się do
wszystkich i była niczym epicentrum dobrego nastroju. Ci, których pozdrawiała,
wyglądali potem, jakby zarazili się jej dobrym nastrojem.
W końcu doszła na czwarte piętro. Teraz
jej krok zdecydowanie przyśpieszył. Zdawało się, że już bardzo chce być na
miejscu. Lily skradając się za nią, dopiero po chwili zauważyła, że nie jest
sama. Po drugiej stronie korytarza siedziała przyczajona drobna dziewczyna w
workowatej bluzie drużyny Slytherinu. Obserwowała ona bardzo uważnie Amber zza
grubych okularów.
W tym momencie Lily uznała, że Amber
była wyjątkowo nierozgarnięta, jeżeli nie zauważyła, że jest śledzona przez
dwie osoby. Zupełnie nieświadoma niczego zatrzymała się przed drzwiami pustej
klasy do zaklęć i zapukała. Po chwili uchyliły się one, a Amber wślizgnęła się
do środka. Dziewczyna w okularach parsknęła ze złością i podniosła się. W tej
samej chwili Lily uznała, że powinna już wracać. Poruszyła się i została
zauważona.
-
Hej!
– zawołała ślizgonka, zbiegając na piętro. – Ty, mała!
Dopadła Lily i złapała ją za rękę. Z
bliska wyglądała dość groźnie, choć była niewiele wyższa od Lily. Miała
nienaturalnie powiększone przez okulary oczy i strasznie splątane włosy.
-
Kim
jesteś?
-
Ja…
ja… Lily… Lily P-Potter.
-
Potter?
– zapytała zaskoczona ślizgonka, zamierając z miejscu i rozluźniając uścisk. –
Tak jak James Potter?
-
To
mój brat.
Dziewczyna zrobiła krok w tył i
zmierzyła Lily uważnym spojrzeniem. Intensywnie się nad czymś zastanawiała, drapiąc się po policzku.
Miała niezbyt czyste i krzywo obcięte paznokcie.
-
Przydasz
mi się. Ta krowa zaczęła coś podejrzewać ostatnio… A ja po prostu muszę, muszę
dowieść, że ona nie jest takim aniołem, na jakiego pozuje.
-
Em…
ale kim ty jesteś?
-
Ach!
Nie przedstawiłam się. No tak, to mi się czasem zdarza. Jestem Amethyst Lennox.
Lekko zszokowana Lily uścisnęła jej
dłoń.
-
Dlaczego
śledzisz Amber?
-
To
moja kuzynka. Nie cierpię jej. Mama zawsze mówi, że powinnam być taka jak ona…
Ale ja wiem, że to tylko poza Berry. Bardzo zależy mi na tym, żeby odkryć co
ona robi.
-
Pomogę
ci! – zawołała nagle Lily, łapiąc Amethyst za rękę.
-
Podoba
mi się twój entuzjazm, młoda Lily!
Był to początek bardzo dziwnej
przyjaźni. Obie dziewczyny zachowywały się niczym tajni agenci, porozumiewając
się na korytarzach za pomocą wieloznacznych spojrzeń i gestów. Musiały ukrywać
przed wszystkimi, że się kolegują. Lily doskonale wiedziała, że James wpadłby w
szał, gdyby się dowiedział, bo już dawno zabronił się jej kolegować z „potworem
ze Slytherinu”. Bardzo zdziwiło jego siostrę to, że tym potworem była drobna
dziewczyna. On przez wiele tygodni nie mógł przeboleć, że go ugryzła. Owszem,
bardziej bolała go urażona duma niż to, ale prawdą było, że zapałał nienawiścią
do Amethyst tamtego dnia i uważał ją za swojego arcywroga.
Mimo połączonych sił dziewcząt Amber
udawało się ukrywać przed nimi swój seret. Wymykała się prawie co wieczór ze
swojego pokoju wspólnego, ale nigdy nie udało się ani Lily, ani Amethyst jej
przyłapać na tym, o co ją podejrzewały. Śledzenie jej utrudniał fakt, że
ślizgonka była intensywnie obserwowana przez nauczycieli. Okazało się, że była
znana z różnego typu awantur, nawet tych z pobiciem, i trudno było jej się
ruszyć z pokoju wspólnego slytherinu nie wzbudzając podejrzeń. Lily też nie
miała różowo – Mneme zaczynała coś podejrzewać i za wszelką cenę starała się
odwieść przyjaciółkę od tego co robiła. Wszędzie za nią chodziła, nie
przestając mówić, jak to nie powinno się oceniać ludzi po pozorach i wyciągać
wniosków na podstawie tylko niepewnych podejrzeń. Aby ją zgubić, Lily czasami
trzymała się z bliźniakami, ale to też było złym pomysłem, bo mimo, iż
odstraszali Mnene, to ściągali na nią uwagę innych. Zawsze głośno gadali o
niestworzonych rzeczach, gestykulując tak żywo, że cudem nie wybijali sobie
nawzajem zębów.
W taką właśnie sytuację Lily się
wmanewrowała, decydując się pewnego dnia na spędzenie czasu z bliźniakami w
bibliotece. Nie mogła się z nimi ani uczyć, ani obmyślać nowego planu
przyłapania Amber, bo Lorcan i Lysander zachowywali się niczym wariaci, kłócąc
się o to czy chrapak krętonogi naprawdę ma pokręcone nogi, czy to tylko nazwa.
-
Bzdura,
mój szanowny bracie! – zawołał Lorcan, waląc pięścią w stół. Uwielbiał
zachowywać się tak, jakby był średniowiecznym szlachcicem.
-
Zarzucasz
mi łgarstwo? – odwrzasnął Lysander, a wszyscy obecni w bibliotece syknęli, aby
zachowywali się ciszej.
-
Otóż
to!
Lily westchnęła ciężko, kładąc głowę na
stole. Już trzy razy próbowała uciec, ale za każdym razem któryś z bliźniaków
ją łapał i usadzał, nakazując, iż musi być ich sędzią w tym sporze.
-
Potrzebujesz
pomocy? – usłyszała za sobą znajomy głos. Zerknęła przez ramię i ujrzała Fawn –
jedną z dziewcząt z jej klasy.
-
Bardzo
– jęknęła Lily, pocierając twarz dłońmi.
Fawn uśmiechnęła się i przysunęła sobie
krzesło, a potem zasiadła na nim z gracją. Ułożyła elegancko ręce na blacie
stołu a potem odchrząknęła cichutko. Bliźniacy zamarli, spoglądając na nią tak,
jakby pierwszy raz w życiu ją widzieli.
-
Bardzo
interesuje mnie temat, o którym właśnie dyskutujecie – powiedziała z promiennym
uśmiechem. – Czy moglibyście wyjaśnić mi więcej, na temat tego stworzenia?
Chłopcy ochoczo przystąpili to
wprowadzania Fawn w temat, wykrzykując jeden przez drugiego i wymachując
kończynami dziko. Dziewczyna patrzyła na nich ze spokojem, kiwając głową i
nadal się uśmiechając.
-
Jesteś
pewna, że to przeżyjesz? – szepnęła Lily, nachylając się do koleżanki.
-
Dam
radę – odparła Fawn, kątem ust. – Uciekaj.
Lily wymknęła się z biblioteki i ruszyła
na poszukiwania. Po Amber nie było nigdzie śladu, jednak szybko znalazła jakiegoś
członka swojej rodziny, w końcu to nie było trudne, kiedy było ich w zamku tak
wiele. Na końcu korytarza zauważyła Albusa. Wyglądał tak, jakby chciał bardzo,
aby nikt nie zwracał na niego uwagi. Rozglądał się uważnie dookoła. Gdyby Lily
nie wykazała się refleksem, to zobaczyłby ją. Jednak zdążyła się schować za
jedną ze zbroi, stojących pod ścianą.
-
Teraz
cię mam – szepnęła do siebie Lily, ruszając za bratem.
Wymagało to od niej nie lada
umiejętności. Skradała się, chowała, a raz nawet przeczołgała się przez
korytarz, tylko po to aby nie zobaczył jej brat.
-
Lily!
– usłyszała swoje imię i prawie, krzyknęła zaskoczona.
-
Ciiiiiicho!
Amethyst kucnęła przy niej z poważną
miną.
-
Co
ty robisz?
-
Nie
pokazuj się. Śledzę mojego brata. Muszę wiedzieć gdzie on chodzi.
-
Szukałam
cię. Spóźniłaś się na spotkanie.
-
Coś
mnie zatrzymało. Czemu nie obserwujesz Amber?
-
Przechodzimy
w stan spoczynku – szepnęła Amethyst, skradając się za Lily. – Ta kretynka
dostała gobliniej wysypki. Pewnie zaraziła się od kogoś.
-
Mój
brat już to przechodził w dzieciństwie…
-
Tak
myślałam – uśmiechnęła się triumfalnie ślizgonka. – Patrz, twój brat schodzi w
dół.
-
Za
nim!
Dotarły aż do podziemi, gdzie znajdowało
się wejście do kuchni. Lily już raz widziała Albusa tu. Tak, jak wcześniej,
teraz zniknął za drzwiami obok obrazu przedstawiającego misę z owocami.
-
Patrz,
tam jest kartka przypięta – ucieszyła się Amethyst i podeszła bliżej na
palcach. – Hmmm…
-
Czy
to jakiś klub? – zdumiała się Lily, zaglądając jej przez ramię. Zza drzwi
usłyszały podniesione głosy i czyjeś kroki.
Nie bardzo wiedząc co powinny zrobić,
rzuciły się do ucieczki. Gdy dopadły do zakrętu korytarza na szczycie schodów, drzwi
otworzyły się i stanęła w nich pulchna dziewczyna w białym fartuchu. Lily i
Amethyst zerkały zza rogu.
-
Wydaje
mi się, że słyszałam czyjeś głosy – powiedziała dziewczyna, wycierając ręce w
fartuch.
-
Musiało
ci się zdawać – odparł ktoś z wnętrza pomieszczenia.- Chodź, Elli. Musisz mi
pomóc z tą szprycą.
Drzwi się zamknęły a Lily i Amethyst
spojrzały po sobie.
-
Szpryca? Fartuch? Kolejna sprawa do rozwiązania –
zadecydowała Lily poważnym tonem, a jej wspólniczka zasalutowała niczym
żołnierz otrzymujący rozkaz.
Dzień festiwalu był chyba najbardziej
pechowym dla Amethyst w całym jej dotychczasowym życiu. Nie tylko wyszła na
wariatkę przed całą szkołą (to akurat zdarzało jej się dość często), ale wszyscy świadkowie zdarzenia uznali ją za potwora, gdy zaatakowała kuzynkę przy połowie szkoły, no i bardzo przeskrobała sobie
u profesora Adryka.
Lily nie mogła nic zrobić, widząc
koleżankę w kłopotach. Stała na schodach i przyglądała się całemu zajściu z
góry. Widziała jak kuzynki zaczęły się kłócić. Dobrze wiedziała o co poszło.
Amethyst postanowiła doprowadzić do konfrontacji i wyznać kuzynce, że zna jej
sekret, chociaż tak naprawdę nie miała żadnych dowodów. Ten fakt był dla
Amethyst tak denerwujący, że nie mogła już wytrzymać. Za każdym razem, gdy
widziała kuzynkę, chciała ją uderzyć. Niestety Amber miała już na taką okazję
przygotowany plan. Zaczęła krzyczeć i płakać, a potem popchnęła Amethyst,
której zupełnie puściły nerwy i rzuciła się na nią. Zaczęły się szarpać i nagle
pojawił się wicedyrektor. Amber zaczęła płakać jeszcze głośniej. Ludzie zaczęli
zatrzymywać się obok nich i przyglądać całej tej scenie. Lily chciała zbiec na
dół i obronić koleżankę, jako naoczny świadek całego zajścia, ale nie mogła się
dostać do centrum awantury. Była za mała, aby przepchnąć się przez tłum. Parę
razy kros ją potrącił, a ktoś inny nadepnął jej na stopę. Z pomocą przyszedł
jej Albus, który złapał ją za rękę i zaprowadził z powrotem na schody.
-
Rety,
ale awantura – westchnął, rozcierając sobie stopę. – Ta siostra Emerald
naprawdę jest szalona.
-
Wcale
nie jest!
-
Lily?
Nie widziałaś co zrobiła Amber? Prawie ją podrapała.
-
Amethyst
nie jest szalona. Wszyscy jesteście zaślepieni! – to powiedziawszy wyrwała się
bratu i pobiegła w stronę, gdzie zniknęła Amethyst.
Długo błądziła po zamku, szukając
ślizgonki. W okolicach skrzydła szpitalnego usłyszała znajome głosy. Rose
kłóciła się z jakimś chłopakiem o coś zażarcie. Lily przystanęła i nastawiła
uszu.
-
Zostaw
mnie Malfoy! Dam sobie radę!
-
Złamiesz
sobie tak nos. Daj, ja to naprawę.
-
Nie
musisz tego naprawiać. Mój policzek nie jest zepsuty. Umiem się
obchodzić z moją własną różdżką.
-
Do
jasnej cholery, głupia babo! – nie wytrzymał Scorpius, wyciągając swoją
różdżkę. – Nie będziemy czekać na pielęgniarkę. Ja mogę to uleczyć.
-
Zostaw
to! Ała!
-
No
widzisz? Dźgnęłaś się w nos. O cholera!
Lily zerknęła na nich, rozbawiona. Oboje
miotali się w panice, machając różdżkami. Policzek Rose krwawił co raz bardziej
i cały przód jej bluzki był już poplamiony. Scorpius był tak blady, że było
pewnie kwestią czasu, żeby zemdlał. Bardzo się starł panować nad sytuacją, ale
mając przy sobie ranną Rose to wcale nie było proste.
Lily strasznie chciało się na ich widok
śmiać, ale powstrzymała się i ruszyła dalej. Tu nie musiała nikomu pomagać,
wierzyła, że oni jakoś opanują się i dadzą sobie radę.
Znalazła Amethyst na wierzy
astronomicznej. Siedziała skulona między blankami i pociągała głośno nosem. Widać
było, że płakała.
-
Na
twoim miejscu też bym się tu schowała – odezwała się Lily, uśmiechając się
trochę sztucznie. Bardzo chciała pocieszyć koleżankę. – Adryk grasuje w zamku.
-
Jak
to jest, że tak bardzo różnię się od swojej rodziny? – zapytała Amethyst,
ocierając rękawem policzki. Wiatr rozwiewał jej włosy, raz po raz odsłaniając
piegowatą buzię. Lily przemknęła przez głowę myśl, że nigdy nie widziała
ślizgonki bez tych grubych okularów, które deformowały jej oczy.
-
Ja
też jestem trochę od nich inna…
-
Ale
ty masz braci. Musisz się od nich różnić. Ja nigdy się z dziewczynami z mojej
rodziny nie umiałam dogadywać.
-
Emerald
wyglądała na przejętą.
-
Ale
i tak broniła Amber…. Idź do zamku, bo cię przewieje – poradziła Amethyst,
wychylając się, aby popatrzeć na kolorowe stoiska na błoniach.
-
A
ty?
-
Ja…
ja tu jeszcze posiedzę. Idź.
Lily wycofała się, orientując się, że
koleżanka chce być sama. Zanim zeszła na dół, jeszcze raz spojrzała na
Amethyst. Ślizgonka właśnie usiłowała wyczyścić chusteczkę do nosa różdżką, ale
z marnym skutkiem.
Rok szkolny dobiegał końca. Lily miała
średni humor, gdyż dowiedziała się, że Amethyst słono zapłaciła za awanturę w
dzień festiwalu. Do końca czerwca miała szlaban u wicedyrektora. Do tego,
obecni wtedy w zamku jej rodzice, strasznie na nią nakrzyczeli. Mało się teraz
widywały, a do tego Lily była zmuszona słuchać tyrad jej brata na temat jaką to
okropną rodzinę ma biedna Amber.
Na szczęście letnie wakacje udało jej
się spędzić bez brata i jego dziewczyny. James wybył na cały miesiąc na obóz
treningowy. Bez niego było w domu o wiele ciszej i wszyscy mieli jakoś dużo
wolnego czasu. Lily nudziła się jak mops. Albus nie był zbyt dobrym towarzyszem
zabaw wakacyjnych, bo większość czasu spędzał w swoim pokoju, albo siedział z
mamą w kuchni. Zadania domowe odrobiła już w pierwszych dwóch tygodniach lata i
teraz zastanawiała się co powinna robić. Dużo czasu spędzała na dachu domu,
gdzie zrobiła sobie z koców i poduszek coś w rodzaju gniazdka. Harry pomógł jej
je zabezpieczyć czarami przed ewentualnym deszczem. Z góry mogła obserwować
całą okolicę, a wieczorami obserwować gwiazdy. Kolejnym plusem było to, że z
tego miejsc słyszała większość rozmów różnych członków jej rodziny – na
przykład ojca i wujka Rona, którzy siedzieli w ogrodzie, albo mamy i cioci
Hermiony, plotkujących przy furtce.
W połowie lata Albus podjął męską
decyzję i zdecydował się pojechać z Rose i Darcy na kilka dni nad jezioro.
Rodzina Darcy miała tam dom letniskowy. Albus nienawidził wody i łódek, ale nie
chciał tego mówić ani kuzynce, ani koleżance. Zgrywał twardziela, bo bał się,
że obie go wyśmieją.
Lily została w domu sama. Rodzice nie
mieli z co z nią zrobić, gdy oboje wychodzili do pracy. Bardzo często była
podrzucana do różnych ciotek i babci. Nigdy nie zostawiano jej samej, zbyt
bardzo rodzice bali się, że po powrocie zostaną dom w gruzach.
-
Lily!
Dziewczynka otworzyła gwałtownie oczy i
usiadła na łóżku. Ojciec stał na nią z niewyraźną miną.
-
Ssso?
– wymruczała sennie, zerkając na zegar. Wskazywał siódmą rano.
-
Kochanie
musisz iść ze mną do pracy.
-
Ale
miałeś mieć dzień wolny.
-
Tylko
na trochę – obiecał Harry, ściągając z niej kołdrę. – Ubierz się. Zrobię ci
kanapki.
-
Ale
ja nie chcę! Mieliśmy dziś iść na wycieczkę…
Harry zrobił smutną minę. W ręce trzymał
zmiętą kartkę. Sowa z ministerstwa musiała przylecieć dosłownie przed chwilą.
-
Tylko
do dwunastej – spróbował jeszcze raz. – Potem zabiorę cię na zakupy do Londynu.
Spędzimy całe popołudnie tam. Co ty na to?
-
Pójdziemy
do Harrods? – zapytała Lily z błyskiem w oku. Była wielką fanką mugolskich domów
handlowych, kochała kupować tam ubrania. Harry znał wszystkie jej słabostki i
wiedział jak ją skusić, aby z nim poszła. Gdy wymieniła nazwę największego
sklepu w Londynie, już wiedział, że jest kupiona.
-
Gdzie
tylko chcesz!
Wyskoczyła z łóżka i zaczęła się
szykować w pośpiechu. Ojciec w tym czasie robił im śniadanie. Po godzinie byli
już na miejscu. Wszyscy w ministerstwie pozdrawiali ich z daleka. Kilka osób
nawet zatrzymało się, aby chwilę porozmawiać z Harrym i wyrazić swój zachwyt,
że Lily już jest taka duża. Gdy dotarli do kwatery aurorów entuzjazm Lily
wyraźnie spadł. Tu nikt nie zwracał na nią uwagi. Ojciec posadził ją w swoim
biurze, dał kubeczek jogurtu i paczkę chipsów a potem zniknął gdzieś na całą
godzinę.
-
Szefie…
- do gabinetu wpadł przystojny blondyn z krzywo zapiętą pod szyją szatą. Lily
aż podskoczyła i zakrztusiła się jogurtem.
Czarodziej zamarł na widok małej rudej
dziewczynki na miejscu swojego przełożonego.
-
Taty
nie ma – poinformowała go uczynnie Lily, odkładając na stół jakiś raport, który
próbowała przeczytać, ale nic z niego nie rozumiała.
-
Taty?
-
Ty
jesteś Brad, prawda? Chodzisz z siostrą Mneme?
-
Co?
Kim ty jesteś dziecko?
-
Czy
jeżeli mój tata jest twoim szefem, a go nie ma, to ja teraz jestem twoim szefem?
W końcu jest moim tatą.
Brad wytrzeszczył na nią oczy. Miał
strasznie głupią minę. Dopiero po chwili doszło do niego co paplała Lily i
zorientował się, że ma do czynienia z dzieckiem Harry’ego. Rozejrzał się
bezradnie po biurze, ale nikogo poza Lily w nim nie było. Vasiliki dziś miała
wolne i to on miał się zajmować całą robotą papierową aurorów.
-
Ooook…
Ja muszę znaleźć twojego… tatę… a ty tu sobie siedź, dziewczynko. Nigdzie się
stąd nie ruszaj!
Zniknął za drzwiami, a Lily prychnęła
pogardliwie. Nie lubiła, gdy ktoś mówił do niej jak do małego dziecka. Odkąd
poszła do Hogwartu uważała się za bardzo dorosłą. Momentalnie poczuła ochotę
ruszyć na przechadzkę po ministerstwie. Porzuciła niedojedzone chipsy i wyszła
z gabinetu ojca. Na korytarzu i w przejściach między boksami aurorów kręciło
się wiele osób. Wszyscy wyglądali na bardzo zaabsorbowanych swoimi sprawami. Z
początku nikt nie zwracał na nią uwagi. W końcu ona także umiała prawie
zawodowo się przemykać i pozostawać niezauważona. Z jednego z boksów usłyszała
podniesione głosy. Podeszła bliżej, zaciekawiona tematem dyskusji.
-
Nie
możesz tego tak załatwiać, Lawrenc! – złościła się wysoka czarownica,
wymachując kawałkiem pergaminu przed nosem piegowatego młodzieńca, który
wyglądał na niewzruszonego.
-
Przecież
napisałem raport. Czego się czepiasz?
-
Po
pierwsze! Nie tak mówi się do swojego przełożonego! A po drugie, nie wolno
nazywać istot magicznych własnymi nazwami! Jak ja mam to dać panu Potterowi?!
Lily ruszyła dalej, po kolei zaglądając
do każdego boksu. W jednym młody auror, zarzuciwszy nogi na biurko drzemał w
najlepsze, a nad jego głową krążyło kilka samolocików. Dalej drobna czarownica
o bardzo długich włosach koloru blond, podkręcała rzęsy różdżką, a nieduże
lusterko lewitowało przed jej twarzą. W kolejnej stał Harry i jeszcze kilku
poważnie wyglądających mężczyzn i rozmawiali o czymś ściszonymi głosami.
-
Harry,
chłopcze… - westchnął jedyny czarodziej, który nie miał na sobie szaty aurora.
– Nadal nic?
-
Niestety
nic… Nie mam żadnych wiadomości dotyczących śledztwa. Tak jakby ktoś
przewidywał wszystkie nasze ruchy. Gdy docieramy na miejsce aktywności, trop
jest już zimny.
W głosie ojca Lily słyszała złość i
bezsilność. To było coś nowego, bo do tej pory wydawało się, że jest on
najbardziej pewną siebie osobą na świecie. Zawsze znał odpowiedzi na jej
pytania i nigdy się nie wahał. Dlatego córka widziała go niczym super bohatera.
Zmartwiła się jego bezradnością. Wychyliła się zza ścianki boksu i ujrzała ojca
pochylonego nad stołem, na którym leżała jakaś wielka mapa – cała pokreślona i
popisana. Wpatrywał się w nią intensywnie, tak jakby miał nadzieję, że coś się
nagle na niej pojawi.
Lily przemknęła na drugą stronę wejścia
i ruszyła dalej. Źle się czuła widząc tatę w takim złym nastroju.
-
Dziewczynko!
– Brad złapał ją za rękę. – Nie wolno ci tu chodzić! Pan Potter… to znaczy twój
tata kazał mi się tobą zająć.
Zawlókł Lily do gabinetu Harry’ego i
usadził ponownie za biurkiem. W objęciach ściskał jakieś papiery i wyglądał na
bardzo niezadowolonego, że przydzielono mu rolę niańki.
-
Słuchaj
mała – zaczął uśmiechając się sztucznie.- Muszę wyjść, bo mimo, że twój tata
dał mi rozkaz, abym się tobą opiekował, to jednak nie odwołał mnie ze
stanowiska sekretarki całej kwatery… więc muszę wyjść. I bardzo cię proszę,
naprawdę bardzo. Siedź tu grzecznie.
-
Mogę
iść z tobą?
-
Nie.
-
A
może chociaż powiesz mi czym się zajmujesz?
-
Nie.
-
A
co to znaczy dekapitacja?
Brad wytrzeszczył na nią oczy,
zamierając z półotwartymi oczami.
-
Gdzie
to przeczytałaś?
Lily wskazała jeden z raportów, leżących
na biurku. Brad westchnął, zebrał wszystkie teczki, a potem wcisnął do jednej z
szuflad biurka stojącego po oknem.
-
Tak
jak mówiłem – podjął po chwili, gdy już uporał się z problemem. – Siedź tu, to
oboje nie będziemy mieć kłopotów.
Gdy Brad wyszedł Lily znowu zaczęła się
nudzić. Nigdy tak naprawdę nie przyjmowała rozkazów od ludzi spoza swojej
rodziny, jeżeli nie byli nauczycielami. Po dwudziestu minutach absolutnej nudy,
podkradła się do drzwi i wyjrzała przez szparę. W boksach było cicho. Lily
zdecydowała się na ucieczkę. Za bardzo korciła ją główna kwatera aurorów, aby
siedzieć w miejscu. Rozejrzała się bardzo uważnie, czy Brad się nie zbliża, ale
gdy zorientowała się, nikogo nie ma na korytarzu, wznowiła swoją wycieczkę.
Już wcześniej jej uwagę przyciągnęły
drzwi za boksami. Co chwila ktoś tam wchodził, nie domykając drzwi, więc uznała,
że ona też może zajrzeć.
Pomieszczenie za drzwiami było wielkości
sali gimnastycznej. Miało zupełnie czarne ściany a także ciemną podłogę. Z
sufitu zwieszały się długie liny, różnego rodzaju drążki do podciągania i
obręcze. Pod ścianami stały równoważnie, drabinki i różne dziwne sprzęty o
nieznanym dziewczynce przeznaczeniu. Na środku pomieszczenia stało z
dwadzieścia osób – ustawionych w parach naprzeciw siebie. Ćwiczyli zaklęcia,
rzucając na siebie je nawzajem. Niektórzy korzystali urządzeń – przeskakiwali
przez nie, maszerowali po równoważni albo wchodzili po linach. Lily patrzyła na
to urzeczona. Przestąpiła bezwiednie przez próg, aby lepiej przyjrzeć się
młodym czarodziejom. Niektórzy wyglądali na osiemnaście lat, być może byli to
kandydaci na aurorów.
-
Ej
mała! Co ty tu robisz? – usłyszała za sobą Lily. – Kto tu przyprowadził
dzieciaka?
Rosły czarodziej stał za nią i
podpierając się pięściami pod boki, patrzył na nią srogo. W poprzek jego twarzy
ciągnęła się ciemna, błyszcząca blizna, jakby po oparzeniu. Sięgała od ucha aż
do kącika ust.
-
Ja…
ja… tylko… - wyjąkała Lily, przestraszona wyglądem czarodzieja.
-
Tu
nie wolno wchodzić! Zjeżdżaj!
Sięgnął, aby złapać Lily za fraki, ale
dziewczynka zwinnie odskoczyła w bok i czmychnęła między sprzęt treningowy. Kandydaci
na aurorów ryknęli śmiechem, przerwawszy trening. Czarodziej rozzłościł się
jeszcze bardziej i ruszył za dziewczynką. Koledzy z rozbawieniem dopingowali
go.
-
Dawaj
Crowdley! – wołali, dusząc się ze śmiechu.
-
Złap
dzieciaka!
Przerażona Lily wspięła się na równoważnię
i pomknęła po niej z niezwykłą lekkością. Młodzi aurorzy nie kryli podziwu. Zachęcona
ich entuzjazmem Lily, zeskoczyła z równoważni na linę i rozhuśtawszy się
skoczyła na materac. Nie udało jej się w prawdzie salto, które zawsze chciała
zrobić i gruchnęła ciężko, nakrywając się nogami. Mimo to, otrzymała owacje od
obserwatorów.
-
Niezła
jesteś, mała – powiedział Crowdley, pochylając się na nią. Jego oszpecona twarz
wykrzywiała się w trochę przerażającym uśmiechu. – Ale i tak tu nie wolno się
bawić dzieciom.
-
Dziewczynko!
– Brad wpadł do stali treningowej, dzierżąc wielki stos teczek i rolek
pergaminów.
-
Brad
to twój dzieciak? – zapytała ze złośliwym uśmiechem jedna z czarownic.
Bradley prychnął pogardliwie.
-
On
jest dziś moją niańką – wypaliła Lily, a reszta ryknęła śmiechem.
-
Cicho
siedź, ty mała żmijko – syknął Brad, poprawiając ułożenie wszystkiego co miał w
ramionach. – Dlatego nie cierpię dzieci.
-
Zabierz
dzieciaka do mamy, Brad – polecił Crowdley.
-
Przyszłam
z tatą – oświadczyła Lily, gramoląc się z kolan.
-
Och
naprawdę? A kto jest twoim tatą?
-
Ja!
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, na
których progu stał rozgniewany Harry. Młodzi aurorzy zasalutowali mu,
wyprężając się jak struny, a ci starsi kiwnęli głowami z szacunkiem. Bradley
westchnął, robiąc nieszczęśliwą minę.
-
Lily
miałaś się nie ruszać z mojego biura – westchnął Harry, podchodząc do nich i
zaplatając ręce na piersi. – Bradley? Miałeś jej pilnować.
Brad zaczął coś mamrotać o robocie papierkowej
i ganianiu po piętrach od rana a także o nieobecności Vasiliki i tym, że on tak
naprawdę nie powinien być się nikim opiekować, bo nie ma tego w kontrakcie.
-
Miałam
siedzieć w ministerstwie do południa – prychnęła Lily, zadzierając nos i robiąc
obrażoną minę. – Już jest pierwsza a my nadal nie jesteśmy na zakupach.
-
Rośnie
ci niezły zastępca, co Potter? – zaśmiał się tubalnie Crowdley, klepiąc Harry’ego
po plecach.