Ojej ile to czasu minęło Bardzo Was przepraszam. Mam kocioł w pracy, który z trudem umiem opanować. W ten weekend miałam 48h ze zdjęciami i obróbką a jurto zapowiada się tak samo. Albo gorzej...
Bronię się we wrześniu. Nie jestem teraz w stanie pisać pracy. Nie ma spiny, zawsze są wrześniowe terminy :D
A i jakby ktoś był zainteresowany - założyłam sobie instagram :P Jak ktoś chce zobaczyć co tak sobie wrzucam to zapraszam astal_b Wiem, że ludzie mają je już od miliarda lat, ale mi dopiero teraz się zachciało chwalić tym, że zdjęcia to mój zawód ^^
A co do notki. Nie wiem czy nie zjecie mnie za to :D Starałam się jak mogłam doprowadzić do takiej kulminacji. Obym Was nie zawiodła.
Buziaki,
Astal
P.S.1 Uwaga przekleństwo :P
P.S.2 Następny rozdział będzie chyba bonusem +18, postaram się dokończyć go jeszcze przez przeprowadzką, ale nic nie obiecuję!
P.S.1 Uwaga przekleństwo :P
P.S.2 Następny rozdział będzie chyba bonusem +18, postaram się dokończyć go jeszcze przez przeprowadzką, ale nic nie obiecuję!
-
Lily!
Gdzie ty mnie ciągniesz?
-
Jeszcze
trochę…
-
Lily
ja mam lepsze rzeczy do roboty wiesz?
James
wściekły szedł, a raczej był wleczony przez Lily. Skręcali tak często i tak
wiele razy wspinali się po schodach, że Jim już stracił orientację, gdzie są. Siostra
wyglądała na okropnie spiętą i od momentu, kiedy złapała go za rękę i zaczęła
prowadzić, nie spojrzała mu prosto w oczy ani razu.
-
Lily
co… - zaczął, ale nagle urwał, zatrzymując się jak wryty.
Lily
puściła jego rękę, patrząc w bok. Zwiesiła głowę, a gęste włosy zakryły jej
twarz.
-
Aha
– powiedział cicho James.
Tydzień
wcześniej.
-
Naprawdę
chcesz to zrobić?
Lily
podniosła głowę znad stołu i spojrzała na Amethyst. Zastanawiała się.
-
No
wiesz… tu chodzi o mojego brata…
Westchnęła
ciężko i oparła głowę na dłoniach. Była w kropce. Chciała być zarówno lojalna
wobec swoich przekonań, jak i rodziny. Gdy tylko zaczął się rok szkolny
wznowiły swoje śledztwo. Od tygodni śledziły Amber i teraz wiedziały o niej
dosłownie wszystko. Nie było sensu już tego dłużej ciągnąć. Doskonale obie to
wiedziały.
-
Nie
ważne, co się stanie, on i tak będzie zraniony – Amethyst wzruszyła ramionami,
starając się udawać obojętność, ale widać było, że też jest niepewna tego, co
planowały. - Nie lubię go, ale to nie znaczy, że mu źle życzę.
-
Wiem…
-
Przemyśl
to, Lily – zaproponowała Amethyst, podnosząc się i spoglądając na zegarek. –
Jest już późno. Chodźmy już spać.
Wyszły
z biblioteki i pożegnały się. Lily powlokła się w stronę wieży Ravenclawu w
ponurym nastroju. W dormitorium położyła się na łóżku i zaciągnęła zasłony. Nie
miała ochoty z nikim rozmawiać. Gdy pozostałe dziewczyny wróciły, udała, że już
śpi. Słuchała ich wesołej paplaniny i czuła się poirytowana. Bardzo chciałaby
się do nich przyłączyć, ale wydawało jej się, że nie miała prawa być teraz w dobrym
humorze.
Obudziła
się następnego dnia w ubraniu, cała zgrana i spocona. Wygrzebała się pościeli,
odklejając włosy od twarzy. Zegarek stojący na jej szafce nocnej wskazywał wpół
do dziesiątej. Lily wyskoczyła z łóżka, jak oparzona. Siedząca na swoim łóżku
Fawn, aż podskoczyła na jej widok.
-
Zaspałam!
– wydyszała Lily, szarpiąc się z mundurkiem.
-
Dziś
jest sobota – powiedziała cichutko Fawn. Była wyraźnie zaskoczona tak nagłym
pojawieniem się koleżanki.
Lily
opadła na łóżko z westchnieniem ulgi i zaczęła pocierać twarz dłońmi.
-
Coś
cię gryzie? – zapytała Fawn. Mówiła jak zwykle cicho i spokojnie. Była bardzo
wyważoną i miłą osobą, wprost nie dało jej się nie lubić. Zamknęła książkę,
którą jeszcze przed chwilą czytała, ułożyła ją na kolanach, a potem pochyliła
się ku koleżance.
Lily
patrzyła dłuższą chwilę w jej wielkie niebieskie oczy, aż w końcu westchnęła
ciężko. Fawn poprawiła się na łóżku i zachęciła ją uśmiechem.
-
Powiedz
mi coś…
-
Hm?
-
Gdybyś
wiedziała o kimś coś, co krzywdzi bliską ci osobę… powiedziałabyś to jej?
Fawn
zamyśliła się, machinalnie przeczesując pasmo włosów.
-
Kiedyś
mój tata postanowił spróbować poeksperymentować ze specjalnością naszej
cukierni – zaczęła, zapatrując się w okno za plecami Lily. – Ja i papa
uważaliśmy, że wcale nie potrzeba tego robić, ale baliśmy się mu powiedzieć.
Wiesz sprzedajemy makaroniki, takie ciastka kolorowe. Tata myślał, że nowe
smaki sprawią, że przyjdą do nas nowi klienci. Ale te nowe były okropne…
mogliśmy stracić stałych bywalców. Tylko, że tata był taki szczęśliwy robiąc
je. No ale musieliśmy mu powiedzieć.
-
Chyba
rozumiem, o co ci chodzi.
Dziewczyna
uśmiechnęła się ze zrozumieniem, kiwając głową. Odłożyła książkę na poduszkę.
Lily zabębniła palcami w kolumienkę łóżka.
-
Gdyby
tata zorientował się po czasie, że jego ciastka są okropne, nasza cukiernia, na
którą tak z papą pracowali zbankrutowałaby.
-
Powiedzieliście
mu coś przykrego, żeby go ochronić, prawda?
-
Musisz
się zastanowić czy wolisz chronić tą osobę, czy jednak oszczędzić jej więcej cierpień
w przyszłości.
-
Ty
byś też tak wolała?
-
Tak
– powiedziała z mocą Fawn, poważniejąc. - Wolałabym wiedzieć.
Lily
skinęła głową, na znak, że też tak uważa, ale wcale nie poczuła się lepiej.
Rose
i Darcy były w tym beznadziejnym wieku, do którego Lily brakowało kilka lat,
aby je zrozumieć. Bez przerwy trajkotały o jakichś chłopcach, doprowadzając ją
do szału. O ile Darcy nie miała w zwyczaju mówić wprost o wybrańcu swojego
serca, to Rose nie potrafiła mówić o niczym innym. Prawdopodobnie już wszyscy wiedzieli,
że kochała się w Adamie z jej kółka muzycznego. Lily zastanawiała się jak jej
kuzynka mogła pomieścić tą swoją wielką książkową wiedzę oraz ten kurzy móżdżek
nastolatki w jednej głowie.
Gdy
zaproponowały Lily śniadanie na błoniach, gdyż pogoda tego dnia była wspaniała,
dziewczynka nie sądziła, że będzie skazana na jedzenie w milczeniu i
wysłuchiwanie ich trajkotanie. Dziewczęta pochłonięte tematem idealnego koloru
męskich oczu (Darcy uważała, że to zielony, a Rose obstawała przy błękicie).
Udając, że zajmuje ją tylko i wyłącznie jej kanapka, spod rzęs obserwowała
Amethyst, która szła na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Wlokła się sama
na końcu grupy ślizgonów. Jakby w idealnym kontraście, w grupie puchonów szła
Amber otoczona znajomymi, bez przerwy coś mówiła. Co chwila ktoś z jej
towarzystwa wybuchał śmiechem.
Lily
zastanawiała się gdzie to mógłbyś James, bo nie widziała go na śniadaniu przy
stole gryfonów ani przy Amber. Była pewna, że przebywał właśnie na boisku do
quidditcha, trenując. Ostatnio to tylko robił. Odkąd udało mu się przekupić
Molly, aby już nigdy więcej nie angażowała go w klubowe sprawy, miał o wiele
więcej wolnego czasu. Myślała, że brat będzie go poświęcał Amber, ale jednak
tak się nie działo. Lily podejrzewała, że chyba Jim nie był dobrym chłopakiem.
Gdy
skończyła jeść, wstała i pożegnała się z kuzynką, która wcale jej nie
zauważyła, bo razem z Darcy malowały sobie paznokcie za pomocą swoich różdżek.
Lily gdzieś głęboko w sobie trochę gardziła nimi za to. Może dla tego polubiła
tak bardzo Amethyst – ona nie przejmowała się wyglądem. Fakt, czasami
przypominała banshee, ze swoimi wiecznie potarganymi włosami, grzywką
zasłaniającą pół twarzy. Grube, deformujące oczy okulary też nie poprawiały jej
wyglądu. Mimo to, była naprawdę niesamowitą osobą i zyskiwała bardzo wiele przy
bliższym poznaniu. Lily też na początku odnosiła się do niej z dystansem, ale w
końcu zrozumiała, że pod tą czupryną niczym stos siana i wielką workowatą
bluzą, kryje się zabawna i miła osoba.
Jedynym
problemem było to, że miała bardzo wybuchowy charakter. Denerwowała się
strasznie szybko i bardzo łatwo przechodziła do rękoczynów. Nie miała dość
dużej samokontroli, aby nie rzucać się na kogoś z pięściami czy pazurami. Lily
czasem długo myślała zanim ją skrytykowała, bo trochę bała się zostać
podrapana.
W
niedziele wieczorem Lily i Mneme spotkały się na swojego cotygodniowe pogaduchy.
Z początku siedziały w bibliotece, ale potem przegonił je stamtąd pan
bibliotekarz, bo były za głośno. Na dworze było już trochę za chłodno i wolały
nie ryzykować zmoczenia butów wieczorną rosą. Zaczęły wałęsać się po zamku,
cały czas nie mogąc się nagadać. Mneme opowiadała o swoim zabawnym koledze z
klasy, który codziennie miał jakieś wypadki i nieszczęsny trafiał raz na
tydzień do skrzydła szpitalnego.
-
Zaczynamy
podejrzewać, że on po prostu szuka wymówki, żeby zobaczyć się z panią
Applebloom – opowiadała Mneme, a Lily chichotała. – Dziś, kiedy rzucał
zaklęcie, machnął różdżką tak, że wyleciała mu z ręki i dźgnęła profesora w
głowę!
-
Był
wściekły?
-
I
to jak! Całe jego czoło zmieniło przez to kolor na fioletowy!
Lily
parsknęła, starając sobie wyobrazić nauczyciela transmutacji z kolorowym
czołem. Skręciły za róg i Lily zamarła w miejscu. Na końcu korytarza zobaczyła
Emerald i jednego z bliźniaków. Złapała przyjaciółkę za ramię i powlokła w tył.
Para zbliżała się szybko, więc niewiele myśląc Lily wepchnęła Mneme za cokół
posągu, który stał nieopodal.
-
Co
jest? – zapytała Mneme, zdumiona taką reakcją. – Przecież to twój kuzyn.
-
Coś
tu jest nie tak, wiesz? Jak na nich patrzę, to coś mi nie pasuje.
-
Znowu
będziemy kogoś szpiegować?
-
Nie…
Po prostu nie chcę się z nimi widzieć. Coś jest nie tak – powtórzyła Lily,
marszcząc brwi.
Obie
kucnęły, bo Emerald właśnie zbliżała się do ich miejsca kryjówki. Dziewczyna
mówiła bardzo głośno, a w jej głosie słychać było rozbawienie. Lily wychyliła
się i ujrzała, że jest z jednym z bliźniaków
Weasley. Poczuła dreszcz niepokoju na ten widok. Para chichocząc i szepcząc do siebie dotarła
do drzwi jakiejś pustej klasy. Na progu stanęli jak wryci. Lily i aż zaklęła
pod nosem, widząc, kto był w klasie. Poczuła, że stojąca obok niej Mnema wyraźnie stężała.
-
Ojej
przepraszamy… - wymamrotała Emerald, robiąc krok w tył, ale chłopak obok niej
nie mógł się ruszyć, tak zaskoczony.
W
środku klasy, na jednej z ławek siedział jego brat bliźniak, trzymający w
objęciach jakąś dziewczynę. Jej bluzka była do połowy rozpięta, więc gdy tylko
uświadomiła sobie, że zostali nakryci, krzyknęła i schowała się za chłopaka.
-
Louis
powiedz twojemu bratu, żeby sobie poszedł!
-
Się
robi… Dominique – won!
Emerald
zrobiła się nagle czerwona a potem blada jak ściana.
-
C-co?
-
Nie
słyszałeś Dominique?! – wrzasnęła dziewczyna, kuląc się i próbując zapiąć
bluzkę. – Zjeżdżajcie stąd!
-
Przecież
to nie jest Dominique! – zawołała ze złością Emerald, wskazując na bliźniaka
obok niej.
-
Chyba
wiem, jak wygląda brat mojego chłopaka, idiotko!
-
Ach
to ty Emerald. Nie zauważyłem cię… A raczej nie spodziewałem się spotkać cię
jeszcze z moim bratem…
Chłopak
stojący obok Emerald stanął między nią a drzwiami, jakby chciał zatrzymać samym
sobą słowa. Wyglądał na wściekłego.
-
Zamknij
się! Nic nie mów!
-
To
ty siedź cicho Domi! – ryknął Louis, zsuwając się z ławki i ruszając w stronę
drzwi. – Miałeś z nią zerwać pół roku temu, tak jak ci kazałem!
-
J-jakto
zerwać? Przecież ja nie… przecież, to jest Louis…
-
Och
Emerald… - westchnął zniecierpliwiony, ale też trochę rozbawiony Louis,
odpychając brata. - Od razu wiedziałem,
że nie jesteś nas w stanie odróżnić.
-
Ale…
ale ja…
-
Nic
nie zauważyłaś? Ojej, ale niefart. Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Ja i mój brat podmieniliśmy się.
- Co?! Ale... Co ty chrzanisz? Niby kiedy...
-
Pół
roku temu.
Emerald
patrzyła to na jednego, to na drugiego, zupełnie zszokowana. Bliźniak, który
stał naprzeciw niej unikał jej spojrzenia, wpatrując się w swoje buty.
-
To
nie prawda…
Louis
zaczął się śmiać, tak jakby przed chwilą usłyszał świetny dowcip. Emerald
wyraźnie zaczęła się trząść. Potrząsając głową, tak jakby chciała, aby to
wszystko, co usłyszała stało się nieprawdą, zrobiła kilka kroków w tył. Nagle
niespodziewanie ruszyła przed siebie biegiem. Dominique
chciał ją gonić, ale brat złapał za ramię i przytrzymał. Chwilę się szarpali,
ale w końcu Louis warknął:
-
Zostaw.
Tak się dzieje, kiedy mnie nie słuchasz. Rozumiesz, dlaczego kazałem tobie to
zrobić?
Dominique
wyszarpnął się z jego uścisku i odszedł w przeciwną stronę niż Emerald.
Lily schowała się za cokół i zakryła usta dłońmi. Cała dygotała z wściekłości. Nie wkroczyła do akcji tylko, dlatego, że miała na względzie dobro Emerald. Dziewczyna nie potrzebowała więcej upokorzeń niż to.
Lily schowała się za cokół i zakryła usta dłońmi. Cała dygotała z wściekłości. Nie wkroczyła do akcji tylko, dlatego, że miała na względzie dobro Emerald. Dziewczyna nie potrzebowała więcej upokorzeń niż to.
-
Nie
powinnyśmy tego widzieć – wyszeptała Lily, zaciskając dłonie w pięści.
Spojrzała na koleżankę. Mneme była blada i zasłaniała sobie usta ręką.
-
Nie powinnyśmy…
-
Scamander!
Cisza! Uspokójcie się – zawołał profesor Flitwick, uderzając swoją różdżką w
pulpit. Na podłogę posypało się kilka niebieskich iskier.
Bliźniacy
są dziś naprawdę nieznośni, pomyślała Lily, podnosząc głowę znad swojej
filiżanki pełnej wody. Cała klasa miała za zadanie opanować formowanie płynów w
kształty w powietrzu, ale nikt nie mógł się skupić, przez Lorcana i Lysandra. Lily
wiedziała, dlaczego chłopcy tak pajacowali. Od rana zachowywali się niczym dwa
diablęta i skutecznie utrudniali pracę nauczycielom. Robili to po to, aby ją
rozbawić.
Od
rana była w podłym nastroju. Dziś miała spotkać się z Jamesem i wcielić swój
plan w życie. Bardzo się denerwowała i przez to była mrukliwa, małomówna i
spięta. Bliźniacy, którzy nie wiedzieli co jest przyczyną tego złego nastroju,
uznali, że muszą go odegnać. Dziewczyna była im wdzięczna, chociaż doskonale
wiedziała, że ich wysiłek pójdzie na marne. Niestety nic nie mogło jej
pocieszyć.
Gdy
tylko zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę, Lily czmychnęła z klasy, bojąc
się, że bliźniacy będą dalej chcieli ją pocieszać. Miała ochotę być sama. Udała
się na spacer po zamku. Wydawało jej się, że ta jej wieczna dociekliwość właśnie
się na niej zemściła. Jak na taką niezbyt dużą osobę, nosiła w sobie wielki
ciężar tajemnic.
Usiadła
na parapecie i zapatrzyła się na Hagrida idącego skrajem Zakazanego Lasu. Lily
pożałowała swojej wścibskości. Przez to, że poznała wiele sekretów członków
swojej rodziny czuła się w jakimś stopniu odpowiedzialna za nie, w równym
stopniu co ich właściciele.
Nagle
przypomniała sobie Emerald. Widziała ją od czasu tej okropnej sceny z
bliźniakami Weasley tylko raz i z początku wcale jej nie poznała. Dziewczyna
wyglądała na strasznie przybitą. Amethyst starała się pocieszyć siostrę jak
tylko mogła, ale nic nie pomagało.
-
Dobra
– powiedziała nagle, wstając i poprawiając spódniczkę. – Koniec użalania się.
Mam coś do zrobienia.
Ruszyła
w stronę wielkiej sali, gdzie wszyscy uczniowie właśnie spożywali obiad. Nie
usiadła przy stole krukonów, tylko ruszyła do gryfonów. Już z daleka widziała ciemnorudą
czuprynę swojego brata, pochylonego nad talerzem.
-
Albus!
– zawołała tak nagle, że jej brat zakrztusił się swoim kotletem.
-
Lilka
nie drzyj się tak – fuknął, gdy już uspokoił się i przestał kaszleć. – Mówiłem
ci już coś o wrzaskach, prawda?
-
Tak…
tak… Mam nie krzyczeć, jeżeli nie stoję w płomieniach. Albo ktoś rodziny… Dobra
nie ważne, Albi. Mam sprawę.
-
Tak
siostro?
-
Czy
mógłbyś dopilnować, żeby Jim zamarudził z obiadem? Po prostu, żeby był gdzieś o
określonej godzinie.
-
A
czemu, mogę spytać?
-
To
długa historia. Wytłumaczę ci, jak tylko to dla mnie zrobisz.
-
Przysługa
za przysługę.
-
Naturalnie.
Czego żądasz?
-
Przestań
za mną łazić wieczorami.
-
Zauważyłeś?
– Lily była autentycznie zaskoczona, bo wydawało jej się, że była zupełnie
niewidzialna, gdy szpiegowała brata.
-
Lily,
jestem twoim bratem.
James
nie był zachwycony, że Lily porwała go na szaleńczy raid po zamku. Cały czas
warczał, że nie ma na to czasu i, że ma jeszcze stos nieodrobionych prac
domowych w dormitorium. Mimo to siostra pozostawała głucha na jego złość. Była
zdecydowana i nie mogła się wycofać. Wcześniej, gdy szła do wieży Gryffindoru widziała
Amethyst, przemykającą po korytarzu. Porozumiały się tylko spojrzeniami. Wcześnie
wszystko ustaliły plan działania co do minuty.
-
Lily
gdzie idziemy? Nie pójdę ani kroku dalej, jak nie powiedz, o co chodzi!
-
Pójdziesz.
Dotarli
na drugie piętro, tam gdzie krzyżowały się dwa korytarze. Stało tam parę osób i
przyglądało się czemuś w napięciu. Jim poznał w nich członków klubu zaklęć. Pierwszą
sobaczył Jess, przyjaciółkę swojej dziewczyny. Wyglądała na przerażoną – oczy
miała szeroko otwarte i zasłaniała sobie usta dłońmi. Obok niej stał jej
chłopak, Mark, z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. Jim spojrzał, na co
patrzylii zamarł.
W
centrum zbiegowiska był wysoki chłopak w mundurku Ravenclawu. Wrzeszczał coś
jak opętany, wymachując pięściami i próbując uderzyć stojącego naprzeciw niego
chłopaka – umięśnionego blondyna ze Slytherinu. Ten także krzyczał i bronił
się, ale tylko jedną ręką, bo drugą osłaniał…
-
Amber?
– wydusił z siebie James, czując, że coś dziwnego dzieje się w jego klatce
piersiowej.
Amber
kuliła się za plecami ślizgona, purpurowa na buzi. Była okropnie potargana – pasma
włosów wystawały z jej długiego warkocza. Najgorsze było to, że jej bluzka była
rozpięta. Obiema rękami próbowała zasłonić wystający stanik
Tłumek
dookoła nich z chwili na chwilę się powiększał, gdyż uczniowie kończyli
popołudniowe lekcje i zajęcia w klubie. Zaciekawieni zatrzymywali się, aby
popatrzeć.
-
Mówiłem
ci, że masz się od niej odpieprzyć! – ryczał krukon, wyciągając różdżkę i celując
nią w chłopaka przed sobą.
-
Ona
nie chce się z tobą już spotykać! Powiedziała ci, że masz spadać!
-
Amber
powiedz mu, że to nie prawda! - sięgnął i złapał Amber za rękę, chcąc ją do
siebie przyciągnąć. Dziewczyna zaparła się nogami i zaczęła się szarpać. W końcu
wyrwała się i czmychnęła za plecy swojego obrońcy.
Nagle
jej nieprzytomne oczy spotkały się ze spojrzeniem Jamesa. Zamarła i pobladła
niczym śmierć. Zaczęła szarpać się z bluzką, zapinając byle jak i krzywo
guziki.
Jim
już miał ruszyć do niej, ale nagle pojawił się nauczyciel. Profesor Vector przecisnęła
się przez tłum uczniów.
-
Co
się tu dzieje!- zawołała, łapiąc krukona za rękę, w której trzymał różdżkę.
Szarpnęła chłopaka do tyłu i odgrodziła go od ślizgona. I wtedy zobaczyła Amber.
Nikt
do tej pory nie widział jej wściekłej. Była zwykle spokojną i chociaż
wymagającą nauczycielką, a dziś był to pierwszy raz, kiedy uczniowie zobaczyli
ją rozzłoszczoną. Usta jej pobladły a oczy zapłonęły.
-
Wszyscy,
cała trójka – warknęła wskazując w górę palcem. – Jazda do wicedyrektora!
-
Nie!
Nie, pani profesor! – rozryczała się Amber. – Błagam proszę nie wołać profesora
Adrka.
-
Natychmiast!
Złapała
Amber za ramię, a chłopców pogoniła przed sobą. Gapie rozstąpili się
momentalnie. Został tylko James, który stał jak wmurowany. Amber przestała
płakać i spojrzała mu prosto w oczy.
-
James
ja… - zaczęła, ale nauczycielka powlokła ją dalej. – To nie tak! Jim, ja nie…
I
zniknęła za rogiem.
Wszyscy
powoli zaczęli się rozchodzić, głośno komentując to co się zdarzyło. Wielu mijało
Jamesa patrząc na niego z politowaniem lub zaskoczeniem. Jess i Mark sprzeczali
się o coś ściszonymi głosami. Dziewczyna wyglądała na wściekłą, a jej chłopak
na zniecierpliwionego.
-
Lily…
- odezwał się tak nagle James, tak że jego siostra podskoczyła, zaskoczona.
-
Mm?
-
Ty
wiedziałaś, prawda?
-
Od
jakiegoś… czasu…
-
Rozumiem…
Lily
spojrzała na brata i ścisnęło jej się serce. Złapała go za rękę, ale on
odwrócił wzrok, mimo, że odwzajemnił jej uścisk. Dziewczynka nie miała pojęcia
jak go pocieszyć.
-
Dzięki
Lily…
-
Czy
chcesz…
-
Jedyne,
czego chce, to zostać sam.
-
Ale,
Jimbo…
Podniósł
głowę i spojrzał na nią, a oczy miał o wiele bardziej błyszczce niż zwykle.
-
Po
prostu chce być sam.
W
końcu puściła jego dłoń. Odszedł szybko przed siebie korytarzem, zostawiając ją
samą. Zza rogu wyłoniła się Amethyst. Minę miała niewyraźną. Z początku nie
wiedziała za bardzo, co zrobić, ale w końcu otoczyła ramieniem Lily i
przytuliła ją do siebie.
-
Wiem,
że to trzeba było zrobić, ale wyszło okropnie.
-
Nie
sądziłam, że tu się tyle osób zbiegnie… - powiedziała ze złością Amethyst. –
Wyszło okropnie.
-
Ale
trzeba było…