poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział Dwudziesty Ósmy - Historia Amber

Długo to trwało, ale napisałam. Męczyło mnie to strasznie. Pisałam cały czas, chociaż szło mi to jak krew z nosa. 
Wiem, że obiecywałam wcześniej notkę +18, ale jeszcze jej nie skończyłam. W sumie sama nie wiem czy w ogóle skończę, bo jakoś tak głupio się czuję, myśląc, że mam to opublikować. Będziecie się pewnie ze mnie śmiać i w ogóle. Mimo to Rh pozwolił mi publikować. Nie wiem czemu. 
Dostałam pracę na wakacje, jako copy writer i teraz plus to, że mam pisać magisterkę, nic nie robię tylko piszę i piszę. Pewnie niedługo oślepnę.
Pozdrawiam,
Wasza Ast. 



Amber wiedziała, że jest ładna. Wiele razy w jej obecności ludzie mówili „ależ piękne dziecko”, „wyrosłaś na śliczną pannę”. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nigdy nie wiedziała co to może jej dać.
Ale niedługo miała się dowiedzieć.


Stała zdezorientowana i wpatrywała się w plecy oddalającego się Jamesa.
-        Serio? – powiedziała do samej siebie ze złością. Doskonale wiedziała, że Jim jej już nie słyszał, ale nie mogła się powstrzymać.
Nie widziała go od kilku dni, bo był zajęty w tym swoim głupim klubie, a teraz tak po prostu ją zostawiał dla swojego głupiego rodzeństwa. Zaklęła i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła przed siebie. Zasiadła w opustoszałej wielkiej sali i wyjęła z torby pióro i kałamarz. Zaczęła pisać swoje zgłoszenie, jednak źle jej szło. Była tak zła, że nie mogła się skupić.
Miała nadzieję, że napiszą razem swoje podania na obóz a potem tez razem na niego pojadą, ale teraz straciła na to ochotę. W sumie to miała do Jima żal za tą idiotyczną sytuację z lodami. Owszem, bawiły ją jego żarty, ale kiedy się pierwszy raz poznaje rodziców swojej dziewczyny, to należałoby obetrzeć twarz serwetką. Nawet jej za to nie przeprosił.
W końcu znudziła się. Zmiotła pomięte kawałki pergaminu ze stołu na podłogę i ruszyła do wyjścia. W głowie układała już tyradę, którą miała nadzieję uraczyć Jamesa. Jednak, gdy dotarła do biblioteki, okazało się, że nie ma tam nikogo z rodzeństwa Potterów. Rozłożyła się przy jednym ze stolików, zdecydowawszy, że skoro nie ma nic innego do roboty, to przynajmniej zacznie odrabiać pracę domową. I tak zalegała już z kilkoma.
Ruszyła między regały w poszukiwaniu książek. W dziale, do którego zawędrowała, spotkała wysokiego siódmoklasistę z gryffindoru, przeglądającego jakiś gruby wolumin. Zerknął na nią znad okładki i uśmiechnął się. Nieśmiało odwzajemniła uśmiech, zastanawiając się czy go zna. Wspięła się na palce i sięgnęła do tego, co było jej potrzebne.
-        Pomogę ci – zaoferował szybko, zatrzaskując książkę. – Której potrzebujesz?
-        Tej grubej w zielonej okładce.
Chłopak sięgnął i wręczył Amber książkę.
-        Dziękuję – ponownie się uśmiechnęła.
-        Richard – przedstawił się, skinąwszy głową. Amber poczuła, że ujęła ją ta jego nonszalancja.
-        Amber.
-        Zawołaj mnie, jakbyś jeszcze czegoś potrzebowała.
Amber pokiwała głową i zawstydzona zajęła się przeglądaniem książki, a on odszedł kilka regałów dalej, jednak widziała kątem oka, ze zerka na nią. Sama była zaskoczona, ale poczuł nagle miły dreszczyk, widząc jego zainteresowanie. Tak samo czuła się, kiedy widziała Jamesa, wpatrującego się w nią. Nieświadomie jej ręka powędrowała do włosów i zaczęła je przeczesywać. Nie czekała długo, aby znowu do niej podszedł.
-        Amber, nie miałabyś ochoty może pójść ze mną w za dwa tygodnie do Trzech Mioteł?
-        Um… - wydusiła z siebie, całkiem zaskoczona. Przycisnęła trzymaną książkę do piersi. – Dzięki za zaproszenie, ale pewnie pójdę tam z moim chłopakiem…
-        Ah – Richard skrzywił się, a potem uśmiechnął, ale już nie tak ładnie, jak poprzednio. – Szkoda. Do zobaczenia.
I odszedł szybko, a potem zniknął między regałami. Amber poczuła się dziwnie. Tak, jakby trochę zawiedziona. Zrobiło jej się głupio, że musiała wspomnieć o Jamesie.
O czym ty myślisz, skarciła się w głowie i wróciła szybko do stolika, aby tam zająć się pracą domową.
Była na siebie zła, ale od tego dnia, zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na to co działo się dookoła niej. Gdy szykowała się do wyjścia z dormitorium, sprawdzała czy wygląda dobrze, poprawiała makijaż i włosy. A gdy szła po korytarzach, nie mogła się powstrzymać, aby nie zerkać, czy patrzą na nią obcy chłopcy. Nie było w tym nic złego, po prostu to uczucie, jakiego doznała w bibliotece, bardzo jej się spodobało. Gdy przyłapywała ich na gapieniu się, chciało jej się śmiać, ale też poprawiało jej to trochę humor. Nic więcej nie robiła, po prostu szła, a oni się na nią patrzyli. Miało to też swoje korzyści dla Jamesa – nie była już na niego tak wściekła jak wcześniej. Denerwował ją mniej, bo teraz codziennie wiedziała, jak poprawić sobie nastrój.
Czasami podchodzili do niej chłopcy i przedstawiali się, a potem zazwyczaj proponowali randkę, ale ona mówiła, że ma chłopaka. Odchodzili zawiedzeni, a jej trochę ich było szkoda. Już więcej nie wodzili za nią tęsknymi oczami, gdy przechodziła obok.


Goblinia wysypka szalała po szkole, a Amber robiła wszystko, aby się nie zarazić. Jess była bezpieczna, ona już ją przechodziła. Często spędzały razem czas, bo Jim był zajęty w klubie. Ostatni jego kawał bardziej zirytował niż rozbawił ją. Przez to, że dostał karę od wicedyrektora, miał jeszcze mniej czasu dla niej.
Biedna Jess musiała wysłuchiwać żalów Amber na swojego chłopaka. Znosiła to cierpliwie, a czasem odwdzięczała się, marudzeniem na swojego chłopaka, Marka, ale robiła to o wiele mniej zażarcie niż, przyjaciółka. Nie miała aż takiego problemu ze swoim ukochanym i Amber po cichu jej zazdrościła. Na początku uważała, że Mark jest nudny jak flaki z olejem – nie uprawiał żadnego sportu, nieźle się uczył i nie był bardzo przystojny. Wiecznie porównywała go do Jamesa, oczywiście na niekorzyść dla tego pierwszego. Jednak odkąd Jim zaczął działać jej na nerwy, zorientowała się, że zaczyna doceniać to w Marku, że zawsze był dla swojej dziewczyny. Często z nią rozmawiał, codziennie dźwigał jej torbę, a na śniadaniu zawsze siadał obok.
W końcu Amber zorientowała się, że jest codziennie zła. Budziła się wściekła i kładła się spać po prostu kipiąc ze złości. Denerwował ją James, przyjaciółka i jej głupi chłopak.
Jedyne, co poprawiało jej nastrój to nadal zainteresowanie chłopców. Z dnia na dzień zaczynała się czuć, co raz mniej winna, że podobało jej się to. Jima w ogóle nie obchodziło, co ona robiła w swoim czasie wolnym.
Amber postanowiła, że rzuci się w wir przygotowań do festiwalu. Bardzo jej podobało się w klubie zaklęć. Cała grupa uznała wspólnie, że zrobią pokaz najlepszych zaklęć a potem kilka pojedynków pokazowych. Amber zgłosiła się na ochotniczkę do drugiego zadania i pilnie pracowała ze swoją partnerką, aby dobrze wypaść. Rodzice obiecali, że przyjadą ją zobaczyć, więc absolutnie nie mogła dać plamy. Zależało jej też na opinii siostry, która była dla niej absolutnym ideałem. Amber marzyła, aby być kiedyś taka jak Jade.


Jak można było opisać chorowanie na goblinią wysypkę? Koszmar. Amber nudziła się jak mops. Mark, który też wylądował w skrzydle szpitalnym wcale nie był dobrym towarzystwem. Mało mówił, a jak już coś, to zawsze o Jess. Martwił się, że mało ją widuje i zżerało go poczucie winy, że źle mu szło odpisywanie na listy swojej dziewczyny.
Całymi dniami Amber wylegiwała się w łóżku, wyglądając przez okno. Obserwowała uczniów. Czasami bawiła się, w wyławianie z tłumu przystojnego chłopca. Oczywiście oni jej nie widzieli, ale lubiła zastanawiać się co by było, gdyby ujrzeli ją w oknie szpitala i zakochali się na zabój. Czy któryś wbiegłby na górę i uratował ją przed chorobą, niczym rycerz z bajek?
James raz napisał jej list, zapewne za namową Jess. Była to jego odpowiedź na jej Walentynowy liścik z obrazkiem. Musiała przyznać z zawodem, że nie tego się spodziewa łapo korespondencji ze swoim chłopakiem. Wcześniej, gdy dopiero zaczynał się ich związek, jego listy w wakacje były o wiele bardziej interesujące, niż teraz. Nagryzmolił w nim o tym, że nie lubi klubu i jak kuzynka go potwornie męczy. Pisał też o tym, jak nudne są zajęcia i jak dużo ma prac domowych. Amber uznała, że to nic ciekawego. Była naprawdę zaskoczona, że nie napisał nic o tym, jak bardzo za nią tęskni. Zupełnie nic, ani słowa. Nie widzieli się długo i była pewna, że on jakoś odczuje jej brak. Zgniotła jego głupi list w kulkę i cisnęła nim do kosza na śmieci.
Nie dość, że wszystko ją swędziało od tej okropnej wysypki, a w ustach miała cały czas mdły smak eliksirów leczących, to jeszcze on zupełnie bagatelizował ich rozstanie. Nie mogła się już doczekać, aby wrócić do szkoły i móc zmyć mu głowę za to.


Amber nie mogła spotkać się z Jamesem w dniu, kiedy wypuszczono ją ze skrzydła szpitalnego. Nie mogła go nigdzie znaleźć, chociaż biegała po całym zamku.
Wściekła poszła na błonia, bo chociaż tam miała małe szanse na spotkanie go, poczuła, że po prostu musi rozchodzić to całe leżenie w skrzydle szpitalnym.
Ruszyła na błonia, zadowolona z tego, że może rozprostować nogi. Nie lubiła przebywać długo w jednym miejscu. Przeszła przez główne drzwi i wciągnęła powietrze głęboko w płuca. Zaczynało pachnąć wiosną. Śnieg topił się już na ścieżkach, a lód na jeziorze zaczynał pękać. Dużo osób już kręciło się po błoniach, zażywając pierwszych wiosennych spacerów. Obok dziewczyny przebiegła drużyna ślizgonów, zmierzająca na boisko. Wszyscy mieli miotły pod pachami. Jeden, biegnący z tyłu grupy, odwrócił się, gdy już minął Amber i uśmiechnął się. Zaskoczona odwzajemniła uśmiech. Dopiero po chwili poznała go. Był on pałkarzem Slytherinu. Obronił ją kiedyś przed tłuczkiem, chociaż wcale nie musiał. Oszczędził jej wtedy zapewne paskudnej kontuzji.
Amber poczuła miłe łaskotanie. Chłopak był diablo przystojny. Słyszała o nim plotki, że pochodził z bardzo bogatej rodziny czarodziejów. Jego matka, o ile dobrze pamiętała, była sławną pisarką albo reporterką. Zaintrygowana Amber podążyła za nimi na boisko. Wcale jej nie obchodził Quidditch, tylko ten rycerski ślizgon. Oczywiście opamiętała się, zanim weszła na boisko. Zorientowała się, że mogłaby zostać posądzona o szpiegostwo. Postanowiła pokręcić się po błoniach, mając nadzieję, że skończą wcześnie. Tak jednak się nie stało. Amber szybko też się znudziła. Trochę zmarzła, bo w końcu nadal było przedwiośnie. Wróciła do zamku, karcąc się w myślach. Nie bardzo wiedziała, co z sobą począć. W końcu skapitulowała, uznając, że jeżeli powłóczy się jeszcze trochę, to znowu wróci do skrzydła szpitalnego.
Udała się do swojego dormitorium. Dziewczęta przywitały ją z uśmiechami i ze współczuciem, ale nie bardzo wylewnie. Trudno było powiedzieć, że się lubiły. Tolerowały, to raczej bardziej odpowiednie słowo. Amber przebrała się w dres, owinęła wełnianym szalem i usadowiła się w pokoju wspólnym. Przerzuciła nogi przez oparcie fotela i zagłębiła się w lekturze. Raz po raz, zerkała jednak dookoła, aby kontrolować to, czy nikt jej się nie przygląda.
Istnieją ludzie, którzy mają irytujący zwyczaj – gdy tylko widzą osobę czytającą, czują przymus podejścia i dowiedzenia się jaką książkę ktoś czyta. Amber bardzo nie chciała, aby ktoś poznał tytuł. Dlatego starannie obłożyła okładki kolorowym papierem w ciastka. Większość ludzi, gdy go widziała, uznawała, że dziewczyna uczy się przepisów kulinarnych. Jednak to było coś o wiele bardziej żenującego.
Amber połykała, z wypiekami na policzkach, jeden z najlepiej sprzedających się w ostatnich miesiącach romansów. Dała go jej Jade, która zawsze powtarzała, iż miłości należy uczyć się z literatury pięknej.
Amber podzielała tą opinię. Jak z resztą większość sądów siostry. Urzekły ją historie opowiadane z książkach Jade. Było w nich tyle pasji, emocji i zwrotów akcji. No i były jeszcze sceny erotyczne. Dla nastoletniej panny, która nadal nosiła w sobie to wyidealizowane wyobrażenie o kontaktach damsko – męskich, te książki były jakby spełnieniem marzeń. Amber naprawdę wierzyła, że mężczyźni i kobiety tak właśnie się zachowują, kiedy są zakochani.
Niestety, James ostatnio nie wpisywał się w obraz idealnego ukochanego. Na początku odpuściła mu, że nie był zbudowany niczym młody bóg. W końcu, miał tylko naście lat. Amber wiedziała, że ma jeszcze na to czas. Na dworcu pozwoliła sobie zerknąć na ojca Jamesa. Pan Potter, jak na aurora przystało, był umięśniony. Do tego był nawet wysoki. To się Amber podobało. Widziała też jego wujków z rodziny Weasleyów. Jej chłopak miał dobre geny. Z początku pokładała w nich wielkie nadzieje, a pomijała małe zaangażowanie Jima w ich związek. Jednak im więcej czytała romansów, tym bardziej czuła się zawiedziona.
W końcu zaczął w niej narastać bunt. Dlaczego niby taka Nastya, główna heroina książki pod tytułem „Pięćdziesiąt zaklęć Blacka”, mogła przeżywać swój wielki romans, a ona nie? Amber uważała się, za o wiele ładniejszą od myszowatej bohaterki. Oczywiście wyobrażała sobie ją, jako trochę wyższą wersję Amethyst, więc nie trudno było by być od niej ładą.
W chwili, gdy napięcie między bohaterami rosło w scenie pełnej emocji wymiany zdań, Amber usłyszała coś za sobą. Zatrzasnęła książkę i zerknęła przez ramię. Jess i Mark siedzieli w kącie pokoju, bardzo blisko siebie i szeptali coś. Widać było, że bardzo się za sobą stęsknili. Urażona i zazdrosna Amber usiadła głębiej w fotelu, aby nie mogli jej zobaczyć. Nie podobało się jej to, że przyjaciółka przeżywa teraz romantyczne chwile, a ona nawet nie widziała swojego chłopaka. Wbiła wzrok w książkę, ale nie chciało jej się czytać.
Zerwała się z fotela i pobiegła do dormitorium. Walnęła się na łóżko, a w środku aż się gotowała ze złości na Jamesa.
Nie mogła spać prawe całą noc. W jej głowie układał się plan zemsty.



-        Przepraszam?
Wysoki gryfon podniósł głowę znad książki. Ujrzawszy przed sobą Amber, całą uśmiechniętą i zalotną, od razu stracił zainteresowanie książką.
-        Hm?
-        Mógłbyś mi pomóc? Książka, której potrzebuje jest tak wysoko, a nigdzie nie ma drabiny.
-        Jasne – odparł prawie natychmiast chłopak, wstając z krzesła. – Prowadź.
Udali się między regały i tam Amber wskazała najwyższy regał. Chłopak zwinnie wspiął się po półkach. Wrócił na ziemię, dumny z siebie i wręczył książkę Amber.
-        Och nie wiem jak ci dziękować – zaświergotała. Serce waliło jej, jak młot, a adrenalina buzowała w żyłach. – Może tak?
Złapała go za ramię i pociągnęła, aby się pochylił. Na jej nieszczęście, czy też może szczęście, gryfon wykazał się refleksem i odwrócił się. Amber trafiła prosto w jego usta. Złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. Z początku była zaskoczona, ale w końcu oddała pocałunek. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia w ramionach nieznanego chłopca. Nie miała porównania, ale uznała, że naprawdę dobrze całował. Po chwili odezwało się jej sumienie, więc odskoczyła od niego. Był trochę zdziwiony jej reakcją, ale uśmiechnął się promiennie.
-        Takie przysługi mogę wyświadczać codziennie – powiedział, zawadiacko.
Amber posłała mu wieloznaczne spojrzenie, po czym pomacała do niego i pierzchła między regały, znikając mu z oczu.
Pognała w najdalszy koniec biblioteki i schowała się w kącie pod oknem. Serce waliło jej jak oszalałe. Kucnęła przy ścianie i zakryła usta obiema dłońmi. Miała wrażenie, że jeszcze są gorące od tego pocałunku. Nie posądzała siebie, że będzie miała tupet to zrobić. Dopiero teraz pomyślała o Jamesie. Poczuła delikatne ukłucie w sercu, ale szybko odpędziła od siebie je.
Należało mu się, pomyślała z dumą. To jest kara dla niego.
Zastrzyk adrenaliny i uczucie euforii, które odczuła po całowaniu się z zupełnie obcą osobą, sprawiło, że czuła się świetnie. Wiedziała, że udało się to tylko dlatego, że była ładna. Czuła się teraz najpiękniejsza na świecie.
Poznała naglę potęgę swojej urody.
Wyszła z biblioteki podniesioną głową i uśmiechem triumfu na ustach.


Roberta poznała na kółku eliksirów. Miała po tak długiej nieobecności zaległości w wielu przedmiotach i zaczęła uczęszczać na różne dodatkowe zajęcia.
Był on przemiłym chłopcem, o ogromnej wiedzy. Prowadził zajęcia na zmianę z dwoma dziewczynami z siódmej klasy. Był typem nieśmiałego kujona, na których zwykle Amber nie zwracała uwagi, jednak Robert bardzo starał się, aby go dostrzegła. Na każdym spotkaniu dawał jej swoje notatki, najpierw pomagał jej z każdym eliksirem i zawsze oferował, że odniesie jej książki do biblioteki. Wszyscy szeptali za ich plecami, ale żadne z nich się tym nie przejmowało.
Amber z początku nawet nie myślała o Robert, jako o materiale na kolejny obiekt swojego eksperymentu. Jednak zauważyła, jak bardzo mu zależało i to ją urzekło. Tak naprawdę wcale jej się nie podobał – był chudy i niski jak na swój wiek, a do tego miał jasne, mysie włosy. Daleko mu było do ideału, który kreowały dla Amber książki. Mimo wszystko, podobało jej się to, w jaki sposób ją uwielbiał. Wodził z a nią oczami i wprost promieniał szczęściem, gdy pozwalała mu sobie pomagać.
 W końcu zgodziła się z nim spotkać na indywidualne korepetycje z eliksirów. Całe spotkanie trwało godzinę, ale z tego uczyli się tylko dwadzieścia minut. Przez resztę czasu obściskiwali się w pustej klasie zaklęć.
W końcu, gdy jego ręce zaczęły poczynać sobie o wiele śmielej, niż by Amber tego sobie życzyła, postanowiła przerwać. Osunęła się na bezpieczną odległość, udając, że poprawia włosy.
-        Amber – wydyszał Robert, a jego głos był nieprzyjemnie lepki. – Zostaniesz moją dziewczyną? Kocham cię…
Dziewczyna wstała nagle, zgarniając z podłogi notatki i książki. Miłe łaskotanie w brzuchu ustąpiło momentalnie, a jego miejsce zajęło obrzydzenie. Już jej nie podobało się jak na nią patrzył. Teraz wydawał się tylko żałosny i brzydki.
-        Nie sądzę – powiedziała, patrząc na niego z wyższością. – Ale próbuj dalej.
Wypowiedziawszy te słowa, które były tak naprawdę kwestią jednej z bohaterek romansu pod tytułem „Dziennik Czarownicy Bridget”, wyszła, trzaskając drzwiami. Na korytarzu roześmiała się w głos. Nie dbała o to, czy Robert to słyszał. Znowu czuła się piękna i pełna władzy.


Siostra Jamesa była małym, paskudnie irytującym szkodnikiem. Wszędzie było jej pełno, Amber miała wrażenie, że smarkula ją śledzi. James wolał z nią spędzać czas, a nie ze swoją dziewczyną. Do tego ich pierwsze spotkanie nie wypadło za dobrze. Szła wtedy z Robinem na spotkanie klubu zaklęć, gdy nagle pojawiła się ta mała. Amber pomyliła jej imię i zrobiła z siebie idiotkę. Przyjaciel wyśmiał ją potem, że nie może zapamiętać nawet tak banalnego imienia jak Lily.
Od tego czasu siostra Jamesa przyglądała jej się uważnie za każdym razem, kiedy się spotykały na korytarzach. Amber nie podobało się, że młodsza od niej dziewczyna patrzy się na nią skosem. Miała czasami ochotę trzepnąć ją w tą rudą głowę.
Przez krótki czas zastanawiała się czy powinna powiedzieć o tym Jamesowi, ale w końcu zrezygnowała. Ostatnio nie miała ochoty nawet z nim rozmawiać. Zorientowała się, że Jim zupełnie nie wiedział, co robi jego dziewczyna. Mało tego, wcale go to nie obchodziło. Spotykali się tylko przelotnie, na korytarzach albo podczas posiłków.
Jej wściekłość sięgnęła zenitu, gdy to on dostał się na obóz, a ona nie. Nie dość, że nie odzywał się całą przerwę wielkanocną, to jeszcze teraz miał czelność wymachiwać jej przed nosem listem. Wściekła udawała, że wcale ją to nie obchodzi, ale tak naprawdę gotowała się w środku.
Wyszła szybko z wielkiej sali, udając, że chce porozmawiać z Jess, chociaż ta wcale nie mniej niż Jim ją denerwowała. Ględziła bez przerwy o tym jak wiele prac domowych ma i jak Mark ją denerwuje, olewając naukę i śpiąc na lekcjach. Amber wcale to nie obchodziło. Jessica miała kochającego chłopaka, który wolał z nią spędzać wieczory niż ślęczeć nad książkami. Nie miała pojęcia, jaką była szczęściarą.
Rozstały się na szczęście szybko, bo musiały iść na zajęcia. Amber już do końca dnia miała zły humor. Na eliksirach stała nad swoim kociołkiem i marszcząc nisko brwi nad nosem mieszała składniki. Przez całą lekcję miała nieodpartą pokusę wywalenia wszystkiego na ławkę i wyjścia z klasy. Łypała na profesora Adryka, który krążył między uczniami i zaglądał do kociołków. Gdy zbliżył się do niej, udała, że zajmuje się swoimi notatkami. Nauczyciel z niesmakiem zmarszczył nos, widząc źle uważony eliksir.
-        Zostało dziesięć minut! – powiedział na głos, odchodząc do swojego biurka.
Amber rozejrzała się dookoła w popłochu. Tak skupiła się na myśleniu o głupotach, że zmarnowała całą lekcję. Na koleżanki nie miała, co liczyć, bo i tak jej nie lubiły. Nie pomogłyby jej zapewne, nawet gdyby od tego miało zależeć jej życie. Nagle pochwyciła spojrzenie kolegi z ławki obok.
-        Hej Jonny – szepnęła, uśmiechając się najpiękniej, jak umiała.
Spojrzał na nią i już wiedziała, że dostanie od niego wszystko, o cokolwiek poprosi.
-        Będziesz taki słodki i pożyczysz mi fiolkę swojego eliksiru?
-        Ależ będę – powiedział, przysuwając się i nalewając chochelką odrobinę zawartości swojego kociołka.
Amber usłyszała za sobą prychnięcie. Zerknęła przez ramię i ujrzała Amethyst. Kuzynka była dziś wyjątkowo potargana. Zapewne praca nad gorącym eliksirem sprawiła, że jej loki skręciły się jeszcze bardziej.
-        Czego warczysz, pudlu? – syknęła Amber, bardzo uważając, żeby nikt dookoła poza Amethyst tego nie słyszał.
Kuzynka łypnęła na nią zza okularów i wykrzywiła usta. Amber zachichotała i ruszyła do stołu nauczyciela, aby zostawić na nim swoją fiolkę z eliksirem Jonny’ego.
Po zakończeniu zajęć radośnie wyszła z sali, na korytarz. Gdy wdrapała się na drugie piętro i podążała do klasy zaklęć, ktoś złapał ją nagle za ramię.
-        Co ty wyprawiasz? – wysapała Amethyst, najwyraźniej biegła za nią po schodach.
-        Masz na myśli….? – zapytała zaskoczona Amber, robiąc krok w tył, aby znaleźć się poza jej zasięgiem.
-        Co to było? To trzepotanie rzęsami i słodki głosik?
-        Zazdrosna? Podoba ci się Jonny?
-        Nikt mi się nie podoba, idiotko! Czy ty nie pamiętasz, że masz chłopaka?
-        Ostatni raz, gdy sprawdzałam, to nie była twoja sprawa. Może być tak sobie poszła być obleśną gdzieindziej?
Tego już było dla Amethyst za wiele. W jej ręce błyskawicznie pojawiła się różdżka. Amber odskoczyła, wyglądając przed siebie ręce w obronnym geście.
-        Chcesz mnie zaatakować, bo poprosiłam kolegę z klasy o pomoc? Zmysły postradałaś?
-        Doskonale wiem, co robisz! – warknęła Amethyst, odgarniając grzywkę z twarzy. Przez chwilę widać było jej oczy, chociaż zdeformowane przez okulary. – Widziałam cię na korytarzach! Jak ty się zachowujesz?
-        Wiesz co?! Może zrobiłabyś co ze sobą, zamiast zazdrościć mi. Wiem, że zawsze chciałaś być mną, a nie tą pokraką, którą jesteś…
W tym momencie kuzynka zamachnęła się na nią różdżką. Na podłogę posypały się czerwone iskry. Amber poczuła, że może mieć problemy. Nie była dobra w pojedynkach. Zawsze miała problem z zaklęciami obronnymi. Amethyst była na tyle nieobliczalna w złości, że mogła zrobić jej poważną krzywdę.
Na szczęście nagle pojawiła się Emerald.


Zaklęcia i tak nie były ulubionym przedmiotem Amber. Uznała, że tak po widowiskowej akcji z udawaną rozpaczą, uznała, że należy jej się chwila przerwy. Udała się na błonia i zasiadła na burku nieopodal szklarni.
Wzięła głęboki wdech i rozluźniła się. Zebrała szatę na kolanach i zajęła się osuszaniem policzków. Łez było niewiele, w końcu były sztuczne. Nauczyła się tego już w dzieciństwie i dzięki temu mogła z powiedzeniem urabiać rodziców.
-        Heeeej czemu płaczesz, śliczna?
Podniosła głowę, zupełnie zaskoczona, słysząc męski głos pełen troski. Ujrzała nad sobą pałkarza ślizgonów. Dosiadł się do niej i patrzył z takim przejęciem, że Amber nie miała serca wyprowadzać go z błędu.
-        Pokłóciłam się z kuzynką – westchnęła, robiąc smutną minę. – Tak dobrze dogadywałyśmy się w dzieciństwie, a teraz jest zupełnie inną osobą.
-        Nie smuć się – powiedział, otaczając ją ramieniem. Był bardzo wysoki i zbudowany, można by rzec, wręcz idealnie. – Ludzie się zmieniają. Też już nie dogaduję się z przyjacielem z dzieciństwa, tak jak kiedyś. Jak mogę cię pocieszyć?
Amber uśmiechnęła się, patrząc mu głęboko w oczy. Już wiedziała, że kolejny chłopiec wpadł w jej pułapkę. Teraz, nawet nie pomyślała ani chwili o swojej zemście. Ważniejsze było to, że ten bardzo przystojny młody człowiek patrzy na nią z takim zainteresowaniem. Miał już szesnaście lat, więc był prawie mężczyzną.
Wszystko było tak, jak w książkach. Ona była złotowłosą piękną księżniczką w opałach, a on czarującym księciem.
W tej chwili jej umysł pracował bardzo szybko i analitycznie. Obliczała wszelkie za i przeciw. W końcu jedna strona wygrała.
Amber podniosła na niego oczy i posłała mu zawadiacki uśmiech.
-        Mógłbyś na przykład zaprosić mnie na randkę. To na pewno poprawiłoby mi humor…


Wyrzuty sumienia nie były czymś, co często męczyło Amber. Raz na jakiś czas, czasem po randce, albo, gdy zbyt długo pozwalała całować się jakiemuś chłopcu, wydawało jej się, że to się dzieje za szybko. Czasami spotykała się tylko raz z kimś, a potem z nim już nigdy nie rozmawiała. Nie znali jej, nie chcieli jej poznać. Jedyne, na czym im zależało, to błądzić po niej rękami, ściskać ją i całować.
Łącznie umawiała się z pięcioma chłopcami. Z początku myślała, że przeżywali z nią coś niesamowitego, że spełniała ich marzenia. Ale teraz powoli zaczynała się orientować, że to traktowali ją jak przedmiot.
Gdy to sobie uświadomiła, postanowiła przestać randkować z każdym chłopakiem, który się do niej uśmiechnął. Każde zerwanie odchorowywała parę dni. Chciało jej się płakać, bolała ją głowa i cały czas się zastanawiała czy dobrze zrobiła. Bardzo bała się reakcji chłopców oraz tego, że ją znienawidzą.
Nie mogła jednak zdobyć się na to, aby pożegnać się na zawsze z Canfanem, pałkarzem z drużyny Slytherinu.
Za każdym razem, gdy brał ją za rękę i patrzył jej w oczy, czuła ciarki na całym ciele. Nie rozumiała, jak on mógł tak na nią działać. Gdy tylko myślała o spotkaniu z nim, serce kołatało w jej piersi. To nie było tylko zauroczenie, Amber naprawdę zakochała się w Cadfanie. Był niczym bohater jej książek – bogaty, przystojny a do tego absolutnie rozbrajający swoją opiekuńczością. Obsypywał ją prezentami i komplementami. Bezgranicznie wierzył w każde jej kłamstwo. Sprawiał, że czuła się piękna i pożądana. Nic więcej nie potrzebowała.
Zanim nadszedł dzień festiwalu szkolnego, Amber była stuprocentowo pewna, że musi zerwać z Jamesem i związać się oficjalnie z Cadem.
Cały dzień go unikała. Z początku chciała nawet zwierzyć się ze swoich problemów Jess, ale ta była pokłócona z Markiem. Posprzeczali się o jakąś głupotę i oboje wcale nie byli zainteresowani niczym innym poza sobą. Została sama ze swoimi myślami. Długo medytowała nad tym co powinna zrobić. Gdy zobaczyła Jamesa przez zamkiem, spanikowała i po prostu się schowała. Nie była jeszcze gotowa na konfrontację. Dopiero pod wieczór w końcu Amber zdobyła się na odwagę, aby go odszukać i wyznać wszystko. Plany pokrzyżowała jej Amethyst, która zagrodziła jej drogę i zaczęła oskarżać o złe prowadzenie się. Amber znów próbowała się bronić, ale kuzynka najwyraźniej miała naocznych świadków swojej wersji. Spanikowana Amber zorientowała się, że dookoła nich zbierają się gapie. Pojawił się też profesor Adryk. Amethyst rzuciła się na nią. Wicedyrektor zainterweniował w porę. Amber uciekła się do swojej najstarszej sztuczki i czmychnęła z płaczem. Jakie było jej zaskoczenie, że to James pobiegł za nią a nie, kto inny.
Odnalazł ją, kiedy próbowała opanować płacz. Nie były to łzy żalu, ale upokorzenia. Amethyst zrobiła z niej widowisko. Wszyscy patrzyli się i śmiali. Gdy Jim przytulił ją, starając się uspokoić, poczuła się źle. Robił to niezgrabie, ten jego głupi stój księcia drapał ją w policzek, a do tego nie pachniał wodą kolońską. Jego ramiona były drobne a twarz pozbawiona zarostu. Absolutnie wszystko w nim ją denerwowało. Chciała jakoś wyplątać się z jego rąk i odejść jak najszybciej, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała, jakiej wymówki użyć.
W końcu uciekła do pokoju wspólnego, tłumacząc, że jest zmęczona zostawiając go ogłupiałego.


Wakacje były dla Amber nudne. Lato dłużyło się nieznośnie. Do tego świadomość, ze James i Emerald są teraz na obozie i świetnie się bawią, nie dawała jej spokoju.
Tez chciała tam być.
Musiała siedzieć na farmie rodziców. Jedyne, co miała do roboty to pomoc rodzicom przy zbiorach truskawek. Nie mogła używać magii, więc musiałaby zrywać ręcznie owoce. Nie wyobrażała sobie siebie w roli pracownika fizycznego, więc tylko snuła się, udając, że coś robi i pochłaniając duże ilości truskawek.
Była też zasypywana listami od wszystkich swoich adoratorów. Oczywiście, rodzice zauważyli to nagromadzenie sów, ale od razu uwierzyli w kłamstwo córki, że to koleżanki, które poznała na kółku. Tak naprawdę, myślała Amber zadowolona z siebie, rodzice łyknęli by wszystko, co tylko bym im powiedziała. Nie sądzili nawet, że ich młodsze dziecko zdolne było by uknuć taki plan zemsty.
Tylko, że ta zemsta, o której wcześniej tyle tak myślała Amber i tak wiele razy się nią przed sobą tłumaczyła, ostatnio zeszła na drugi plan. Dziewczyna była taka pochłonięta adoratorami, że zapomniała się zemścić.
Z początku chciała pokazać Jamesowi, jaka jest rozchwytywana i sprawić, żeby poczuł się głupio i zaczął ją błagać, aby dała mu jeszcze jedną szansę. Ona planowała wtedy się łaskawie zgodzić i odzyskać status królowej jego serca.
-        Amber! – dziewczyna poderwała głowę, ocierając ręce brudne sokiem z truskawek, mama szła do niej od strony domu, machając czymś białym. – Sowa do ciebie przyszła!
Przesyłką okazała się gruba koperta z kremowego papieru. Była pękata, więc zawierała nie tylko list. Co ciekawe, była od Jamesa. Amber od razu poznała je. Zaintrygowana rozerwała kopertę. Na rękę wypadł jej maleńki pakunek, owinięty w różową bibułę.
-        O jakie to miłe – powiedziała pani Green, przyglądając się córce. – Przysłał ci prezent z wakacji? Co to?
-        Bursztyn.
James podarował jej serduszko zrobione z bursztynu i oprawione w srebro. Dołączony do tego list miał kilka stron. Widać było, że przyłożył się do niego.
Mama Amber zaczęła rozpływać się nad romantycznością gestu, ale Amber nie okazała takiego entuzjazmu. Gdy wróciła do domu, przejrzała je szybko. Serduszko było ładne i od razu zawiesiła je na szyi. Dopiero wieczorem przeczytała list. Jim silił się na miłe słowa, ale nie wychodziło mu to dobrze. Jego opowieści o obozie były nawet ciekawe, ale Amber uważała, że również nietaktowne. Ona też chciała być tam i drażniło ją to, że James bawił się świetnie. Gdy dotarła do ostatniej strony listu, westchnęła z irytacją, a potem upchnęła kartki do szuflady biurka.


Pierwszego września Amber miała nie lada problem. Musiała w pociągu unikać wielu osób na raz. Najtrudniej było schować się przed Jamesem, bo jego rodzina była dosłownie wszędzie. W końcu się poddała i przywitała się z nim, chociaż daleko było jej od wylewności. On najwyraźniej się stęsknił, bo bez przerwy chciał ją odciągnąć w jakieś ustronne miejsce. Zaczęła się tłumaczyć, że jest zmęczona i chce się zobaczyć z Jess. Ustąpił, ale patrzył na nią długo, marszcząc brwi.
-        Berry… - powiedział, wyciągnąwszy rękę w jej stronę. Odskoczyła, ale zaraz potem zreflektowała się i ujęła jego dłoń w swoje. – Czy coś jest nie tak?
-        Nie… nic…
-        Jeżeli coś zrobiłem złego… Powiedz mi, bo się martwię.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Położyła głowę na jego ramieniu, ale nie umiała się tym cieszyć. Chciała jak najszybciej uciec. Dopiero teraz dopadły ją wyrzuty sumienia. Nawet jej o to nie podejrzewał. Nawet teraz pytał się czy to jest jego wina, że nie miała humoru. Patrzyła mu w oczy i kłamała.
-        Lecę – powiedziała w końcu, całując go w policzek. – Zobaczymy się później.
Zostawiła go, chociaż było widać, że jest niezadowolony. Znalazła Jess, która czuliła się z Markiem. Najwyraźniej już zdążyli się pogodzić. Nie zwrócili na nią za bardzo uwagi. Wcisnęła się w róg przedziału i przesiedziała tak do końca podróży.
Po uczcie szybko udała się do swojego dormitorium. Chciała być teraz sama, ale sypialnia była pełna dziewcząt.
Schowała się w łazience i zaczęła płakać. Była zła na siebie i rozżalona, że pozwoliła na coś takiego. No, ale ona nie była sama winna. James ją do tego doprowadził. Może teraz już nie chciała się zemścić, ale na pewno nie miała zamiaru zostać z Jamesem.
Kolejne tygodnie były dla Amber koszmarem. Tylko, że męczyło ją ciągłe życie w nerwach. Bez ustanku stała się manewrować między wszystkimi randkami. Nigdy nie miała czasu dla nikogo. Bez przerwy ktoś coś od niej wymagał. Była koszmarnie nerwowa i zaczynała się złościć o głupoty.
Wiele razy płakała, chowając się w opuszczonych salach. Nie wytrzymywała psychicznie tego, w co sama się wpakowała.


-        O cześć Amber.
Dziewczyna podniosła głowę i zobaczyła Roberta. Patrzył na nią jakoś dziwnie, mimo, że się uśmiechał.
-        Cześć…
-        Dawno się nie widzieliśmy. Nadrobiłaś zaległości?
-        Tak, już dawno. Wiesz co? Muszę…
-        Jakbyś miała jakieś problemy, to daj znać – przerwał jej, jakby wcale nie słysząc, że coś mówiła.
Podszedł do niej blisko, za blisko Amber cofnęła się, ale miała za sobą ścianę. Oparła się o nią, ale on cały czas się przybliżał. W końcu pochylił się nad nią i oparł ręce po obu stronach jej głowy.
-        Wiesz… było mi trochę przykro, że tak się rozstaliśmy…
-        Ja… ja… wiesz, ja przepraszam za to i…
-        Nie… - powiedział, sięgając i kładąc jej palec na ustach. Amber się wzdrygnęła i chciała czmychnąć w bok, ale Robert ją skutecznie zablokował. – Zrozumiałem co chciałeś mi tym powiedzieć.
-        Ale ja nie…
-        Lubię, jak dziewczyna jest niedostępna.
-        Nie jestem niedostępna, Robert!
Nagle zza rogu rozległy się czyjeś kroki. Amber wykorzystała to i wyrwała się z jego objęć. Popędziła przez siebie na oślep, chcąc się znaleźć jak najdalej od niego. Czuła okropne obrzydzenie. Wydawało jej się, że powinna teraz najszybciej wziąć prysznic.
-        Hej gdzie tak pędzisz?!
Wpadła wprost w ramiona Cadfana. Wbiła palce w jego pierś i wtuliła się mocno. Ogarnął ją zapach jego wody po goleniu.
-        Berry co się stało? – powiedział z troską, całując czubek jej głowy.
Nic nie mówiąc złapała go za rękę i powlokła z daleka gdzie mógł ktoś ich widzieć. Gdy znaleźli się już w bezpiecznym miejscu, a dokładniej za cokołem wielkiego pomnika gryfa, zaczęła go całować. Z początku był bardzo zaskoczony, ale po chwili zaczął odwzajemniać pocałunki. Gdy wreszcie się uspokoiła, przytulił ją i kołysał chwilę w ramionach.
-        Powiesz mi co się stało? – zapytał w końcu.
-        Miałam zły dzień…
-        To ja zaraz sprawę, że wszystko będzie dobrze.
-         

Robert nie poprzestał na jednej rozmowie. Amber z przerażeniem odkryła, że widywała go teraz o wiele częściej niż zwykle. Pozdrawiał ją na korytarzu o wiele częściej niż tego wymagało dobre wychowanie. Za każdym razem, gdy go widziała, czuła ciarki ma plecach i niesmak w ustach. Miała ochotę krzyczeć za każdym razem, jak próbował jej dotknąć, czy wypowiadał jej imię. Torturował ją psychicznie, dobrze się przy tym bawiąc. Zawsze miał na ustach obleśny uśmiech.
Chodził nawet na jej treningi quidditcha, a na posiłkach siadał tak, aby móc ją widzieć. Amber była przerażona. Nigdy w życiu się tak nie bała. Największym problemem było to, że nie mogła nikomu się poskarżyć, bo wydałby się jej sekret.
Robert przydybał ją jeszcze kilka razy, ale udawało jej się skutecznie mu uciekać. Niestety jednego dnia, zmęczona po długim dniu nauki, wracała z biblioteki, straciła czujność.
-        Czego ja się dowiaduję o tobie, Amber – usłyszała za sobą głos. Odwróciła się gwałtownie. Robert stał na schodach i patrzył na nią z góry. – Nie jestem jedynym, którego usidliłaś.
-        To nie prawda!
-        Ten tępy mięśniak ze Slytherinu… aż niedobrze się robi, jak się do ciebie ślini…
-        Cadfan wcale nie jest tępy! Nie obrażaj go!
-        Bo co?
-        Potraktujesz mnie tak jak jego albo Pottera?
Amber otworzyła usta, ale nic się z jej gardła nie wydobyło. Poczuła jak narasta w niej panika. Rozejrzała się po korytarzu, ale nikogo nie było dookoła. Ani żywej duszy. Robert złapał przód jej swetra i przyciągnął ją do siebie.
-        Z iloma jeszcze się bawiłaś? Wydaje ci się to śmieszne?
-        Nie… nie…
-        Słyszałem, jak się śmiałaś, suko!
-        Puść! Robert, puść mnie!
-        Pożałujesz tego co mi zrobiłaś!
Unieruchomił jej ręce w iście żelaznym uścisku i powlókł za sobą do najbliższych drzwi. Szarpała się i krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Cadfan czekał na nią dwa piętra niżej. Nie było możliwości, żeby jej głos do niego dotarł. Robert otworzył najbliższe drzwi, które okazały prowadzić do schowka i wepchnął do niego Amber. Różdżką zaklęciem zablokował zamek i przypadł Amber do ściany. Przez głowę ściągnął jej sweter, nie dbając o to, że zrywa jej z szyi łańcuszek z bursztynowym sercem. Dziewczyna krzyknęła, bo zapięcie zadrapało ją w policzek. Zdławił ją dłonią a potem rozerwał jej bluzkę. Guziki posypały się na podłogę. Amber zaczęła płakać, nie przestając bezskutecznie wzywać pomocy. Próbowała nawet ugryźć go w dłoń, ale uderzył ją. Zawyła z bólu, a on wepchnął jej ręce pod spódnice.
Nagle drzwi do schowka otworzyły się. Ktoś przełamał zaklęcie Roberta i wdarł się do środka. Światło oślepiło ich. Amber poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię i wyciąga na korytarz. Gdy jej wzrok przyzwyczaił się poznała Cada. Uczepiła się jego ramienia desperacko. Szarpały nią spazmy płaczu. Z początku nie słyszała co krzyczeli Robert i Cadfan. Krew szumiała jej tak w uszach, że była chwilowo głucha. Dopiero po chwili zorientowała się, że cała awantura przyciągnęła gapiów. Zaczęła się mocować z bluzką, ale nie mogła jej zapiąć bez guzików.
Gdy nauczycielka się pojawiła i rozkazała im iść do wicedyrektora. Amber wpadła w histerię. Uświadomiła sobie, że wszyscy dowiedzą się co zrobiła. Jej rodzice, Jade, wszystkie kuzynki…
I nagle zobaczyła Jamesa. Poczuła, jakby cała krew odpłynęła jej z ciała. Wyglądał na kompletnie przerażonego, jakby nie mógł uwierzyć, co widzi.
-        James ja… - zaczęła, ale nauczycielka powlokła ją dalej. – To nie tak! Jim, ja nie…

Więcej nie mogła z siebie wydusić. Całą drogę do gabinetu profesora Adryka przepłakała.