Długo to trwało, ale napisałam. Męczyło mnie to strasznie. Pisałam cały czas, chociaż szło mi to jak krew z nosa.
Wiem, że obiecywałam wcześniej notkę +18, ale jeszcze jej nie skończyłam. W sumie sama nie wiem czy w ogóle skończę, bo jakoś tak głupio się czuję, myśląc, że mam to opublikować. Będziecie się pewnie ze mnie śmiać i w ogóle. Mimo to Rh pozwolił mi publikować. Nie wiem czemu.
Dostałam pracę na wakacje, jako copy writer i teraz plus to, że mam pisać magisterkę, nic nie robię tylko piszę i piszę. Pewnie niedługo oślepnę.
Pozdrawiam,
Wasza Ast.
Wasza Ast.
Amber
wiedziała, że jest ładna. Wiele razy w jej obecności ludzie mówili „ależ piękne
dziecko”, „wyrosłaś na śliczną pannę”. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę,
ale nigdy nie wiedziała co to może jej dać.
Ale
niedługo miała się dowiedzieć.
Stała
zdezorientowana i wpatrywała się w plecy oddalającego się Jamesa.
-
Serio?
– powiedziała do samej siebie ze złością. Doskonale wiedziała, że Jim jej już
nie słyszał, ale nie mogła się powstrzymać.
Nie
widziała go od kilku dni, bo był zajęty w tym swoim głupim klubie, a teraz tak
po prostu ją zostawiał dla swojego głupiego rodzeństwa. Zaklęła i odwróciwszy
się na pięcie, ruszyła przed siebie. Zasiadła w opustoszałej wielkiej sali i
wyjęła z torby pióro i kałamarz. Zaczęła pisać swoje zgłoszenie, jednak źle jej
szło. Była tak zła, że nie mogła się skupić.
Miała
nadzieję, że napiszą razem swoje podania na obóz a potem tez razem na niego
pojadą, ale teraz straciła na to ochotę. W sumie to miała do Jima żal za tą
idiotyczną sytuację z lodami. Owszem, bawiły ją jego żarty, ale kiedy się
pierwszy raz poznaje rodziców swojej dziewczyny, to należałoby obetrzeć twarz
serwetką. Nawet jej za to nie przeprosił.
W
końcu znudziła się. Zmiotła pomięte kawałki pergaminu ze stołu na podłogę i
ruszyła do wyjścia. W głowie układała już tyradę, którą miała nadzieję uraczyć
Jamesa. Jednak, gdy dotarła do biblioteki, okazało się, że nie ma tam nikogo z
rodzeństwa Potterów. Rozłożyła się przy jednym ze stolików, zdecydowawszy, że
skoro nie ma nic innego do roboty, to przynajmniej zacznie odrabiać pracę
domową. I tak zalegała już z kilkoma.
Ruszyła
między regały w poszukiwaniu książek. W dziale, do którego zawędrowała,
spotkała wysokiego siódmoklasistę z gryffindoru, przeglądającego jakiś gruby
wolumin. Zerknął na nią znad okładki i uśmiechnął się. Nieśmiało odwzajemniła
uśmiech, zastanawiając się czy go zna. Wspięła się na palce i sięgnęła do tego,
co było jej potrzebne.
-
Pomogę
ci – zaoferował szybko, zatrzaskując książkę. – Której potrzebujesz?
-
Tej
grubej w zielonej okładce.
Chłopak
sięgnął i wręczył Amber książkę.
-
Dziękuję
– ponownie się uśmiechnęła.
-
Richard
– przedstawił się, skinąwszy głową. Amber poczuła, że ujęła ją ta jego
nonszalancja.
-
Amber.
-
Zawołaj
mnie, jakbyś jeszcze czegoś potrzebowała.
Amber
pokiwała głową i zawstydzona zajęła się przeglądaniem książki, a on odszedł
kilka regałów dalej, jednak widziała kątem oka, ze zerka na nią. Sama była
zaskoczona, ale poczuł nagle miły dreszczyk, widząc jego zainteresowanie. Tak
samo czuła się, kiedy widziała Jamesa, wpatrującego się w nią. Nieświadomie jej
ręka powędrowała do włosów i zaczęła je przeczesywać. Nie czekała długo, aby
znowu do niej podszedł.
-
Amber,
nie miałabyś ochoty może pójść ze mną w za dwa tygodnie do Trzech Mioteł?
-
Um…
- wydusiła z siebie, całkiem zaskoczona. Przycisnęła trzymaną książkę do
piersi. – Dzięki za zaproszenie, ale pewnie pójdę tam z moim chłopakiem…
-
Ah
– Richard skrzywił się, a potem uśmiechnął, ale już nie tak ładnie, jak
poprzednio. – Szkoda. Do zobaczenia.
I
odszedł szybko, a potem zniknął między regałami. Amber poczuła się dziwnie.
Tak, jakby trochę zawiedziona. Zrobiło jej się głupio, że musiała wspomnieć o
Jamesie.
O
czym ty myślisz, skarciła się w głowie i wróciła szybko do stolika, aby tam
zająć się pracą domową.
Była
na siebie zła, ale od tego dnia, zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na to co
działo się dookoła niej. Gdy szykowała się do wyjścia z dormitorium, sprawdzała
czy wygląda dobrze, poprawiała makijaż i włosy. A gdy szła po korytarzach, nie
mogła się powstrzymać, aby nie zerkać, czy patrzą na nią obcy chłopcy. Nie było
w tym nic złego, po prostu to uczucie, jakiego doznała w bibliotece, bardzo jej
się spodobało. Gdy przyłapywała ich na gapieniu się, chciało jej się śmiać, ale
też poprawiało jej to trochę humor. Nic więcej nie robiła, po prostu szła, a
oni się na nią patrzyli. Miało to też swoje korzyści dla Jamesa – nie była już
na niego tak wściekła jak wcześniej. Denerwował ją mniej, bo teraz codziennie
wiedziała, jak poprawić sobie nastrój.
Czasami
podchodzili do niej chłopcy i przedstawiali się, a potem zazwyczaj proponowali
randkę, ale ona mówiła, że ma chłopaka. Odchodzili zawiedzeni, a jej trochę ich
było szkoda. Już więcej nie wodzili za nią tęsknymi oczami, gdy przechodziła
obok.
Goblinia
wysypka szalała po szkole, a Amber robiła wszystko, aby się nie zarazić. Jess
była bezpieczna, ona już ją przechodziła. Często spędzały razem czas, bo Jim
był zajęty w klubie. Ostatni jego kawał bardziej zirytował niż rozbawił ją.
Przez to, że dostał karę od wicedyrektora, miał jeszcze mniej czasu dla niej.
Biedna
Jess musiała wysłuchiwać żalów Amber na swojego chłopaka. Znosiła to
cierpliwie, a czasem odwdzięczała się, marudzeniem na swojego chłopaka, Marka,
ale robiła to o wiele mniej zażarcie niż, przyjaciółka. Nie miała aż takiego
problemu ze swoim ukochanym i Amber po cichu jej zazdrościła. Na początku
uważała, że Mark jest nudny jak flaki z olejem – nie uprawiał żadnego sportu,
nieźle się uczył i nie był bardzo przystojny. Wiecznie porównywała go do
Jamesa, oczywiście na niekorzyść dla tego pierwszego. Jednak odkąd Jim zaczął
działać jej na nerwy, zorientowała się, że zaczyna doceniać to w Marku, że zawsze
był dla swojej dziewczyny. Często z nią rozmawiał, codziennie dźwigał jej
torbę, a na śniadaniu zawsze siadał obok.
W
końcu Amber zorientowała się, że jest codziennie zła. Budziła się wściekła i
kładła się spać po prostu kipiąc ze złości. Denerwował ją James, przyjaciółka i
jej głupi chłopak.
Jedyne,
co poprawiało jej nastrój to nadal zainteresowanie chłopców. Z dnia na dzień
zaczynała się czuć, co raz mniej winna, że podobało jej się to. Jima w ogóle
nie obchodziło, co ona robiła w swoim czasie wolnym.
Amber
postanowiła, że rzuci się w wir przygotowań do festiwalu. Bardzo jej podobało
się w klubie zaklęć. Cała grupa uznała wspólnie, że zrobią pokaz najlepszych
zaklęć a potem kilka pojedynków pokazowych. Amber zgłosiła się na ochotniczkę
do drugiego zadania i pilnie pracowała ze swoją partnerką, aby dobrze wypaść.
Rodzice obiecali, że przyjadą ją zobaczyć, więc absolutnie nie mogła dać plamy.
Zależało jej też na opinii siostry, która była dla niej absolutnym ideałem.
Amber marzyła, aby być kiedyś taka jak Jade.
Jak
można było opisać chorowanie na goblinią wysypkę? Koszmar. Amber nudziła się
jak mops. Mark, który też wylądował w skrzydle szpitalnym wcale nie był dobrym
towarzystwem. Mało mówił, a jak już coś, to zawsze o Jess. Martwił się, że mało
ją widuje i zżerało go poczucie winy, że źle mu szło odpisywanie na listy
swojej dziewczyny.
Całymi
dniami Amber wylegiwała się w łóżku, wyglądając przez okno. Obserwowała
uczniów. Czasami bawiła się, w wyławianie z tłumu przystojnego chłopca.
Oczywiście oni jej nie widzieli, ale lubiła zastanawiać się co by było, gdyby
ujrzeli ją w oknie szpitala i zakochali się na zabój. Czy któryś wbiegłby na
górę i uratował ją przed chorobą, niczym rycerz z bajek?
James
raz napisał jej list, zapewne za namową Jess. Była to jego odpowiedź na jej
Walentynowy liścik z obrazkiem. Musiała przyznać z zawodem, że nie tego się
spodziewa łapo korespondencji ze swoim chłopakiem. Wcześniej, gdy dopiero
zaczynał się ich związek, jego listy w wakacje były o wiele bardziej interesujące,
niż teraz. Nagryzmolił w nim o tym, że nie lubi klubu i jak kuzynka go
potwornie męczy. Pisał też o tym, jak nudne są zajęcia i jak dużo ma prac
domowych. Amber uznała, że to nic ciekawego. Była naprawdę zaskoczona, że nie
napisał nic o tym, jak bardzo za nią tęskni. Zupełnie nic, ani słowa. Nie
widzieli się długo i była pewna, że on jakoś odczuje jej brak. Zgniotła jego
głupi list w kulkę i cisnęła nim do kosza na śmieci.
Nie
dość, że wszystko ją swędziało od tej okropnej wysypki, a w ustach miała cały
czas mdły smak eliksirów leczących, to jeszcze on zupełnie bagatelizował ich
rozstanie. Nie mogła się już doczekać, aby wrócić do szkoły i móc zmyć mu głowę
za to.
Amber
nie mogła spotkać się z Jamesem w dniu, kiedy wypuszczono ją ze skrzydła
szpitalnego. Nie mogła go nigdzie znaleźć, chociaż biegała po całym zamku.
Wściekła
poszła na błonia, bo chociaż tam miała małe szanse na spotkanie go, poczuła, że
po prostu musi rozchodzić to całe leżenie w skrzydle szpitalnym.
Ruszyła
na błonia, zadowolona z tego, że może rozprostować nogi. Nie lubiła przebywać długo
w jednym miejscu. Przeszła przez główne drzwi i wciągnęła powietrze głęboko w
płuca. Zaczynało pachnąć wiosną. Śnieg topił się już na ścieżkach, a lód na
jeziorze zaczynał pękać. Dużo osób już kręciło się po błoniach, zażywając
pierwszych wiosennych spacerów. Obok dziewczyny przebiegła drużyna ślizgonów,
zmierzająca na boisko. Wszyscy mieli miotły pod pachami. Jeden, biegnący z tyłu
grupy, odwrócił się, gdy już minął Amber i uśmiechnął się. Zaskoczona odwzajemniła
uśmiech. Dopiero po chwili poznała go. Był on pałkarzem Slytherinu. Obronił ją
kiedyś przed tłuczkiem, chociaż wcale nie musiał. Oszczędził jej wtedy zapewne
paskudnej kontuzji.
Amber
poczuła miłe łaskotanie. Chłopak był diablo przystojny. Słyszała o nim plotki,
że pochodził z bardzo bogatej rodziny czarodziejów. Jego matka, o ile dobrze
pamiętała, była sławną pisarką albo reporterką. Zaintrygowana Amber podążyła za
nimi na boisko. Wcale jej nie obchodził Quidditch, tylko ten rycerski ślizgon.
Oczywiście opamiętała się, zanim weszła na boisko. Zorientowała się, że mogłaby
zostać posądzona o szpiegostwo. Postanowiła pokręcić się po błoniach, mając
nadzieję, że skończą wcześnie. Tak jednak się nie stało. Amber szybko też się
znudziła. Trochę zmarzła, bo w końcu nadal było przedwiośnie. Wróciła do zamku,
karcąc się w myślach. Nie bardzo wiedziała, co z sobą począć. W końcu
skapitulowała, uznając, że jeżeli powłóczy się jeszcze trochę, to znowu wróci
do skrzydła szpitalnego.
Udała
się do swojego dormitorium. Dziewczęta przywitały ją z uśmiechami i ze
współczuciem, ale nie bardzo wylewnie. Trudno było powiedzieć, że się lubiły.
Tolerowały, to raczej bardziej odpowiednie słowo. Amber przebrała się w dres,
owinęła wełnianym szalem i usadowiła się w pokoju wspólnym. Przerzuciła nogi
przez oparcie fotela i zagłębiła się w lekturze. Raz po raz, zerkała jednak
dookoła, aby kontrolować to, czy nikt jej się nie przygląda.
Istnieją
ludzie, którzy mają irytujący zwyczaj – gdy tylko widzą osobę czytającą, czują
przymus podejścia i dowiedzenia się jaką książkę ktoś czyta. Amber bardzo nie
chciała, aby ktoś poznał tytuł. Dlatego starannie obłożyła okładki kolorowym
papierem w ciastka. Większość ludzi, gdy go widziała, uznawała, że dziewczyna
uczy się przepisów kulinarnych. Jednak to było coś o wiele bardziej żenującego.
Amber
połykała, z wypiekami na policzkach, jeden z najlepiej sprzedających się w
ostatnich miesiącach romansów. Dała go jej Jade, która zawsze powtarzała, iż
miłości należy uczyć się z literatury pięknej.
Amber
podzielała tą opinię. Jak z resztą większość sądów siostry. Urzekły ją historie
opowiadane z książkach Jade. Było w nich tyle pasji, emocji i zwrotów akcji. No
i były jeszcze sceny erotyczne. Dla nastoletniej panny, która nadal nosiła w
sobie to wyidealizowane wyobrażenie o kontaktach damsko – męskich, te książki
były jakby spełnieniem marzeń. Amber naprawdę wierzyła, że mężczyźni i kobiety
tak właśnie się zachowują, kiedy są zakochani.
Niestety,
James ostatnio nie wpisywał się w obraz idealnego ukochanego. Na początku
odpuściła mu, że nie był zbudowany niczym młody bóg. W końcu, miał tylko naście
lat. Amber wiedziała, że ma jeszcze na to czas. Na dworcu pozwoliła sobie
zerknąć na ojca Jamesa. Pan Potter, jak na aurora przystało, był umięśniony. Do
tego był nawet wysoki. To się Amber podobało. Widziała też jego wujków z
rodziny Weasleyów. Jej chłopak miał dobre geny. Z początku pokładała w nich
wielkie nadzieje, a pomijała małe zaangażowanie Jima w ich związek. Jednak im
więcej czytała romansów, tym bardziej czuła się zawiedziona.
W
końcu zaczął w niej narastać bunt. Dlaczego niby taka Nastya, główna heroina
książki pod tytułem „Pięćdziesiąt zaklęć Blacka”, mogła przeżywać swój wielki
romans, a ona nie? Amber uważała się, za o wiele ładniejszą od myszowatej
bohaterki. Oczywiście wyobrażała sobie ją, jako trochę wyższą wersję Amethyst,
więc nie trudno było by być od niej ładą.
W
chwili, gdy napięcie między bohaterami rosło w scenie pełnej emocji wymiany
zdań, Amber usłyszała coś za sobą. Zatrzasnęła książkę i zerknęła przez ramię.
Jess i Mark siedzieli w kącie pokoju, bardzo blisko siebie i szeptali coś.
Widać było, że bardzo się za sobą stęsknili. Urażona i zazdrosna Amber usiadła
głębiej w fotelu, aby nie mogli jej zobaczyć. Nie podobało się jej to, że
przyjaciółka przeżywa teraz romantyczne chwile, a ona nawet nie widziała
swojego chłopaka. Wbiła wzrok w książkę, ale nie chciało jej się czytać.
Zerwała
się z fotela i pobiegła do dormitorium. Walnęła się na łóżko, a w środku aż się
gotowała ze złości na Jamesa.
Nie
mogła spać prawe całą noc. W jej głowie układał się plan zemsty.
-
Przepraszam?
Wysoki
gryfon podniósł głowę znad książki. Ujrzawszy przed sobą Amber, całą
uśmiechniętą i zalotną, od razu stracił zainteresowanie książką.
-
Hm?
-
Mógłbyś
mi pomóc? Książka, której potrzebuje jest tak wysoko, a nigdzie nie ma drabiny.
-
Jasne
– odparł prawie natychmiast chłopak, wstając z krzesła. – Prowadź.
Udali
się między regały i tam Amber wskazała najwyższy regał. Chłopak zwinnie wspiął
się po półkach. Wrócił na ziemię, dumny z siebie i wręczył książkę Amber.
-
Och
nie wiem jak ci dziękować – zaświergotała. Serce waliło jej, jak młot, a
adrenalina buzowała w żyłach. – Może tak?
Złapała
go za ramię i pociągnęła, aby się pochylił. Na jej nieszczęście, czy też może
szczęście, gryfon wykazał się refleksem i odwrócił się. Amber trafiła prosto w
jego usta. Złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. Z początku była
zaskoczona, ale w końcu oddała pocałunek. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia
w ramionach nieznanego chłopca. Nie miała porównania, ale uznała, że naprawdę
dobrze całował. Po chwili odezwało się jej sumienie, więc odskoczyła od niego.
Był trochę zdziwiony jej reakcją, ale uśmiechnął się promiennie.
-
Takie
przysługi mogę wyświadczać codziennie – powiedział, zawadiacko.
Amber
posłała mu wieloznaczne spojrzenie, po czym pomacała do niego i pierzchła
między regały, znikając mu z oczu.
Pognała
w najdalszy koniec biblioteki i schowała się w kącie pod oknem. Serce waliło
jej jak oszalałe. Kucnęła przy ścianie i zakryła usta obiema dłońmi. Miała
wrażenie, że jeszcze są gorące od tego pocałunku. Nie posądzała siebie, że
będzie miała tupet to zrobić. Dopiero teraz pomyślała o Jamesie. Poczuła
delikatne ukłucie w sercu, ale szybko odpędziła od siebie je.
Należało
mu się, pomyślała z dumą. To jest kara dla niego.
Zastrzyk
adrenaliny i uczucie euforii, które odczuła po całowaniu się z zupełnie obcą
osobą, sprawiło, że czuła się świetnie. Wiedziała, że udało się to tylko
dlatego, że była ładna. Czuła się teraz najpiękniejsza na świecie.
Poznała
naglę potęgę swojej urody.
Wyszła
z biblioteki podniesioną głową i uśmiechem triumfu na ustach.
Roberta
poznała na kółku eliksirów. Miała po tak długiej nieobecności zaległości w
wielu przedmiotach i zaczęła uczęszczać na różne dodatkowe zajęcia.
Był
on przemiłym chłopcem, o ogromnej wiedzy. Prowadził zajęcia na zmianę z dwoma
dziewczynami z siódmej klasy. Był typem nieśmiałego kujona, na których zwykle
Amber nie zwracała uwagi, jednak Robert bardzo starał się, aby go dostrzegła.
Na każdym spotkaniu dawał jej swoje notatki, najpierw pomagał jej z każdym
eliksirem i zawsze oferował, że odniesie jej książki do biblioteki. Wszyscy
szeptali za ich plecami, ale żadne z nich się tym nie przejmowało.
Amber
z początku nawet nie myślała o Robert, jako o materiale na kolejny obiekt
swojego eksperymentu. Jednak zauważyła, jak bardzo mu zależało i to ją urzekło.
Tak naprawdę wcale jej się nie podobał – był chudy i niski jak na swój wiek, a
do tego miał jasne, mysie włosy. Daleko mu było do ideału, który kreowały dla
Amber książki. Mimo wszystko, podobało jej się to, w jaki sposób ją uwielbiał.
Wodził z a nią oczami i wprost promieniał szczęściem, gdy pozwalała mu sobie
pomagać.
W końcu zgodziła się z nim spotkać na
indywidualne korepetycje z eliksirów. Całe spotkanie trwało godzinę, ale z tego
uczyli się tylko dwadzieścia minut. Przez resztę czasu obściskiwali się w
pustej klasie zaklęć.
W
końcu, gdy jego ręce zaczęły poczynać sobie o wiele śmielej, niż by Amber tego
sobie życzyła, postanowiła przerwać. Osunęła się na bezpieczną odległość,
udając, że poprawia włosy.
-
Amber
– wydyszał Robert, a jego głos był nieprzyjemnie lepki. – Zostaniesz moją
dziewczyną? Kocham cię…
Dziewczyna
wstała nagle, zgarniając z podłogi notatki i książki. Miłe łaskotanie w brzuchu
ustąpiło momentalnie, a jego miejsce zajęło obrzydzenie. Już jej nie podobało
się jak na nią patrzył. Teraz wydawał się tylko żałosny i brzydki.
-
Nie
sądzę – powiedziała, patrząc na niego z wyższością. – Ale próbuj dalej.
Wypowiedziawszy
te słowa, które były tak naprawdę kwestią jednej z bohaterek romansu pod
tytułem „Dziennik Czarownicy Bridget”, wyszła, trzaskając drzwiami. Na
korytarzu roześmiała się w głos. Nie dbała o to, czy Robert to słyszał. Znowu
czuła się piękna i pełna władzy.
Siostra
Jamesa była małym, paskudnie irytującym szkodnikiem. Wszędzie było jej pełno,
Amber miała wrażenie, że smarkula ją śledzi. James wolał z nią spędzać czas, a
nie ze swoją dziewczyną. Do tego ich pierwsze spotkanie nie wypadło za dobrze. Szła
wtedy z Robinem na spotkanie klubu zaklęć, gdy nagle pojawiła się ta mała.
Amber pomyliła jej imię i zrobiła z siebie idiotkę. Przyjaciel wyśmiał ją
potem, że nie może zapamiętać nawet tak banalnego imienia jak Lily.
Od
tego czasu siostra Jamesa przyglądała jej się uważnie za każdym razem, kiedy
się spotykały na korytarzach. Amber nie podobało się, że młodsza od niej
dziewczyna patrzy się na nią skosem. Miała czasami ochotę trzepnąć ją w tą rudą
głowę.
Przez
krótki czas zastanawiała się czy powinna powiedzieć o tym Jamesowi, ale w końcu
zrezygnowała. Ostatnio nie miała ochoty nawet z nim rozmawiać. Zorientowała
się, że Jim zupełnie nie wiedział, co robi jego dziewczyna. Mało tego, wcale go
to nie obchodziło. Spotykali się tylko przelotnie, na korytarzach albo podczas
posiłków.
Jej
wściekłość sięgnęła zenitu, gdy to on dostał się na obóz, a ona nie. Nie dość,
że nie odzywał się całą przerwę wielkanocną, to jeszcze teraz miał czelność
wymachiwać jej przed nosem listem. Wściekła udawała, że wcale ją to nie
obchodzi, ale tak naprawdę gotowała się w środku.
Wyszła
szybko z wielkiej sali, udając, że chce porozmawiać z Jess, chociaż ta wcale
nie mniej niż Jim ją denerwowała. Ględziła bez przerwy o tym jak wiele prac
domowych ma i jak Mark ją denerwuje, olewając naukę i śpiąc na lekcjach. Amber
wcale to nie obchodziło. Jessica miała kochającego chłopaka, który wolał z nią
spędzać wieczory niż ślęczeć nad książkami. Nie miała pojęcia, jaką była
szczęściarą.
Rozstały
się na szczęście szybko, bo musiały iść na zajęcia. Amber już do końca dnia
miała zły humor. Na eliksirach stała nad swoim kociołkiem i marszcząc nisko
brwi nad nosem mieszała składniki. Przez całą lekcję miała nieodpartą pokusę
wywalenia wszystkiego na ławkę i wyjścia z klasy. Łypała na profesora Adryka,
który krążył między uczniami i zaglądał do kociołków. Gdy zbliżył się do niej,
udała, że zajmuje się swoimi notatkami. Nauczyciel z niesmakiem zmarszczył nos,
widząc źle uważony eliksir.
-
Zostało
dziesięć minut! – powiedział na głos, odchodząc do swojego biurka.
Amber
rozejrzała się dookoła w popłochu. Tak skupiła się na myśleniu o głupotach, że
zmarnowała całą lekcję. Na koleżanki nie miała, co liczyć, bo i tak jej nie
lubiły. Nie pomogłyby jej zapewne, nawet gdyby od tego miało zależeć jej życie.
Nagle pochwyciła spojrzenie kolegi z ławki obok.
-
Hej
Jonny – szepnęła, uśmiechając się najpiękniej, jak umiała.
Spojrzał
na nią i już wiedziała, że dostanie od niego wszystko, o cokolwiek poprosi.
-
Będziesz
taki słodki i pożyczysz mi fiolkę swojego eliksiru?
-
Ależ
będę – powiedział, przysuwając się i nalewając chochelką odrobinę zawartości
swojego kociołka.
Amber
usłyszała za sobą prychnięcie. Zerknęła przez ramię i ujrzała Amethyst. Kuzynka
była dziś wyjątkowo potargana. Zapewne praca nad gorącym eliksirem sprawiła, że
jej loki skręciły się jeszcze bardziej.
-
Czego
warczysz, pudlu? – syknęła Amber, bardzo uważając, żeby nikt dookoła poza
Amethyst tego nie słyszał.
Kuzynka
łypnęła na nią zza okularów i wykrzywiła usta. Amber zachichotała i ruszyła do
stołu nauczyciela, aby zostawić na nim swoją fiolkę z eliksirem Jonny’ego.
Po
zakończeniu zajęć radośnie wyszła z sali, na korytarz. Gdy wdrapała się na
drugie piętro i podążała do klasy zaklęć, ktoś złapał ją nagle za ramię.
-
Co
ty wyprawiasz? – wysapała Amethyst, najwyraźniej biegła za nią po schodach.
-
Masz
na myśli….? – zapytała zaskoczona Amber, robiąc krok w tył, aby znaleźć się
poza jej zasięgiem.
-
Co
to było? To trzepotanie rzęsami i słodki głosik?
-
Zazdrosna?
Podoba ci się Jonny?
-
Nikt
mi się nie podoba, idiotko! Czy ty nie pamiętasz, że masz chłopaka?
-
Ostatni
raz, gdy sprawdzałam, to nie była twoja sprawa. Może być tak sobie poszła być
obleśną gdzieindziej?
Tego
już było dla Amethyst za wiele. W jej ręce błyskawicznie pojawiła się różdżka.
Amber odskoczyła, wyglądając przed siebie ręce w obronnym geście.
-
Chcesz
mnie zaatakować, bo poprosiłam kolegę z klasy o pomoc? Zmysły postradałaś?
-
Doskonale
wiem, co robisz! – warknęła Amethyst, odgarniając grzywkę z twarzy. Przez
chwilę widać było jej oczy, chociaż zdeformowane przez okulary. – Widziałam cię
na korytarzach! Jak ty się zachowujesz?
-
Wiesz
co?! Może zrobiłabyś co ze sobą, zamiast zazdrościć mi. Wiem, że zawsze
chciałaś być mną, a nie tą pokraką, którą jesteś…
W
tym momencie kuzynka zamachnęła się na nią różdżką. Na podłogę posypały się
czerwone iskry. Amber poczuła, że może mieć problemy. Nie była dobra w
pojedynkach. Zawsze miała problem z zaklęciami obronnymi. Amethyst była na tyle
nieobliczalna w złości, że mogła zrobić jej poważną krzywdę.
Na
szczęście nagle pojawiła się Emerald.
Zaklęcia
i tak nie były ulubionym przedmiotem Amber. Uznała, że tak po widowiskowej
akcji z udawaną rozpaczą, uznała, że należy jej się chwila przerwy. Udała się
na błonia i zasiadła na burku nieopodal szklarni.
Wzięła
głęboki wdech i rozluźniła się. Zebrała szatę na kolanach i zajęła się
osuszaniem policzków. Łez było niewiele, w końcu były sztuczne. Nauczyła się
tego już w dzieciństwie i dzięki temu mogła z powiedzeniem urabiać rodziców.
-
Heeeej
czemu płaczesz, śliczna?
Podniosła
głowę, zupełnie zaskoczona, słysząc męski głos pełen troski. Ujrzała nad sobą
pałkarza ślizgonów. Dosiadł się do niej i patrzył z takim przejęciem, że Amber
nie miała serca wyprowadzać go z błędu.
-
Pokłóciłam
się z kuzynką – westchnęła, robiąc smutną minę. – Tak dobrze dogadywałyśmy się
w dzieciństwie, a teraz jest zupełnie inną osobą.
-
Nie
smuć się – powiedział, otaczając ją ramieniem. Był bardzo wysoki i zbudowany,
można by rzec, wręcz idealnie. – Ludzie się zmieniają. Też już nie dogaduję się
z przyjacielem z dzieciństwa, tak jak kiedyś. Jak mogę cię pocieszyć?
Amber
uśmiechnęła się, patrząc mu głęboko w oczy. Już wiedziała, że kolejny chłopiec
wpadł w jej pułapkę. Teraz, nawet nie pomyślała ani chwili o swojej zemście.
Ważniejsze było to, że ten bardzo przystojny młody człowiek patrzy na nią z
takim zainteresowaniem. Miał już szesnaście lat, więc był prawie mężczyzną.
Wszystko
było tak, jak w książkach. Ona była złotowłosą piękną księżniczką w opałach, a
on czarującym księciem.
W
tej chwili jej umysł pracował bardzo szybko i analitycznie. Obliczała wszelkie
za i przeciw. W końcu jedna strona wygrała.
Amber
podniosła na niego oczy i posłała mu zawadiacki uśmiech.
-
Mógłbyś
na przykład zaprosić mnie na randkę. To na pewno poprawiłoby mi humor…
Wyrzuty
sumienia nie były czymś, co często męczyło Amber. Raz na jakiś czas, czasem po
randce, albo, gdy zbyt długo pozwalała całować się jakiemuś chłopcu, wydawało
jej się, że to się dzieje za szybko. Czasami spotykała się tylko raz z kimś, a
potem z nim już nigdy nie rozmawiała. Nie znali jej, nie chcieli jej poznać.
Jedyne, na czym im zależało, to błądzić po niej rękami, ściskać ją i całować.
Łącznie
umawiała się z pięcioma chłopcami. Z początku myślała, że przeżywali z nią coś
niesamowitego, że spełniała ich marzenia. Ale teraz powoli zaczynała się
orientować, że to traktowali ją jak przedmiot.
Gdy
to sobie uświadomiła, postanowiła przestać randkować z każdym chłopakiem, który
się do niej uśmiechnął. Każde zerwanie odchorowywała parę dni. Chciało jej się
płakać, bolała ją głowa i cały czas się zastanawiała czy dobrze zrobiła. Bardzo
bała się reakcji chłopców oraz tego, że ją znienawidzą.
Nie
mogła jednak zdobyć się na to, aby pożegnać się na zawsze z Canfanem, pałkarzem
z drużyny Slytherinu.
Za
każdym razem, gdy brał ją za rękę i patrzył jej w oczy, czuła ciarki na całym
ciele. Nie rozumiała, jak on mógł tak na nią działać. Gdy tylko myślała o
spotkaniu z nim, serce kołatało w jej piersi. To nie było tylko zauroczenie,
Amber naprawdę zakochała się w Cadfanie. Był niczym bohater jej książek –
bogaty, przystojny a do tego absolutnie rozbrajający swoją opiekuńczością.
Obsypywał ją prezentami i komplementami. Bezgranicznie wierzył w każde jej
kłamstwo. Sprawiał, że czuła się piękna i pożądana. Nic więcej nie
potrzebowała.
Zanim
nadszedł dzień festiwalu szkolnego, Amber była stuprocentowo pewna, że musi
zerwać z Jamesem i związać się oficjalnie z Cadem.
Cały
dzień go unikała. Z początku chciała nawet zwierzyć się ze swoich problemów
Jess, ale ta była pokłócona z Markiem. Posprzeczali się o jakąś głupotę i oboje
wcale nie byli zainteresowani niczym innym poza sobą. Została sama ze swoimi
myślami. Długo medytowała nad tym co powinna zrobić. Gdy zobaczyła Jamesa przez
zamkiem, spanikowała i po prostu się schowała. Nie była jeszcze gotowa na konfrontację.
Dopiero pod wieczór w końcu Amber zdobyła się na odwagę, aby go odszukać i
wyznać wszystko. Plany pokrzyżowała jej Amethyst, która zagrodziła jej drogę i
zaczęła oskarżać o złe prowadzenie się. Amber znów próbowała się bronić, ale
kuzynka najwyraźniej miała naocznych świadków swojej wersji. Spanikowana Amber
zorientowała się, że dookoła nich zbierają się gapie. Pojawił się też profesor
Adryk. Amethyst rzuciła się na nią. Wicedyrektor zainterweniował w porę. Amber
uciekła się do swojej najstarszej sztuczki i czmychnęła z płaczem. Jakie było
jej zaskoczenie, że to James pobiegł za nią a nie, kto inny.
Odnalazł
ją, kiedy próbowała opanować płacz. Nie były to łzy żalu, ale upokorzenia.
Amethyst zrobiła z niej widowisko. Wszyscy patrzyli się i śmiali. Gdy Jim
przytulił ją, starając się uspokoić, poczuła się źle. Robił to niezgrabie, ten
jego głupi stój księcia drapał ją w policzek, a do tego nie pachniał wodą
kolońską. Jego ramiona były drobne a twarz pozbawiona zarostu. Absolutnie
wszystko w nim ją denerwowało. Chciała jakoś wyplątać się z jego rąk i odejść
jak najszybciej, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała, jakiej
wymówki użyć.
W
końcu uciekła do pokoju wspólnego, tłumacząc, że jest zmęczona zostawiając go
ogłupiałego.
Wakacje
były dla Amber nudne. Lato dłużyło się nieznośnie. Do tego świadomość, ze James
i Emerald są teraz na obozie i świetnie się bawią, nie dawała jej spokoju.
Tez
chciała tam być.
Musiała
siedzieć na farmie rodziców. Jedyne, co miała do roboty to pomoc rodzicom przy
zbiorach truskawek. Nie mogła używać magii, więc musiałaby zrywać ręcznie
owoce. Nie wyobrażała sobie siebie w roli pracownika fizycznego, więc tylko
snuła się, udając, że coś robi i pochłaniając duże ilości truskawek.
Była
też zasypywana listami od wszystkich swoich adoratorów. Oczywiście, rodzice
zauważyli to nagromadzenie sów, ale od razu uwierzyli w kłamstwo córki, że to
koleżanki, które poznała na kółku. Tak naprawdę, myślała Amber zadowolona z
siebie, rodzice łyknęli by wszystko, co tylko bym im powiedziała. Nie sądzili
nawet, że ich młodsze dziecko zdolne było by uknuć taki plan zemsty.
Tylko,
że ta zemsta, o której wcześniej tyle tak myślała Amber i tak wiele razy się
nią przed sobą tłumaczyła, ostatnio zeszła na drugi plan. Dziewczyna była taka
pochłonięta adoratorami, że zapomniała się zemścić.
Z
początku chciała pokazać Jamesowi, jaka jest rozchwytywana i sprawić, żeby
poczuł się głupio i zaczął ją błagać, aby dała mu jeszcze jedną szansę. Ona
planowała wtedy się łaskawie zgodzić i odzyskać status królowej jego serca.
-
Amber!
– dziewczyna poderwała głowę, ocierając ręce brudne sokiem z truskawek, mama
szła do niej od strony domu, machając czymś białym. – Sowa do ciebie przyszła!
Przesyłką
okazała się gruba koperta z kremowego papieru. Była pękata, więc zawierała nie
tylko list. Co ciekawe, była od Jamesa. Amber od razu poznała je. Zaintrygowana
rozerwała kopertę. Na rękę wypadł jej maleńki pakunek, owinięty w różową
bibułę.
-
O
jakie to miłe – powiedziała pani Green, przyglądając się córce. – Przysłał ci
prezent z wakacji? Co to?
-
Bursztyn.
James
podarował jej serduszko zrobione z bursztynu i oprawione w srebro. Dołączony do
tego list miał kilka stron. Widać było, że przyłożył się do niego.
Mama
Amber zaczęła rozpływać się nad romantycznością gestu, ale Amber nie okazała
takiego entuzjazmu. Gdy wróciła do domu, przejrzała je szybko. Serduszko było
ładne i od razu zawiesiła je na szyi. Dopiero wieczorem przeczytała list. Jim
silił się na miłe słowa, ale nie wychodziło mu to dobrze. Jego opowieści o
obozie były nawet ciekawe, ale Amber uważała, że również nietaktowne. Ona też
chciała być tam i drażniło ją to, że James bawił się świetnie. Gdy dotarła do
ostatniej strony listu, westchnęła z irytacją, a potem upchnęła kartki do
szuflady biurka.
Pierwszego
września Amber miała nie lada problem. Musiała w pociągu unikać wielu osób na
raz. Najtrudniej było schować się przed Jamesem, bo jego rodzina była dosłownie
wszędzie. W końcu się poddała i przywitała się z nim, chociaż daleko było jej
od wylewności. On najwyraźniej się stęsknił, bo bez przerwy chciał ją odciągnąć
w jakieś ustronne miejsce. Zaczęła się tłumaczyć, że jest zmęczona i chce się
zobaczyć z Jess. Ustąpił, ale patrzył na nią długo, marszcząc brwi.
-
Berry…
- powiedział, wyciągnąwszy rękę w jej stronę. Odskoczyła, ale zaraz potem
zreflektowała się i ujęła jego dłoń w swoje. – Czy coś jest nie tak?
-
Nie…
nic…
-
Jeżeli
coś zrobiłem złego… Powiedz mi, bo się martwię.
Przyciągnął
ją do siebie i pocałował. Położyła głowę na jego ramieniu, ale nie umiała się
tym cieszyć. Chciała jak najszybciej uciec. Dopiero teraz dopadły ją wyrzuty
sumienia. Nawet jej o to nie podejrzewał. Nawet teraz pytał się czy to jest
jego wina, że nie miała humoru. Patrzyła mu w oczy i kłamała.
-
Lecę
– powiedziała w końcu, całując go w policzek. – Zobaczymy się później.
Zostawiła
go, chociaż było widać, że jest niezadowolony. Znalazła Jess, która czuliła się
z Markiem. Najwyraźniej już zdążyli się pogodzić. Nie zwrócili na nią za bardzo
uwagi. Wcisnęła się w róg przedziału i przesiedziała tak do końca podróży.
Po
uczcie szybko udała się do swojego dormitorium. Chciała być teraz sama, ale
sypialnia była pełna dziewcząt.
Schowała
się w łazience i zaczęła płakać. Była zła na siebie i rozżalona, że pozwoliła
na coś takiego. No, ale ona nie była sama winna. James ją do tego doprowadził.
Może teraz już nie chciała się zemścić, ale na pewno nie miała zamiaru zostać z
Jamesem.
Kolejne
tygodnie były dla Amber koszmarem. Tylko, że męczyło ją ciągłe życie w nerwach.
Bez ustanku stała się manewrować między wszystkimi randkami. Nigdy nie miała
czasu dla nikogo. Bez przerwy ktoś coś od niej wymagał. Była koszmarnie nerwowa
i zaczynała się złościć o głupoty.
Wiele
razy płakała, chowając się w opuszczonych salach. Nie wytrzymywała psychicznie
tego, w co sama się wpakowała.
-
O
cześć Amber.
Dziewczyna
podniosła głowę i zobaczyła Roberta. Patrzył na nią jakoś dziwnie, mimo, że się
uśmiechał.
-
Cześć…
-
Dawno
się nie widzieliśmy. Nadrobiłaś zaległości?
-
Tak,
już dawno. Wiesz co? Muszę…
-
Jakbyś
miała jakieś problemy, to daj znać – przerwał jej, jakby wcale nie słysząc, że
coś mówiła.
Podszedł
do niej blisko, za blisko Amber cofnęła się, ale miała za sobą ścianę. Oparła
się o nią, ale on cały czas się przybliżał. W końcu pochylił się nad nią i
oparł ręce po obu stronach jej głowy.
-
Wiesz…
było mi trochę przykro, że tak się rozstaliśmy…
-
Ja…
ja… wiesz, ja przepraszam za to i…
-
Nie…
- powiedział, sięgając i kładąc jej palec na ustach. Amber się wzdrygnęła i
chciała czmychnąć w bok, ale Robert ją skutecznie zablokował. – Zrozumiałem co
chciałeś mi tym powiedzieć.
-
Ale
ja nie…
-
Lubię,
jak dziewczyna jest niedostępna.
-
Nie
jestem niedostępna, Robert!
Nagle
zza rogu rozległy się czyjeś kroki. Amber wykorzystała to i wyrwała się z jego
objęć. Popędziła przez siebie na oślep, chcąc się znaleźć jak najdalej od
niego. Czuła okropne obrzydzenie. Wydawało jej się, że powinna teraz
najszybciej wziąć prysznic.
-
Hej
gdzie tak pędzisz?!
Wpadła
wprost w ramiona Cadfana. Wbiła palce w jego pierś i wtuliła się mocno. Ogarnął
ją zapach jego wody po goleniu.
-
Berry
co się stało? – powiedział z troską, całując czubek jej głowy.
Nic
nie mówiąc złapała go za rękę i powlokła z daleka gdzie mógł ktoś ich widzieć. Gdy
znaleźli się już w bezpiecznym miejscu, a dokładniej za cokołem wielkiego
pomnika gryfa, zaczęła go całować. Z początku był bardzo zaskoczony, ale po
chwili zaczął odwzajemniać pocałunki. Gdy wreszcie się uspokoiła, przytulił ją
i kołysał chwilę w ramionach.
-
Powiesz
mi co się stało? – zapytał w końcu.
-
Miałam
zły dzień…
-
To
ja zaraz sprawę, że wszystko będzie dobrze.
-
Robert
nie poprzestał na jednej rozmowie. Amber z przerażeniem odkryła, że widywała go
teraz o wiele częściej niż zwykle. Pozdrawiał ją na korytarzu o wiele częściej
niż tego wymagało dobre wychowanie. Za każdym razem, gdy go widziała, czuła
ciarki ma plecach i niesmak w ustach. Miała ochotę krzyczeć za każdym razem,
jak próbował jej dotknąć, czy wypowiadał jej imię. Torturował ją psychicznie,
dobrze się przy tym bawiąc. Zawsze miał na ustach obleśny uśmiech.
Chodził
nawet na jej treningi quidditcha, a na posiłkach siadał tak, aby móc ją
widzieć. Amber była przerażona. Nigdy w życiu się tak nie bała. Największym problemem
było to, że nie mogła nikomu się poskarżyć, bo wydałby się jej sekret.
Robert
przydybał ją jeszcze kilka razy, ale udawało jej się skutecznie mu uciekać. Niestety
jednego dnia, zmęczona po długim dniu nauki, wracała z biblioteki, straciła
czujność.
-
Czego
ja się dowiaduję o tobie, Amber – usłyszała za sobą głos. Odwróciła się
gwałtownie. Robert stał na schodach i patrzył na nią z góry. – Nie jestem
jedynym, którego usidliłaś.
-
To
nie prawda!
-
Ten
tępy mięśniak ze Slytherinu… aż niedobrze się robi, jak się do ciebie ślini…
-
Cadfan
wcale nie jest tępy! Nie obrażaj go!
-
Bo
co?
-
Potraktujesz
mnie tak jak jego albo Pottera?
Amber
otworzyła usta, ale nic się z jej gardła nie wydobyło. Poczuła jak narasta w
niej panika. Rozejrzała się po korytarzu, ale nikogo nie było dookoła. Ani żywej
duszy. Robert złapał przód jej swetra i przyciągnął ją do siebie.
-
Z
iloma jeszcze się bawiłaś? Wydaje ci się to śmieszne?
-
Nie…
nie…
-
Słyszałem,
jak się śmiałaś, suko!
-
Puść!
Robert, puść mnie!
-
Pożałujesz
tego co mi zrobiłaś!
Unieruchomił
jej ręce w iście żelaznym uścisku i powlókł za sobą do najbliższych drzwi. Szarpała
się i krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Cadfan czekał na nią dwa piętra
niżej. Nie było możliwości, żeby jej głos do niego dotarł. Robert otworzył
najbliższe drzwi, które okazały prowadzić do schowka i wepchnął do niego Amber.
Różdżką zaklęciem zablokował zamek i przypadł Amber do ściany. Przez głowę
ściągnął jej sweter, nie dbając o to, że zrywa jej z szyi łańcuszek z
bursztynowym sercem. Dziewczyna krzyknęła, bo zapięcie zadrapało ją w policzek.
Zdławił ją dłonią a potem rozerwał jej bluzkę. Guziki posypały się na podłogę.
Amber zaczęła płakać, nie przestając bezskutecznie wzywać pomocy. Próbowała nawet
ugryźć go w dłoń, ale uderzył ją. Zawyła z bólu, a on wepchnął jej ręce pod
spódnice.
Nagle
drzwi do schowka otworzyły się. Ktoś przełamał zaklęcie Roberta i wdarł się do
środka. Światło oślepiło ich. Amber poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię i
wyciąga na korytarz. Gdy jej wzrok przyzwyczaił się poznała Cada. Uczepiła się
jego ramienia desperacko. Szarpały nią spazmy płaczu. Z początku nie słyszała
co krzyczeli Robert i Cadfan. Krew szumiała jej tak w uszach, że była chwilowo
głucha. Dopiero po chwili zorientowała się, że cała awantura przyciągnęła gapiów.
Zaczęła się mocować z bluzką, ale nie mogła jej zapiąć bez guzików.
Gdy
nauczycielka się pojawiła i rozkazała im iść do wicedyrektora. Amber wpadła w
histerię. Uświadomiła sobie, że wszyscy dowiedzą się co zrobiła. Jej rodzice,
Jade, wszystkie kuzynki…
I
nagle zobaczyła Jamesa. Poczuła, jakby cała krew odpłynęła jej z ciała. Wyglądał
na kompletnie przerażonego, jakby nie mógł uwierzyć, co widzi.
-
James
ja… - zaczęła, ale nauczycielka powlokła ją dalej. – To nie tak! Jim, ja nie…
Więcej nie
mogła z siebie wydusić. Całą drogę do gabinetu profesora Adryka przepłakała.