I jedziemy dalej z główną historią. Nie zostawię moich dzieci, chociaż właśnie "urodziłam" czwórkę kolejnych i już napisałam o nich ok. 50 stron. Moja książka idzie mi względnie dobrze, chociaż muszę przyznać, że nie obyło się bez łez i kłótni z Rh. Na szczęście pierwszy rozdział został pozytywnie odebrany przez respondentów.
Odnośnie Waszych pytań czy opublikuję coś z mojej książki na blogu. Bardzo bym chciała, ale trochę się boję. Gdyby mój pomysł wpadł w niepowołane ręce, pękłoby mi serce.
Nie bójcie się, gdy skończę, będziecie wiedzieli pierwsi o tym!
O rozdziale - początek jest delikatnie zainspirowany fanfikcją Ladybug and the Bees autorstwa cudownej Bullysquadess. Tak, wpadłam w kolejny fandom. Jestem totalnie bezradna jeżeli coś dotyczy nowej serii na Disney Channel - Biedronka i Czarny Kot. Tak jestem na to za stara, tak to bajka dla dzieci, tak jest zarąbista. Tak jak połowa fandomu już mentalnie zaadoptowałam głównego bohatera. Polecam.
Pozdrawiam,
Wasza wyluzowana a Astalka, spędzająca długi weekend u rodziców z "Say yes to the dress".
Dorastanie nie powinno
być takie trudne. Wszyscy mówili Darcy, że to nic takiego. Kilka pryszczy, od
czasu do czasu jakaś część jej ciała miała urosnąć lub zaokrąglić się i co miesiąc miał mieć miejsce krwawy horror. Uroki kobiecości, jak to określiła jej matka. Darcy
czekała na te rzeczy z pewną dozą niepewności, ale też poniekąd z utęsknieniem.
Niestety, zawiodła się.
Absolutnie nic się nie zaokrągliło,
nie ważne jak bardzo dziewczyna tego pragnęła. A kiedy obudziła się pewnego
dnia na zakrwawionym prześcieradle, zorientowała się, że nie było jednak, na co
czekać.
Wraz z dojrzewaniem
pojawiły się też przez nikogo nie oczekiwa e huśtawki nastrojów. Jej mózg, zalany hormonami
raz na jakiś czas, przestawał funkcjonować racjonalnie i zamieniał się w jedną
wielką kulę pretensji, gniewu i czystego zła.
-
Na Merlina, czy
mógłbyś tak nie sapać?!
Albus zamarł, wciągając
płuca pełne powietrza i wytrzeszczając oczy na Darcy. Łypała na niego złowrogo
spod czarnej, idealnie równej grzywki.
Siedzieli w bibliotece,
starając się odrabiać nawał prac domowych. Już samo to było powodem do
irytacji, co dopiero nieustanne sapanie, wzdychanie, szuranie i chrząkanie
Albusa. Nie ważne co robił, tak piekielnie ją denerwował, że miała ochotę mu
wsadzić pióro w oko.
-
Ooook… -
powiedział nadal na wdechu, obserwując ją uważnie, tak jakby była sklątką,
która mogła lada chwila wybuchnąć mu w twarz. – To może ja sobie pójdę… tam –
wskazał najdalszy koniec biblioteki, spowity w mroku i kurzu. – I tam sobie pooddycham…
Z gardła Darcy wydobył
się dźwięk – coś pomiędzy jękiem a warknięciem. Oparła głowę o stos książek
przed sobą.
-
Przepraszam –
powiedziała lekko stłumionym głosem. – Po prostu mnie wkurzasz.
-
Przywykłem…
-
Nie to nie
chodzi o ciebie. To moja wina. Wkurza mnie dziś wszystko. Zaraz mam dwie
godziny numerologii i nic nie umiem…
-
Czemu ty w ogóle
chodzisz na te zajęcia?
To pytanie ukuło Darcy
prosto w serce. To nie tak, że się go nie spodziewała, Al wyskakiwał z tym
pytaniem przynajmniej raz w tygodniu odkąd tylko zapisała się na numerologię. Po
prostu, gdy on tak cały czas pytał, sprawiało to, że naprawdę zaczynała się
sama zastanawiać. Prawda o numerologii była taka, że Darcy jej nienawidziła.
Każdej liczby, każdego testu i książki. Jedyne co ją tam jeszcze trzymało, a
sama nawet przed sobą nie chciała się przyznać do tego, był profesor Tucker.
-
Lubię –
skłamała, ale nie miała odwagi spojrzeć Albusowi w oczy.
-
Mam nadzieję, że
wiesz co robisz.
Louis nie wiedział, co
powinien zrobić. Nigdy nie w życiu nie miał tak wielkiej ochoty komuś
przywalić. Oczywiście zdarzyło mu się, w życiu kilka momentów w życiu, kiedy
chciał uderzyć jakiegoś członka swojej rodziny. W dzieciństwie zazwyczaj była
to Vic, czasem zdarzało się, że był to Jim, ale ostatnio co raz częściej na
liście uderzoniobiorców pojawiał się Dominique. A to było coś nowego.
Siedział na korytarzu
pod ścianą, obserwując brata uważnie. Domi stał z kumplami pod drzwiami klasy i
gadał jak najęty, gestykulując żywo. Gdy tak uważnie patrzył na swojego bliźniaka,
człowieka, którego ciało było niemal identyczne jak to, które sam posiadał,
musiał z żalem przyznać rację Emerald. Ich kolor włosów faktycznie był
koszmarnie irytujący. Byli za bladzi, za bardzo blond…
Zadzwonił dzwonek
wzywający uczniów na zajęcia.
Louis poderwał się na
nogi, ale zamiast do klasy, zwrócił się w przeciwną stronę. Ignorując zdziwione
spojrzenia kolegów i nawoływania brata, ruszył przed siebie.
Wyłowił różdżkę z torby
i ściskając ją, wkroczył do łazienki dla chłopców.
-
Ok – powiedział sam
do siebie, podchodząc do lustra wiszącego nad jednej z umywalek i patrząc sobie
w oczy. – To powinno być dziecinnie proste.
To było cholernie trudne.
Jak ona miała się w
ogóle skupić na lekcji, kiedy on był taki urzekający. Tak nie powinien wyglądać
nauczyciel.
Darcy westchnęła, udała
że zapisuje coś na pergaminie leżącym przed nią na ławce, a potem powróciła do
podziwiania profesora Tuckera. Opowiadał o czymś z ożywieniem, stukając co
chwila w tablicę kredą dla podkreślenia jakiegoś faktu.
Miał oczy koloru złota,
w których można było utonąć od patrzenia. A jego włosy… Och Darcy mogłaby pisać
opowiadania o jego włosach, całe książki. Miały kolor mlecznej czekolady i
zwijały się dookoła jego głowy, tworząc szaloną splątaną grzywę. Za każdym
razem, kiedy na nie patrzyła, miała nieodpartą ochotę, zmierzwić je mu nad
czołem.
Zmrużyła oczy,
wyobrażając sobie, że to robi, a profesor uśmiecha się do niej i…
-
Panno Darcy,
może pani zna odpowiedź?
Podskoczyła, tak
brutalnie ściągnięta z krainy marzeń. Profesor Tucker patrzył na nią
zachęcająco. Wstała powoli, czując, że jej policzki robią się gorące od
rumieńców. Otworzyła usta, ale jedyne co z nich się wydobyło to cichy jęk. Za
jej plecami rozległy się ciche śmiechy koleżanek.
-
No cóż –
profesor Tucker wyglądał na zawiedzionego. – Proszę uważać, bo to wszystko
będzie na teście.
Darcy usiadła, wbijając
wzrok w ławkę. Czuła się koszmarnie, jak największa idiotka na świecie. Z tyłu
słyszała szepty. Doskonale wiedziała, że tamte dziewczyny także nie przyszły
tu, bo kochały numerologię. Je też przyciągnął urok Tuckera, tyle, że na
nieszczęście Darcy one naprawdę przykładały się do nauki. Wydawało się, że nie
ważne o co profesor je zapytał, zawsze znały odpowiedź. Przy nich Darcy
wychodziła na kompletną kretynkę.
-
Nie nazywaj się
tak! Nie jesteś kretynką!
-
Ale to prawda,
Mimi!
-
Eme, posłuchaj…
Emerald machnęła ręką
na przyjaciółkę, jakby chcąc ją odgonić niczym natrętną muchę. Odwróciła się do
niej bokiem, pokazując, że rozmowa skończona.
Cały temat bliźniaków
Weasley i tego jak ośmieszyli ją przed całą szkołą, przyprawiał ją już o
mdłości. Nie wiedziała, kto puścił farbę, może któryś z braci, a może
dziewczyna Dominique, ale jedno było pewne, dosłownie wszyscy w Hogwarcie,
wiedzieli, że dała się nabrać na idiotyczny żart w stylu księcia i żebraka.
Emerald potrząsnęła
energicznie głową. Nie mogła o tym myśleć. Zakazała sobie tego. Powinna wreszcie
nauczyć się tego zaklęcia zapominającego i rzucić je na siebie.
A mówiąc o zaklęciach…
Emerald spojrzała na
stojącą przed sobą filiżankę. Na początku lekcji była ona przesłodkim,
puszystym króliczkiem, a teraz miała śliczny złoty wzorek dookoła brzegu.
Szkoda było zwierzątka.
-
Czy to powinno
tak być? – zapytała Mimi, podnosząc swoją filiżankę i pokazując przyjaciółce. Miała
nada puszysty ogonek zamiast uszka.
-
Ja bym z takiej
piła – odparła Emerald, wzruszając ramionami. – Odjazdowa.
-
Tylko co by
panie poradziły, na sierść w herbacie? – syknął profesor, wyrastając jakby spod
ziemi, tuż za ich plecami. – Skupcie się moje panie! Egzaminy już na wiosnę!
Obie pochyliły się nad
swoimi filiżanko-króliczkami, przywołując na twarze skupienie. Nauczyciel
krążył po sali, rugając rozkojarzonych uczniów i pomagając tym kompletnie
bezradnym. Emerald, gdy już upewniła się, że zagrożenie minęło, znów straciła
zainteresowanie tematem lekcji. W przeciwieństwie do Mimi, była naprawdę dobra
z zaklęć i transmutacji, więc nie przejmowała jej groźba nadchodzących
egzaminów.
Nagle drzwi do klasy
otworzyły się z hukiem. Do klasy wpadł Louis Weasley z szaleństwem w oczach.
-
Co mu się stało
w głowę? – szepnęła Mimi, łapiąc przyjaciółkę za ramię.
-
Emerald Lennox! –
ryknął Louis, a wszyscy spojrzeli na dziewczynę, wydając jej pozycję. Nic nie
dało to, że skuliła się na krześle, on już ją wypatrzył. Ruszył w jej stronę,
ignorując wściekłe krzyki nauczyciela. – Za bardzo ci go przypominam?! No to,
co powiesz na to?!
Ściągnął z głowy kaptur
szaty, prezentując obecnym swoje włosy w szalonym odcieniu turkusu. Kolor ten
był tak intensywny, że Emerald musiała zmrużyć oczy, aby móc na niego spojrzeć.
-
Powiem… że boli
mnie samo patrzenie na ciebie! Na cholerę żeś to zrobił?!
-
Miałeś takie
ładne włosy – szepnęła Mimi z przejęciem, ale ani Emerald ani Louis nie
zwrócili na nią uwagi.
-
Nie będę
wyglądać jak on! Teraz jestem sobą!
-
Sobą?! Wyglądasz
jak jakaś egzotyczna ryba!
-
Zrobiłem to
dlatego, bo cię lubię! Może nawet kocham! Nie wiem jeszcze!
Cisza, jaka zapadła po
tym wyznaniu była gęsta niczym smoła. Emerald otworzyła usta, ale nic
kreatywnego nie przyszło jej do głowy, więc tylko gapiła się na Louisa, głupio.
Zorientowawszy się, że nic więcej z niej nie wydusi, złapał ją za ramiona i
wyciągnął z ławki. Korzystając z tego, że była głęboko w szoku, powlókł ją do
wyjścia.
-
Nie zrobi pan
nic? – zapytała ostrożnie Mimi, nauczyciela, który ciągle wpatrywał się w drzwi,
trzymając rękę na sercu.
-
Jak mógłbym? –
zapytał drżącym głosem. - To było naprawdę mocne
Eliksiry, trzeba było
przyznać szczerze, nie były mocną stroną Jamesa. Był kompletnym beztalenciem w
tej dziedzinie.
Dziś wybitnie nie
sprawdził się na lekcji. Od rana nie mógł się skoncentrować, a do tego wszyscy
mijający go ślizgoni pozwalali sobie na przykre komentarze odnoszące się do
jego ataku na członka ich drużyny. Gdy wreszcie dotarł do sali gdzie odbywała
się lekcja, był już spóźniony pięć minut i do tego zziajany. Mimo wydyszanych
przeprosin, Adryk patrzył na niego ze złością. Gdy już zajął swoje miejsce i
rozłożył kociołek, zajął się szukaniem podręcznika w torbie. Niestety tu
czekała to niemiła niespodzianka. Zapomniał zapakować książki do torby.
Skuliwszy się w swojej ostatniej ławce, modlił się cicho w duchu, aby
nauczyciel nie zauważył jego nieprzygotowania.
- Pssst – syknął w stronę koleżanki, która siedziała
obok niego.- Lana, podziel się książką.
Dziewczyna
spojrzała na niego karcącym wzrokiem i prychnęła pogardliwie.
- Nie rozmawiam z tobą – wycedziła.
- Co?!
- Ćśśśś – upomniała Jamesa reszta klasy.
- Czemu? – dociekał, ignorując uciszanie. Lana
spojrzała na niego krytycznie a potem westchnęła ze złością.
- Flirtowałeś ze mną, a potem przyszła do mnie jakaś
dziewczyna i powiedziała, że mam odczepić się od jej chłopaka.
- Która?
- Która?!
- Ćśśśś!
- To może ich być więcej?- w jej ściszonym głosie
słychać było czystą nienawiść.
- Chciałem powiedzieć: jaka. Źle się wyraziłem –
powiedział pojednawczym tonem Jim. W
chwilę zrozumiał, że zaraz nie tylko dzisiejsza lekcja, ale też i jego
reputacja może być zagrożona. – Jeżeli taka kędzierzawa puchonka, to nie
słuchaj jej. Ona sobie coś ubzdurała...
- A czy Alicja Allsopp sobie ubzdurała, że to z nią
całowałeś się w sobotę pod Trzema Miotłami? Pół szkoły cię widziało, James!
- Ale…
- Żadnych „ale”, Potter. Wypchaj się swoją miotłą. O
mojej książce możesz zapomnieć.
To
oświadczywszy, zebrała cały swój dobytek i przeniosła się do ławki obok.
Zdesperowany James został sam i mimo, iż jego winy zostały mu przed chwilą przedstawione
w sposób oczywisty, poczuł się bardzo pokrzywdzony i postanowił, że już nigdy
nie spojrzy na Lanę, choćby go błagała.
Zabrał się do
robienia eliksiru na własną rękę. Uznawszy, że nie ma nic nudniejszego niż
wywar słodkiego snu, zaczął rozglądać się na boki i kopiować podpatrzone
czynności sąsiadów.
Gdy już zaczynał
w wierzyć w to, że być może ma odziedziczony po babci talent do eliksirów i
gratulować sobie swojego geniuszu, maź, którą wyprodukował zawrzała w jego
kociołku a potem eksplodowała mu w twarz.