czwartek, 23 lutego 2012

Rozdział Pierwszy, w którym Albus i Rose przyjeżdzają do Hogwartu, a James kradnie coś Harry'emu.

Czuję się paskudnie. Od rana leje deszcz, śnieg zamienił się w ciapę, woda nalała mi się do butów, w dziekanacie, jak zwykle, nic nie załatwiłam, parasol mi wiatr powyginał i do tego mój Rh nie chce wracać na weekend do domu w tym tygodniu. 
Na dole zamieszczam kilka uwag, które polecam przeczytać, gdyż wyjaśniają różności związane z opowiadaniem. Pierwsza notka zaczyna dokładnie się w momencie, kiedy kończy się ostatnia książka HP. 
Miłej lektury, 
Astal
P.S. Jeżeli ktoś czuje się na siłach i ma jakieś pojęcie na ten temat, proszę zgłaszać swoje kandydatury na betę dla mnie. Potrzebuję kogoś, kto będzie śledził moje literówki i różne błędy jeszcze przed publikacją




Udało im się znaleźć pusty przedział na końcu ostatniego wagonu. James zaraz po tym, jak upchnął swoje graty na półkę nad siedzeniem, zmył się, twierdząc, że musi poszukać swojego przyjaciela Chrisa.  Widzieli się w prawdzie niecały miesiąc temu, gdy Jim odwiedził Chrisa w wakacje, jednak chłopcy byli tak ze sobą zaprzyjaźnieni silnie, że nie lubili się rozdzielać na długo.
Albus i Rose zostali sami i zajęli się dyskusją na temat domów, do których chcieliby być przydzieleni. W momencie, gdy Rose, naśladując starszego z Pottetów, zaczęła drażnić się z Albusem, do ich przedziału weszła dziewczyna. Albus, który właśnie stał na siedzeniu i wyciągał z kufra paczkę kart, do eksplodującego durnia, zamarł wpatrzony w nią. Nieznajoma była chuda, bardzo blada i miała czarne, obcięte na pazia włosy. Na sobie miała czarną sukienkę w wiktoriańskim stylu z szerokim koronkowym kołnierzem i bufiastymi rękawkami. Rose od razu pomyślała, że wygląda ona jak duża, porcelanowa lalka, które widywała na wystawach sklepów z bibelotami.
Albus zeskoczył na podłogę, nie przestając się gapić na dziewczynę. Jej lekko skośne szafirowo niebieskie oczy spoczęły na nim.
-       Więc jednak twój brat miał rację – odezwała się, lekko się uśmiechając. – A jednak spotkaliśmy się ponownie, Albusie.
-       Sappy? – zapytał zaskoczony chłopak.
-       Nie lubię, jak mnie tak nazywają – skrzywiła się, po czym weszła głębiej i zamknęła za sobą drzwi.
-       Zmieniłaś się.
-       A ty w cale.
W jej głosie było coś z mściwej satysfakcji. Przez jej buzię przemknął triumf, gdy zbliżyła się do Albusa i zorientowała się, że jest od niego o głowę wyższa. Chłopiec skrzywił się i zmieszał.
-       To moja kuzynka, Rose – powiedział, aby szybko zmienić temat. Rose wstała i wyciągnęła rękę, aby się przywitać.
-       Jestem Sapphire Darcy – przedstawiła się dziewczyna. – Będę wdzięczna, jeżeli będziecie oboje mówić do mnie po prostu Darcy. Nie przepadam za swoim imieniem.
-       Znacie się z Albusem? – zaciekawiła się Rose, gdy obie już siadły, a Al, lekko zdenerwowany, powrócił do grzebania w swoim kufrze.
-       Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie – mruknął chłopak.
-       Moja babcia mieszkała naprzeciw jego domu, więc za każdym razem, gdy przyjeżdżałam do niej na wakacje, bawiłam się z Albusem. Tak mi się wydawało, że on ma tyle samo lat, co ja, więc pomyślałam, że w tym roku powinien zaczynać szkołę.
-       Och, czyli ty też masz jedenaście lat?! – zapytała nagle Rose. – Wyglądasz na starszą od nas.
Darcy posłała Albusowi spojrzenie pełne wyższości i skinęła głową Rose w odpowiedzi.
-       Może wreszcie zagramy? – zapytał Albus, pokazując im paczkę kart.
Zgodziły się chętnie. Kolejne godziny podróży upłynęły im na grze, w której to Albus przegrał trzy razy. Za każdym razem był, co raz bardziej zły z tego powodu, szczególnie, że Darcy najwyraźniej nie wyrosła z ich dziecięcej rywalizacji.


James dotarł do przedziału gdzie siedzieli jego szkolni koledzy z Gryffindoru i wpadł do niego nagle niczym wicher. Jego pojawienie się wzbudziło ogólną wesołość.
-       Witaj mój bracie! – zawołał Christopher, przybijając piątkę Jamesowi.
Chris Bellamy, zwany przez Jima Thoper, był wysokim, bardzo chudym chłopcem o obciętych po wojskowemu szaro blond włosach i wesołym usposobieniu. Siedział rozwalony na jednej z kanap, a jego niewiarygodnie długie nogi, które wyciągnął przed siebie, utrudniały poruszanie się po przedziale współpodróżnym.  Jamesowi wydawało się, że przyjaciel urósł jeszcze kilka cali przez miesiąc, który się nie widzieli.  Mając dwanaście lat, Chris miał dużo ponad pięć stóp wzrostu. Trzeba było przyznać, że zwracał na siebie uwagę. 
-       J.S. – zwrócił się do Jamesa Carlisle Grand, bardzo drobny, niski chłopiec o blond włosach, układających się w loki oraz dużych błękitnych oczach. Koledzy często nabijali się z niego, że wygląda niczym własna siostra. Fakt, że jego nazwisko znaczyło tyle, co „wielkiego lub okazałego”, sprawiał, że śmiali się z niego dwa razy częściej niż, z kogo innego.  – Dostałeś od ojca miotłę? Będziesz w tym roku startował do drużyny?
-       No pewnie! – napuszył się James, siadając obok Chrisa. – Miotłę dostanę, jak tylko dołączę do regularnego składu. Taką mam umowę z ojcem.
-       Twój tata to równy gość – rozmarzył się Carlisle. – Moja mama nawet nie chce słyszeć o tym, że mógłbym latać na miotle.
-       Jaki model sobie zażyczyłeś, J.S.? – włączył się do rozmowy kolejny z gryfonów, Andy Baker.
-       Jedynego i niepowtarzalnego... – James zawiesił głos, robiąc efekciarską pauzę, a Chris zabębnił dłońmi o uda, niczym werbel – Thundersquall!
-       Łał – wdusił z siebie Carlisle, a reszta chłopców pokiwała głowami w uznaniu.
Thundersquall to była miotła marzeń każdego młodego czarodzieja. Szybka, zwrotna, a do tego w zestawie posiadała dwa uchwyt ze strzemionami, w razie gdyby właściciel zechciał ulec modzie i używać jej, jako powietrznej deskorolki. Harry zgodził się na tą miotłę, gdyż była wyposażona w uprząż asekuracyjną, która obecnie była obowiązkowa podczas szkolnych rozgrywek quidditcha. Były to skórzane pasy zabezpieczające, które jeździec przypinał sobie w pasie oraz dookoła ud. Były na tyle luźne, aby nie krępowały graczy, ale też na tyle krótkie by móc powstrzymać ich przed upadkiem oraz pozwolić im wrócić na miotłę.  Tego Jim nie powiedział kolegom, ale przecież nie było to istotne.
Uwielbiał, gdy rówieśnicy patrzyli na niego z szacunkiem i podziwem. Syn Harry’ego Pottera i Ginny Potter, mówili, musi na bank świetnie grać i do tego pewnie jest nieprzeciętnie uzdolniony. Prawda była taka, że James taki nie był. Owszem, ćwiczył z ojcem i kuzynami i nawet nieźle mu szło, jednak był przekonany, że do drużyny dostanie się z marszu, gdyż czuł, że jest skazany na sukces.
Nagle rozmowę przerwało pojawienie się trzech dziewcząt. Jedna z nich – wyjątkowo potargana, niezbyt wysoka – wsadziła głowę do ich przedziału.
-       Fuj – powiedziała pogardliwie, poprawiając niezwykle grube okulary, które i tak za chwilę zjechały jej z powrotem na czubek nosa. – Gryfoni.
-       Fuj ślizgonka – nie pozostał dłużny James, obdarzając dziewczynę niechętnym spojrzeniem.
W ledwo, co widocznych zza gęstej grzywki, oczach błysnęła nienawiść. Już miała coś powiedzieć, gdy dwie stojące za nią dziewczyny złapały ją za ramiona i wywlekły z przedziału.
-       Szukająca ślizgonów – powiedział pogardliwie Thoper w ślad za potarganą dziewczyną. – Nie cierpię tej zołzy.
Andy wzdrygnął się i pokiwał głową.
-       Nasz szukający rok temu przysięgał, że chciała go ugryźć, kiedy powiedział, że nie jest zbudowana jak ktoś, grający na tej pozycji.
-       Jak dla mnie to ona sama wygląda jak jeden wielki znicz – skomentował Jim.


Za oknem było już ciemno i Rose nie mogła dostrzec gdzie się dokładnie znajdują. Miała jednak wrażenie, że za chwilę będą w Hogwarcie, więc jej zdenerwowanie nagle się nasiliło. Od jakiegoś czasu siedziała milcząca i skulona, gryząc nerwowo kokardę swojego długiego rudego warkocza. Albus i Darcy nadal się przekomarzali, chociaż mniej przekonująco niż wcześniej i Rose była pewna, że nadal się bardzo lubią. Miała nadzieję, że chociaż jedno z nich trafi z nią razem do któregoś z domów. Perspektywa tego, że mogłaby być całkowicie sama, była dla niej przerażająca.
Darcy wydawała się miła, jej akcje u Rose wzrosły znacznie wtedy, gdy wyraziła szczery zachwyt nad włosami Rose.
-       Piękny kolor – mówiła z lekką zazdrością, patrząc, jak Rose poprawia swój warkocz i ponownie zawiązuje wstążkę.
Włosy dla panny Weasley były dumą i chwałą. Była ruda, tak samo, jak Ron, jednak jej włosy były o kilka tonów ciemniejsze od jego. Na dodatek Rose nigdy nie obcinała włosów, więc teraz sięgały jej do pasa. Efekt naprawdę był imponujący.
-       Ty też kiedyś miałaś długie włosy, Sappy – przypomniał sobie Albus.
-       Nie nazywaj mnie tak – warknęła Darcy, po czym dotknęła swoich smolisto czarnych włosów. – Tak, miałam, ale niedawno mi się znudziły i je obcięłam. Mama była wściekła, że zrobiłam to sama i do tego jej różdżką.
Zanim Rose zdążyła wyrazić swój zachwyt nad umiejętnościami fryzjerskimi nowej koleżanki. Do przedziału weszły trzy dziewczyny. Najwyższa z nich, płomienno ruda i wyglądająca na siedemnaście lat, uśmiechnęła się promiennie na widok Darcy.
-       Tu jesteś, mały diable – zwróciła się do niej.- Szukałyśmy cię po całym pociągu. Czas przebrać się w szkolne szaty. Za chwilę będziemy na miejscu.
-       Ej Jade! – parsknęła Darcy, próbując się wycofać z poza zasięgu rąk dziewczyny. – Jesteś moją kuzynką, pamiętasz? Nie zachowuj się jak moja matka, ok?
-       Ktoś musi, skoro swojej matce na to nie pozwalasz – rzuciła uszczypliwie zza pleców Jade jedna z pozostałych dziewcząt.
-       Sappy, bądź grzeczna. Pożegnaj się ze swoimi nowymi znajomymi i chodź z nami. Przecież zaraz się zobaczycie znów.
To powiedziawszy Jade, złapała Darcy i wywlokła ją z przedziału. Chwilę po tym, jak cała czwórka zniknęła z pola widzenia, do przedziału wpadł James, oświadczając, że już czas zmieniać ciuchy i on koniecznie musi znaleźć swój mundurek, chociaż wcale nie jest pewny, czy zabrał go z suszarki wczoraj wieczorem, gdy się pakował.

Rose została ostrzeżona przez matkę, że widok Hogwartu jest wspaniały, ale i przytłaczający za razem. Jednak opowieści o zamku o jedno, a zobaczenie go na tle rozgwieżdżonego nieba, rozświetlonego światłem z tysiąca okien, to zupełnie, co innego.
Dziewczyna siedziała na dziobie łódki, wpatrując się w ten niesamowity budynek. W pewnej chwili łódka zakołysała się niebezpiecznie i Rose byłaby wypadła, gdyby nie wielka ręka Hagrida, która złapała ją za szatę na plecach.
-       Oi, Rosie! Nie ma zagapiania się.
-       Przepraszam, dziadku – wymamrotała, gramoląc się do tyłu, byle dalej od czarnej i zimnej głębi jeziora.
Hagrid, którego dzieci Harry’ego, Rona i Hermiony traktowały jak drugiego dziadka, mimo swoich osiemdziesięciu ośmiu lat był nadal dziarski i w pełni sił. Nigdy nie przestał pracować w Hogwarcie i nigdy też nie opuścił swojego domu na błoniach szkoły. Harry często proponował mu, aby zamieszkał gdzieś bliżej nich, ale Hagrid zawsze odmawiał.
Dobili do przystani i zaczęli gramolić się po schodach w górę, ku zamkowi. Noc była chłodna, więc trzęśli się i szczękali z zimna zębami. Hagrid odstawił ich do sali wejściowej, gdzie czekał na nich wicedyrektor szkoły. Był to szpakowaty mężczyzna w średnim wieku, ubrany w granatową szatę. Na długim, garbatym nosie nosił okulary, znad których patrzył zmrużonymi, chłodnymi oczami.
-       Witam was w Hogwarcie – odezwał się, gdy już wszyscy zebrali się dookoła niego. – Nazywam się profesor Michael Adryk i jestem wicedyrektorem, oraz mistrzem eliksirów w tej szkole. Za chwilę zacznie się ceremonia przydziału, dzięki której zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów…
Albus nachylił się do Rose.
-       Wygląda, jak księgowy, albo poborca podatkowy – szepną jej do ucha, a ona zachichotała.
-       Najwyraźniej nie wszyscy magowie wyglądają jak Merlin, Al.
-       Ale gdyby nie szata, wyglądałby trochę jak nasz nauczyciel historii z podstawówki.
Zarówno Harry jak i Hermiona posłali swoje dzieci do mugolskich szkół zanim dostały się do Hogwartu. Uważali to za przydatne im do dalszego życia, oraz nieuniknione w późniejszych kontaktach z mugolami. Hermiona była zagorzałą propagatorką poszerzania wiedzy o mugolach wśród czarodziei. To dzięki niej do szkoły wprowadzono przedmiot o nazwie Podstawy Mugoloznawstwa, który był obowiązkowy dla uczniów pierwszego roku(oczywiście oprócz tych, którzy pochodzili z mugolskich, lub mieszanych rodzin). Potem można było na trzecim roku kontynuować naukę w stopniu zaawansowanym, jednak nie było to obowiązkowe.
-       Proszę o spokój – zawołał profesor Adryk władczo. Nie sprawiał wrażenia sympatycznego. Jednak budził respekt i wyglądał na osobę, która nie toleruje żadnych przejawów niesubordynacji. Albus musiał się z godzić z tym, że taki wygląd na pewno pomaga mu w pracy nauczyciela. – Ustawcie się gęsiego i ruszamy.
Posłusznie wykonali polecenie, podążając za nim w stronę olbrzymich drzwi, które prowadziły do Wielkiej Sali. Szmer zachwytu przebiegł przez wężyk pierwszoroczniaków, kiedy weszli do środka. Rose i Albus także byli pod wrażeniem.
Tak jak Harry i Ron tłumaczyli swoim dzieciom, ceremonia przydziału okazała się zwykłym przymierzaniem kapelusza. Oczywiście zaraz po tym, gdy owy kapelusz ku uciesze wszystkich odśpiewał piosenkę ku chwale założycielom szkoły.  Darcy została przydzielona do Gryffindoru, na co Albus jęknął żałośnie.  Ona sama nie wydawała się w pełni zadowolona. Pomaszerowała z kamienną twarzą w stronę stołu gryfonów, zerkając na siedzącą przy stole krukonów Jade. Kuzynka uśmiechnęła się pokrzepiająco i pokazała uniesiony kciuk w górę.
 Rose nie zwracała uwagi na to gdzie przydzielani są kolejno wywoływani pierwszoroczniacy, zajęta wyławianiem wzrokiem z tłumu licznych kuzynów, aż do momentu, gdy padło nazwisko Malfoy. Wychyliła się, aby zobaczyć chłopca,  którym tata mówił, gdy byli jeszcze na peronie Kings Cross. Z tego, co usłyszała, miał na imię Scorpius. Od razu pomyślała, że to strasznie głupie imię. Nie bardzo pasowało do chłopca. Był on blady, niezbyt wysoki  i miał olśniewająco jasne blond włosy. Nie kojarzył się ze skorpionem. No, może takim bladym i wyjątkowo smutnym. 
-       SLYTHERIN! – wykrzyknęła Tiara przydziału, gdy Scorpius włożył ją na głowę.
Rose wydawało się, że siedział on na stołku z Tiarą na głowę troszkę dłużej niż jego poprzednicy. Czyżby Tiara musiała się dłużej nad nim zastanawiać?
-       Albus Potter – zawołał profesor Adryk, a Albus wystartował przed siebie na jakichś dziwnie sztywnych nogach.
Siadł na stołku, a Tiara opadła mu na oczy.
No i jeszcze jeden Potter, tak? – powiedział głos w głowie Albusa. – Wszyscy jesteście z tego samego sortu. Do Gryffindoru, tak?
Tak! – pomyślał Albus, zaciskając ręce w pięści. Zupełnie nie świadomie, że powtarza za swoim ojcem, prośbę sprzed dwudziestu sześciu lat pomyślał:  – Tylko nie Slytherin!
Och w porządku, Potter. Niech wam będzie!
-       GRYFFINDOR! – zawyła Tiara, a Albus zeskoczył na podłogę i dumny jak paw, popruł w stronę Jamesa, który wydawał się być niesamowicie zdumiony przydziałem brata.
Rose także trafiła do Gryffindoru. Siadła obok spuchniętego z dumy Albusa i zaskoczonego Jamesa. Gdy ceremonia przydziału dobiegła końca, zza stołu nauczycielskiego wstała pulchna, niska kobieta i podeszła do podium. Była to obecna dyrektorka szkoły – Althea Elwyn. W przeszłości była ona sławną badaczką i uzdrowicielką. Zrezygnowała z stanowiska dyrektora szpitala, na rzecz pracy w Hogwarcie.  Od czasów Albusa Dubmledora, była trzecim dyrektorem (jeżeli liczyć Snape’a, a ja liczę przyp. aut.) i była bardzo lubiana. Ze swoimi srebrnymi lokami upiętymi w luźny kok i szatami zwykle w różnych odcieniach zieleni, wyglądała jak dobra ciocia. Prawda była taka, że jej wygląd nieco mylił uczniów. Bo choć dyrektorka była osobą o pogodnym usposobieniu, to potrafiła być surowa i stanowcza. Nade wszystko ceniła sobie współpracę. Nie ważne czy uczniów oraz nauczycieli, czy też uzdrowicieli i chorych. Uważała, że jest ona kluczem do ładu na świecie.  Wraz z jej ciotecznym wnukiem, profesorem Adrykiem, tworzyli zgrany duet, sprawie prowadzący szkołę. Za kadencji dyrektor Elwyn zostało wprowadzone wiele zmian, poprawiających bezpieczeństwo uczniów.
-       Witajcie w nowym roku szkolnym – powiedziała dyrektorka, wodząc oczami po buziach uczniów. – Cieszę się, że widzę naszych stałych bywalców w niezmienionym składzie – po sali przeszedł szum rozbawienia. – Witam też naszych pierwszoroczniaków. Przed nami kolejny, mam nadzieję owocny, rok. Zanim zaczniecie napełniać żołądki, mam dla was jedno, krótkie ogłoszenie. W tym roku nasza ulubiona pielęgniarka madame Flo odchodzi na emeryturę, a jej miejsce zajmie panna Applebloom.
Zza stołu nauczycielskiego wstała bardzo ładna młoda kobieta i ukłoniła się, a uczniowie, szczególnie męska część, zaczęli entuzjastycznie bić brawo.
-       Chcę także poinformować, że chodzenie w nocy, po zamku oraz błoniach będzie surowo karane- podjęła dyrektorka. – Tak samo, jak wycieczki do Zakazanego Lasu. Moi drodzy, ta nazwa nie jest przypadkowa. Proszę też o nieutrudnianie pracy naszym woźnym oraz panu bibliotekarzowi i stosowanie się do szkolnego regulaminu. Pamiętajcie, jeżeli będziemy żyć ze sobą w zgodzie, wszystko będzie układało się idealnie.  Nie chcę więcej was głodzić, na pewno już nie możecie powstrzymać swoich żołądków od burczenia – po sali przebiegł kolejny pomruk, tym razem była to aprobata. – W takim razie życzę wszystkim smacznego!
Talerze i półmiski zapełniły się jedzeniem, a zgłodniali uczniowie rzucili się na nie. Dyrektorka stała jeszcze chwilę na podeście, patrząc na nich z radością, jaką widzi się na twarzy babci, kiedy karmi ona swoje ulubione wnuki, po czym zasiadła za stołem nauczycielskim.
Przy stole gryfonów, w części gdzie siedzieli Potterowie trwała ożywiona dyskusja.
-       A więc to jest twój młodszy brat, co? – Chris pochylił się nad stołem, aby lepiej się przyjrzeć Albusowi, który siedział naprzeciw niego.  James siedzący po prawicy Albusa, potwierdził, skinąwszy głową. Usta miał zajęte jedzeniem. – Ale jesteście podobni.
-       Wcale nie są – wtrącił się Carlisle. -  Daj spokój, nie wpadłbym na to, że nawet są spokrewnieni.
Rose zerknęła na Jamesa i Albusa. Ludzie bardzo lubili rozprawiać o tym, czy bracia są do siebie podobni. Prawda była taka, że zarówno fizycznie jak i psychicznie nie mieli ze sobą nic wspólnego.  Owszem obaj byli takiej samej budowy - chudzi, a nawet kościści. James jednak był o wiele wyższy i wyglądało na to, że odziedziczył geny wzrostu od strony Weasleyów. Oprócz wzrostu pozostałe różnice były także zauważalne na pierwszy rzut oka. Młodszy z braci był blady i piegowaty, a jego włosy miały ciemnokasztanowy kolor. Kręciły się trochę, ale nie były tak niesforne jak włosy wujka Harry’ego czy Jamesa. Do tego oczy Albusa były intensywnie zielone, a Jamesa brązowe. Starszy z braci był rumiany niczym jabłko, bez nawet jednego najmniejszego piega na swoim obliczu.
-       Tak czy inaczej – odezwał się wreszcie Jim, przełykając kawał mięsa odgryziony od udka kurczęcia– jestem szczerze zawiedziony, że trafił do Gryffindoru. Byłem święcie przekonany, że wyląduje w lochu, ze ślizgonami.
-       No nie wiem, J.S. – zadumał się Chris. – Wstyd by był…
-       Może już wystarczy, co? – przerwał Carlisle, patrząc karcąco na obu przyjaciół.  Zamiast wyglądać na skruszonych, zarechotali rubasznie.  Westchnął i zwrócił się do Albusa i Rose, uśmiechając pogodnie.- Jestem Carlisle, możecie mówić, Carl. Ten kretyn, to Chris, reaguje też na Thoper. Miło was poznać, Albusie i Rose.  Dobrze rozszyfrowałem, tak? Ty jesteś Rose?
Dziewczyna skinęła głową, trochę onieśmielona, a trochę zaskoczona, że tak ładna i drobna osoba, może być chłopcem. Carlisle wyglądał niczym cherubin z obrazów. Od razu czuło się, że jest miłą osobą.W prawdzie koledzy podczas uczty zbijali się z niego bezlitośnie, ale on zdawał się wcale na to nie zwracać uwagi. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Po zakończeniu uczty uczniowie rozeszli się do swoich domów. Pierwszorocznych gryfonów do wieży zaprowadził prefekt. Rose zachwycona rozglądała się dookoła całą drogę. Darcy, zawiedzona przydziałem Tiary, szła obok niej, smętna.
-       Bardzo chciałaś być w Ravenclavie? – zagadnęła ją Rose.
Darcy pokiwała głową, wpatrzona w czubki swoich butów.
-       Wiesz słyszałam, że gryffindor to naprawdę fajne miejsce, Darcy. Nie smuć się.
-       Przecież ja tu wcale nie pasuję – Darcy pociągnęła nosem i pochyliła się głębiej, żeby nie było widać jej buzi. – Wszyscy mówią, że jestem mądra. Dlaczego jestem tu w takim razie?
-       Wiesz, bycie w Gryffindorze przecież nie wyklucza bycia mądrym – zapewniała Rose, podczas gdy wspinali się po schodach. – Moja mama jest genialna. Tata zawsze mówi, że była najmądrzejsza w całej szkole, a teraz jest najmądrzejsza w całym ministerstwie.
-       I była w Gryffindorze?
-       No jasne! – wtrącił się Albus. – Nie martw się Sapp… Darcy, będzie fajnie!
-       Czy to znaczy, że jesteśmy odważni, skoro teraz jesteśmy gryfonami? – zastanawiała się głośno Rose.
Albus uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
-       Albo jesteśmy, albo kiedyś będziemy – odparł.

Dormitoria chłopców nigdy nie było spokojnym miejscem. Szczególnie nie, od kiedy pojawili się w nim Thoper i James. Pozostali trzej chłopcy: Carlisle, Andy oraz Scott, nie potrafili zrobić aż takiego zamieszania, jak ta dwójka. Tego wieczora Jim był wyjątkowo podekscytowany. Podczas gdy koledzy zajęci byli rozpakowywaniem swoich kufrów oraz rozlepianiem plakatów na ścianach i szafie, Jim złapał Chrisa za rękaw i zaciągnął pośpiesznie do pokoju wspólnego. 
-       Jiiiim! – wył Thoper, opierając się i wyrywając. – Jestem boso! Schody są zimne!
-       Nie marudź, babo. Mam coś świetnego! Muszę ci to pokazać!
-       Pokażesz mi rano. Chce mi się spać.
-       Chwilę wytrzymasz – zapewnił Jim, popychając przyjaciela na jeden z foteli w kącie pokoju. Rozejrzawszy się dokładnie, czy nikt ich nie będzie podsłuchiwał, sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął bardzo stary kawałek pergaminu.
-       Serio? – zapytał rozzłoszczony Chris. – Naprawdę to chciałeś mi pokazać?
-       Och poczekaj chwilę!
-       O chętnie, bo jakoś na razie gacie mi z wrażenia nie spadają.
Jim prychnął, patrząc skosem na przyjaciela. Thoper czasami był rozbrajająco szczery. Jak na czarodzieja, do życia miał wyjątkowo nie magiczne podejście. Głównie, dlatego, że pochodził z mugolskiej rodziny, gdzie był jedynym czarodziejem. Carlisle lubił drwić z Chrisa, że ten jest bardziej człowiekiem pięści, niż różdżki.
-       Ukradłem to ojcu z biurka – wyjaśnił Jim, kładąc pergamin na stole obok. – Nie będzie już mu to potrzebne pewnie, przecież już nie chodzi do szkoły. Patrz.
James wyciągnął różdżkę i dźgnął pergamin nią.
-       Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego – wyrecytował.
Na mapie zaczęły rysować się linie. Chris wydał z siebie zduszony okrzyk i złapał mapę, aby jej się przyjrzeć z bliska.
-       Skąd twój ojciec miał coś takiego?
James wytłumaczył historię powstania mapy oraz jej twórców, którą opowiedział mu Harry kilka lat temu.  Gdy skończył, Chris był pod wrażeniem. Trzymał mapę blisko twarzy i wpatrywał się w nią z namaszczeniem.
-       Ha! Patrz! – wskazał palcem na mapie dwie kropki oparzone napisami „James Syriusz Potter” oraz „Christopher Bellamy”.- Szaaaalone…
-       Thoper, pomyśl tylko ile to nam daje możliwości!
Obaj zapatrzyli się w przestrzeń, wyobrażając sobie owe możliwości. Przed oczami ich dusz przewinął się korowód dowcipów, złośliwości i wycieczek po szkole podczas ciszy nocnej.
-       Pokażemy Carlowi? – ocknął się nagle Chris.
James zawahał się, zabierając mapę z rąk przyjaciela i patrząc na nią z żalem. Praworządny Carlisle od razu uznałby ją za coś nielegalnego i od razu chciałby pokazać ją nauczycielom. Jim i Chris patrzyli na siebie długo, czekając aż to ten drugi powie, że wykluczają Carla z zabawy.
Nie było prawdą, że nie lubili Carla. Po prostu uważali go za maminsynka i niezdarę. Z pewnością nie był dobrą osobą do nocnych eskapad, których w skład wchodzić mogło uciekanie, ukrywanie się i łamanie przepisów. Carlisle był po prostu na takie rzeczy zbyt uczciwy. No i oczywiście za mało wytrzymały. Źle wychodziło mu bieganie, potykał się dosłownie po kilku metrach.
-       Możemy chwilę odczekać i dopiero potem mu powiemy? – zaproponował ostrożnie Jim.
-       Popieram.
-       Z resztą nie obrazi się, że będziemy wyciągać go z łóżka, nie?
-       Oczywiście, przecież zawsze narzeka, jak się nie wyśpi.
Podali sobie prawce, a potem pochylili się nad mapą.
-       Jim a ta mapa na pewno jest aktualna?
-       No pewnie, co mogło się niby tu w Hogwarcie zmienić?
-       Mówiłeś, że ojciec ci opowiadał, że szkołę rozwalili śmierciożercy i Voldrmort podczas wojny.
-       Więc wtedy mnie słuchałeś, co? A jak mówiłem, że połowa populacji czarodziejów z Anglii pomagała w dobudowie, żeby przywrócić zamkowi oryginalny wygląd, to już nie słyszałeś, co?
-       Zazwyczaj, gdy do mnie mówisz słyszę denerwujące buczenie w uszach.
James parsknął i trącił przyjaciela łokciem w bok.
-       Użyli kupę niesamowicie potężnych zaklęć – wyjaśnił Jim. – Tata mówił, że będziemy się o tym uczyć na Historii Magii, ale on chciał, żebym wiedział wcześniej. Z resztą ciocia Hermiona też o tym mówiła. Ona napisała dodatkowy rozdział do Historii Hogwartu, o przebiegu wojny.
Christopher ziewnął tak szeroko, że nie udało mu się rozdziawionych ust zakryć dłonią. Jim także poczuł się senny, więc zaprezentował przyjacielowi, jak sprawić by mapa zniknęła, a potem pognali do dormitorium. 


~*~
Sapphire - ang. szafir. Polecam posłuchać sobie np. w google tłumaczu, jak ładnie to brzmi. Albo złapać jakiegoś anglika. Oni tak ładnie mówią.

Carlisle – także proponuję posłuchać wymowy (sekundę temu dowiedziałam się, że w Zmierzchu występowała postać o takim samym imieniu. Chcę w tym miejscu zaznaczyć, że zbieżność imion jest całkowicie przypadkowa, gdyż Zmierzchu nie czytałam, a oglądałam go w sylwestra, trochę po północy, tak że pamiętam tylko napisy końcowe). 
Thundersquall – od ang. thunder – grzmot oraz squall – szkwał.

Niektóre rzeczy przedstawione w opowiadaniu są wymysłami autorki, ale większość faktów i dat pochodzi z HPwiki. Polecam przejrzeć wersję angielską, gdyż jest o wiele bardziej bogatsza, niż polska wersja. 

wtorek, 14 lutego 2012

Prezent na walentyki, bo Was kocham.

Kilka słów wyjaśnienia. Przez ostatnie kilka dni słucham sobie audiobooków HP w oryginale. Te dwie sceny zapadły mi w pamięć tak ( z trzeciej i czwartej książki), że zachciało napisać mi się taką miniaturkę. Wiem, że to nie nowa część opowiadania o HP 2nd generation, ale Remus i Syriusz po prostu nie mogli wyjść mi z głowy, podczas dzisiejszej podróży do Łodzi. Wesołych Walentynek! :3
Pozdrawiam,
Astal

P.S. Użyłam piosenki Irytka w oryginale, gdyż nie lubię tłumaczenia.
P.S. Z całą pewnością niedługo ukaże się nowa notka, zgodna z tematem bloga. Wypatrujcie.
A.


Czternasty lutego zawsze był dziwnym dniem w Hogwarcie. Remus uważał, że wtedy dziewczęta w szkole wariowały i stawały się nieznośne. Podczas lekcji chichotały głupio i rzucały wieloznaczne spojrzenia chłopcom. Remus uważał święto zakochanych za idiotyczny pomysł. Uwielbiał głośno wypowiadać się na temat tego, jak bardzo nienawidził denerwującej atmosfery tego dnia.
Szedł właśnie w stronę biblioteki i nurzał się w nienawiści do dnia świętego Walentego, kiedy zza zakrętu wyłoniły się Megan i Mandy. Minęły go, obie uśmiechając się miło. Remus nie mógł nie zauważyć, że Meg dźwigała całe naręcze walentynkowych prezentów, natomiast Mandy szła za przyjaciółką, raczej markotna i niepocieszona. W tym momencie wszystkie jego tyrady na temat głupoty walentynek straciły sens w jego głowie. Minął jednak Amandę, pozwalając jej odejść, gdyż jego nieśmiałość znów zatriumfowała. Zanim dotarł do biblioteki natknął się na schodach na Irytka. Poltergeist, gdy tylko zobaczył chłopca, uśmiechnął się, a jego czarne, paciorkowate oczy błysnęły niebezpiecznie. Przeleciał kilka razy nad głową Lupina, który właśnie wspinał się po schodach.
-       Loony, loopy Lupin! – zawył Irytek, targając włosy Remusa.
-       Spadaj Irytku! – Lunatyk spróbował zamachnąć się książką, którą trzymał, aby odgonić go, ale to tylko zachęciło poltergeista do dalszych śpiewów.
-       Loony, loopy Lupin, loony, loopy Lupin! – kontynuował, krążąc dookoła Lupina niczym wielka denerwująca mucha.
Remusowi udało mu się go zgubić, dopiero przed drzwiami biblioteki, kiedy cisnął w niego kulką zmiętego pergaminu. Irytek odleciał, nadal wyśpiewując swoją głupią piosenkę na całe gardło, a Remus wślizgnął się do biblioteki. James i Syriusz już tam byli. Siedzieli przy jednym stoliku i męczyli się nad pracą domową z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. W sumie „męczyli” to nie było odpowiednie słowo. Na pierwszy rzut oka wyglądali, jakby byli w stanie agonalnym. Pokładali się, co chwila i jęczeli, niczym ranni. Sam fakt, że musieli chwilę posiedzieć w ciszy i spokoju, wytężając mózgi oraz wertując książki, sprawiał, że odczuwali prawie fizyczny ból.
-       Czy otrzymałeś moją muzyczną walentynkę, Luniu? – zapytał Syriusz, podnosząc wzrok na Remusa, gdy ten tylko się zbliżył.
-       Czyli to byłeś ty? – Lupin uśmiechnął się kwaśno. – Wyjątkowo cudownie obrzydliwa.
-       To tylko, dlatego, że bardzo cię kocham.
-       Ja także miałem w tym udział! – przypomniał o sobie Jim, wypluwając kawałki pióra, które gryzł jeszcze przed chwilą.
-       Domyślam się.
James i Syriusz zarechotali radośnie, a Remus uśmiechnął się. Nie mógł gniewać się długo na tych dwóch idiotów. Byli dla niego czymś w rodzaju młodszych braci, a Lunatyk wierzył, że do rodziny nie należy długo chować urazy. Z resztą, ich kawały były czymś w rodzaju manifestacji uczucia. Wiedział, że w ten sposób chcieli mu poprawić humor.
Wszyscy trzej w o wiele lepszych nastrojach zajęli się swoimi wypracowaniami. James kilkakrotnie próbował namówić Remusa, aby ten dał im swoje do odpisania, ale Lunatyk, jak zwykle pozostawał nieugięty.
-       Och na gacie Merlina, Luniu! – oburzył się Syriusz, wertując kartki jakiejś opasłej i zakurzonej księgi.- Przestań się droczyć i daj nam odpisać.
-       Musicie sami to zrobić, żeby zapamiętać wszystkie te informacje. Na tym polega szkoła, Łapo.
-       Remus, błagam cię… Niby, kiedy będzie mi potrzebna informacja, że najsłabszym punktem na ciele smoka, jest jego oko?
-       Kto wie?
-       No jasne, już sobie wyobrażam, że za kilka lat ktoś zwraca się do mnie z prośbą o pomoc, jako autorytetu w dziedzinie walki ze smokami…
-       Nigdy nic nie wiadomo, Syr – odezwał się filozoficznie James, odsuwając od siebie swoje wypracowanie i zezując na Lily, która właśnie mignęła między regałami książek.
Zanim któryś z przyjaciół zdążył go powstrzymać, James wystartował zza stołu i pognał za dziewczyną.
-       Głupi – ocenił Syriusz, wzdychając i powracając do swojego wypracowania.
-       Gdzie Liz? – zainteresował się Remus, pochylając się nad niedokończonym wypracowaniem Jamesa i wykreślając zdanie zawierające błąd ortograficzny.
-       Dałem jej zajęcie przynajmniej na godzinę.
-       Czy mówisz o tej walentynce, której słowa ma ułożyć z rozsypanki literowej? Zrobiłeś to?
Syriusz uśmiechnął się przebiegle, potwierdzając. Remus pokiwał głową z uznaniem. 
-       Ale to nie może zająć jej więcej niż piętnaście minut – zauważył Lupin po namyśle.
-       Jeżeli mówię, że będzie nad tym siedzieć godzinę, to będzie – zachichotał Syriusz. – Liza nie wie, że brakuje jednej litery w kilku zdaniach.
-       Jakiej?
Syriusz, nadal chichocząc, poluzował krawat i zaczął odpinać górne guziki koszuli. W końcu zaprezentował zdumionemu Remusowi swoje obnażone ramię z wypisaną na nim literą S. 
-       Jesteś stuknięty – ocenił Lupin.
-       Może, ale to ja dziś wieczorem wpakuję komuś ręce pod bluzkę, a ty będziesz się uczył, a potem uśniesz z książką na twarzy.
Remus prychnął ze złością, ale został zagłuszony przez wysoki dziewczęcy pisk pełen złości. Po nim nastąpiła seria głuchych uderzeń, aż w końcu James wyjechał zza regałów na plecach. Zapewne za sprawą jakiegoś zaklęcia Rogacz, nie tracąc na prędkości, przebył całą bibliotekę, a potem wyrżnął potylicą o zamknięte skrzydło drzwi. Lily wyszła zza półek. Była rozjuszona niczym kotka. W jednej ręce ściskała swoją różdżkę, którą cały czas celowała w brzuch Jamesa, a w drugiej kilka książek. Przeszła obok rozpłaszczonego na podłodze Pottera i trzasnęła drzwiami. Jim niósł oba kciuki w górę, szczerząc się do przyjaciół radośnie i zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. 


Well I'd give it all back just to do it again
 Yeah I'd turn back time, be with my friends
 Yeah I'd give it all back just to do it again
 Turn back time, be with my friends
 Yeah I'd give it all back just to do it again
 Turn back time and be with my friends
 Yeah I'd give it all back just to do it again
 Turn back time, be with my friends
 Tonight
 (Noah And The Whale - Give It All Back)

Remus zorientował się, że uczniowie zaskoczeni są zachowaniem Irytka wobec niego. Wielu z nich, w tym Harry, miało na twarzach wyraz oburzenia oraz zniesmaczenia. Owszem, dla nich był to tylko przejaw braku szacunku dla nauczyciela, jaki nie zdarzył się nigdy wcześniej w zamku.  Jednak dla Remusa było to coś więcej. Wspomnienie.
Otwierając drzwi pokoju nauczycielskiego, miał przed oczami duszy obraz Syriusza i Jamesa, którzy za każdym razem gdy, od tamtych pamiętnych walentynek, spotykali Irytka, zaczynali śpiewać tą głupią piosnkę, niczym trio z piekła rodem. Naprawdę trwało to długo, zanim im się znudziło.
Idiotyczna piosenka Irytka, często rozbrzmiewała podczas pierwszego miesiąca pracy Remusa w Hogwarcie. Nic nie robił, aby go uciszyć. To było dobre wspomnienie, więc nie chciał się go jeszcze pozbywać. To był ślad, że on, Syriusz i Jim kiedyś byli przyjaciółmi i wtedy najstraszniejszymi rzeczami z jakimi musieli się zmagać była nieśmiałość, praca domowa i niechęć płci przeciwnej.


Syriusz wstał, otrzepał spodnie i rozejrzał się dookoła po kuchni domu, do którego się włamał. Nie zdążył powiedzieć Harry’emu, jak mógłby poradzić sobie ze smokiem. Chociaż to było tak wiele lat temu, do dziś pamiętał ten dzień, kiedy Remus rugał go za brak entuzjazmu wobec nauki. Jakże zabawnie czasami życie się toczy. Naprawdę zapamiętał to ze swojego wypracowania na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Chociaż wtedy, mając piętnaście lat dałby sobie uciąć rękę, że nigdy, ale to nigdy w życiu nie przyda mu się ta wiedza. Żałował, że mu przeszkodzono i nie mógł podzielić się tym z pozoru bezsensownym faktem z Harrym.
Wyszedł na zewnątrz i przywołał Hardodzioba. Z resztą, myślał, gdy już on i hipogryf szybowali nad pogrążoną w mroku wioską. Harry to mądry dzieciak. Nikt nie ma tyle szczęścia, co on. Z całą pewnością poradzi sobie z każdym smokiem. Przecież to syn Jamesa, a on w końcu poradził sobie z Lily.