Mam nadzieję, że poczekacie jeszcze troszkę, na kolejną notkę. Wiem, że jestem szuja i taki cliffhanger zrobiłam, ale obiecuję, że jak tylko zaliczę wszystkie zaległości, to dalej przejdę do opowiadania. Może kogoś pocieszy fakt, że pod koniec czerwca będę miała operowaną nogę i prawdopodobnie będę unieruchomiona na aż 10 dni. Będę miała czasu na pisanie po pachy.
Pozdrawiam,
Wasza Astal
Dwie pary
oczu – jedne złote a drugie niebieskie- wpatrywały się w siebie z nienawiścią. Pojedynek
dwóch silnych charakterów. Dwie siły ścierające się ze sobą. Walka o
terytorium, o prawo do bytu…
-
Nieeeee… -
powiedział Ron Weasley.
Krzywołap
przymknął oczy i machnął pogardliwie puszystym ogonem. Hermiona przemknęła obok nich, w ogóle nie
zwracając uwagi, że tu toczyła się walka na śmierć, życie i spojrzenia.
-
Nieeee –
powtórzył Ron, ale kot tylko ziewnął ostentacyjnie.
-
Coś mówiłeś,
kochanie? – zapytała Hermiona, która znowu pojawiła się obok, tym razem
trzymając w objęciach kartonowe pudło.
-
Herm,
wyjaśnij mi, dlaczego ta kula futra ma mieszkać z nami?
-
Przecież nie
wyrzucę go, tylko dlatego, że się pobraliśmy – powiedziała Hermiona obronnym
tonem. Sięgnęła i pogładziła męża po włosach, a potem taki sam gest wykonała
względem kota. Ron miał wrażenie, że paskudne bydle spojrzało na niego
triumfalnie. – On naprawdę nie jest taki zły. Polubicie się.
Ron już
chciał uświadomić żonę, że to, co właśnie powiedziała jest szalone, gdy nagle
zorientował się, że odkąd zaczął pojedynek na spojrzenia z kotem, dookoła niego
niepostrzeżenie przybyło pudeł i pakunków.
-
Mmmm… Żono?
– zawołał, rozglądając się dookoła bezradnie. Znowu gdzieś zniknęła.
-
Tutaj jestem
– pomachała mu ręką zza jakiejś sterty pudeł. Była taka mała, że widział tylko
końcówki palców jej dłoni.
-
Dlaczego
tutaj jest tyle rzeczy?
-
Bo właśnie
się wprowadziłam – w głosie Hermiony słychać było zniecierpliwienie.
-
Dlaczego nie
powiedziałaś, że masz zamiar zmieścić wyposażenie dwóch domów w mojej
kawalerce?
-
Naszej, Ron.
To jest teraz nasza kawalerka.
Pojawiła się
obok niego. Była zła, a we włosy wplątał jej się sznurek. Ron przygarnął ją do
siebie i oboje ciężko usiedli na fotelu, który stał ściśnięty między wielką
skrzynią pełną książek, a ścianą. Krzywołap zniknął gdzieś w tym całym
bałaganie, a Ron miał cichą nadzieję, że już go nigdy nie znajdą. Gdzieś za
nimi sterta książek przewróciła się na pudło z garnkami i narobiła strasznego
huku. Oboje długo siedzieli w ciszy, zajęci obserwowaniem swojego miniaturowego
mieszkania i nadmiaru rzeczy, jakie posiadali. Nagle Hermiona westchnęła.
-
My tu
zginiemy, prawda?
-
Wszystko na
to wskazuje, Herm… Zaraz nas coś zasypie, albo w ogóle podłoga się zawali i
wpadniemy do sąsiadów.
Coś znowu
upadło, ale tym razem rozległ się też syk kota. Ron uśmiechnął się mimo woli.
Pierwsza noc
w nowym mieszkaniu była koszmarna. Nie było miejsca, aby wstawić gdzieś łóżko,
więc Ron i Hermiona spali na materacu położonym na czterech warstwach książek.
Nogi Rona wystawały poza materac i co gorsza, poza kołdrę, a Krzywołap
konieczne chciał spać na jego twarzy, więc było mu z jednej strony gorąco a z
drugiej zimno. Próbował powtarzać sobie, że żadne niewygody nie zniechęcą go do
mieszkania z Hermioną, ale w środku nocy, gdy wielka sprężyna wystrzeliła z
materaca centralnie w jego lewy pośladek, Ron dostał ataku paniki. Wstał i
brodząc po kolana w rzeczach, udał się do łazienki. Ochlapawszy sobie twarz
zimną wodą, usiadł na pralce i gapił się bezmyślnie na widziane przez otwarte
drzwi graty, które stały w pokoju. Za stosami niepotrzebnych rzeczy, widział
swoją żonę, zaplątaną w kołdrę i oświetloną przez światło księżyca. Był tak
pogrążony w czarnych myślach, że zamiast podziwiać urok tego widoku, pomyślał,
że nie mają jeszcze zasłon.
Następnego
dnia rano, gdy siedzieli na materacu i jedli płatki kukurydziane prosto z
paczki i popijali je mlekiem z butelki (Krzywołap nad ranem stłukł ich jedyne
dwie miski), rozległo się pukanie do drzwi.
-
Wejść! –
zawołał Ron, podczas gdy Hermiona przeżuwała garść płatków.
-
Gdzie wy
jesteście? – głos Harry’ego był przytłumiony przez stertę pudeł, która
oddzielała go od nich.
-
Tutaj –
zawołali chórem.
Harry,
niczym komandos przez tor przeszkód, przedarł się do swoich przyjaciół.
-
Wspaniały
wystrój mieszkania. Muszę wam pogratulować gustu. Późny śmietnik, o ile się nie
mylę, co? – zaczął złośliwie, ale na widok miny Hermiony, umilkł.
-
Chciałeś coś
konkretnego, czy po prostu przyszedłeś sobie triumfować, że masz nadmetraż? –
zapytała jadowicie, a Harry usiadł obok niej i wziął butelkę, którą trzymała.
-
Przyszedłem
wam dać prezent ślubny – oświadczył, gdy już wypił porządny łyk mleka.
-
Stary dałeś
już nam prezent.
-
A na ile starczą
wam takie garnki, co? Z resztą uważam to za głupi prezent, ale Ginny się
uparła. Ja chcę wam dać coś tylko i wyłącznie ode mnie.
Wyciągnął z
kieszeni kurtki kopertę i wręczył Hermionie. Młodzi małżonkowie spojrzeli po
sobie z zaskoczeniem.
-
No dalej –
ponaglił Harry, nie mogąc ukryć radości. – To nie jest wyjec, sam się nie
otworzy.
Hermiona
rozerwała kopertę, a na jej kolana wypał klucz. Ron podniósł go i przyjrzał się
uważnie.
-
Czy to jest…
- zaczął, ale nie mógł skończyć, bo jego żona nagle wydała z siebie zduszony
okrzyk.
-
Och Harry!
Ron zajrzał
jej przez ramię. W ręce trzymała pergamin, który razem z kluczem był w
kopercie.
Był to akt
własności domu przy Grimmauld Place 12.
-
Nie możemy
tego przyjąć – powiedziała słabym głosem Hermiona, a Harry zrobił obrażoną
minę. – To wspaniały prezent, ale przecież…
-
To i tak za
mało. Ludzie, którzy uratowali mi życie tyle razy, powinni dostać ode mnie o
wiele więcej, ale pomyślałem, że na początek przyda im się dom.