Moja uczelnia to zło! Program studiów magisterskich ustalał pewnie sam szatan. Mam tak skomplikowany rozkład zajęć, że powinnam zamieszkać na uczelni. No cóż, pokonałam gramatykę historyczną z scs-em, to pokonam I rok magisterki. Po tamtym egzaminie jestem niezniszczalna.
Bardzo chętnie przystałam na propozycję, aby teraz opisać Rona i Hermionę. Lubię ich. Czy udało mi się opisać ich tak, jak w książce? Sama nie wiem. Mam nadzieję, że bardzo się nie różnią.
Być może następna notka pojawi się za 2-3 tygodnie, kiedy będę miała troszkę więcej czasu. Aktualnie jestem dosłownie zawalona pracami na zajęcia. Niech ktoś za mnie przeczyta te wszystkie koszmarnie nudne lektury ;C
Delektujcie się wspaniałą jesienią!
Wasza Astal
Ron generalnie lubił swoją pracę.
Sprawiało mu to przyjemność, gdy widział radość na twarzach klientów.
Szczególnie lubił wiosenne dni, kiedy kupujących było mało. Zarzucał wtedy nogi
na ladę i w spokoju czytał gazetę. Czasami pomagał też bratu przy produkcji
nowych produktów do sklepu, albo zaglądał na górę do Angeliny. Szwagierka
nierzadko karmiła go i zawsze była chętna do rozmowy. Rona zawsze zadziwiało
jak ona mogła wytrzymać z George’m, gdyż on zamieniał ich dom w chaos. Wszędzie
można było się natknąć na nieprzetestowane produkty ze sklepu oraz dziecięce
zabawki. Angelina ze stoickim spokojem lawirowała między tymi rzeczami,
uśmiechając się promiennie. Cały ten zamęt, który robili jej mąż i dzieci,
zdawał się jej w ogóle nie dotyczyć.
Co innego było w domu Rona i
Hermiony. Tam wszystko działało jak w zegarku. Mając tyle obowiązków na głowie
Hermiona musiała mieć wszystkie dni zaplanowane co do minuty. Czasami Ron miał
tego dość, bo męczył się od samego patrzenia na to jak harowała. Ale ona miała
na to energię i najwyraźniej sprawiało jej to radość.
Przez pierwsze kilka lat ich
małżeństwa, kiedy oboje pracowali w Ministerstwie Magii, ale widywali się tylko
w nocy. Pomimo, że przebywali w tym samym budynku, to zupełnie nie mieli czasu
się spotkać, nawet na obiad. Czasami Ron wracał wcześniej od żony i kład się
spać pierwszy. Nie miał siły na nią czekać, bo praca aurora wysysała z niego
całą energię. Czasami budził się w nocy nagle, a potem po omacku szukał Hermiony.
W momencie, gdy jego ręka natrafiła na puszyste włosy na poduszce obok, sięgał
i przyciągał żonę do siebie. Czasami Hermiona w ogóle nie kładła się do łóżka.
Ron nad ranem znajdował ją, w którymś pokoju, z głową złożoną na stosie książek
lub też w fotelu, trzymającą jakąś książkę.
Nie mięli czasu na remont domu,
ani na wizyty u rodziców. To był ciężki okres dla ich obojga. Nie skończył się nawet wtedy, kiedy Ron
odszedł z Ministerstwa. Po trzech latach miał już dość pracy aurora. To było
dla niego zbyt męczące zajęcie. Wolał całą tą energię poświęcić na coś innego. Harry
miał może do tego naturalny talent, ale Ronowi wszystko przychodziło z trudem. Czasami
był nie tyle zmęczony fizycznie, ale psychicznie. Długotrwały stres bardzo źle
na niego na niego działał. Czasami sam ze sobą nie mógł wytrzymać.
Przez kilka miesięcy snuł się po
domu będąc bezrobotnym. Nauczył się dzięki temu gotować i nabrał wielkiej
wprawy w wykonywaniu obowiązków domowych. Nie miał problemu z tym, że bracia i
Harry nazywali go kurą domową. Pocieszał się, że żaden z nich nie potrafiłby
przyrządzić żadnego wspaniałego dania, którego nauczył się z książek
kucharskich, które Hermiona dostawała od swojej matki. Dzięki temu, że miał
bardzo dużo wolnego czasu, udało mu się dokończyć remont domu. Zamienił ponure
pokoje Blacków w miejsce gdzie dało się żyć. Dzięki temu, że siedział w domu i
to do tego teraz takim ładnym, rodzina z upodobaniem podrzucała mu swoje liczne
pociechy. Całymi dniami bawił się z małą Victorie albo z małą Molly. Raz na
jakiś czas zajmował się też Teddym. Uwielbiał dzieciaka i czasami był
zazdrosny, że to nie on jest jego ojcem chrzestnym. Okazało się, że ma świetne
podejście do dzieci, być może dlatego, że sam czasami czuł się nadal dużym
dzieckiem.
Pewnego dnia, pod koniec swojego
pierwszego roku bezrobocia, Ron siedział u swojej matki w kuchni i nudził się
koszmarnie. Obiecał pomóc jej w pracach ogrodowych, bo ostatnio dolegał jej ból
pleców, ale ona zajęta była przewijaniem małej Lucy, drugiej córki Percy’ego.
-
Dlaczego ty i Hermiona nie postaracie się o
dziecko? – zapytała Molly, zmęczona już narzekaniem syna na to, że tak rzadko
widywał żonę.
-
A po co?
-
Zobacz na Harry’ego i Ginny. Odkąd ona jest w
ciąży, on o wiele więcej czasu spędza w domu.
-
Mamo, ja nie mogę zajść w ciążę… Aa! Masz na
myśli, że Hermiona pójdzie na urlop macierzyński?
-
Tak, to o wiele sensowniejsze od ciebie w
ciąży – parsknęła Molly, patrząc na syna z politowaniem. – Gdy tylko Hermiona
będzie miała dziecko pod sercem, od razu zrozumie, że praca nie jest
najważniejsza na świecie.
-
Albo będzie pracować tak długo, aż urodzi w
swoim gabinecie – burknął Ron, kładąc głowę na stole.
-
Nie bądź śmieszny – zganiała go matka,
wciskając mu bratanicę w objęcia i ruszając na ratunek wygotowywującej się
zupie. – Żadna matka nie pozwoli, aby coś stało się jej dziecku.
Ron spojrzał na Lucy i zamyślił
się. Wcale nie był pewny, czy on sam lubi dzieci. Te jego braci były słodkie,
ale jakoś szczególnie nie odczuwał ojcowskich instynktów. Zanim doszedł do
jakiegoś wniosku Lucy zaśmiała się, machnęła kilka razy grubymi łapkami, a
potem beztrosko ulało jej się na koszulę wujka.
Przez kilka następnych miesięcy
Ron układał plan, który miał na celu wzbogacenie go o potomka. Nie była to
sprawa prosta, gdyż jego żona zdawała się bardziej angażować w pracę, niż w ich
małżeństwo. Kilka prób wprawienia ją w romantyczny nastrój spaliło na panewce,
bo wracała do domu tak zmęczona, że nie miała siły jeść wykwintnych kolacji
przygotowanych przez Rona, ani zażywać aromatycznych kąpieli (głównie dlatego,
że bała się, iż uśnie w wannie i się utopi). Wcale nie widział poświęcenia z
jakim Ron angażował się swój plan.
W ciągu trzech lat w
ministerstwie Hermiona, mimo swojego młodego wieku, zrobiła zawrotną karierę.
Mając dwadzieścia sześć lat miała już wysoką pozycję w Departamencie Kontroli
Nad Magicznymi Stworzeniami. Amos Diggory nie mógł jej się nachwalić, chociaż
czasami nie zgadzał się z jej postępowymi pomysłami. Ona jednak nie poddawała
się i walczyła o swoje racje, aż w końcu zauważył ją Kingsley Shacklebolt i zaczął patronować jej pomysły.
Szczęśliwa z tego powodu Hermiona postanowiła pracować jeszcze ciężej, aby nie
zawieść ministra magii. Zgodziła się nawet przyjąć stażystę, aby wprowadzić go
w tajniki pracy w ministerstwie. Traktowała co czasami jako swojego pomocnika,
a on nie miał nic przeciwko temu. Mało tego, był w niebo wzięty, gdy dowiedział
się, iż to ona będzie się nim opiekować. Miał on osiemnaście lat i był bardzo
energicznym młodym człowiekiem. Wiele gadał i bardzo się starał być pomocny.
Swoje braki nadrabiał entuzjazmem do pracy, co Hermiona ceniła w nim
najbardziej. Przynosił jej też kawę i ciastka, co bardzo ceniła, szczególnie
wtedy, kiedy zapominała zjeść śniadania.
-
Marc zrób mi tego kopię a potem wyślij to do
pana Kingsleya, dobrze? – odezwała się Hermiona, machając nad głową rolką
pergaminu. Wzrok cały czas miała utkwiony w tabelach, w które wpisane były
rzędy drobniutkich cyfr.
-
Już się robi szefowo – zaświergotał chłopak,
wyjmując jej z ręki pergamin i roztaczając przy okazji dookoła zapach męskich
perfum.
Hermiona uśmiechnęła się,
wspominając, iż kilka dni temu chwaliła się Ginny, jaki przystojny jest jej podopieczny.
Miały wtedy głupawy nastrój i chichotały jak podlotki, wprawiając w
zakłopotanie i rozdrażnienie swoich mężów, którzy siedzieli w drugim pokoju.
-
Przyszedłem po swoją żonę! – usłyszała głos
Rona. Stał w progu i uśmiechał się radośnie.
-
Jeszcze nie skończyłam – sprzeciwiła się,
pokazując ręką na stosy papierów leżące na biurku.
-
Daj spokój, przecież możesz to zrobić jutro –
nie przyjmował sprzeciwu Ron, podwijając rękaw bluzy i wymownie spoglądając na
zegarek. – Prawie wszyscy poszli już do domu. Skończyłaś pracę dziesięć minut
temu…
-
Jak widzisz, wcale nie.
W tym momencie pojawił się Marc,
niosący dwa kubki kawy. Ron na jego widok zdenerwował się jeszcze bardziej.
-
O pan Weasley – odezwał się chłopak,
skinąwszy głową.- Ja i pana żona pracujemy razem. Świetnie nam się
współpracuje…
-
Bardzo bym chciał, żeby moja żona
współpracowała trochę ze mną – burknął Ron, podchodząc do biurka Hermiony i
łapiąc ją za rękę. Wywlókł ją z biura, po drodze biorąc jej torebkę i marynarkę
z wieszaka przy drzwiach.
Dopiero, gdy znaleźli się w
głównym holu przy kominkach, Hermionie udało się wyrwać swoją rękę z jego
uścisku. Była tak wściekła, że aż pobladły jej usta.
-
Co ty do cholery wyprawiasz? – wycedził,
starając się ze wszystkich sił nie krzyczeć.
-
Spędzam czas z żoną.
-
Ale…
-
Jesteś pewna, że chcesz się o to kłócić? –
przerwał jej, łapiąc ją za ramiona i przytrzymując w miejscu. – Nie rozmawiałem
z tobą od tygodnia. Nie pamiętam, kiedy jedliśmy ostatnio razem kolację. Do
tego wyglądasz tak, jakbyś miała zaraz zejść. Zaharowujesz się na śmierć!
-
Ludzie na mnie liczą, wiesz? Ja nie mam
czasu, aby snuć się po domu w piżamie! Mam prawdziwą pracę i…
Ron puścił ją i zrobił krok w
tył. Takiego wściekłego Hermiona nie widziała go od bardzo dawna. Myślała, że
za chwilę zacznie wrzeszczeć, ale tego nie zrobił.
-
Idę do domu – oświadczył. – W tym momencie
już wcale mnie nie obchodzi, czy ty tam będziesz, czy też nie.
To powiedziawszy udał się do
jednego z kominków i zniknął w kłębach zielonego ognia. Hermiona wróciła do
biura i zajęła się przeglądaniem papierów. Pod jedną teczką wypchaną
dokumentami zauważyła mały rulonik pergaminu. Rozwiązała wstążkę i zobaczyła
pismo Rona. Notka była z wczoraj i mąż informował ją w niej, że zbliża się ich
rocznica. Z tej okazji chciał, aby zapewniła sobie wolny wieczór. Hermiona
zerknęła na kalendarz i jęknęła. To dzisiejszy wieczór miała spędzić z Ronem,
bo to właśnie dziś była ich trzecia rocznica ślubu.
W domu Ron wpadł do jadalni i
rzucił się do stołu. Z wściekłością zaczął wpychać w siebie naszykowane dla
nich dwojga jedzenie. Niestety nawet, gdy na talerzach nie pozostało nic, on
nadal nie czuł satysfakcji. Kopniakiem przewrócił stół i krzesła, a potem
machnął różdżką, a kieliszki poderwały się z podłogi i roztrzaskały o ścianę.
Następnego dnia rano, po nocy
spędzonej w biurze, Hermiona zastała to pobojowisko w domu. Obiegła wszystkie
pokoje, ale nie mogła nigdzie znaleźć męża. Widziała, że spał w ich wspólnym
łóżku, bo pościel była rozkopana, ale poza tym nie widać było innych znaków
jego bytności w domu. Czekała do wieczora, ale się nie pojawił. W końcu, gdy
cała złość z niej wyparowała, zabrała się za sprzątanie jadalni. Ponaprawiała
wszystkie potłuczone kieliszki i pęknięte talerze za pomocą magii, a robiąc to
złościła się na siebie samą, że związku z Ronem nie da się naprawić przy pomocy
machnięcia różdżką.
-
Niech cię cholera Weasley… - mamrotała, ssąc
palec, w który skaleczyła się podczas sprzątania. – Zawsze uciekasz, jak
tchórz, zamiast ze mną walczyć.
W tym czasie Ron przebywał z
Harrym na dachu Nory. Pili piwo i patrzyli w milczeniu na zachód słońca.
-
Bez sensu takie małżeństwo – burknął w końcu
Ron, ciskając pustą puszka przed siebie. – Najlepiej, gdyby była żoną ministra
magii… ja tylko jej przeszkadzam….
-
Daj spokój… przecież nie możesz się poddać.
Tyle czasu ci to zajęło.
-
I wszystko na nic.
Ron podpalił sobie papierosa
różdżką i westchnął.
-
Przecież doskonale wiesz, jaka ona jest.
Pamiętasz, jak w szkole nie umiała sobie powiedzieć „nie” i zaharowywała się
prawie na śmierć.
-
Chciałem dobrze. Nie rozumiem, dlaczego była
wściekła.
-
Jeżeli nie pytasz, to brakowało w tym
subtelności. Dużo subtelności.
Przyjaciel spojrzał na Harry’ego
z odrazą. W jego wypowiedział słyszał słowa swojej siostry. Widać było, że
Ginny nie marnowała czasu i intensywnie pracowała nad mężem.
-
George zaproponował mi pracę u siebie –
zmienił temat Ron. – Sam nie wyrabia i potrzebuje pomocy w sklepie i przy
nowych produktach. Nie wiem czy się nadaję, ale mam już dość bezrobocia, więc
się zgodziłem.
-
Nie powiesz o tym Hermionie?
-
Po co?
Harry w milczeniu otworzył puszkę
piwa. Ron już nie odezwał się ani słowem na temat żony. Nie miał nawet pojęcia,
co mu poradzić, bo lubił ich oboje i nie umiał opowiedzieć się tylko po jednej
stronie. On i Ginny nigdy nie mięli aż takich problemów. Fakt, gdy on zaczął
pracować, jako auror a ona była w regularnym składzie Harpii, to czasami bywały
dnie, kiedy się prawie nie widywali, ale jakoś zawsze pamiętali, że jednak to
nie praca a oni sami są ważniejsi.
Hermiona spędziła kilka samotnych
nocy w domu, podczas gdy Ron nocował na zmianę w u swoich rodziców, braci czy
Harry’ego( gdzie w sumie spędził tylko jedną noc, bo wściekła Ginny w ciąży z
różdżką w ręce śmiertelnie go przerażała). W końcu stwierdziła, że czekanie na
niego jest ponad jej możliwości i so spędziła noc w biurze. Marc współczuł jej
i czasami zostawał do późna w ramach solidarności, ale zawsze wychodził po
północy. Z braku innego słuchacza, Hermiona żaliła się mu na Rona. Jej
frustracja narastała z dnia na dzień. Wstydziła się przyznać rodzinie i
przyjaciołom, że nie wie gdzie jest jej mąż, więc nie odezwała się do nikogo.
Harry’ego unikała jak ognia, chowając się nawet raz pod swoim biurkiem, gdy
przyszedł na jej piętro. Było jej głupio, bo tak naprawdę tym razem Ron nic nie
zawinił, to na była tą złą.
W końcu siódmego dnia rozstania z
Ronem Hermiona wpadła w kryzys. Siedziała w biurze w nocy i płakała, ocierając
policzki rękawem swojej najlepszej szaty. Zamarła, słysząc kroki na korytarzu.
W chwili, gdy wyobrażała sobie, że zaraz wpadnie tu jej mąż, dzierżący snop róż
na przeproszenie, w drzwiach stanął Marc. Minę miał stroskaną.
-
Głupio mi było iść do domu, kiedy ty tak tu
siedzisz, szefowo – wyznał, a Hermionie zrobiło się ciepło na sercu, że ktoś
jej współczuł. – Niedawno zerwałem z
dziewczyną i trochę wiem, jak się czujesz.
-
Dzięki – powiedziała, bulgocząc nosem. Marc
podał jej chusteczkę. – Nie odezwał się przez cały tydzień… dupek…
-
Wiesz co? A może chcesz się na nim zemścić? –
zapytał nagle, poklepując ją pocieszająco po plecach.
-
No pewnie!
-
Mogę ci pomóc…
Hermiona spojrzała na niego
nieprzytomnym wzrokiem i nagle odsunęła się gwałtownie. Wstała i zrobiła kilka
niepewnych kroków. Marc wstał i podążył za nią. Minę miał bardzo
zdeterminowaną.
-
Chyba jednak nie chcę tego robić w ten sposób
– wymamrotała. – Nie tak…
-
Ale to świetny pomysł! Słuchaj… Zawsze
chciałem cię poznać. Tyle o tobie słyszałem…
-
Miło mi, ale nie chcę w taki sposób mścić się
na Ronie.
Przypadł ją do ściany i
skutecznie unieruchomił. Nie był w prawdzie tak wysoki, jak Ron, ale jednak o
głowę od Hermiony wyższy.
-
To będzie świetna zemsta, prawda?
Pochylił się, chcąc ją pocałować,
ale ona nie miała zamiaru dać mu tej szansy. Zgięła kolano i wymierzyła mu nad
wyraz celny kop w podbrzusze, wkładając w niego całą swoją siłę. Marc stęknął
żałośnie i osunął się kolana. Hermiona wyplątała różdżkę z szaty i przystawiła
mu ją do czoła. Błysnęło światło i Marc leżał na podłodze sztywny niczym
drewniany bal, z rękami płasko przylegającymi do ciała i złączonymi nogami.
-
Whoa! – powiedział ktoś od strony drzwi. Hermiona
odwróciła się i zobaczyła Rona. – Stary naprawdę myślałeś, że ci się to uda?
Serio?
-
Ron… - pisnęła Hermiona, a jej oczy napełniły
się łzami.
Przygarnął ją do siebie i
pocałował w czubek głowy. Wtuliła twarz w jego gruby sweter. Czuła, jak się
trząsł od śmiechu, gdy patrzył na wyciągniętego na podłodze Marc’a.
-
Napastować Hermionę Granger… Koleś ty książek
nie czytałeś? Ta kobieta dała by fangę w nos Voldemortowi, gdyby tylko on miał
nos…
Ron nie mógł się powstrzymać i
trącił chłopaka czubkiem buta. Marc łypnął na niego, ale mocne zaklęcie
Hermiony nie pozwalało mu na nic więcej.
-
Chodźmy do domu – poprosiła cicho Hermiona, a
on chętnie powiódł ją na dół, do głównego holu. – Widziałeś wszystko?
-
Chyba tak. Mam nadzieję, że nie przegapiłem
czegoś ciekawego na początku. Domyślam się, że jeżeli nie dałaś się pocałować,
to nie było też żadnego numerku na biurku…
-
Ron!
-
No co? Byłym bardzo zawiedziony, gdyby jemu
się to udało przede mną.
Dotarli do domu i od razu zajęli
się nadrabianiem zaległości z ostatnich siedmiu dni. Hermiona była zachwycona,
gdy dowiedziała się, że Ron znalazł pracę. Zaległą wykwintną kolację z okazji
rocznicy zamienili na pizzę jedzoną na podłodze przed kominkiem.
Następnego dnia Ron przyniósł
prezent dla Hermiony, kupiony za swoją pierwszą wypłatę. Były to dwa wisiorki –
zrobione z dwóch połówek jednego kamienia. W gdy Hermiona dotykała swojego, ten
Rona błyszczał delikatnie. W razie problemów, jedno z nich mogło ścisnąć kamień
w dłoni i wtedy on stawał się jaśniejszy. Potem Ron żałował czasami tego
prezentu, gdyż Hermiona nadużywała tego sposobu komunikacji. Jednak żadne z
nich nigdy ich nie zdjęło. Zawsze nosili je pod ubraniem, aby miały kontakt ze
skórą.
To było dwanaście lat temu,
pomyślał Ron, uśmiechając się na widok wisiorka, który wysunął się spod
koszuli, gdy się pochylił podnieść paczkę z towarem. Od tego czasu wiele rzeczy
się zmieniło. Hermiona wyluzowała po urodzeniu dzieci, a on doskonale sprawdzał
się w roli wspólnika George’a. Nawet z jego inicjatywy do sklepu wprowadzili
linię gadżetów sportowych, którymi można było robić dowcipy znajomym podczas
meczów. Całą kolekcję zaprezentowali podczas mistrzostw świata w Quidditchu,
kiedy to Anglia znów była gospodarzem. Wszędzie dookoła stadionu można było
zobaczyć wybuchające kufle czy też wuwuzele wydające różne dźwięki. A każde z
nich mały małą nalepkę z napisem „Projekt R. Weasley”.
Kątem oka zauważył jakichś ruch
obok lady. Starsza czarownica, która nie wyglądała jak typowy klient sklepu.
Trzymała za rękę małą dziewczynkę, wyraźnie zaaferowaną.
-
W czym mogę paniom pomóc? – zapytał Ron,
podchodząc do nich.
-
Ta panienka ma do pana sprawę – powiedziała
czarownica, popychając dziewczynkę ku niemu.
Mała strasznie się wstydziła i
gdy tylko Ron się do niej pochylił, zaczerwieniła się jak piwonia. Trzymała coś
oburącz.
-
Czy… czy podpisałby mi pan to? – zapytała
niepewnie, podnosząc na niego wielkie oczy. Wyciągnęła przed siebie kartę z
czekoladowych żab. Widniało na niej zdjęcie Rona.
-
Och! Oczywiście – wydusił z siebie mężczyzna,
kompletnie zaskoczony. Wyjął pióro z kieszeni pomarańczowego firmowego
fartucha. – Jestem z tego bardzo dumny, wiesz?
-
Też bym była.
-
Proszę bardzo – oddał dziewczynce podpisaną
kartę.
Mała rozpromieniła się i pokazała
towarzyszącej jej czarownicy, zapewne babci, autograf. Gdy wyszły, Ron
pomyślał, że to właśnie dla takich chwil ludzie robią wielkie rzeczy. Harry i
Hermiona o wiele więcej mięli prawa by być dumnymi ze swoich czynów. Oni też
trafili na karty, ale nie było dla nich to takie ważne. Do tego siedzieli
całymi dniami w ministerstwie, gdzie nie mięli kontaktu z ludźmi. Tu w sklepie Weasleyów co chwila słyszał
komentarze od klientów. To było miłe i sprawiało, że miał wspaniały nastrój na
cały dzień.
Była już ósma trzydzieści
wieczorem i Hermiona, wiedząc, że Ron kończy zwykle pracę punkt ósma, była
trochę podminowana. Przed chwilą przez telefon udało jej się wymigać od
niedzielnego obiadu u swoich rodziców, obiecując, że ona, jej mąż i dzieciaki w
tym roku spędzą Wielkanoc u Grangerów. Wiedziała, że Ron nie będzie z tego
zadowolony, ale była na niego zła, że się spóźniał i zrobiła mu trochę na
złość. Wiedziała, że bardziej ukarze go tym, niż wymówkami. Od czasu ich
koszmarnej kłótni lata temu umówili się, że nie będą już nigdy zostawać po
godzinach w pracy. Ona dziś wywiązała się z obietnicy i była w domu
punktualnie. Pomogła nawet Hugo w lekcjach, a potem, aby nie myśleć o tym jak
denerwuje ja spóźnianie się Rona, zajęła się robieniem kolacji. Siekanie marchewki
wielkim nożem zawsze ją uspokajało, gdy była zła na Rona. Może dlatego, że
miała ona taki sam kolor, jak jego włosy. Już kilka razy trąciła wisiorek, ale
Rona nadal nie było.
W końcu usłyszała trzaśnięcie
zamykanych drzwi, a następnie kroki w korytarzu. Chwilę potem mąż objął ją w pasie i
przytulił.
- Jestem
głodny jak smok – oświadczył, całując ją na powitanie w odsłonięte ramię. – Nie
sądzisz, że ta marchewka ma już dość?
Hermiona prychnęła i wrzuciła
bardzo drobno posiekaną marchewkę do miski. Odwróciła się do Rona twarzą i
zlustrowała go dokładnie od stóp do głów. Wyglądał na zmęczonego, ale
zadowolonego. W ogóle, jak zawsze z
resztą, nie zdawał sobie sprawy ze swojego przewinienia. Miał jakiś ubytek w
edukacji na temat empatii.
- Co na
kolację? – zapytał niewinnie.
- Zapiekanka…
- Znooowu?
Ileż można?
- Może zamiast
marudzić wracałbyś wcześniej z pracy, aby mi pomóc?
- Hermiono
jest koniec miesiąca – westchnął ze zniecierpliwieniem. – Mówiłem ci już, że
zawsze wtedy wracam później…
Hermiona otworzyła usta, aby coś
powiedzieć, gdy nagle w progu kuchni stanął Hugo.
- Tato –
odezwał się chłopiec poważnym tonem. – Pan Shacklebolt chce z tobą rozmawiać.
Mówi, że to bardzo pilne i że chodzi o wujka Harry’ego.
- Gdzie?
- W kominku w
salonie.
Ron i Hermiona momentalnie
zapomnieli o temacie swojej sprzeczki i pognali na górę do największego pokoju
w domu, który służył im za salon. Dopadli do kominka, gdzie w płomieniach
widoczna była głowa Kingsleya Shacklebolta – obecnego ministra magii. Minę miał
strapioną i wyglądał na zdenerwowanego.
- Bardzo
przepraszam, że wam przeszkadzam – odezwał się, patrząc to na Rona, to na
Hermionę – ale przed chwilą się dowiedziałem i chciałem wam powiedzieć
osobiście, a nie przez sowę.
- Coś się
stało Harry’emu? – niewytrzymała Hermiona.
- Jego grupa
została zaatakowana. Jeszcze nie wiem, co się stało dokładnie, bo otrzymałem
sowę dosłownie przed chwilą. Wiem tylko, że on i jego aurorzy zostali wysłani
na miejsce, z którego dostaliśmy zgłoszenie o dziwnej aktywności magicznej.
Mamy pięciu rannych i dwóch zabitych…