Nie wiedziałam do końca czy to w ogóle publikować. Można to potraktować, jako swego rodzaju eksperyment. Wiem, jest króciutkie, ale jakbym napisała więcej, to zepsuję formę. Może się Wam nie podobać. Następny rozdział pojawi się szybko, bo już jest w przygotowaniu.
Mam nadzieję, że mieliście lepszy dzień dziś ode mnie. Oby, bo nikomu takiego nie życzę.
Astal
Zdawało mu się, że umiera.
Bolało go wszystko, absolutnie
wszystko. Każdy, nawet najmniejszy fragment ciała palił jak ogień piekielny.
Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Nie był nawet pewny, czy ma usta, czy w ogóle ma
jakieś ciało, które mogłoby go boleć. Nie pamiętał, co się stało. Przez chwilę,
nawet nie wiedział, kim jest.
Najpierw była ciemność, tak
głęboka, że zaczął wątpić czy w ogóle istnieje. Było mu zimno, koszmarnie
zimno. Wydawało mu się, że powinien się trząść z zimna, ale nie mógł. To zimno
było jakby w nim, w jego głowie.
Potem nastała oślepiająca
jasność. Słyszał głos. Jej głos. Wymawiała w kółko jego imię, nic poza tym.
Nie chciał myśleć o bólu, chciał
go jakoś zagłuszyć. Szukał w swojej pamięci czegoś co pozwoliłoby mu na to. Zaczął
myśleć o tym, kiedy ostatni raz ona wołała go z takimi emocjami w głosie. Tak
słodko, z napięciem i zarazem błagalnie.
Wtedy był lipiec i szli przez
łąkę. Pamiętał, że pszczoły strasznie głośno brzęczały. Powietrze było aż
ciężkie od zapachu kwiatów i nagrzanej ziemi. Jej białe łydki miały na sobie
drobne czerwone prążki, rozcięcia od ostrej trawy.
Powrócił ból, jeszcze silniejszy.
Zniknęła jasność, ucichł jej głos.
Boże, pomyślał, przecież ja nie
mogę umrzeć. Nie tak. Nie w walce. Nie chcę umrzeć w walce. Należy mi się
trochę spokoju. Ktoś chyba go dotykał, ale sprawiało mu to tak niewyobrażalny
ból, że chciał błagać, aby przestał.
Znów usłyszał jej głos, prosiła,
aby jej nie zostawiał. Nie był pewny, czy to działo się naprawdę, czy tylko
słyszał swoje wspomnienia. Wtedy też prosiła, aby jej już nigdy nie zostawiał.
Kazała mu przysięgać. Zrobił to, padł nawet na kolana w tą ostrą trawę i
przysięgał. Ona też klęknęła. Słońce padało na jej włosy tak, że miały kolor
pomarańczy. Patrzył jak się mienią, za każdym razem, gdy ruszała głową i
myślał, że nigdy nie zobaczy nic piękniejszego. Wtedy niebo było bezchmurne i
słońce piekło ich w odsłonięte ramiona.
Chcąc zagłuszyć to co czuł,
powtarzał sobie jej imię w myślach, tak samo, jak robił to tamtego dnia na łące.
Ona nic nie mówiła, tylko się uśmiechała. Musiał jej zrekompensować to, że go
nie było przy niej. Czuł się winny, że ratował świat, zamiast jej. Wtedy,
patrząc na jej zaróżowione policzki, obiecał sobie, że już nigdy o niej nie
zapomni. Ale teraz też zajmował się czym innym, a nie nią. Znów starał się
ratować świat. Może to go pokarało?
-
Harry otwórz oczy –jej głos dotarł do niego z
oddali. Był tak cichy, ledwie na granicy słyszalności.
Nie wiedział czy ma jakieś oczy,
aby je otworzyć. Bardzo chciał to zrobić, ale wydawało mu się, że już przecież
nie istnieje, że umarł. Nie mógł nic więcej zrobić. Czuł tylko ten koszmarny,
obezwładniający ogień, który jakby trawił jego ciało. Jeżeli miał jakieś ciało.
Wtedy też chyba sprawił jej ból.
Nie był pewny, bał się zapytać. Ona miała oczy przymknięte i włosy w niełazie,
ale nie przestała ani na chwilę się uśmiechać. Leżeli na trawie długo i wdychali
zapach łąki. Jej skóra pachniała czymś słodkim. Wszystko dookoła było złote i
pomarańczowe jak jej włosy i jej piegi. To był idealny dzień, doskonały w
każdym calu. Już nigdy się taki nie powtórzył.
Zdawało mu się, że otworzył oczy.
Zobaczył czyjąś twarz. Powoli, powolutku jego mózg dopasowywał wszystkie
elementy do siebie. Włosy o kolorze pomarańczy i piegi na ustach, które po raz
pierwszy zobaczył tam na łące. Była blada, przerażona i zapłakana. Zupełnie
inna od tamtej siebie dawno temu.
Chciał jej powiedzieć, żeby się
nie martwiła, że przecież on nie zamiera jej zostawić. Obiecał przecież i to
była jedyna obietnica, na której spełnieniu mu zależało. Nie mógł mówić, nie pamiętał
chyba jak to się robi. Tak bardzo się bał, widząc ją płaczącą. Zdawało mu się,
że to przez niego, więc chciał poprosić ją, aby przestała.
Ból, który poczuł, zanim zdążył
ją zapewnić, że wcale nie zostanie sama, pozbawił go resztki świadomości. Znów
wszystko zrobiło się jaskrawo białe, a on zapomniał nawet o niej i o samym
sobie.
Nie wierzyła, że to jest jej mąż.
Po prostu nie chciała uwierzyć, że mógł tak wyglądać. Pochyliła się nad nim
bardzo nisko, chciała znaleźć jakiś szczegół, który potwierdziłby, że jednak to
on.
Ta paskudna blizna. To wstrętne
znamię, którego zawsze nienawidziła, ale nikomu o tym nie powiedziała. Ten
znak, który sprawił, że jego życie wywaliło się do góry nogami. To po niej go
poznała. Wyciągnęła rękę i delikatnie palcami przejechała po jego czole, jakby
chcąc się upewnić, że to nie złudzenie optyczne a prawda.
Mówiła do niego, cały czas.
Prosiła go, błagała. Sama nawet nie zauważyła, że płacze. Cała się trzęsła i
głos jej się łamał, ale nie zamilkła. Nie dawał oznak życia, tylko leżał niczym
martwy. Był cały siny. Jego skóra była przerażająco zimna. Zupełnie inna, niż
wtedy, kiedy dotykała go ostatni raz, zanim się rozstali.
To był zupełny przypadek, że to
nie on teraz leżał w kostnicy. Słyszała o innych Aurorach, którymi on dowodził.
-
Harry otwórz oczy – poprosiła, kładąc mu rękę
na policzku. Przez jego twarz przemknął grymas bólu, więc szybko ją cofnęła.
Przypomniało jej się wszystko.
Ten koszmarny dzień, kiedy usłyszała, że on nie żyje. Teraz wyglądał tak samo.
Teraz, tak jak wtedy chciała wyć ze wściekłości i żalu. Stała tam przed zamkiem
i czuła się bezradna. Wtedy też się tak trzęsła, jak teraz. Nienawidziła tego
uczucia, kiedy na nic nie miała wpływu i tylko mogła patrzeć z przerażeniem na
to, co się działo dookoła niej. Bała się swoich wspomnień z tamtego dnia.
Nauczyła się wtedy wszystkich swoich słabości, dowiedziała o lękach i złych
stronach swojej osobowości. Obiecała sobie, że nie będzie już tego pamiętać.
Żeby zapomnieć, zajęła się tworzeniem dla niego normalnego domu, normalnej
rodziny.
Jęknął i otworzył oczy. Wzrok
miał nieprzytomny, a oczy jakieś mętne i dziwnie obce. Mówiła do niego, ale tym
razem była pewna, że jej nie rozumie. Starał się skupić uwagę na jej twarzy i
jakby powoli zaczynał ją poznawać. Chciała się uśmiechnąć, ale zamiast tego
zaczęła płakać.
Jej radość nie trwała długo, bo
zaraz znowu stracił przytomność.
-
Nie rób mi tego do jasnej cholery! –
krzyknęła sfrustrowana. Już chciała go złapać za ramiona i potrząsnąć nim z
całej siły, ale opanowała się w ostatnim momencie.
Niedługo potem zabrali go od
niej, aby go połatać i ponaprawiać. Gdy ich pytała, czy z tego wyjdzie, nie
chcieli jej nic mówić. Nie mogli jej dać nadziei, bo sami nie byli pewni, czy z tego wyjdzie. Siedziała pod drzwiami, zwinięta w ciasną kulkę i chlipała w
swoje kolana. Dookoła siebie miała szare, ponure ściany szpitala.
Czuła się znów, jak głupia
jedenastoletnia dziewczynka. Czekała, że on zaraz wpadnie z mieczem w ręku,
umazany krwią, i oświadczy jej, że wszystko jest już dobrze i niczym nie musi
się przejmować, bo to on odwalił całą brudną robotę. Chciała, żeby znów ją
uratował. Żeby ponownie przepędził potwora od niej, a jednocześnie, żeby
wyszedł z tego w jednym kawałku.
Łał sprawiłaś że Ginny otrzymała duszę :D Szczerze nienawidzę tej postaci , ale w twoim opisie zyskuje na sympatii. zwłaszcza w końcówka tego króciutkiego rozdziału mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Lubię takie, które opisują emocje. I zgadzam się z tobą co do tego, że ten rozdział powinien być krótki, bo wtedy oddaje to, co miał oddawać. Czekam na resztę!
OdpowiedzUsuńA ja lubię Ginny i czekam na więcej historii między Potterami:) Ale chciałabym żeby była czasami zadziorna i pewna siebie, bo taka też potrafi być:) Napisz coś nowego;) Brakuję mi nowych wpisów na prywatnym i mam nadzieję, że to się zmieni!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)