Dziś są moje urodziny, dlatego Wy dostajecie prezent. Nie, to nie szesnaste urodziny. A szkoda. Kto zgadnie ile mam lat? :D Ta notka będzie długa i zdobna w tajemnice, więc dzielę ją na pół. Nie miałam czasu napisać całej, bo do 6 stycznia muszę oddać 25 stron pracy magisterskiej, więc mało mam czasu napisanie dla przyjemności. Planowałam dodać bonus +18 na sylwestra, ale nie miałam czasu go pisać, więc musicie poczekać na ferie.
Miłego czytania i szczęśliwego Nowego Roku, kochani. Bawcie się dziś dobrze - nie ważne czy na szalonej imprezie, czy z kotem i Tvp :D
Buziaki,
Wasza Astal
P.S. Tak wiem, że Dominique to może być dziewczyna, ale ja chcę, żeby to był chłopak i bliźniak Louisa. To zarówno damskie, jak i męskie imię, więc wykorzystałam okazję.
Albus i Lily już drugi rok kontynuowali
tradycję wspólnego uczenia się w bibliotece. Zaczęli dosłownie kilka dni po
tym, jak Lily przybyła do Hogwartu i od tego czasu spotykali się co tydzień w
każdy piątkowy wieczór przy jednym i tym samym stoliku. Zawsze przemycali żelki
czy ciasteczka w kieszeniach, na wypadek, jakby poczuli spadek motywacji.
Czasami dołączali do nich James czy Mneme, ale przeważnie byli sami. To był ich
czas. Zazwyczaj rozmawiali szeptem o tym co się wydarzyło podczas minionego
tygodnia szkolnego, albo plotkowali o rodzinie.
Tym razem Lily jakoś miała opory przed
rozmową. Wpatrywała się w jedną stronę książki od dłuższej chwili,
zastanawiając się nad czymś intensywnie. Albus nie zauważył tego, zajęty
pisaniem wypracowania na astronomię. Był już w trzeciej klasie i właśnie zaczął
dodatkowe przedmioty. Wybrał opiekę nad magicznymi stworzeniami oraz starożytne
runy. Wyśmiał Rose i Darcy, które wybrały wróżbiarstwo. Cała rodzina Potterów
uważała to za idiotyczny przedmiot. Harry zawsze odradzał swoim dzieciom
wszystko, co miało związek z przepowiadaniem przyszłości z fusów czy szklanych
kul.
Lily przyjżała się bratu uważnie. Jego
twarz była lekko pucułowata, ale nie już tak okrągła jak przed dwu laty, kiedy
wyjeżdżał po raz pierwszy do Hogwartu. Albus nadal wyglądał jak dziecko, ale
powoli zaczynał wchodzić w wiek, kiedy chłopcy rośli szybko i zmieniali się w
mężczyzn. To samo stało się z Jamesem rok temu, gdy nagle okazało się, że
wszystkie jego spodnie są za krótkie. W ostatnie wakacje chwalił się, że sypnął
mu się zarost. Nikt nic nie widział, ale James zapewniał, że już niedługo
będzie miał brodę godną drwala. Albus i tata udawali, że mu wierzą, ale gdy
tylko się odwrócił chichotali za jego plecami. Na gwiazdkę chcieli mu dać
siekierę.
W końcu Albus się poruszył, a Lily
ocknęła się ze swoich myśli. Odłożyła książkę i westchnęła.
-
Al…
-
Hm?
-
Gdybyś
wiedział coś, o kimś, kogo znasz i to mogłoby być przykre dla innej znanej ci
osoby… To co byś zrobił?
Albus zastanowił się, marszcząc brwi.
-
Czy
jesteś tego pewna?
-
Nie…
-
To
wydaje mi się, że mówienie czegoś, czego nawet nie jest się pewnym jest bardzo
krzywdzące dla obu tych osób.
Zamilkli na chwilę. Lily trawiła słowa
brata.
-
Od
kiedy wiesz tą rzecz?
-
Od
dawna… od roku…
-
Rozumiem.
Zamilkli, a potem w ciszy powrócili do
przerwanych czynności. Zmarszczka między brwiami Albusa nie znikła jednak. Cały
czas zastanawiał się nad słowami siostry. Nie widział jakiejś wielkiej zmiany w
jej zachowaniu. Był bardzo ciekawy, o kim ona mówiła, ale wiedział, że jeżeli
nie była czegoś pewna, to umiała milczeć niczym grób.
Lily starała się nie patrzeć bratu w
oczy, udając zainteresowaną książką. Znała wiele tajemnic, ale ostatnio
niektóre z nich jej ciążyły.
Wielka sala naprawdę była wielka.
Pewność siebie Lily zupełnie wyparowała z niej w momencie, kiedy przekroczyli
wysokie dwuskrzydłe drzwi. Szła w środku rządku pierwszoroczniaków, a jako że
nie była nigdy za wysoka, musiała wychlać się na boki, aby widzieć główny stół.
Jim i Albus szczerzyli się do niej zza stołu Gryffindoru.
Lily patrzyła na czerwień i złoto –
barwy gryfonów i czuła, że mimo wielkich nadziei jej braci, to może nie być jej
przeznaczone. Zanim wyjechała do szkoły przekopała całą bibliotekę cioci
Hermiony i jakoś nie czuła się mentalnie gryfonką. Wiedziała wszystko o
założycielach Hogwartu, znała ich historię oraz idee, która przyświecała im,
gdy tworzyli cztery domy szkoły.
Gdy została wyczytana, ruszyła niepewnie
w stronę wicedyrektora. Zasiadła na stołku i w prawie tym samym momencie Tiara
Przydziału opadła jej na oczy. Cichy głos w jej głowie opisywał ją sobie,
czytając w niej jak w otwartej książce. „Pragnienie wiedzy… wielkie
pragnienie…” – wyszeptała tiara. Lily poczuła dreszcz ekscytacji. To
zapowiadało coś, czego oczekiwała od kilku lat.
-
Ravenclaw!
– wykrzyknęła tiara, a Lily zerwała się ze stołka i popędziła do stołu krukonów,
gdzie przywitały ją oklaski.
Ponad głowami innych uczniów widziała
swoich braci i ich zbaraniałe miny. Ona jednak czuła się świetnie. Dopiero po
uczcie zorientowała się, że nie będzie mogła widywać braci co wieczór i więcej
wysiłku będzie musiała włożyć w to, aby iść do nich z jakimś problemem. Uczucie
triumfu nagle z niej wyparowało i znów poczuła się przerażona. Jeszcze gorzej
było, gdy zorientowała się, że jej przyjaciółka trafiła do innego domów.
Próbowała ze wszystkich sił nie pokazywać po sobie obaw, ale zaciśnięte na
brzegu spódniczki dłonie jej drżały. Ponad głowami krukonów zobaczyła Albusa.
Brat uśmiechnął się pocieszająco i uniósł do góry kciuk. Lily skinęła głową i
odetchnęła z ulgą.
Po uczcie od razu bracia do niej
podbiegli, chcąc ją jakoś pocieszyć. Udawała, że to nic, ale trochę jej chciało
się płakać, że nie będzie mieszkała z braćmi w tym samym miejscu. W końcu
musiała iść, prefekt krukonów wołał wszystkich pierwszoroczniaków, ale wymusiła
na braciach obietnicę, że następnego dnia oprowadzą ją po zamku.
Wszystkie jej obawy zniknęły, gdy tylko
weszła do pokoju wspólnego krukonów. Westchnęła z zachwytem patrząc na ciemnogranatowe
sklepienie pokoju wspólnego, upstrzone srebrnymi gwiazdkami.
-
Chłopcy
po prawej, dziewczynki po lewej – poinstruowała ich prefekt, wskazując dłonią
na dwie osobne klatki schodowe.
Lily wpięła się na górę i weszła do
sypialni. Wszystko tu było zrobione z ciemnego drewna – szafki, łóżka z
baldachimami, boazeria na ścianach oraz podłoga. Co nie było drewniane, było z
granatowego weluru. Jej kufer stał przy łóżku najbliżej jedynego w
pomieszczeniu okna. Pozostałe dziewczynki wydawały się tak samo jak ona
onieśmielone. Łącznie w pokoju było ich cztery. Lily szybko zapamiętała ich
imiona. Słuchała uważnie, gdy o sobie opowiadały, więc już po chwili wiedziała,
że Arabella pochodziła z bogatej mugolskiej rodziny, która hodowała konie i jej
rodzice byli trochę zawiedzeni, że córka nie ma zamiaru kontynuować rodzinnej tradycji,
Fawn była półkrwi czarownicą, wychowywaną przez dwóch tatusiów – cukierników, a
Evie także była mugolaczką, za to wielką fanką muzyki i grała prawie na każdym
instrumencie.
Niepokój Lily mijał w miarę, jako
poznawała nowe koleżanki. One też były przejęte i wcale więcej od niej nie
wiedziały. Co więcej, wydawało się, że to ona jako pierwsza wypróbowywała
najprostsze zaklęcia. Dzięki cioci Hermionie znała większość nazw składników
eliksirów i praktycznie całą historię Hogwartu (ciotka uważała, że każdy uczeń
powinien przeczytać tą książkę, chociaż z całej rodziny tylko ona i Lily ją
przeczytały w całości).
Następnego dnia na śniadaniu Lily
znalazła Mneme. Chciała się upewnić, że przyjaciółka ma się dobrze. Zaczęły
porównywać swoje plany zajęć i okazało się, że mają aż trzy razy w tygodniu
razem lekcje. W środy nawet miały aż podwójne zielarstwo. Obie dziewczynki były
absolutnie zachwycone.
-
I
jak tam twój plan, mała Lily? – usłyszała za sobą czyjś głos, a chwilę potem
duża dłoń potargała jej włosy. Louis zaglądał jej przez ramię i uśmiechał się
radośnie.
-
Nawet
nieźle – odparła Lily, poprawiając opaskę, która zsunęła jej się na oczy.
-
O
masz już koleżankę?
-
To
jest Mneme Floros.
Dziewczynka dygnęła nieśmiało, a potem
wbiła wzrok w swoje buty. Louis zaśmiał się krótko.
-
Postaram
się zapamiętać – powiedział na odchodnym. – Jak wyrośniesz na zgrabną laskę, to
na pewno się jeszcze zobaczymy.
-
Lou!
– zawołała oburzona Lily, ale on tylko pomachał jej, nawet się nie odwróciwszy.
Lily siedziała na brzegu kanapy w pokoju
wspólnym i studiowała z uwagą liścik od Mneme. Widywały się tylko trzy razy w
tygodniu na lekcjach. Z początku, gdy zorientowały się, że trafiły do innych
domów były przerażone, jednak z czasem przywykły do tego. Lily uznała, że
powinny to potraktować, jako test ich przyjaźni. Mneme błagała ją, aby widywały
się najczęściej jak tylko mogły, więc spędzały ze sobą prawie wszystkie
wieczory oraz weekendy. Najczęściej siedziały w bibliotece, gdzie odrabiały
razem prace domowe. Wymyśliły też system liścików, które przekazywały sobie na
zajęciach, kiedy nie mogły rozmawiać.
-
Lily
Potter! – powiedział ktoś tak nagle, że aż podskoczyła.
Podniosła oczy znad kartki i ujrzała
przed sobą dwóch jasnowłosych chłopców.
-
Ach
to wy – westchnęła, uśmiechając się ostrożnie do braci Scamander.
Lily miała dużą tolerancję dla dziwnych
ludzi, w końcu każdy członek jej rodziny miał w sobie coś z oryginała, ale
synowie ciotki Luny czasami znajdowali się poza jej granicami.
Byli absolutnie identyczni i uderzająco
podobni do swojej matki. Ich włosy były jasne niczym słoma i układały się w
niesforne fale i co dziennie sterczały pod innymi kątami. Oczy mieli duże,
trochę dziewczęce, i do tego hipnotycznie niebieskie. Gdy parzyli na kogoś,
miało się wrażenie, że zaglądali człowiekowi w duszę. Lily mimo ich dziwactw
lubiła obu, chociaż jakoś nie mogła się przyzwyczaić do wszystkiego, co robili.
Teraz siedzieli przed nią i uśmiechali
się, tak jakby na coś czekali. Zorientowała się, że chcieli, aby ich
rozpoznała. Robili już to kilka razy i zawsze mieli wiele uciechy, gdy się
myliła. Starała się za wszelką cenę znaleźć jakieś drobne elementy, po których
mogłaby ich rozróżnić, ale naprawdę nie było w nich nic takiego.
-
Lorcan…
i… Lysander… - powiedziała po namyśle, wskazując palcem.
-
Tak!
– zawołali razem, a ona odetchnęła z ulgą. Tym razem miała prawdziwego fuksa.
To była kolejna dziwna rzecz. Mówili
równocześnie. Tak, jakby czytali sobie w myślach. Lily znała inną parę
identycznych bliźniaków, ale nie widziała nigdy, aby Domi i Lou mówili coś w
tym samym czasie. Przeciwnie bracia Weasley, chociaż podobni z wyglądu, to
jednak charaktery mieli różne. Dało się ich nawet poznać po sposobie mówienia,
czy poruszania się. Lily zawsze wiedziała który jest który, choćby nie wiadomo
jak się starali ją oszukać.
Bliźniacy Scamander byli też trochę
tajemniczy. Podobno połowę życia spędzili z ojcem na podróżach po świecie. Do
domu wpadali tylko dwa razy w roku na święta, aby zobaczyć się z matką.
Wiedzieli, jak przetrwać w dżungli i jak tropić najróżniejsze magiczne bestie,
ale nie bardzo znali się na kontaktach z rówieśnikami. Większość dzieciaków z
klasy trzymała się od nich z daleka. Jedynie Lily ich tolerowała, więc czy tego
chciała czy nie, chodzili za nią wszędzie. Starała się z całych sił ochronić
Mneme przed nimi, bo była pewna, że przyjaciółka bardzo by się ich bała.
-
Co
to…
-
…za
list?
Lily spojrzała na nich skosem. Oni
kończyli swoje zdania! Jak im się to w ogóle udawało? Jakby byli jedną osobą w
dwóch ciałach.
-
Możecie
tego… nie robić?
-
Czego?
Dziewczynka westchnęła. Ich zaskoczenie
było autentyczne. Spojrzeli najpierw na nią, a potem na siebie i zmarszczyli w
tym samym momencie jasne brwi.
-
Gadacie
równocześnie…
-
Naprawdę?
-
No
nie mówicie, że nie wiecie o tym – burknęła Lily, patrząc na nich spode łba.
Uśmiechnęli się i wzruszyli ramionami.
Dziewczynka miała ochotę przyłożyć im po tych bladych nosach.
Wstała, wpychając list od Mneme do
kieszeni.
-
Gdzie…
-
…idziesz?
-
Byle
dalej od was – burknęła, ruszając ku wyjściu z pokoju wspólnego.
Nie mogła spotkać dziś przyjaciółki, bo
nie wiedziała nawet gdzie znajdowało się wejście do domu ślizgonów. Do braci
też nie mogła zajrzeć. Zeszła na sam dół a potem, zamyśliła się. Myślała, że
należałoby odwiedzić dziadka Hagrida, gdy nagle zobaczyła jakiś cień,
przemykający w oddali korytarzem. Doskonale znała ten sposób skradania się.
Przylgnęła do ściany a potem zaczęła się skradać na paluszkach. Chwilę to
trwało, zanim dogoniła Albusa. Utrzymywała bezpieczną odległość, aby tylko brat
nie zorientował się, że jest śledzony. Z resztą, pomyślała Lily, uśmiechając
się złośliwie, Al zawsze był beznadziejny w podchody. Ona i Jimbo za każdym
razem znajdywali go bez problemu.
Albus, będący pewnie niesamowicie z
siebie dumny, że nikt go nie widział, dotarł do obrazu z misą pełną owoców.
Minął go i wszedł do jakiegoś pomieszczenia za zielonymi drewnianymi drzwiami.
Lily zatrzymała się przed nimi i skrzywiła się.
-
O
co tu chodzi? – mruknęła, przystawiając ucho do drzwi. – Co ty knujesz, Albi?
Pierwszoroczniacy byli zwolnieni z
obowiązku brania udziału w festiwalu. Ich zadaniem była aklimatyzacja w zamku i
pilna nauka. Lily od razu poczuła się w szkole jak w domu. Co do nauki, to nie
miała żadnych problemów.
To nie tak, że lubiła się uczyć. Po
prostu wydawało jej się, że w Hogwarcie było o wiele więcej ciekawych rzeczy do
roboty. Zamek był pełne tajemnic do odkrycia. Dziewczynce zdawało się, że te
długie korytarze wołały ją, aby wędrowała nimi i zaglądała za każde drzwi. Albus
i James czasem musieli ją zaganiać do pokoju wspólnego, bo wałęsała się
wieczorami po zamku. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu James zawsze wiedział
gdzie ona jest. Za każdym razem, gdy tylko zbliżała się pora, kiedy Lily miała
już być w łóżku, najstarszy brat pojawiał się przed nią. To była kolejna
tajemnica, którą miała zamiar rozwikłać. I to w miarę szybko, bo te sposoby
Jima na śledzenie jej były naprawę imponujące.
Było sobotnie popołudnie w środku
listopada. Lily wędrowała z Mneme w stronę biblioteki. Rozmawiały z ożywieniem
o pracy domowej zadanej przez nauczyciela transmutacji. Przyjaciółka opowiadała
Lily właśnie o tym, jak jej siostra jest świetna w tego rodzaju zaklęciach, gdy
zza rogu wyłoniła się Amber.
-
O
Lizy – uśmiechnęła się do nich. Za jej plecami zatrzymał się jakiś wysoki, ponury puchon.
-
Lily...
-
Och
tak… Haha mam taką słabą pamięć do imion – zaśmiała się nerwowo Amber,
czerwieniąc się lekko. – Idziecie do biblioteki, tak? To fajnie.
Amber wyglądała, jakby nie miała
pojęcia, co powinna teraz powiedzieć. Chłopak szturchnął ją, ponaglająco.
-
Ach
no tak… - zawołała, machając ręką. – Śpieszymy się. Miłej nauki.
-
Dzięki…
-
To
było dziwne – uznała Lily, gdy Amber i jej towarzysz oddalili się już na tyle,
aby jej nie mogli słyszeć.
-
To
dziewczyna twojego brata?
Lily skinęła głową, popychając przed
sobą wysokie drzwi biblioteki. Weszły między regały, rozglądając się za
książkami, których potrzebowały do wypracowania na eliksiry.
-
Jest
bardzo ładna – podjęła rozmowę Mneme.
-
Kto?
Amber?
-
Tak.
Ma takie śliczne włosy. Chciałabym mieć takie…
-
Przecież
ty też masz jasne.
-
Ale
jej są takie piękne złote…
Jedna książka była zbyt wysoko, by mogły
jej dosięgnąć, więc musiały przyciągnąć drabinę. Mneme wspięła się na nią, a
Lily asekurowała przyjaciółkę.
-
Moja
siostra czasem chodzi na randki z kolegą z pracy. Mówi, że to nie jej chłopak,
ale ostatnio jak był u nas, widziałam jak się całowali.
-
Łał…
-
Ja
bardzo lubię Bradleya. Jest śmieszny i zawsze przynosi mi słodycze. Kiki mówi,
że to tylko, dlatego, że chce się jej podlizać. Ale ja wiem, że on robi to, bo
jest po prostu miły.
Lily pokiwała głową, zastanawiając się
nad czymś intensywnie. Mneme paplała radośnie o swojej siostrze i jej
adoratorze, ale przyjaciółka jej nie słuchała, zatopiona w swoich myślach.
Czuła wielkie poczucie winy w stosunku do Jamesa i całej swojej rodziny. Oni
nie mogli się nachwalić Amber. Albus też ją lubił, a to naprawdę dużo znaczyło,
bo młodszy z braci Potter nie marnował pozytywnych uczuć na byle kogo. Ta
dziewczyna naprawdę była miła, zawsze się uśmiechała i opowiadała takie ciekawe
rzeczy. O każdym umiała powiedzieć coś dobrego, znaleźć jakąś jego cechę, którą
warto było pochwalić. Jednak Lily jej nie lubiła. Starała się, och sam wielki
Merlin wiedział ile ona włożyła wysiłku w to, aby polubić Amber, jednak nie
umiała się do tego zmusić. Czuła gdzieś głęboko w sobie, że nie będzie tego
nigdy potrafiła. W obecności Jamesa i jego dziewczyny czuła się podle, tak
jakby robiła im coś złego.
Myślała, że zmieni się to z czasem, na
przykład wtedy, kiedy będzie widywała ją częściej w szkole. Jednak Amber nie
dała się lubić nawet tu. Ciągle gdzieś się śpieszyła, albo wsiała na szyi
Jamesa. W ogóle nie zwracała na Lily uwagi, jakby dziewczynka była tylko
bardziej trójwymiarowym obrazem na ścianie. Niby to nie było nic złego, w końcu
kto tak naprawdę poświęcał uwagę młodszej siostrze swojego chłopaka, ale Lily
czuła, że powinna dostać odrobinę więcej uwagi, aby być spokojna.
-
Lily?
-
Oj…
coś mówiłaś?
-
No…
tak cały czas do ciebie mówiłam…
-
Przepraszam
– zawstydziła się Lily, pocierając pięścią oko. – Zamyśliłam się.
Mneme przyglądała się przyjaciółce przez
chwilę, przekrzywiając głowę. Miała taki zwyczaj, za każdym razem, gdy nie była
czegoś pewna.
-
Źle
się czujesz, Lil?
-
Nie
– skłamała Lily, uśmiechając się i machając niedbale ręką. – Wszystko super.
W dzień Bożego Narodzenia Lily dostała
zaproszenie na urodziny bliźniaków Scamander. Z początku nie chciała iść, już
samo zaproszenie było bardzo dziwne - było wypisane na błyszczącym fioletowym
papierze, a litery były zdobne w dużą ilość zawijasów i mieniły się na tęczowo
– ale miała silne podejrzenia, że była jedynym gościem.
Na przyjęcie zaprowadziła ją Ginny.
Zatrzymały się przed domem Scamandów i przyglądały mu się przez chwilę. Wiele
razy odwiedzały Lunę, ale nie udało im się przywyknąć do dziwnego widoku tego
budynku. Składał się jakby z trzech części – prawe skrzydło było fragmentem
dużego wiktoriańskiego domu, pomalowanego w odcienie fuksji, turkusu i fioletu,
lewe natomiast było wielką ośmiokątną szklarnią. Zza tego wszystkiego wyrastała
wysoka wieża, zakończona tarasem z pokracznymi gargulcami.
-
Jak
oni to sprzątają? – mruknęła Ginny, patrząc na dom przyjaciółki, przekrzywiwszy
głowę.
Drzwi otworzyła im Luna. Miała na głowie
wieniec z jemioły i ostrokrzewu.
-
Lily…
- powiedziała, uśmiechając się ciepło. – Jak miło.
Zaprosiła dziewczynkę do środka gestem
dłoni. Od razu przy niej pojawili się Lorcan i Lysander. Mieli na sobie
odświętne stroje. Jeden z nich włożył dziewczynce na głowę taki sam wieniec,
jaki miała na głowie ich matka, i powiódł ją do salonu. Przy krągłym stole
siedziało dwoje dzieci – nastoletni chłopiec i kilkuletnia dziewczynka.
-
To
nasi kuzyni – oświadczył jeden z bliźniaków. – Artur i Quinn.
-
A
to ich mama, ciocia Amel – dodal drugi, pokazując na stojącą w drzwiach do kuchni.
Była ona wysoka i bardzo szczupła. Bardzo jasne blond włosy miała zaplecione w
luźny warkocz, sięgający do pasa.
Lily przywitawszy się z każdym, zasiadła
za stołem. Rozglądała się dookoła zaciekawiona. żadna szklanka ani żaden
talerzyk na ciasto nie był elementem kompletu. Jedne miały złoty wzorek, a inne
były w kwiaty. To było tak bardzo w stylu cioci Luny. Nigdy nie przywiązywała
uwagi do szczegółów. Rzeczy miały być użyteczne, a nie piękne. Dookoła pod
ścianami było wiele regałów zapchanych najróżniejszymi książkami oraz dziwnymi
przedmiotami – niektóre wyglądały jak bibeloty czy pamiątki z podróży a inne
jak skomplikowane urządzenia o nieznanym zastosowaniu. Lily gdy była jeszcze
mała lubiła je oglądać, ale nigdy nie umiała odgadnąć ich przeznaczenia.
Uwielbiała też oglądać książki Luny, chociaż mama zawsze jej potem tłumaczyła,
żeby nie ufała temu co w nich czytała.
-
Czy
to już wszyscy nasi mali goście? – odezwał się tubalny głos. Do pokoju wszedł
ojciec bliźniaków, Rolf Scamander.
Lily widziała go dwa razy w życiu. Był
to wysoki, postawny mężczyzna o szerokich barkach i popielatych, wiecznie
potarganych włosach. Jego policzkach i przedramionach lśniło wiele większych
lub mniejszych blizn. Niektóre były zagojonymi oparzeniami. Lily słyszała od
ciotki Luny, że jej mąż za młodu studiował smoki.
Na ścianie, tuż nad kominkiem, w
centralnej części pokoju wisiał portret Newtona Scamandra – sławnego dziadka
Rolfa. Nie byli ani odrobinę do siebie podobni. Legendarny badacz magicznych
stworzeń był drobnym, chudym i bladym człowieczkiem za to o imponujących
wąsach.
Luna podała podwieczorek – grające lody
według własnego przepisu z musującymi herbatnikami. Lily miała pewne trudności
z jedzeniem, ale nie była jedyna. Ciotka bliźniaków, Amel, miała niewyraźną minę
podczas przeżuwania, kiedy z jej ust wydobywały się dźwięki. Najbardziej
ucieszona tym niecodziennym podwieczorkiem była mała Quinn, która śmiała się do
rozpuku, za każdym razem, gdy wkładała do ust herbatniki.
Tort był tak samo szalony, jak cała
rodzina. Był w kształcie dwugłowego smoka. Bliźniacy byli zachwyceni. Jak potem
wszystkim wyjaśnili, chcą iść w ślady ojca i także zostać znawcami wszystkich
magicznych stworzeń. Gdy to mówili, ich rodzice wyglądali, jakby zaraz mięli
pęknąć z dumy.
Po świętach w szkole szalała epidemia
gobliniej wysypki. Lily i jej bracia już na nią chorowali, więc się nie bała.
Mneme jednak była zagrożona. Tak bardzo nie chciała trafić do skrzydła szpitalnego,
że stało się to jej małą obsesją. Wiecznie myła ręce i unikała dużych grup
ludzi. Lily już wcześniej zauważyła, że Mneme ma skłonności do przesady.
Lily nie chciała być dla niej niemiła,
ale trochę ją to denerwowało. Przyjaciółka chciała jej towarzyszyć wszędzie
gdzie tylko szła, ale wiecznie marudziła. Siedzieć w swojej sypialni też nie
chciała, bo uważała, że tam też może się zarazić. Jedna z jej współlokatorek
już była w skrzydle szpitalnym.
-
Obiecałam
bliźniakom Scamander i Hugo, że zrobimy z nimi pracę grupową z zaklęć –
westchnęła Lily, patrząc jak Mneme idzie przez korytarz, rozglądając dookoła
niepewnie, jakby choroba nagle miała wyskoczyć na nią zza rogu.
-
Czemu
ty się tak boisz?
-
Nie
lubię szpitali…
-
Czy
coś złego się stało ci w jakimś?
Mneme odgarnęła jasną grzywkę, która
zawsze właziła jej w oczy i westchnęła.
-
Moja
mama długo chorowała – powiedziała w końcu z wyraźnym trudem. – Tata najpierw
mówił, że to nic takiego, ale my nie wierzyłyśmy. Znaczy ja na początku tak…
ale potem usłyszałam jak Kiki i Demi mówią w nocy o tym, że z mamą jest bardzo
źle…
-
Demi?
-
Moja
najstarsza siostra… Ona została w domu. Nie chciała nigdzie jechać…
Lily była niesamowicie zaskoczona. Do
tej pory nigdy nie słyszała nic o rodzinie swojej przyjaciółki. Bardzo chciała
wiedzieć więcej, więc tylko kiwała głową i słuchała uważnie.
-
Mama
cały czas kaszlała i w końcu tata zabrał ją do szpitala. Posiedziała trochę i
wyszła. Mówiła, że to nic, ale potem na urodzinach Demi zemdlała. No i jak
wtedy poszła do szpitala to nie wróciła kilka miesięcy.
-
Co…
co jej było?
-
Nie
wiem… Tata nie chciał mówić. Chyba moje siostry wiedziały, ale nie chciały mi
powiedzieć, bo byłam mała. Tylko, że ja rozumiałam więcej niż oni myśleli. Mama
kaszlała cały czas i pluła krwią, więc nie dało się nie zobaczyć tego.
-
Teraz
już rozumiem – powiedziała cicho Lily, czując się źle, że wcześniej złościła
się na przyjaciółkę.
-
Dlatego
nie lubię szpitali.
-
Ale
nasze skrzydło szpitalne wcale nie jest straszne. Panna Applebloom jest
przemiła i podobno zawsze dosładza niesmaczne eliksiry. Podobno ci, którzy mają
kwarantannę mogą grać w gry i jedzą żelki.
Mneme uśmiechnęła się blado. Trochę się
rozluźniła, ale chwilę potem podskoczyła w miejscu, gdy usłyszała czyjeś
szybkie kroki dwóch osób, idących w ich stronę. Zza rogu korytarza wyłoniła się
Emerald pod rękę z jednym z bliźniaków Weasley.
-
O
witaj kuzyneczko.
-
Och
ty jesteś małą siostrą Jamesa Pottera? – zawołała zachwycona Emerald, podając
dziewczynce rękę na powitanie. – Ale jesteś do niego podobna!
-
Hm…
dziękuję?
Oboje parsknęli śmiechem, a chłopak
pogładził ją pogłowie, a potem specjalnie zsunął opaskę jej na oczy.
-
Lou
nie dokuczaj jej! – zawołała Emerald, trochę z rozbawienie a trochę z naganą. Chciała
też mu potargać włosy, ale uchylił się i uciekł. Pobiegli przed siebie, śmiejąc
się do rozpuku.
Lily odwróciła się gwałtownie, patrząc
za nimi. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
-
Lou?
– powtórzyła cicho, jakby nie wierząc w to, co usłyszała.
-
Coś
nie tak? – zdziwiła się Mneme, przekrzywiając głowę.
-
Nie…
nic. Może mi się wydawało. Chodźmy, bo już jesteśmy spóźnione.
Dotarły do pustej klasy, w której
umówiły się z chłopcami. Gdy weszły do środka, oni już tam byli. Zaśmiewali się
z czegoś do rozpuku. Jeden z bliźniaków tłumaczył coś Hugo, machając ręką i
podskakując na jednej nodze. Lily podziwiała swojego kuzyna za to, że tak
dobrze znosił towarzystwo Lorcana i Lysandra. Hugo zwykle był cichy i
zamyślony, ale przy nich przemieniał się jakby magicznie. Był gadatliwy i bez
przerwy się uśmiechał. Chłopcy bardzo mu imponowali, a ich opowieści o
przygodach, które przeżyli chłonął z zachwytem. On sam nie mógł się pochwalić
niczym szalonym w swoim życiu. Hermiona całe dnie wypełniała mu nauką i
zajęciami pozalekcyjnymi. Dzieciństwo spędzał na korepetycjach z matematyki,
lekcjami na pływali czy w domowej bibliotece. Jedyne szalone chwile przeżywał z
ojcem w sklepie z dowcipami Weasleyów. Hugo był trochę maminsynkiem i nigdy nie
narzekał na swój los. Do czasu, aż spotkał nie jednego, ale dwóch najbardziej
interesujących chłopców na świecie. Zieleniał z zazdrości i Lily, patrząc na
niego, już wiedziała, że kuzyn zrobi wszystko, aby zmienić swoje nudne życie.
-
Nas
nie musisz się bać! – oświadczył radośnie Lysander, widząc, że na ich widok Mneme
zrobiła krok w tył.
-
My
już przechodziliśmy wszystkie choroby…
-
Nawet
te tropikalne!
-
I
kilka, których nawet nie zdiagnozowano!