Pewnie się takiej nie spodziewaliście, prawda? Nie, nie chodzi o to, że słodki romans - z tego Astal jest znana przecież, po to w sumie piszę tego bloga - chodzi o to, że do tej pory nigdy nie pisałam nic ani o bliźniakach, ani o Emerald. No cóż, muszę przyznać, że sama nawet nie planowałam tego rozdziału. Mam nadzieję, że wystarczająco namieszałam, żebyście nic zupełnie nie rozumieli :D
Piszę coś teraz sobie na boku, taki mały eksperyment. Może kiedyś opublikuję, ale nie wiem czy wszyscy tu państwo są pełnoletni :P
Pozdrawiam mikołajkowo,
Wasza Astal
To, że na siebie wpadli, było chyba
darem od losu. Mijali się wiele razy na korytarzach, rzucając sobie przeciągłe
spojrzenia. Nie spotykali się często na zajęciach, pomimo, że byli na tym samym
roku. Razem mieli tylko zaklęcia i transmutację, a tam nie było czasu na
rozmowy, ani nawet ukradkowe uśmiechy. Zawsze siedzieli daleko od siebie. Z
resztą on nigdy nie był sam, więc nie miała odwagi podejść i się przywitać.
Pierwszy raz rozmawiali dopiero ostatniego dnia szkoły rok temu, kiedy szukali
swoich rodzin w przedziałach pociągu do domu. Wydał się jej wtedy miły,
zabawny.
Zwracał zawsze jej uwagę. Jego jasne
włosy przyciągały zawsze jej oczy. Zawsze głośno się śmiał. Jego dobry nastój
był chyba zaraźliwy, bo nigdy nie widziała nikogo w złym nastroju obok niego.
Wszyscy słuchali go z uwagą.
Gdy widziała go w stroju do quidditcha,
z miotłą w ręce, jej serce biło szybciej. Uwielbiała jego zawadiacki uśmiech,
ciepły głos i srebrno błękitne oczy. Słyszała, że w jego żyłach płynęła krew
will. To pewnie sprawiało, że był taki urzekający.
Emerald wiedziała, że nie wszystkim
podobało się to, co zrobiła ze swoimi włosami i uszami. Niektórzy chłopcy
komentowali to złośliwie. Koleżanki zawsze radziły jej, żeby zrezygnowała z
kolorowych dredów i wróciła do naturalnych włosów. Jednak ona nie lubiła tej
naturalnej siebie. Jej włosy były szaro mysie, uszy małe a buzia bez makijażu
wydawała się blada i nieciekawa. Dziewczyna lubiła mocny makijaż i swoje
kolorowe włosy. Mimo, że nauczyciele wiecznie się na nią skarżyli, nie miała
zamiaru wracać do starej siebie. Wychodziła z założenia, że jeżeli nie urodziła
się taka, jaką chciała być, to musiała sama na to zapracować. Od momentu, gdy
tylko dostała różdżkę do ręki, zaczęła swoją przemianę. Rodzice na początku
byli wściekli, potem się przyzwyczaili. Wszyscy w końcu się przyzwyczajali.
Zderzyli się dość dużym impetem. Emerald
straciła równowagę i byłaby upadła, gdyby ktoś jej nie złapał.
-
Przepraszam
– usłyszała koło ucha chłopięcy głos. Był niski i aksamitny, a do tego słodki,
niczym czekolada. – Jesteś cała?
-
Um…-
zdołała tylko wydusić z siebie, patrząc na swojego wybawcę. – Cała…
-
Tak
się cieszę – powiedział z ulgą Louis.
-
To
moja wina – zreflektowała się Emenrald, poprawiając nerwowo włosy. – Nie
patrzyłam gdzie idę.
-
A
ja się zagapiłem… Na ciebie…
Louis ukłonił jej się niczym książę z
bajki i odszedł. Dziewczyna została tam gdzie stała. Serce waliło jej w piersi
tak mocno, że zdawało się, że można by to zobaczyć pod bluzką. To była chyba
najbardziej romantyczna chwila w jej życiu.
Doszła do siebie, gdy już go dawno nie
było w pobliżu. Jak we śnie udała się do wielkiej sali na kolację. Nie miała
pojęcia co jadła i czy ktoś w ogóle coś do niej mówił. Miała wrażenie, że cała
jej głowa była wypełniona watą cukrową.
Następnego dnia zauważyła go na
śniadaniu. Mrugnął do niej i wrócił do rozmowy z kolegą obok. Emerald poczuła,
że wszystko w jej środku skręca się ze szczęścia. Odtąd codziennie wypatrywała
go w tłumie. Z początku nie wiedziała o nim nic, ale potem stopniowo zaczęła
dowiadywać się od koleżanek różnych ciekawostek. Co dziwne, dopiero po jakimś
czasie zorientowała się, że braci Weasley było dwóch. Owszem, widziała w jego
towarzystwie jeszcze jednego blondyna, ale nigdy jakoś nie zwracała na niego
uwagi. Faktycznie, byli bardzo do siebie podobni. Rozróżnić można było ich
tylko po kolorze krawata. Kilka razy zdawało jej się, że bliźniak Louisa patrzy
na nią wrogo, ale gdy tylko orientował się, że go zauważyła, odwracał głowę.
W końcu przyszedł ten cudowny dzień. Całą
lekcję transmutacji patrzył na nią. Gdy przez przypadek jego kolega sprawił, że
żółw, którego mieli zamienić w czajnik, dostał takiego przyśpieszenia, że zwiał
pod biurko nauczyciela i narobił zamieszania, Louis odwrócił się do Emerald i
wyszczerzył radośnie. Odwzajemniła uśmiech. Cały czas wpatrywała się w jego
plecy, marząc o okazji, żeby zanurzyć palce w jego jasnych włosach. Zawsze, gdy
był blisko niej, czuła ładny zapach jego perfum.
Po zajęciach, które przez atak
wściekłego żółwia skończyły się wcześniej, Louis podszedł do Emerald.
Dziewczyna przerwała pakowanie książek do torby i spojrzała w górę. Chłopak
nachylił się do niej bardzo nisko, tak aby ich twarze były na tym samym
poziomie.
-
Emerald
masz plany na najbliższe Hogsmeade? – zapytał tym swoim czekoladowym głosem, a
jej serce zaczęło walić jak oszalałe.
-
Nie…
-
To
tak sobie myślę, że już masz – był tak pewny siebie, że nie mogła wydusić z
siebie ani słowa. Kiwnęła tylko głową, a on nagle rozpromienił się.
Wybiegł z klasy w szampańskim humorze, a
ona jeszcze chwilę siedziała, nie mogąc uwierzyć, jakie cholerne szczęście ją
spotkało.
Dwa dni później szli za rękę do wioski
Hogsmeade. Robiło się już co raz zimniej, był w końcu już listopad. Mimo, że
Emerald wybierała całe dwa dni strój na wyjście, to nie była pewna czy dobrze wygląda. Absolutnie nie chciała iść na
randkę w spodniach, więc założyła spódnicę i dwie pary rajstop, aby nie odmrozić sobie
nóg. Potem, gdy już byli w połowie drogi, żałowała jednak swojego wyboru.
Trzęsła się z zimna, modląc się, aby Louis tego nie zauważył.
-
Chyba
pójdziemy pod Trzy Miotły, żeby się rozgrzać, co? – powiedział, gdy dotarli do
wioski. Pokiwała głową entuzjastycznie. Był niczym wyjęty z książki książę.
Doskonale wiedział zawsze, co powiedzieć, do tego był taki troskliwy i dobry.
Gdy siedzieli już przy stoliku i
popijali piwo kremowe, rozmawiali o szkole i quidditchu. Okazało się, że są
fanami tej samej drużyny. Parę godzin spędzili na dyskutowaniu różnych taktyk
swoich szkolnych drużyn i porównywaniu zawodników. Emerald skarżyła się na
swoją kapitan, która co rusz wymyślała nowe zagrania, a on słuchał ze
zrozumieniem. Rozmawiali tak, jakby znali się od dawna. Louis był czasami za
trochę złośliwy i wprost uwielbiał się droczyć, ale ona dawała świetnie sobie
radę i równie dobrze szło jej odcinanie się mu, co flirtowanie z nim. Sama
nawet nie wiedziała, że potrafi być taka kokieteryjna. Emerald z każdym jego zdaniem, utwierdzała się
w przekonaniu, że są po prostu dla siebie stworzeni.
Trening się skończył i Emerald od razu z
boiska ruszyła do zamku. Ominęła intencjonalie szatnię, gdyż koleżanki bardzo
ją ostatnio denerwowały. Bez przerwy marudziły jej, że chodzi z wrogiem. Nie
lubiły Louisa, bo był bardzo ważnym członkiem drużyny puchonów. Był drugim
najważniejszym z drużyny, zaraz po kapitanie. Emerald nie dbała o to, uważała,
że przesadzały, dlatego, iż były zazdrosne. Ona sama czuła się przy nim
świetnie. Nareszcie znalazła kogoś, przy kim nie musiała nic udawać. Mogła być
absolutnie sobą. Dla odmiany to było miłe uczucie.
Dziś też się mieli spotkać, tyle, że
wieczorem, po obiedzie. Gdy szła przez błonia, zauważyła Louisa czekającego w
wejściu do zamku. Uśmiechnął się trochę nerwowo na jej widok i pomachał jakoś
niezgrabnie.
-
Cześć - powitał ją, a potem odchrząknął.
-
Co
tu robisz? Mieliśmy się widzieć dopiero wieczorem.
-
Chciałem…
chciałem cię zobaczyć w stroju sportowym.
-
O
rety… jestem cała zgrzana i w błocie – zorientowała się, odskakując od niego. –
Nie patrz na mnie!
-
No
co ty, głuptasie. Zawsze ładnie wyglądasz.
-
Nie
patrz! Nie patrz! – powtarzała, machając ręką i zasłaniając się miotłą. –
Wieczorem! Będę wtedy ładna!
Pobiegła przez salę wejściową i w górę
po schodach. Louis patrzył za nią, śmiejąc się do siebie. Pokręcił głową, westchnął,
po czym poszedł na obiad.
Wieczorem faktycznie Emerald wyglądała
trochę inaczej. Miała staranny makijaż, a jej włosy miały kolor
fioletowo-złote. Louis wyraził podziw na ich widok, co bardzo dziewczynę
ucieszyło. Spotkali się w jakiejś pustej klasie, jak zawsze, gdy na dworze było
już za zimno. Siedzieli na podłodze i rozmawiali.
-
Czy
coś dziś się złego stało? – zapytała nagle Emerald, zaglądając uważnie Louisowi
w twarz.
-
N-nie
czemu?
-
Wyglądasz
jakoś na spiętego – powiedziała czule, sięgając i gładząc go po policzku.
Najpierw wyglądał na zaskoczonego, ale w końcu wyraz jego twarzy złagodniał.
-
Jestem
trochę zmęczony – wyjaśnił, przymykając oczy. Wyglądało, że jej dotyk sprawia
mu przyjemność.
-
Masz
dużo nauki?
-
Mhm…
Przysunęła się do niego jeszcze bliżej,
a on otworzył jedno oko. Kąciki jego ust od razu powędrowały w górę. Emerald
gładziła jego ciepły policzek końcówkami palców. Z tej odległości widziała jego
drobne złote piegi na nosie.
-
Ale
ty masz te rzęsy długie – powiedział aksamitnie, a Emerald zamrugała kilka razy
szybko.
-
Nigdy
nie mówiłeś mi, że ci się podobają.
-
Bardzo
– wyszeptał Louis prawie w jej usta, a potem zamknął oczy i pochylił się
jeszcze głębiej.
-
Okay
jeszcze raz… ile kuzynek?
-
Ha
ha widziałam, że nie zapamiętasz!
Minął kolejny miesiąc. Był już początek
grudnia. Na zewnątrz szalała śnieżyca i okna były całe zalepione śniegiem. W
zamku było ciepło i przytulnie. Zbliżały się święta, ale uczniowie nie mieli
czasu na odpoczynek. Nauczyciele prześcigali się w zadawaniu im prac domowych.
Emerald i Louis mieli tyle roboty, że nabrali zwyczaju uczenia się razem. Nie
mogli tracić czasu na siedzenie bez sensu. Zbliżały się SUM-y i oboje chcieli
je zdać jak najlepiej. Musieli też godzić naukę, randki i treningi quidditcha,
więc ich plany dnia były wypełnione po brzegi.
Dziś też postanowili zająć się nauką na
randce. Emerald stała po jednej stronie klasy, a Louis po drugiej. Trenowali
zaklęcie przyzywające używając poduszek z szafki profesora Flitwicka.
-
Sapphire,
Jade, Amber, ja, moja siostra Amethyst, no i Jasper.
-
A
Jasper to… twój kuzyn… Brat Sapphire?
-
Tak!
A jednak trochę pamiętasz – ucieszyła się Emerald, machając różdżką. – Accio!
Louis wypuścił poduszkę z rąk i patrzył,
jak szybuje ona spokojnie w ramiona Emerald.
-
Nie
gap się tak – powiedziała, mrugając do niego. – Wyglądasz, jakbyś sam chciał
być tą poduszką.
-
Bo
chcę.
Emerald zrobiła głupią minę i
zaczerwieniła się po same uszy. Żeby ukryć zdenerwowanie cisnęła w niego
poduszką, śmiejąc się złośliwie.
-
I
tak mnie nie pokonasz w ilości kuzynów – podjął temat Louis.
-
Ile
was jest?
-
Dwanaścioro.
Czasami mam wrażenie, że co dzień ich przybywa…
-
Musicie
mieć niezły tłok na święta. Accio! Uch… Accio!
-
A
żebyś wiedziała. Istny dom wariatów. Jim i em… Dominique są najgorsi.
-
Twój
brat jest zupełnie inny niż ty, prawda?
-
Domi?
Czy ja wiem… może. Wyglądamy tak samo. Accio!
-
Wydaje
mi się jakiś niemiły. Zawsze tak na mnie patrzył skosem. Nigdy z nim nie
rozmawiałam…
Louis opuścił ręce, w których trzymał
poduszkę i odłożył ją na ławkę. Emerald wsunęła różdżkę za pasek spódnicy. To
był znak, że trening skończony. Siedli razem na ławce, bardzo blisko siebie.
Louis pochylał się w stronę Emerald, trącając ją w nos swoim nosem. Przez te
ostatnie kilka dni bardzo się do siebie zbliżyli. Dziewczynie wydawało się, że
on rozluźnił się przy niej i był jakby łagodniejszy w zachowaniu. Był mniej
ironiczny i rzadziej żartował, a częściej mówił coś od serca. Zaczął bardzo
interesować się nią i jej rodziną. Co raz mniej rozmawiali o sporcie, a
częściej o swoich upodobaniach, muzyce czy rodzinie. Opowiadał wiele też o
sobie. Zabawnie mówił o swojej wszystko kontrolującej pięknej matce i starszej
siostrze, która za wszelką cenę chciała być taka jak ona. Z wielkim szacunkiem
opowiadał o ojcu z dumą opisując jego blizny. Emerald lubiła słuchać jak mówił.
Jego głos był czasami dla niej hipnotyczny. Tak samo jak bliskość jego osoby.
Sam fakt, że dotykali się ramionami, siedząc obok siebie, przyprawiał ją o
szybsze bicie serca.
-
Jaka
cudna pogoda – Emerald zsunęła szalik z twarzy i wystawiła buzię do słońca.
-
Uważaj,
bo się przeziębisz – zaniepokoił się Louis, łapiąc ją w pasie i przyciągając do
siebie. – Chorowałaś już na goblinią wysypkę? Podobno teraz panują epidemia.
-
Chorowałam.
Ach to słońce jest cudowne, prawda Lou?
-
Prawda…
-
Oj
czemu jesteś taki nachmurzony? Taka pogoda w środku grudnia a ty się na coś
boczysz.
Louis pocałował ją w czoło i pokręcił
głową.
-
O
patrz! Czy to nie twój brat? – ucieszyła się Emerald, wskazując na koniec
ulicy. – Jest na randce? Nie wiedziałam, że ma dziewczynę.
-
Hm…
chodźmy tam, co?
-
Ale
dlaczego?
-
Mam
taki kaprys. Idziemy tam, na spacer.
Pociągnął ją w boczną uliczkę, a potem
dalej ku obrzeżom miasta. Emerald była zaskoczona, ale dała się mu powieść. Po
chwili namysłu, uznała, że zapewne jej chłopak pokłócił się ze swoim bratem o
coś, albo po prostu nie miał ochoty się z nim spotykać. Doskonale to rozumiała.
Też czasami nie miała ochoty rozmawiać ze swoimi kuzynkami czy narwaną siostrą.
Domyślała się, że tak wielka rodzina mogła czasami męczyć.
Puściła rękę Louisa i zgarnęła trochę
śniegu z gałęzi drzewa, które mijali. Ulepiła szybko małą kulę i cisnęła nią w
chłopaka. Podskoczył aż z zaskoczenia, ale szybko się zreflektował i schował
się za drzewem.
-
To
nie fair! – zawołał, gdy ona ponownie cisnęła go śnieżką. – Nie mogę cię bić,
jesteś dziewczyną!
-
Tchórzysz!
-
Ha!
Pokaże ci kto zaraz stchórzy!
Ciskali w siebie śniegiem dłuższy czas,
chociaż nie wszystkie śnieżne kule trafiały celu. Emerald była świetną
ścigającą, więc nie było problemu, ale to Louis oszukiwał. Udawał, że celuje w
dziewczynę, a potem rzucał tak, aby chybić. W chwili, gdy był już prawie cały
oblepiony śniegiem, a Emerald triumfowała, śmiejąc się głośno, wyskoczył zza
drzewa, podciął ją i runęli razem w gęsty śnieg.
-
Jesteś
szalony! – zapiszczała Emerald, wtulając się w jego pierś. Jego czarno-żółty
szalik łaskotał ją w twarz.
-
Musiałem
coś wymyślić. Nie mogłem cię uderzyć, ale też nie honorowo było dać się
pokonać.
-
Nieczyste
zagranie.
-
Nie.
To było posunięcie strategiczne. To będzie nieczyste.
To powiedziawszy Louis ujął jej buzię w
obie ręce i pocałował ją prosto w usta.
Emerald martwiła się o siostrę. Co raz
częściej widywała ją wściekłą. Fakt, Thyssia faktycznie często się denerwowała,
ale nigdy tak bardzo jak ostatnio. Nie chciała rozmawiać z nią o swoich
problemach, mimo że starsza siostra wiele razy próbowała wydusić z niej coś.
-
Nie
martw się – pocieszał ją Louis, gdy siedzieli razem w bibliotece. Emerald nie
mogła skupić się na nauce do SUM-ów, bo cały czas niepokoiła się humorami
siostry.
-
Nigdy
tak się nie zachowywała… Zawsze mówiła mi co ją gryzie.
-
Każdemu
czasem trzeba dać czas, żeby powiedział prawdę – Louis poklepał ją po ręce
uspokajająco. Jednak jego zabiegi uspakajania dziewczyny na nic się zdawały. Bo
Emerald wyglądała tak, jakby w ogóle go nie słuchała. – Emer, proszę nie martw
się.
-
Dobrze
ci mówić, twój brat jest twoją kopią, więc pewnie zawsze wiesz co on myśli.
Louis uśmiechnął się krzywo, kręcąc
głową.
-
Bliźnięta
to nie jakieś ponadnaturalne byty.
Emerald przyjrzała mu się, studiując
uważnie zmarszczkę, która pojawiła się między jego jasnymi brwiami.
-
Czy
czasami żałowałeś, że jesteście identyczni? – zapytała nagle, a on spojrzał na
nią z zaskoczeniem, a potem nagle zrobił się dziwnie smutny.
-
Może…
wiesz… Dominique jest moim najlepszym przyjacielem, ale bardzo trudno się z nim
czasami żyje. Zawsze byliśmy razem, więc nie umiem chyba wyobrazić sobie żeby
było inaczej.
Skinęła głową, jakby dziękując mu za
odpowiedź, ale nic nie powiedziała. Gdzieś głęboko czuła, że nie powiedział jej
całej prawdy. Jednak nie chciała naciskać. Wydawało jej się, że coś między
braćmi zadziało się ostatnio. Rzadziej widywała ich razem, a gdy już byli w swoim
towarzystwie, Dominique wyglądał na jeszcze bardziej naburmuszonego niż zwykle.
Żałowała Louisa, że kłócił się z bratem,
chociaż jakiś mały głos w jej głowie podpowiadał jej złośliwie, że to nawet
dobrze, bo takie złe przeżycia ich do siebie zbliżają.
Nadszedł upragniony weekend, w którym
odbywał się szkolny festiwal. Emerald nie brała czynnego udziału w nim, praca
klubu krawieckiego polecała na przygotowaniu kostiumów i dekoracji wcześniej,
dlatego teraz jego członkowie mieli dużo wolnego. Emerald obeszła wszystkie
stoiska na błoniach, a potem obejrzała kilka przedstawień. Chciała wieczorem
iść na pokaz klubu pojedynków, w którym byli obaj bracia Weasley. Ostatnio obaj
ciężko pracowali nad jakimś tajemniczym projektem. Louis nabrał nowej energii. Nie
był już taki przygnębiony jak wcześniej. Opowiadała z wypiekami na twarzy o
treningach w klubie. Mówił o tym nawet więcej niż o quidditchu, co trochę
dziwiło Emerald, bo przecież niedługo miał się też odbyć ważny mecz krukoni
przeciwko ślizgonom.
Po przedstawieniu klubu teatralnego,
podczas którego szczerze śmiała się z nieszczęśliwej miny Jamesa, wyszła z
Wielkiej Sali, chcąc poszukać Louisa i opowiedzieć mu o upokorzeniu jego
kuzyna. W drzwiach minęła ja Rose Weasley. Emerald chciała za nią zawołać i
przywitać się, ale dziewczyna najwyraźniej się śpieszyła, bo nawet nie
zareagowała na swoje imię. Przebiegła i już po chwili jej rudy warkocz zniknął
gdzieś w tłumie.
Nagle ktoś krzyknął i rozległ się wysoki
damski pisk. Na środku sali wejściowej zrobiło się małe zamieszanie. Emerald, tknięta
złym przeczuciem ruszyła w samo serce awantury. Zanim zdążyła się przepchnąć,
już słyszała wściekły głos profesora Adryka. Gdy już wreszcie się dostała do
centrum, ujrzała swoją siostrę, szarpiącą się z Amber. Rzuciła się do przodu i,
jak to już miała od wielu lat wyćwiczone, obezwładniła Amethyst.
-
Co
wy sobie myślicie?! – krzyczał wicedyrektor, cały czerwony na twarzy. – Kto to
widział, żeby biły się dziewczyny.
-
Thyssia,
spokój – warknęła Emerald, ściskając mocniej siostrę.
-
Zabiję
ją… po prostu ją zabiję. Puść mnie Eme!
Nagle z tłumu wyłonił się James. Dopadł do
Amber i pomógł jej wstać. Jej włosy były w nieładzie a na budzi miała kilka
czerwonych zadrapań. Po policzkach płynęły jej łzy. Jim spojrzał na Amethyst
tak, jakby była czymś obrzydliwym. Otoczył opiekuńczo ramionami swoją
dziewczynę, a ona zaczęła chlipać w jego pierś. Miał na sobie nadal strój
księcia z przedstawienia i pewnie w innym wypadku Emerald była by bardzo tym
rozbawiona, ale na obecną chwilę była zajęta siłowaniem się z siostrą.
W końcu jednak straciła siłę i Amethyst
udało się wyrwać. Profesor Adryk już chciał ją pochwycić, ale jako, żeby była
mała i wyjątkowo zwinna, uciekła mu, nurkując pod jego ramieniem i czmychnęła w
tłum. Rozpychając gapiów i wrzeszcząc na nich uciekła w głąb zamku. Wszyscy uciekali
jej z drogi, tak jakby bali się, że to teraz na nich się rzuci.
Emerald została w sali wejściowej,
zupełnie nie wiedząc, co robić. Profesor Adryk oczywiście pobiegł za Amethyst,
pokrzykując. James zdążył już odprowadzić Amber w jakieś bezpieczne miejsce, a
ludzie zaczęli się rozchodzić, rozbawieni.
-
O
co do cholery chodziło? – zapytała sama siebie Emerald.
Hm, szczerze powiem, że nie tego się spodziewałam. Myślałam, że cała ta afera na festynie będzie udziałem Amber i jej przyjaciółki, która wydała mi się podejrzana, a nie Tyssii ;) I jakieś zgrzyty między bliźniakami. Intryguje mnie to.
OdpowiedzUsuńMP
Dlaczego to się musi kończyć w takim momencie ! ;(
OdpowiedzUsuńJa już czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Twoją próbę 18+... to po prostu u góry notki napisz +18 i gotowe :D Na pewno chętnie dowiemy się co wymyśliłaś ;)
ja chce eksperyment! ja chce! myślę, że Ci niepełnoletni zasłonią sobie oczka w nieodpowiednich dla niech momentach:)
OdpowiedzUsuńwyczuwam bliźniaczy przekręt...a co do końcówki... no właśnie. o co do cholery chodziło?
OdpowiedzUsuń