sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty Czwarty, Historia Emerald.

Pewnie się takiej nie spodziewaliście, prawda? Nie, nie chodzi o to, że słodki romans - z tego Astal jest znana przecież, po to w sumie piszę tego bloga - chodzi o to, że do tej pory nigdy nie pisałam nic ani o bliźniakach, ani o Emerald. No cóż, muszę przyznać, że sama nawet nie planowałam tego rozdziału. Mam nadzieję, że wystarczająco namieszałam, żebyście nic zupełnie nie rozumieli :D 
Piszę coś teraz sobie na boku, taki mały eksperyment. Może kiedyś opublikuję, ale nie wiem czy wszyscy tu państwo są pełnoletni :P 
Pozdrawiam mikołajkowo, 
Wasza Astal 




To, że na siebie wpadli, było chyba darem od losu. Mijali się wiele razy na korytarzach, rzucając sobie przeciągłe spojrzenia. Nie spotykali się często na zajęciach, pomimo, że byli na tym samym roku. Razem mieli tylko zaklęcia i transmutację, a tam nie było czasu na rozmowy, ani nawet ukradkowe uśmiechy. Zawsze siedzieli daleko od siebie. Z resztą on nigdy nie był sam, więc nie miała odwagi podejść i się przywitać. Pierwszy raz rozmawiali dopiero ostatniego dnia szkoły rok temu, kiedy szukali swoich rodzin w przedziałach pociągu do domu. Wydał się jej wtedy miły, zabawny.
Zwracał zawsze jej uwagę. Jego jasne włosy przyciągały zawsze jej oczy. Zawsze głośno się śmiał. Jego dobry nastój był chyba zaraźliwy, bo nigdy nie widziała nikogo w złym nastroju obok niego. Wszyscy słuchali go z uwagą.
Gdy widziała go w stroju do quidditcha, z miotłą w ręce, jej serce biło szybciej. Uwielbiała jego zawadiacki uśmiech, ciepły głos i srebrno błękitne oczy. Słyszała, że w jego żyłach płynęła krew will. To pewnie sprawiało, że był taki urzekający.
Emerald wiedziała, że nie wszystkim podobało się to, co zrobiła ze swoimi włosami i uszami. Niektórzy chłopcy komentowali to złośliwie. Koleżanki zawsze radziły jej, żeby zrezygnowała z kolorowych dredów i wróciła do naturalnych włosów. Jednak ona nie lubiła tej naturalnej siebie. Jej włosy były szaro mysie, uszy małe a buzia bez makijażu wydawała się blada i nieciekawa. Dziewczyna lubiła mocny makijaż i swoje kolorowe włosy. Mimo, że nauczyciele wiecznie się na nią skarżyli, nie miała zamiaru wracać do starej siebie. Wychodziła z założenia, że jeżeli nie urodziła się taka, jaką chciała być, to musiała sama na to zapracować. Od momentu, gdy tylko dostała różdżkę do ręki, zaczęła swoją przemianę. Rodzice na początku byli wściekli, potem się przyzwyczaili. Wszyscy w końcu się przyzwyczajali.
Zderzyli się dość dużym impetem. Emerald straciła równowagę i byłaby upadła, gdyby ktoś jej nie złapał.
-        Przepraszam – usłyszała koło ucha chłopięcy głos. Był niski i aksamitny, a do tego słodki, niczym czekolada. – Jesteś cała?
-        Um…- zdołała tylko wydusić z siebie, patrząc na swojego wybawcę. – Cała…
-        Tak się cieszę – powiedział z ulgą Louis.
-        To moja wina – zreflektowała się Emenrald, poprawiając nerwowo włosy. – Nie patrzyłam gdzie idę.
-        A ja się zagapiłem… Na ciebie…
Louis ukłonił jej się niczym książę z bajki i odszedł. Dziewczyna została tam gdzie stała. Serce waliło jej w piersi tak mocno, że zdawało się, że można by to zobaczyć pod bluzką. To była chyba najbardziej romantyczna chwila w jej życiu.
Doszła do siebie, gdy już go dawno nie było w pobliżu. Jak we śnie udała się do wielkiej sali na kolację. Nie miała pojęcia co jadła i czy ktoś w ogóle coś do niej mówił. Miała wrażenie, że cała jej głowa była wypełniona watą cukrową.
Następnego dnia zauważyła go na śniadaniu. Mrugnął do niej i wrócił do rozmowy z kolegą obok. Emerald poczuła, że wszystko w jej środku skręca się ze szczęścia. Odtąd codziennie wypatrywała go w tłumie. Z początku nie wiedziała o nim nic, ale potem stopniowo zaczęła dowiadywać się od koleżanek różnych ciekawostek. Co dziwne, dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że braci Weasley było dwóch. Owszem, widziała w jego towarzystwie jeszcze jednego blondyna, ale nigdy jakoś nie zwracała na niego uwagi. Faktycznie, byli bardzo do siebie podobni. Rozróżnić można było ich tylko po kolorze krawata. Kilka razy zdawało jej się, że bliźniak Louisa patrzy na nią wrogo, ale gdy tylko orientował się, że go zauważyła, odwracał głowę.


W końcu przyszedł ten cudowny dzień. Całą lekcję transmutacji patrzył na nią. Gdy przez przypadek jego kolega sprawił, że żółw, którego mieli zamienić w czajnik, dostał takiego przyśpieszenia, że zwiał pod biurko nauczyciela i narobił zamieszania, Louis odwrócił się do Emerald i wyszczerzył radośnie. Odwzajemniła uśmiech. Cały czas wpatrywała się w jego plecy, marząc o okazji, żeby zanurzyć palce w jego jasnych włosach. Zawsze, gdy był blisko niej, czuła ładny zapach jego perfum.
Po zajęciach, które przez atak wściekłego żółwia skończyły się wcześniej, Louis podszedł do Emerald. Dziewczyna przerwała pakowanie książek do torby i spojrzała w górę. Chłopak nachylił się do niej bardzo nisko, tak aby ich twarze były na tym samym poziomie.
-        Emerald masz plany na najbliższe Hogsmeade? – zapytał tym swoim czekoladowym głosem, a jej serce zaczęło walić jak oszalałe.
-        Nie…
-        To tak sobie myślę, że już masz – był tak pewny siebie, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Kiwnęła tylko głową, a on nagle rozpromienił się.
Wybiegł z klasy w szampańskim humorze, a ona jeszcze chwilę siedziała, nie mogąc uwierzyć, jakie cholerne szczęście ją spotkało.
Dwa dni później szli za rękę do wioski Hogsmeade. Robiło się już co raz zimniej, był w końcu już listopad. Mimo, że Emerald wybierała całe dwa dni strój na wyjście, to nie była pewna czy dobrze wygląda. Absolutnie nie chciała iść na randkę w spodniach, więc założyła spódnicę i dwie pary rajstop, aby nie odmrozić sobie nóg. Potem, gdy już byli w połowie drogi, żałowała jednak swojego wyboru. Trzęsła się z zimna, modląc się, aby Louis tego nie zauważył.
-        Chyba pójdziemy pod Trzy Miotły, żeby się rozgrzać, co? – powiedział, gdy dotarli do wioski. Pokiwała głową entuzjastycznie. Był niczym wyjęty z książki książę. Doskonale wiedział zawsze, co powiedzieć, do tego był taki troskliwy i dobry.
Gdy siedzieli już przy stoliku i popijali piwo kremowe, rozmawiali o szkole i quidditchu. Okazało się, że są fanami tej samej drużyny. Parę godzin spędzili na dyskutowaniu różnych taktyk swoich szkolnych drużyn i porównywaniu zawodników. Emerald skarżyła się na swoją kapitan, która co rusz wymyślała nowe zagrania, a on słuchał ze zrozumieniem. Rozmawiali tak, jakby znali się od dawna. Louis był czasami za trochę złośliwy i wprost uwielbiał się droczyć, ale ona dawała świetnie sobie radę i równie dobrze szło jej odcinanie się mu, co flirtowanie z nim. Sama nawet nie wiedziała, że potrafi być taka kokieteryjna.   Emerald z każdym jego zdaniem, utwierdzała się w przekonaniu, że są po prostu dla siebie stworzeni.


Trening się skończył i Emerald od razu z boiska ruszyła do zamku. Ominęła intencjonalie szatnię, gdyż koleżanki bardzo ją ostatnio denerwowały. Bez przerwy marudziły jej, że chodzi z wrogiem. Nie lubiły Louisa, bo był bardzo ważnym członkiem drużyny puchonów. Był drugim najważniejszym z drużyny, zaraz po kapitanie. Emerald nie dbała o to, uważała, że przesadzały, dlatego, iż były zazdrosne. Ona sama czuła się przy nim świetnie. Nareszcie znalazła kogoś, przy kim nie musiała nic udawać. Mogła być absolutnie sobą. Dla odmiany to było miłe uczucie.
Dziś też się mieli spotkać, tyle, że wieczorem, po obiedzie. Gdy szła przez błonia, zauważyła Louisa czekającego w wejściu do zamku. Uśmiechnął się trochę nerwowo na jej widok i pomachał jakoś niezgrabnie.
-        Cześć  - powitał ją, a potem odchrząknął.
-        Co tu robisz? Mieliśmy się widzieć dopiero wieczorem.
-        Chciałem… chciałem cię zobaczyć w stroju sportowym.
-        O rety… jestem cała zgrzana i w błocie – zorientowała się, odskakując od niego. – Nie patrz na mnie!
-        No co ty, głuptasie. Zawsze ładnie wyglądasz.
-        Nie patrz! Nie patrz! – powtarzała, machając ręką i zasłaniając się miotłą. – Wieczorem! Będę wtedy ładna!
Pobiegła przez salę wejściową i w górę po schodach. Louis patrzył za nią, śmiejąc się do siebie. Pokręcił głową, westchnął, po czym poszedł na obiad.
Wieczorem faktycznie Emerald wyglądała trochę inaczej. Miała staranny makijaż, a jej włosy miały kolor fioletowo-złote. Louis wyraził podziw na ich widok, co bardzo dziewczynę ucieszyło. Spotkali się w jakiejś pustej klasie, jak zawsze, gdy na dworze było już za zimno. Siedzieli na podłodze i rozmawiali.
-        Czy coś dziś się złego stało? – zapytała nagle Emerald, zaglądając uważnie Louisowi w twarz.
-        N-nie czemu?
-        Wyglądasz jakoś na spiętego – powiedziała czule, sięgając i gładząc go po policzku. Najpierw wyglądał na zaskoczonego, ale w końcu wyraz jego twarzy złagodniał.
-        Jestem trochę zmęczony – wyjaśnił, przymykając oczy. Wyglądało, że jej dotyk sprawia mu przyjemność.
-        Masz dużo nauki?
-        Mhm…
Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, a on otworzył jedno oko. Kąciki jego ust od razu powędrowały w górę. Emerald gładziła jego ciepły policzek końcówkami palców. Z tej odległości widziała jego drobne złote piegi na nosie.
-        Ale ty masz te rzęsy długie – powiedział aksamitnie, a Emerald zamrugała kilka razy szybko.
-        Nigdy nie mówiłeś mi, że ci się podobają.
-        Bardzo – wyszeptał Louis prawie w jej usta, a potem zamknął oczy i pochylił się jeszcze głębiej.


-        Okay jeszcze raz… ile kuzynek?
-        Ha ha widziałam, że nie zapamiętasz!
Minął kolejny miesiąc. Był już początek grudnia. Na zewnątrz szalała śnieżyca i okna były całe zalepione śniegiem. W zamku było ciepło i przytulnie. Zbliżały się święta, ale uczniowie nie mieli czasu na odpoczynek. Nauczyciele prześcigali się w zadawaniu im prac domowych. Emerald i Louis mieli tyle roboty, że nabrali zwyczaju uczenia się razem. Nie mogli tracić czasu na siedzenie bez sensu. Zbliżały się SUM-y i oboje chcieli je zdać jak najlepiej. Musieli też godzić naukę, randki i treningi quidditcha, więc ich plany dnia były wypełnione po brzegi.
Dziś też postanowili zająć się nauką na randce. Emerald stała po jednej stronie klasy, a Louis po drugiej. Trenowali zaklęcie przyzywające używając poduszek z szafki profesora Flitwicka.
-        Sapphire, Jade, Amber, ja, moja siostra Amethyst, no i Jasper.
-        A Jasper to… twój kuzyn… Brat Sapphire?
-        Tak! A jednak trochę pamiętasz – ucieszyła się Emerald, machając różdżką. – Accio!
Louis wypuścił poduszkę z rąk i patrzył, jak szybuje ona spokojnie w ramiona Emerald.
-        Nie gap się tak – powiedziała, mrugając do niego. – Wyglądasz, jakbyś sam chciał być tą poduszką.
-        Bo chcę.
Emerald zrobiła głupią minę i zaczerwieniła się po same uszy. Żeby ukryć zdenerwowanie cisnęła w niego poduszką, śmiejąc się złośliwie.
-        I tak mnie nie pokonasz w ilości kuzynów – podjął temat Louis.
-        Ile was jest?
-        Dwanaścioro. Czasami mam wrażenie, że co dzień ich przybywa…
-        Musicie mieć niezły tłok na święta. Accio! Uch… Accio!
-        A żebyś wiedziała. Istny dom wariatów. Jim i em… Dominique są najgorsi.
-        Twój brat jest zupełnie inny niż ty, prawda?
-        Domi? Czy ja wiem… może. Wyglądamy tak samo. Accio!
-        Wydaje mi się jakiś niemiły. Zawsze tak na mnie patrzył skosem. Nigdy z nim nie rozmawiałam…
Louis opuścił ręce, w których trzymał poduszkę i odłożył ją na ławkę. Emerald wsunęła różdżkę za pasek spódnicy. To był znak, że trening skończony. Siedli razem na ławce, bardzo blisko siebie. Louis pochylał się w stronę Emerald, trącając ją w nos swoim nosem. Przez te ostatnie kilka dni bardzo się do siebie zbliżyli. Dziewczynie wydawało się, że on rozluźnił się przy niej i był jakby łagodniejszy w zachowaniu. Był mniej ironiczny i rzadziej żartował, a częściej mówił coś od serca. Zaczął bardzo interesować się nią i jej rodziną. Co raz mniej rozmawiali o sporcie, a częściej o swoich upodobaniach, muzyce czy rodzinie. Opowiadał wiele też o sobie. Zabawnie mówił o swojej wszystko kontrolującej pięknej matce i starszej siostrze, która za wszelką cenę chciała być taka jak ona. Z wielkim szacunkiem opowiadał o ojcu z dumą opisując jego blizny. Emerald lubiła słuchać jak mówił. Jego głos był czasami dla niej hipnotyczny. Tak samo jak bliskość jego osoby. Sam fakt, że dotykali się ramionami, siedząc obok siebie, przyprawiał ją o szybsze bicie serca.


-        Jaka cudna pogoda – Emerald zsunęła szalik z twarzy i wystawiła buzię do słońca.
-        Uważaj, bo się przeziębisz – zaniepokoił się Louis, łapiąc ją w pasie i przyciągając do siebie. – Chorowałaś już na goblinią wysypkę? Podobno teraz panują epidemia.
-        Chorowałam. Ach to słońce jest cudowne, prawda Lou?
-        Prawda…
-        Oj czemu jesteś taki nachmurzony? Taka pogoda w środku grudnia a ty się na coś boczysz.
Louis pocałował ją w czoło i pokręcił głową.
-        O patrz! Czy to nie twój brat? – ucieszyła się Emerald, wskazując na koniec ulicy. – Jest na randce? Nie wiedziałam, że ma dziewczynę.
-        Hm… chodźmy tam, co?
-        Ale dlaczego?
-        Mam taki kaprys. Idziemy tam, na spacer.
Pociągnął ją w boczną uliczkę, a potem dalej ku obrzeżom miasta. Emerald była zaskoczona, ale dała się mu powieść. Po chwili namysłu, uznała, że zapewne jej chłopak pokłócił się ze swoim bratem o coś, albo po prostu nie miał ochoty się z nim spotykać. Doskonale to rozumiała. Też czasami nie miała ochoty rozmawiać ze swoimi kuzynkami czy narwaną siostrą. Domyślała się, że tak wielka rodzina mogła czasami męczyć.
Puściła rękę Louisa i zgarnęła trochę śniegu z gałęzi drzewa, które mijali. Ulepiła szybko małą kulę i cisnęła nią w chłopaka. Podskoczył aż z zaskoczenia, ale szybko się zreflektował i schował się za drzewem.
-        To nie fair! – zawołał, gdy ona ponownie cisnęła go śnieżką. – Nie mogę cię bić, jesteś dziewczyną!
-        Tchórzysz!
-        Ha! Pokaże ci kto zaraz stchórzy!
Ciskali w siebie śniegiem dłuższy czas, chociaż nie wszystkie śnieżne kule trafiały celu. Emerald była świetną ścigającą, więc nie było problemu, ale to Louis oszukiwał. Udawał, że celuje w dziewczynę, a potem rzucał tak, aby chybić. W chwili, gdy był już prawie cały oblepiony śniegiem, a Emerald triumfowała, śmiejąc się głośno, wyskoczył zza drzewa, podciął ją i runęli razem w gęsty śnieg.
-        Jesteś szalony! – zapiszczała Emerald, wtulając się w jego pierś. Jego czarno-żółty szalik łaskotał ją w twarz.
-        Musiałem coś wymyślić. Nie mogłem cię uderzyć, ale też nie honorowo było dać się pokonać.
-        Nieczyste zagranie.
-        Nie. To było posunięcie strategiczne. To będzie nieczyste.
To powiedziawszy Louis ujął jej buzię w obie ręce i pocałował ją prosto w usta.


Emerald martwiła się o siostrę. Co raz częściej widywała ją wściekłą. Fakt, Thyssia faktycznie często się denerwowała, ale nigdy tak bardzo jak ostatnio. Nie chciała rozmawiać z nią o swoich problemach, mimo że starsza siostra wiele razy próbowała wydusić z niej coś.
-        Nie martw się – pocieszał ją Louis, gdy siedzieli razem w bibliotece. Emerald nie mogła skupić się na nauce do SUM-ów, bo cały czas niepokoiła się humorami siostry.
-        Nigdy tak się nie zachowywała… Zawsze mówiła mi co ją gryzie.
-        Każdemu czasem trzeba dać czas, żeby powiedział prawdę – Louis poklepał ją po ręce uspokajająco. Jednak jego zabiegi uspakajania dziewczyny na nic się zdawały. Bo Emerald wyglądała tak, jakby w ogóle go nie słuchała. – Emer, proszę nie martw się.
-        Dobrze ci mówić, twój brat jest twoją kopią, więc pewnie zawsze wiesz co on myśli.
Louis uśmiechnął się krzywo, kręcąc głową.
-        Bliźnięta to nie jakieś ponadnaturalne byty.
Emerald przyjrzała mu się, studiując uważnie zmarszczkę, która pojawiła się między jego jasnymi brwiami.
-        Czy czasami żałowałeś, że jesteście identyczni? – zapytała nagle, a on spojrzał na nią z zaskoczeniem, a potem nagle zrobił się dziwnie smutny.
-        Może… wiesz… Dominique jest moim najlepszym przyjacielem, ale bardzo trudno się z nim czasami żyje. Zawsze byliśmy razem, więc nie umiem chyba wyobrazić sobie żeby było inaczej.
Skinęła głową, jakby dziękując mu za odpowiedź, ale nic nie powiedziała. Gdzieś głęboko czuła, że nie powiedział jej całej prawdy. Jednak nie chciała naciskać. Wydawało jej się, że coś między braćmi zadziało się ostatnio. Rzadziej widywała ich razem, a gdy już byli w swoim towarzystwie, Dominique wyglądał na jeszcze bardziej naburmuszonego niż zwykle.
Żałowała Louisa, że kłócił się z bratem, chociaż jakiś mały głos w jej głowie podpowiadał jej złośliwie, że to nawet dobrze, bo takie złe przeżycia ich do siebie zbliżają.


Nadszedł upragniony weekend, w którym odbywał się szkolny festiwal. Emerald nie brała czynnego udziału w nim, praca klubu krawieckiego polecała na przygotowaniu kostiumów i dekoracji wcześniej, dlatego teraz jego członkowie mieli dużo wolnego. Emerald obeszła wszystkie stoiska na błoniach, a potem obejrzała kilka przedstawień. Chciała wieczorem iść na pokaz klubu pojedynków, w którym byli obaj bracia Weasley. Ostatnio obaj ciężko pracowali nad jakimś tajemniczym projektem. Louis nabrał nowej energii. Nie był już taki przygnębiony jak wcześniej. Opowiadała z wypiekami na twarzy o treningach w klubie. Mówił o tym nawet więcej niż o quidditchu, co trochę dziwiło Emerald, bo przecież niedługo miał się też odbyć ważny mecz krukoni przeciwko ślizgonom.
Po przedstawieniu klubu teatralnego, podczas którego szczerze śmiała się z nieszczęśliwej miny Jamesa, wyszła z Wielkiej Sali, chcąc poszukać Louisa i opowiedzieć mu o upokorzeniu jego kuzyna. W drzwiach minęła ja Rose Weasley. Emerald chciała za nią zawołać i przywitać się, ale dziewczyna najwyraźniej się śpieszyła, bo nawet nie zareagowała na swoje imię. Przebiegła i już po chwili jej rudy warkocz zniknął gdzieś w tłumie.
Nagle ktoś krzyknął i rozległ się wysoki damski pisk. Na środku sali wejściowej zrobiło się małe zamieszanie. Emerald, tknięta złym przeczuciem ruszyła w samo serce awantury. Zanim zdążyła się przepchnąć, już słyszała wściekły głos profesora Adryka. Gdy już wreszcie się dostała do centrum, ujrzała swoją siostrę, szarpiącą się z Amber. Rzuciła się do przodu i, jak to już miała od wielu lat wyćwiczone, obezwładniła Amethyst.
-        Co wy sobie myślicie?! – krzyczał wicedyrektor, cały czerwony na twarzy. – Kto to widział, żeby biły się dziewczyny.
-        Thyssia, spokój – warknęła Emerald, ściskając mocniej siostrę.
-        Zabiję ją… po prostu ją zabiję. Puść mnie Eme!
Nagle z tłumu wyłonił się James. Dopadł do Amber i pomógł jej wstać. Jej włosy były w nieładzie a na budzi miała kilka czerwonych zadrapań. Po policzkach płynęły jej łzy. Jim spojrzał na Amethyst tak, jakby była czymś obrzydliwym. Otoczył opiekuńczo ramionami swoją dziewczynę, a ona zaczęła chlipać w jego pierś. Miał na sobie nadal strój księcia z przedstawienia i pewnie w innym wypadku Emerald była by bardzo tym rozbawiona, ale na obecną chwilę była zajęta siłowaniem się z siostrą.
W końcu jednak straciła siłę i Amethyst udało się wyrwać. Profesor Adryk już chciał ją pochwycić, ale jako, żeby była mała i wyjątkowo zwinna, uciekła mu, nurkując pod jego ramieniem i czmychnęła w tłum. Rozpychając gapiów i wrzeszcząc na nich uciekła w głąb zamku. Wszyscy uciekali jej z drogi, tak jakby bali się, że to teraz na nich się rzuci.
Emerald została w sali wejściowej, zupełnie nie wiedząc, co robić. Profesor Adryk oczywiście pobiegł za Amethyst, pokrzykując. James zdążył już odprowadzić Amber w jakieś bezpieczne miejsce, a ludzie zaczęli się rozchodzić, rozbawieni.

-        O co do cholery chodziło? – zapytała sama siebie Emerald. 

5 komentarzy:

  1. Hm, szczerze powiem, że nie tego się spodziewałam. Myślałam, że cała ta afera na festynie będzie udziałem Amber i jej przyjaciółki, która wydała mi się podejrzana, a nie Tyssii ;) I jakieś zgrzyty między bliźniakami. Intryguje mnie to.
    MP

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego to się musi kończyć w takim momencie ! ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już czekam na następny rozdział :D
    A jeśli chodzi o Twoją próbę 18+... to po prostu u góry notki napisz +18 i gotowe :D Na pewno chętnie dowiemy się co wymyśliłaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja chce eksperyment! ja chce! myślę, że Ci niepełnoletni zasłonią sobie oczka w nieodpowiednich dla niech momentach:)

    OdpowiedzUsuń
  5. wyczuwam bliźniaczy przekręt...a co do końcówki... no właśnie. o co do cholery chodziło?

    OdpowiedzUsuń