Ci, którzy czytali mnie na moim starym blogu, znajdą tu jeden fragment, który poddałam recyklingowi. Zmieniłam troszkę, ale nie aż tak wiele. Dziś w serii retrospekcji historia Rose i jej problemów miłosnych. A i zagadka, w serii retrospekcji, pojawiły się i pojawiać się będą osoby, które nawiązują do mojej wcześniejszej fanfikcji. Czy już udało Wam się odgadnąć kto to taki?
Następny rozdział będzie albo bardzo krótki, albo niestety będę zmuszona wstawić dawno napisany bonusik. Dlaczego? Mam umówione spotkanie u promotora, na którym będę na głos czytać fragment mojej pracy magisterskiej. Już na samą myśl o tym, mam ciary.
Pozdrawiam,
Wasza Astal - rozkoszująca się późnym obiadem.
Mieć trzynaście lat to jest coś,
pomyślała Rose, siadając przed lustrem toaletki i zaczynając swój codzienny
rytuał. Jak to dobrze, że mama właśnie jej teraz nie widziała. Zawsze, gdy w
domu Rose próbowała się umalować, Hermiona zabierała jej kosmetyki. Teraz,
kiedy matki nie było w pobliżu, Rose mogła malować się do woli. Nie mogła sobie
pozwolić na wyjście na zajęcia bez makijażu. Jeszcze mógłby zobaczyć ją ktoś…
ktoś bardzo szczególny, na kogo zdaniu szalenie jej zależało.
-
Jesteś
gotowa? – zawołała Darcy, pośpiesznie zgarniając książki z łóżka do torby.
-
Jeszcze
sekunda – odparła Rose, podkręcając sobie rzęsy różdżką, niczym zalotką.
-
Już
jesteśmy spóźnione. Profesor Tucker…
-
Profesor
Tucker to… profesor Tucker tamto – westchnęła Rose, ale na tyle cicho, aby
przyjaciółka nie słyszała.
-
Pamiętasz,
że dziś mamy wieczorem zajęcia sportowe? Trener każe ci zmyć makijaż.
-
Nie
boję się go – oświadczyła radośnie Rose, wstając i strzepując fałdki ze
spódniczki. – Całe te zajęcia to głupota. Z resztą to tobie tydzień temu
zwrócił uwagę, a nie mi.
Darcy prychnęła, zaglądając do lustra,
aby sprawdzić, czy nie rozmazało jej się oko. Rose wzruszyła ramionami i wzięła
torbę. Była już w końcu w trzeciej klasie, czuła się o wiele bardziej dorosła.
Udawała za wszelką cenę, że jest odważna i nie boi się narobić sobie kłopotów.
Albus miał czekać na nie u stóp schodów,
ale gdy zeszły do pokoju wspólnego, właśnie wychodził przez dziurę za portretem.
-
Gdzie
leziesz, Albus? – zapytała Darcy ze złością.
-
Śpieszę
się! – zawołał przez ramię.
-
Gdzie
on tak gna? – zdziwiła się, patrząc na Rose. – Przecież razem mamy zajęcia.
Rose zmarszczyła brwi, zastanawiając się
nad dziwnym zachowaniem kuzyna. Gdy biegł korytarzem, pozdrawiało go wiele
nieznanych jej dziewczyn. Darcy też musiała to zauważyć, bo posłała wysokiej
blondynce, która wcześniej pomachała Albusowi, jadowite spojrzenie. Dziewczyna
nawet jej nie zauważyła, co jeszcze bardziej rozzłościło Sapphire.
Rose jednak nie zwracała uwagi na to, co
robi przyjaciółka. Gdy tylko weszły do Wielkiej Sali, zaczęła się intensywnie
rozglądać. Oczywiście starała się robić to jak najdyskretniej, a przy tym iść z
gracją wzdłuż stołów. Dopiero od niedawna zaczęła nosić buty na niedużym
obcasie i jeszcze uczyła się w nich chodzić.
Dziewczyna od początku trzeciego roku
starała się robić, co tylko mogła, aby wyglądać i zachowywać się dorośle. Jej
zachowanie miało ścisły związek z pewnym spotkaniem, które miało miejsce ponad
rok temu, pierwszego września w pociągu do Hogwartu.
Rose
Weasley siedziała w kącie przedziału i bębniła palcami w szybę. Naprzeciw niej
siedział jej brat Hugo, a obok niego Lily. Oboje słuchali z zapartym tchem
tego, co mówił James. Najstarszy z rodzeństwa Potterów roztaczał przed dwójką
pierwszoroczniaków przerażającą wizję czekającej ich ceremonii przydziału.
Opowieść obfitowała w dużą ilość krwi, krwiożerczych roślin i troli. Oczy Hugo
robiły się większe z chwili na chwilę. W momencie, kiedy Rose miała już
interweniować i przyłożyć kuzynowi w potylicę za to, że gada głupoty, mała Lily
zerwała się z siedzenia i zawołała buntowniczym tonem:
-
Jesteś
strasznym kłamcą, Jimbo! Powiem wszystko mamie! Tata mówił, że ceremonia
przydziału, to tylko zakładanie starego kapelusza!
Rose
parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią. Lily zawsze była odważna i bardzo
przypominała swoją matkę. W końcu od dziecka musiała sobie radzić z dwójką
starszych braci, którzy uwielbiali ją straszyć. Mieszkając z kimś takim jak James
pod jednym dachem prędzej czy później trzeba sobie wyrobić coś w rodzaju
ochrony, która będzie filtrować wszystko, co on mówi.
-
Możesz
mi nie wierzyć- odparł James niedbałym tonem i przewrócił oczami wymownie- ale, jak roztopisz się w jadzie…
-
Może
już dość, co?
-
Albi!
Lily
rzuciła się na szyję Albusowi, który właśnie wkroczył do przedziału, w którym
siedziała reszta jego rodziny. Był już przebrany w szkolny mundurek, a okulary
wystawały mu z kieszeni szaty. Ostatnimi czasy wzrok mu się pogorszył i do czytania
musiał zakładać okulary. Na razie wadę wzroku miał małą, ale wszyscy się
domyślali, że będzie się ona pogłębiać, jak u Harry’ego.
-
Chciałem
ich tylko przygotować na najgorsze- zachichotał James, łapiąc brata w chwyt
zapaśniczy i czochrając mu włosy.
-
Chyba
miałeś na myśli szkolenie dla aurorow, a nie pierwszy dzień szkoły. Lily, Hugo
nie wierzcie mu- odezwała się Rose, sięgając i klepiąc braciszka po rudej
głowie. Hugo spojrzał na nią z ulgą i poprawił okulary, zjeżdżające mu po
piegowatym nosie.
Rose
wstała i skierowała się do wyjścia. Mijając Albusa, odwróciła wzrok, bo nie
mogła znieść jego czujnego spojrzenia. Za każdym razem, kiedy wstawała, czy po
coś sięgała, Albus się spinał. Owszem, Rose miała na swoim koncie kilka
wybuchów, wiele stłuczeń i jedno podpalenie, ale uważała, że kuzyn nie ma
powodu, aby się o nią tak troszczyć. Była już drugiej klasie. Nie miała zamiaru
popełniać takich głupich błędów, co rok temu.
-
Idę
szukać wózka ze słodyczami- radośnie wyjaśniła, odwracając się przez ramię do rodziny,
po czym szybko ruszyła korytarzem.
Albus
odprowadził ją wzrokiem dopóki nie zniknęła za drzwiami łączącymi wagony, a
potem wszedł do środka przedziału, wzdychając ciężko. Z Rose był taki problem,
że często robiła głupie rzeczy. Al czuł się odpowiedzialny za nią. Dzięki bogu,
że byli w tej samej klasie, więc kiedy Rose już miała coś wysadzić w powietrze
przez dodanie złego składnika do kociołka, on mógł złapać ją za rękę w
ostatniej chwili. Z Rose największy problem był taki, że Rose nie była ciocią
Hermioną.
-
Witamy
członka naszej wspaniałej rodziny!
Rose
zatrzymała się, czując, że ktoś łapie ją za warkocz i go rozplątuje. Odwróciła
się i ustawiła od razu w pozycji obronnej. Właściciel głosu- albo Luois albo
Dominique Weasley, wprost uwielbiali się z nią drażnić. Wszyscy ich mylili, gdy
nie mieli na sobie swoich szkolnych mundurków.
-
Gdzie
zmierzasz Rosie?- zapytał Luois, bawiąc się wstążką, którą miała związane
wcześniej włosy. Jego brat, siedział w głębi przedziału i żuł coś ze smakiem.
-
Gdzieś,
gdzie jest mniej mojej rodziny…
-
Ach
to może okazać się trudne, kuzyneczko.
-
Blokujesz
przejście…- powiedział nagle z wyrzutem ktoś za plecami dziewczyny.
Owy
niemiły głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Rose spojrzała w bok i ujrzała
kogoś, kogo akurat teraz nie miała ochoty widzieć. Scorpius Malfoy –
najbardziej odrażająca kreatura w całej szkole. Odkąd trzy lata temu ojciec
powiedział Rose, aby robiła wszystko by być lepsza od Malfoy’a dziewczyna
starała się ze wszystkich sił. Niestety, nawet największe chęci nie miały tu
nic do rzeczy. Im bardziej się starała zabłysnąć na zajęciach, tym większą
katastrofę powodowała. Co ciekawe młody Malfoy wcale nie był zainteresowany
jakąkolwiek rywalizacją szkolną. Był wyjątkowo niemiły, nie tylko dla niej, ale
dla wszystkich uczniów. Odkąd nawrzeszczał na nią na lekcji eliksirów, nie
miała do niego serca. Mimo tego, że widziała, jak bardzo ciężko chłopak ma,
nosząc nazwisko Malfoy to nie mogła z siebie wycisnąć za grosz sympatii. Nawet
z początku chciała być dla niego miła, ale jego postawa ją szybko odstraszyła.
Wiedziała doskonale, że inni uczniowie, szczególnie chłopcy, uprzykrzali mu
życie, ale uznała, że skoro Scorpius miał tak paskudny charakter, że sam był
sobie winien. Nie miała zamiaru się nad nim więcej litować.
-
Daj
mi przejść- syknął, mrużąc nieprzyjemnie oczy.
-
Spokojnie,
królu skorpionie- prychnął Louis, łapiąc kuzynkę w pasie i wciągając ją do
przedziału, aby zrobić miejsce chłopakowi. – Wiemy, że nie należysz do
najprzyjemniejszych, nie musisz nas już przekonywać.
Scorpius
łypnął na niego złowieszczo, po czym unosząc wysoko brodę, pomaszerował dalej
korytarzem.
-
Nadęty
dupek- westchnął Louis.
-
Pan
kij-od-miotły-w-tyłku znów się pokazał?- chciał wiedzieć Dominique z głębi
przedziału.
Rose
chichocząc przytaknęła a kuzyn puścił do niej oko. Pożegnawszy się z
bliźniakami, ruszyła dalej wzdłuż przedziałów zapełnionych uczniami. Zaglądała
do każdego, mając nadzieję, że w nim będzie Darcy. Nie udało jej się spotkać z
przyjaciółką na peronie, gdyż cała rodzina Weasleyów przybyła bardzo spóźniona
na dworzec. Była pewna, że Darcy usiadła z kuzynkami i potrzebuje teraz
wybawienia. Z listów przyjaciółki Rose zorientowała się, że spędziła ona
koszmarne wakacje i miała po wyżej uszu towarzystwa swojej rodziny.
W
pewnej chwili przez szparę w niedomkniętych drzwiach jednego z przedziałów
wyskoczył wystraszony szczur. Zaraz za nim na korytarz wypadł potężnych
rozmiarów czarny kot, który od razu udał się w pościg za gryzoniem. Oba
zwierzaki kierowały się w stronę Rose. Dziewczyna pisnęła głośno, kiedy szczur
przebiegł między jej nogami. Przerażona chciała odskoczyć, podniosła nawet
jedną nogę, ale rozpędzony kot, nie dążył wycelować, gdzie biegnie i podciął
drugą nogę dziewczyny, a chwilę potem został przez nią przygnieciony.
-
Ty
cholerna kupo sierści…
-
Najmocniej
przepraszam, czy mój kot zrobił ci krzywdę?- zapytał niezwykle urzekający męski
głos, w którym słychać było silny szkocki akcent.
Rose
zamarła i powoli podniosła głowę. Właściciel głosu pochylał się nad nią. Był
chyba najprzystojniejszym chłopcem, jakiego Rose widziała w całym swoim życiu.
Wydatne kości policzkowe, kwadratowa szczęka, jasne poczochrane włosy i urocze,
roześmiane oczy nieokreślonego koloru. Rose, wytrzeszczyła oczy, patrząc na ten
chodzący ideał męskiego piękna. Uśmiechał się niepewnie, ale za to pięknie.
-
N-nie…-
wyjąkała, gramoląc się niezgrabnie z kolan. Kot szaleńczo szamotał się w jej
szacie, próbując się wydostać.- Taka kochana kicia, przecież nie mogłaby mi
n-nic zrobić…
-
Pozwól,
że ci pomogę.
Rose
z zachwytem wpatrywała się w wyciągniętą ku sobie męską rękę. Dopiero po chwili
zorientowała się, że powinna się jej złapać.
-
Na
pewno nie uderzyłaś się w głowę?- zaniepokoił się Adam, a Rose szybko chwyciła
jego rękę i dźwignęła się na nogi.
-
W-wszystko
super, naprawdę- zapewniła, czując jak jej policzki pod piegami robią się
upokarzająco czerwone.
-
Jestem
Adam McLean – przedstawił się chłopak, potrząsając jej dłonią.
-
Idealny…
Znaczy, ja… ja mam na imię Rose. Rose Weasley.
-
Miło
mi – oświadczył Adam, po czym zerknął w dół, a jego twarz zamarła. - Och… krew
ci leci…
Dziewczyna
z paniką spojrzała na swoją nogę, którą kot Adama potraktował brutalnie
pazurami.
-
Zajmę
się tym…- zaoferował chłopak, zaczynając się schylać.
-
Ja
się tym zajmę- Rose aż podskoczyła, słysząc za sobą głos Albusa.- Rosie,
wszędzie cię szukałem… chodź…
-
Miło
było poznać!- zawołał lekko zdziwiony Adam, po czym wziął na ręce swojego kota
i ruszył w przeciwną stronę.
Gdy
już byli dostatecznie daleko, Rose wyszarpnęła swoją rękę kuzynowi.
-
Co
ty wyprawiasz?! To był…
-
Ratuję
cię, jak zawsze- westchnął zrezygnowany Albus.
-
Ale
teraz nie potrzebowałam ratunku! On idealnie się do tego nadawał – zawołała z
wyrzutem Rose, zerkając przez ramię na Adama. Chłopak zdążył już wejść do
swojego przedziału. Nawet nie wiedziała, którego.
-
Poza
tym – powiedział Albus, tonem, którego używał, aby kogoś udobruchać. – Jesteś
pewna, że to najlepszy pomysł, aby ten koleś dowiedział się o twoim istnieniu w
ten sposób. Popatrz na siebie.
Rose
zerknęła na swoje odbicie w szybie. Włosy miała potargane, szatę w nieładzie i
do tego krawat przesunął jej się na plecy. Na bluzce miała ciemną smugę, a do
tego krew z podrapanych kolan zdążyła spłynąć jej po całej długości łydek, aż
do kostek i ubrudzić białe podkolanówki.
-
No…
Nie – powiedziała w końcu ciężko.
Nie
chciała przyznawać racji kuzynowi, ale w tej chwili wolałaby, żeby Adam
zapomniał ją. Miała nadzieję, że będzie dane im się spotkać jeszcze raz. Wtedy,
była tego pewna, zrobi na nim oszałamiające wrażenie.
-
Co
ja bym zrobiła bez takiego przyjaciela, jak ty?- zapytała, bijąc się po głowie
pięścią.
-
Prawdopodobnie
do tej pory tkwiłabyś w jakimś schowku na szczotki, w którym zatrzasnęłaś się
przez przypadek, a rodzina myślałaby, że dawno zjadł cię jakiś trol…
-
Jesteś
wredny.
-
Ja
tylko stwierdzam fakty.
-
Witajcie
z powrotem!- zawołał James wykonując coś w rodzaju salutu, kiedy tylko weszli
do przedziału.- Proszę siadać kobieto- kataklizmie i człowieku-mózgu!
-
Al
– jęknęła Rose z wyrzutem, rzucając w kuzyna swoją tiarą.- Jak mogłeś mu
powiedzieć?!
-
Nie
powiedział- wyszczerzył zęby Jim.- Ciocia Hermiona sama cię tak nazwała.
-
Jupiii…-
mruknęła Rose ponuro, siadając w swoim kącie i otulając się szatą.- Cudowna
rodzinka… Nie dość, że połowa Hogwartu ma na nazwisko Weasley, to jeszcze to
banda wariatów…
Minęło parę szalonych miesięcy, kiedy to
cała szkoła była zajęta przygotowaniami. Co tydzień odbywały się próby. Wszyscy
swoje wystąpienia trzymali w wielkim sekrecie. Rose, tak jak Darcy zapisała się
do klubu muzycznego. Matka uczyła ją grać na pianinie i teraz mogła się popisać
tą umiejętnością. Darcy natomiast świetnie śpiewała. Była bardzo nieśmiała i
absolutnie nie zgodziła się być solistką, aczkolwiek w chórkach czuła się
dobrze. Obie były niesamowicie podniecone wizją przyszłego występu. Przez kilka
tygodni rozmawiały tylko o tym, nie dając do głosu dojść Albusowi. Biedny
młodszy Potter był skazany na ich paplanie, gdyż tradycyjnie trzymali się
zawsze razem.
Wszystko szło idealnie, dopóki James,
Chris i bliźniaki nie wpadli na swój wstrętny plan spuszczenia na głowy
członków klubu muzycznego deszcz żab. Gdy się to zdarzyło, właśnie na próbę
miał przyjść nowy skrzypek. Rose nie bardzo dbała o to kim był, ów skrzypek, do
momentu, gdy faktycznie pojawił się w drzwiach. Jak dobrze jej były znane te
włosy koloru słomy i uśmiechnięte oczy.
-
Słuchajcie
wszyscy – zawołał opiekun klubu, profesor Tucker. – To jest Adam, nasz
najnowszy nabytek. Nagradzany wielokrotnie skrzypek. Jeden z najmłodszych…
-
To
tylko tytuły – uśmiechnął się Adam, machając ręką.
-
Cudowny
książę nagle stał się o wiele bardziej atrakcyjny, co? – szepnęła Darcy do ucha
Rose.
-
Och
jakby mógł być bardziej cudowny... Idealny jest nawet wtedy, gdy tylko oddycha –
westchnęła rozmarzonym tonem, Rose, opierając łokieć na klawiaturze pianina, co
spowodowało, że wydało ono głośny niski dźwięk. Wszyscy spojrzeli na Rose, ale
ona zwinnie zdążyła zanurkować pod pianino, zasłaniając się Darcy.
Wszyscy zasiedli do próby. Rose w duchu
obiecała sobie, że teraz zagra tak doskonale swoją partię, że Adam padnie na
kolana i wyzna jej miłość. Strzeliła z palców, poprawiła się na stołku i…
rozpętało się piekło. W ułamku sekundy stało się kilka rzeczy – drzwi otworzyły
się gwałtownie, coś stuknęło, błysnęło zaklęcie, a nad głowami muzyków pojawiła
się ciemna burzowa chmura.
Darcy zadarła głowę i już chciała
skomentować tą dziwną anomalię pogodową, gdy nagle wielka tłusta żaba pacnęła
jej na twarz. Dziewczyna zerwała się gwałtownie, przewracając swoje krzesło i
kilka pulpitów z nutami. Wrzasnęła tak przenikliwie, że Rose zasłoniła sobie
uszy dłońmi. Z sufitu posypał się grad żab. Prawie wszyscy z klubu czmychnęli
na korytarz.
Jedynie Adam został w sali. Uniósł
różdżkę wysoko nad głowę i ciskał bezskutecznie zaklęciami w chmurę. Rose,
która już miała pobiec z przyjaciółką, zatrzymała się w progu i zawahała. Nie
brzydziła się żab, James wystarczająco często ją nimi straszyli, aby się
uodporniła.
-
Ja
pomogę! – zawołała, podbiegając do Adama i wyciągając swoją różdżkę.
-
Celuj
w środek!
Niestety, zrobiła to zupełnie w stylu
Rose Weasley i chwilę potem zamiast żab, zaczął padać deszcz ze ślimaków. Mimo
najszczerszych chęci, pomyliła z nerwów zaklęcia. Adam na szczęście się nie
zorientował, bo opiekun klubu muzycznego wpadł do sali, aby uratować to co
zostało z instrumentów i nut.
-
Rose
nie martw się tym – powiedziała pocieszająco Darcy, gładząc przyjaciółkę po
głowie.
-
Jestem
beznadziejna.
-
Wcale
nie jesteś, kochanie. Tylko coś ci się dzieje z mózgiem, jak się bardzo
starasz.
Darcy zamyśliła się, patrząc na leżącą z
głową na jej kolanach Rose. Przed chwilą dziewczyna zrobiła z siebie atrakcję
wtorkowej lekcji transmutacji. Znała zaklęcie, pamiętała ruch różdżką, który
długo ćwiczyli, ale jak zwykle chciała być najszybsza i najlepsza w klasie, więc
pośpieszyła się niepotrzebnie. Filiżanka, którą mieli zamienić w królika,
eksplodowała jej przed nosem. Prawie cała klasa oberwała odłamkami porcelany.
Albus, który był najbliżej, miał rozcięty policzek, aż do ucha. Teraz siedział
obrażony na fotelu obok, masując sobie miejsce po ranie, którą dawno temu
zaleczyła pielęgniarka. Mimo, że ból i krwawienie ustały, to skóra nadal piekła
go lekko od zaklęcia.
-
Widziałem
to już – powiedział, łypiąc złowrogo na kuzynkę. – Głowa jej pracuje szybciej
od ciała. Brak jej jakiegoś połączenia.
-
Mówisz
tak, jakbym była upośledzona – westchnęła Rose, wpatrując się niewidzącym
wzrokiem w ścianę.
Darcy i Albus wymienili znaczące
spojrzenia.
-
On
jest taki idealny…
-
Kto?
-
Adam.
-
Coś
mi umknęło, Rosie? Kim jest ten Adam?
-
Albus
ty tępa buło – warknęła Darcy, posyłając mu jadowite spojrzenie. – Jak możesz
nie wiedzieć kim on jest? Rose mówi o nim od miesięcy. O czym ty w ogóle
myślisz?
-
Czasami,
jak nie mam ochoty was słuchać, nucę sobie coś w głowie – powiedział urażony
młodszy Potter, po czym odwrócił się ostentacyjnie do dziewczyn plecami.
Obie spojrzały na niego, jakby był
karaluchem. W tym momencie do pokoju wspólnego wpadli Jim i Chris, robiąc tak
wiele hałasu, co batalion wojska. Wszyscy obecni patrzyli na nich z rozbawieniem.
Większość uczniów domyślała się, że to oni stali za tymi szalonymi atakami na
kluby.
-
Nie
mam szans, prawda? Powiedz szczerze, Darc…
-
Oczywiście,
że masz. Musisz tylko się skupić. Naprawdę skupić. Pomyśl sobie za każdym
razem, kiedy masz coś zrobić „co by zrobiła moja mama” i dokładnie to rób.
-
Moja
mama… - westchnęła ciężko Rose. – Gdybym była taka jak mama, to Adam od razu by
się we mnie zakochał.
-
Rose?
Rose Weasley? Dobrze zapamiętałem?
Rose podniosła oczy sponad „Transmutacji
współczesnej”, gdzie czytała bardzo ciekawy artykuł o najnowszych formułach
zaklęć na zmianę pogody, i ujrzała Adama.
-
T-tak?
– wydusiła z siebie odkładając gazetę i łyżkę z wystygłą owsianką, którą
trzymała już od dłuższego czasu, zaczytana w artykule. Zrobiła to niestety z
nerwów za energicznie, wiec ochlapała się zawartością miski. Na szczęście
chłopak udał, że tego nie widzi.
-
Profesor
Tucker prosił, abym przekazał wszystkim, że próba jutro została przeniesiona na
osiemnastą.
-
O
dobrze, że mi mówisz – Rose udała zaskoczoną, chociaż tak naprawdę wiedziała o
tej zmianie od wczoraj.
Chciała się cieszyć każdą sekundą
rozmowy z nim. Mogłaby Patrzeć godzinami w jego kolorowe oczy. Gdy słuchała
jego gry na skrzypcach, czuła, że serce bije jej szybciej.
-
To
widzimy się na próbie – pożegnał się i ruszył do swojego stołu, a Rose
odprowadziła go tęsknym wzrokiem.
Darcy, ziewając i przeciągając się,
usiadła obok przyjaciółki i sięgnęła na oślep po dzbanek kawy.
-
Jak
to możliwe, że się nie wyspałaś? – zdziwiła się Rose, patrząc na Darcy. – Po co
wstawałaś wcześniej
Darcy rozejrzała się dookoła, a potem
pochyliła do przyjaciółki, chcąc jej coś powiedzieć w sekrecie. Rose, która do
momentu poznania Darcy, nie miała jeszcze okazji być czyimś powiernikiem, spięła
się i nastawiła uszu.
-
Próbowałam
się umalować – powiedziała cicho Darcy, robiąc niezadowoloną minę.
-
I
co?
-
No
widzisz przecież, że nic nie mam na twarzy. Nie umiem. Okropnie wyszło.
-
Ja
się nigdy nie malowałam – wyznała Rose ciężko. – Mama mi zabrania. Mówi, że
jeszcze jestem za młoda.
Nagle ich prywatna rozmowa została
przerwana przez Emerald, która usiadła przy stole, naprzeciw dziewcząt. Obie
spojrzały na nią, jakby była nagłym olśnieniem dla nich. Emerald była znana w
szkole z tego, że wiecznie ścigano ją za zbyt mocny makijaż oraz za bardzo
szalone włosy. Dziś Emerald miała szmaragdowozielone dredy na głowie, a na buzi
fantazyjny makijaż w kolorach fioletu i jadowitej żółci. Gdy oczy obserwatora
przywykły do szokujących kolorów, to ogólny efekt był nawet ciekawy.
-
Co
się tak gapicie? – zapytała, zamierając z łyżką dżemu w pół drogi do ust. – Mam
coś na twarzy?
-
Masz
– przyznała Rose, uśmiechając się błogo.
-
Rety,
co mam?
-
Makijaż!
My też chcemy mieć taki, jak ty! Eme ucz nas!
Emerald dumnie wyprostowała się na ławie
i uśmiechnęła się triumfalnie. Uważnie przyjrzała się najpierw Rose, a potem
Darcy, robiąc efekciarską pauzę, pełną napięcia. W końcu skinęła głową, na
znak, że łaskawie się zgadza.
Odmieniona Rose paradowała po pustej
klasie, nie mogąc się powstrzymać, aby nie zerkać co chwila w lusterko. Emerald
teraz szkoliła Darcy. Obie siedziały przy jednej ławce, pochylone nisko, z
różdżkami w dłoniach.
Ten dzień z chwili na chwilę robił się
jeszcze lepszy, pomyślała Rose, spoglądając w szybę. Nie patrzyła na
zachwycający jesienny krajobraz oświetlany zachodzącym słońcem, ale swoje
umalowane tuszem rzęsy. Do tego rano udało jej się porozmawiać z Adamem, a to
było wszystko, czego pragnęła. Za chwilę miała próbę, na której miała kolejną
okazję go zobaczyć. Przypomniawszy sobie o próbie, spojrzała na zegarek
(niedawno zaczęła nosić go na ręce, bo uważała, że to bardzo dorosłe i
krzyknęła.
-
Darcy!
Mamy dziesięć minut, żeby dostać się do sali klubu!
Wypadły wszystkie trzy z klasy i ruszyły
szybkim korkiem po korytarzu. Już miały się rozstać – Emerald spieszyła się na
spotkanie klubu krawieckiego – ale usłyszały podniesione znajome głosy i
wychyliły się zza zakrętu korytarza. Pod klasą transmutacji stały Amber i
Amethyst i krzyczały na siebie ile sił w płucach. Widać było, że są tylko
ułamki sekund od tego, żeby się na siebie rzucić. Emerald wyprzedziła dwie
pozostałe dziewczyny i złapała siostrę za ramię, z góry zakładając, że to ona
jest tą, która zaatakowała.
-
Puszczaj
mnie, Eme! – zawyła Amethyst, wyrywając się. – Nie masz pojęcia o co chodzi.
-
O
to chodzi, że jesteś wariatką! – wrzasnęła Amber i zaniosła się płaczem. – Jak
możesz mówić mi takie okropne rzeczy zupełnie bez powodu!
Zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć,
dziewczyna odwróciła się i uciekła, zostawiając resztę w stanie szoku.
-
Powiesz
mi o co chodziło? – zapytała Emerald siostry.
-
Nie
powiem– powiedziała po chwili milczenia Amethyst. Była wściekła, ale naprawdę
bardzo starała się opanować. – To sprawa pomiędzy mną, a nią.
Zgarnęła swoją torbę z podłogi i
pobiegła w przeciwną stronę co Amber. Emerald westchnęła ciężko, przewracając
oczami.
Rose schyliła się i podniosła pomięty
list. Było on adresowany do Amber. Organizatorzy letniego obozu treningowego
informowali ją, że jej wypracowanie na temat tego jak bardzo chciałaby brać
udział w ich obozie zostało odrzucone, ale jednocześnie zachęcali, aby podjęła
próbę za rok. Zrobiło się jej żal Amber, a równocześnie poczuła złość na
Amethyst. Od dawna wiedziała, że młodsza siostra Emerald miała paskudny
charakter.
Dotarły na próbę spóźnione i musiały
wszystkich przepraszać. Rose zasiadła od razu do pianina i zaczęła grać.
Dopiero po jakimś czasie zauważyła, że jej przyjaciółka dziwnie nieobecna
myślami. Wydawało się, że widok kłócących się kuzynek wzbudził u niej duże
emocje, ale Rose zupełnie nie rozumiała dlaczego. Amethyst kłóciła się tak
naprawdę z każdym, kto wszedł jej w drogę. Nie wahała się nawet aby przejść do
rękoczynów. Bez przerwy lądowała u wicedyrektora na dywaniku. Często można było
ją spotkać w skrzydle szpitalnym, gdzie odbywała swoje szlabany. Panna
Applebloom mimo wszystko bardzo ją lubiła i chętnie przyjmowała jej pomoc. Inni
uczniowie dokuczali Amethyst, nazywając ją panną salową albo panną od nocników.
Dziewczyna jednak była na tyle twarda, że nie przejmowała się tymi docinkami.
Natomiast wystarczyła jedna rozmowa z Amber, aby wprowadzić ją w stan czystej
furii.
Wieczorem Darcy nadal była w złym
humorze. Rose próbowała ją rozbawić, ale poddała się po kilku próbach. Zajęła
się ćwiczeniem zaklęcia avis. Dużą
radość sprawiało jej wyczarowywanie ptaszków, a następnie zmienianie im koloru.
Zabawne było to, że te ptaszki były radosne, rozćwierkane i skore do
współpracy, jednak te, które wyczarowała na zajęciach od razu chciały ją
zaatakować. Darcy patrzyła na przyjaciółkę, niedowierzaniem. Nie rozumiała jak
można być tak szalenie mądrym, a za razem kompletnie głupim. Rose była naprawdę
bardzo mądra, na każdych zajęciach zawsze miała podniesioną rękę w górze, gdy
tylko nauczyciel zadał pytanie. To z częścią praktyczną miała problem. Gdy musiała
swoje umiejętności zademonstrować przed całą klasą, to coś działo jej się z
rękami, wpadała w tak straszną panikę, że odnosiła spektakularną porażkę.
-
Gdzie
jest Albus? – James przysiadł się obok dziewcząt. Wyglądał na zmęczonego.
Podobno Molly wyciskała z niego ósme poty na próbach.
-
Tajemnica
stulecia – powiedziała Rose, stojąca na jednym z foteli, zajęta swoimi
kolorowymi ptaszkami.
-
Czemu
on tak ciągle znika?
-
A
czemu tyle dziewczyn nagle mówi mu „cześć” na korytarzach? – zachichotała Rose,
a James i Darcy spojrzeli na nią, wytrzeszczając oczy. – No co? Nie mówicie, że
wy tego nie zauważyliście?
-
Czyżby
Albus miał większe powodzenie od innych członków swojej rodziny? – powiedziała
Darcy, złośliwie uśmiechając się do Jamesa, który tylko zmarszczył nos i
machnął niedbale ręką.
Dzień festiwalu zbliżał się wielkimi
krokami. Rose cała była podekscytowana i wprost nie mogła usiedzieć na miejscu.
Była głęboko w swoich rozważaniach na temat tego jak powinna upiąć włosy na
występ, gdy nagle ktoś złapał ją za rękę, boleśnie miażdżąc nadgarstek.
-
Jeżeli
to tam wrzucisz, to wszystkich nasz potrujesz – rozległ się jej nad głową głos
Malfoya.
Rose odskoczyła gwałtownie, mrugając
szybko. Zamyśliła się tak bardzo, że w ogóle zapomniała, że jest w trakcie
robienia eliksiru. Scorpius sięgnął i wyjął jej z ręki korzeń róży rogatej, a
potem spokojnie odłożył go na blat.
-
Nie
mów mi co mam robić, Malfoy – burknęła, a on parsknął pogardliwie.
-
Powinnaś
być mi wdzięczna.
-
Ale
nie jestem!
Zacisnął dłoń na nożu, który trzymał, a
Rose na wszelki wypadek odsunęła się na bezpieczną odległość. Wyglądał, jakby
się przed czymś bardzo powstrzymywał.
-
Malfoy,
Weasley! – zawołał profesor Adryk, a cała klasa spojrzała na nich. – To jest
czas pracy, a nie pogaduszek.
Przez klasę przeleciał szmer złośliwych
chichotów. Rose, cała czerwona na twarzy, pochyliła się nad swoim kociołkiem.
Malfoy zacisnął usta i odwrócił się ostentacyjnie. Rose chciała mu rzucić jakąś
złośliwą uwagę, gdy nagle zobaczyła, że ma ciemnego, rozległego siniaka na
szyi. Słyszała, że podobno cały czas zaczepiają go chłopcy z wyższych klas.
Parę razy wdał się z nimi w bójkę i wylądował u dyrektora. Wszystko to działo
się dlatego, że nosił takie a nie inne nazwisko.
Zawahała się, a potem powróciła do
swojego eliksiru w ciszy. W pociągu obiecała sobie, że nie będzie się nim
przejmować, ale teraz poczuła, że jednak nie może zapomnieć o Malfoyu. To jakby
miała coś w oku, co niby nie przeszkadzało widzieć, ale drażniło.
-
Myślisz,
że Malfoy jest naprawdę takim dupkiem? – zapytała Rose, gdy z Darcy wychodziły
z sali eliksirów. W tłumie przed sobą widziały jego jasną głowę.
-
Czy
ja wiem? – Darcy wzruszyła ramionami.– Zachowuje się jak dupek, więc pewnie nim
jest.
Udały się na obiad, gdzie spotkały
Albusa, zaczynanego w jakiejś książce. Gdy tylko je zobaczył, od razu upchnął
ją do torby i zajął się swoimi plackami ziemniaczanymi. Darcy od razu zaczęła
robić mu wymówki, że tak mało ostatnio z nimi przebywa, ale on tylko zbył ją
mówiąc, że zajmuje pomaganiem w nauce Lily.
-
Ooooch,
ale harówka – westchnęła Darcy, przeciągając się. – Nie wiedziałam, że to całe
śpiewanie będzie takie męczące.
-
Zazdroszczę
ci – burknęła Rose, mierząc przyjaciółkę spojrzeniem.
-
To
nie moja wina, że siedzę obok Adama, a ty nie. Trzeba było umieć śpiewać, a nie
uczyć się grać na tym pudle.
-
Do
twojej informacji to fortepian.
Siedziały w Wielkiej Sali już ponad
godzinę. Między występami grup teatralnych swoje wejścia miał klub muzyczny,
usadzony pod główną sceną. Rose była zła, bo jej instrument był za duży, aby
zmieścić go z przodu, obok smyczków, więc siedziała na szarym końcu, gapiąc się
z zazdrością na plecy Adama.
-
Pójdzie
ktoś po napoje dla nas? – zapytała przewodnicząca klubu, rozglądając się
dookoła. – Tak mi się chce pić, a nie mogę się ruszyć z Wielkiej sali.
-
Podobno
na błoniach jest stoisko z sokami – westchną rozmarzony Adam, ocierając czoło
rękawem. Przy tak licznej publice, nawet w tak wielkim pomieszczeniu było
duszno.
-
Ja
pójdę! – zaoferowała się Rose, podrywając się z miejsca. Darcy przewróciła
oczami w milczeniu.
Rose przepchnęła się przez tłum gości i
uczniów i wydostała się do sali wejściowej. Gdy tylko przekroczyła próg, od
razu odetchnęła pełną piersią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w środku
naprawdę było gorąco. Zadowolona, że mogła chociaż na chwilę wyrwać się na
dwór, a do tego przynieść Adamowi sok, ruszyła na błonia. Przy drzwiach
wyjściowych zebrał się spory tłum, blokujący wyjście na błonia. Gdy weszła
między ludzi, okazało się, że była za niska, aby zobaczyć, co dzieje się w
centrum. Słyszała jakieś krzyki, chyba profesora Adryka, a także śmiechy i
gwizdy. Najwyraźniej ktoś mu bardzo podpadł. Zanim zdążyła dopchać się do
drzwi, tłum zafalował, ktoś potrącił ją, a ktoś inny uderzył łokciem w brzuch.
Wydawało jej się, że między ludźmi mignął jej James. Odwróciła się, aby go
zawołać, ale zachwiała się i wpadła na jakąś wysoką dziewczynę. Poczuła pieczenie
na policzku. Dotknęła go i zorientowała się, że leci jej krew. Chciała wybiec z
tłumu, ale zderzyła się z kimś, boleśnie obijając sobie nos o jego pierś, a
potem przewróciła się i upadła na kolana.
-
Nic
ci nie jest? – zapytał ktoś, głosem pełnym przejęcia, łapiąc ją za oba
nadgarstki delikatnie.
Rose próbowała się podnieść, ale kręciło
jej się w głowie. Ujrzała przed sobą
przerażoną twarz Scorpiusa. Jego jasne oczy dokładnie badały jej zakrwawioną
twarz, wyglądał na naprawdę przejętego. Pośpiesznie wyciągnął z kieszeni
chusteczkę z wyhaftowaną na niej różą i przycisnął do policzka Rose.
-
Przytrzymaj
to tak – polecił, łapiąc ją za rękę i przyciskając jej palce do materiału. Mówił
łagodnie, z troską, o jaką nawet by go nie podejrzewała. Miał chłodne, szorstkie
dłonie.
Podniósł ją i otoczywszy ramieniem,
wyprowadził z tłumu.