Sprawa wygląda tak. Jestem w Warszawie. Nie pracuję w zawodzie. Mam magistra. Jeżeli ktoś bywa w galerii Mokotów, to być może widział mnie kiedyś. Nie słychać entuzjazmu? No cóż. Mam dni, kiedy nienawidzę mojego życia. Jak ten, kiedy upadłam na schodach do metra i rozwaliłam oba kolana, a jakiś koleś nade mną po prostu sobie przeszedł.
Na rozdział czekaliście tak długo, bo nie chciało mi się pisać. Mówię szczerze. Nie miałam siły i motywacji. Zastanawiałam się, czy jest sens pisać jeszcze tego bloga, bo w sumie to już nie jest to samo co wtedy, gdy pisałam na onecie. Nie chodzi mi o fejm i o tytuł bloga roku. Chodzi o to, że próbuję dogonić to uczucie pisania sprzed kilkunastu lat. I nie mogę.
Teraz, gdy trochę spadło mi ciśnienie w pracy i nie muszę nic poza chodzeniem tam, pewnie wrócę do pisania. Mam nadzieję. Postaram się nie robić takich długich przerw. Dziękuję tym, którzy pytali mnie czy wszystko w porządku ze mną. Bywało lepiej, ale dziękuję za Waszą troskę.
Pozdrawiam,
posiniaczona Astal.
Scopius
nie znał takiego bólu. Każdy nerw, każde ścięgno, każda najmniejsza cząstka
jego ciała paliła go żywym ogniem. Chciał wzywać pomocy, błagać, aby ten kto
zadawał mu te niewyobrażalne cierpienia natychmiast przestał, ale z jego ust
nie wydobywało się nic poza zwierzęcym skowytem.
I
nagle wszystko ustało.
Scorpius
jeszcze dłuższą chwilę trząsł się niekontrolowanie. W uszach mu dzwoniło. Gdy w
końcu poczuł się na tyle silny, aby otworzyć oczy, ujrzał przed sobą tylko
biel. Z początku myślał, że oślepł, ale zorientował się, że to śnieg. Puszysty,
miękki śnieg. Powoli wracały mi zmysły. Najpierw poczuł zimno i potem poczuł
smak krwi w ustach. Na samym końcu usłyszał nad sobą bełkotliwy głos. Udało mu
się skupić wzrok na pochylającej się nad nim osobie.
-
Nareszcie…
nareszcie… - mówiła dziwnie, urywała końcówki słów, czasem szeptała a innym
razem wykrzykiwała jakiś pojedynczy wyraz. Wypluwała słowa, jak gdyby miały
paskudny smak. Jej głos był rozedrgany, przepełniony wściekłością, ale też
żalem. – Zapłacą mi za to. Wszyscy… Będą błagać mnie o litość… Tak… Tak…
Litość. Ale ja już nie znam litości.
Była
to stara, bardzo chuda kobieta. Najbrzydsza, jaką Scorpius widział w swoim
życiu. Jej skóra była bladoszara i niezdrowa. Włosy koloru brudnego brązu miała
upięte w coś w rodzaju koka na czubku głowy, ale wysmykiwały się z niego długie
pasma. Jej twarz była najbardziej przerażająca. Pocięta zmarszczkami,
naznaczona bliznami i brudna.
Gdy
pochyliła się nad Scorpiusem i złapała go za płaszcz na plecach zobaczył jej
dłoń i aż ciarki przeszły go po plecach. Wyglądała ona niczym sękata gałąź
zakończona potwornie brudnymi zżółkniętymi szponami.
-
Pójdziesz
ze mną – wybełkotała. Był tak słaby, że nie mógł się ruszyć. Starał się
podnieść na nogi, ale nie miał siły. Jego ciało wciąż jeszcze było zdrętwiałe
po zaklęciu, które na niego rzuciła. – Wstawaj!
Zaczęła
go wlec po śniegu. Nie była silna, więc nie uszła za daleko. Scorpis zapierał
się do tego rękami, aby tylko utrudnić jej to, co chciała zrobić.
-
Zostaw
mnie! – wychrypiał, odzyskując głos. – Puszczaj mnie, wiedźmo!
Szarpnął
się najsilniej, jak tylko umiał. Upadł na plecy i zaczął się gramolić z kolan.
Kobieta wrzasnęła rozdzierająco, a potem rzuciła się na chłopca. W ręce miała
dwie różdżki. Swoją i Scorpusa. Zabrała mu ją, gdy był nieprzytomny.
-
Nigdzie
się nie wybierasz, gnoju – wyszczerzyła pożółkłe zęby w upiornym uśmiechu. –
Zapłacisz za to, co zrobiłeś. Zapłacisz za wszystko, co moja rodzina musiała
przez ciebie i twojego tatuśka wycierpieć.
-
Ale
ja nic nie zrobiłem! Nie wiem, kim pani jest!
-
Nie
rób ze mnie wariatki, Malfoy! – wrzasnęła, wciskając mu obie różdżki w
policzek. Syknął, bo z jednej z nich posypały się iskry. – To ty go zabiłeś!
Zabiłeś go!
W
domu było cicho. Tu zawsze było cicho.
Astoria
na palcach podeszła do okna i oparła się od framugę. Ogród zawalony był
śniegiem. Nie było widać prawie nic spod białej pierzyny. Gdzieś tam były jej
ukochane róże i maleńka jabłonka, którą posadzili razem ze Scorpiusem.
Dokładnie pamiętała ten dzień. Scorpius był z siebie taki dumny, gdy okazało
się, że drzewko się przyjęło.
Na
górze coś upadło. Astoria podskoczyła, zaskoczona tym nagłym przerwaniem ciszy.
Usłyszała głos Draco. Klął głośno. Uśmiechnęła się i szczelniej otuliła
swetrem. Od tygodnia prosiła go, aby zajął się pudłami na strychu. Odwlekał to
tak długo, jak tylko mógł. W końcu dziś rano wspiął się na strych i zaczął
grzebać w pudłach, które zwiózł tu z domu. Nawet do nich nie zaglądał. Nie
lubił wracać do przeszłości.
Gdy
zaczęli się spotykać, Draco był w bardzo złym stanie. Właśnie zaczął pracę u
Gringotta. Zanim jeszcze go spotkała, słyszała o nim to i owo. Ludzie
uwielbiali plotkować. Ona sama pamiętała go ze szkoły, ale nie znali się
osobiście. Był od niej starszy o dwa lata. Widywała go tylko na korytarzu od czasu
do czasu. Trudno było przegapić jego jasną głowę, wyróżniającą się z tłumu
uczniów. Nigdy tak naprawdę nie zwracała na niego uwagi, chociaż jej koleżanki
kilka razy rozmawiały o nim przy niej. Był w końcu dziedzicem dość zamożnej
rodziny, a co za tym szło, świetną partią. Astoria, jako, że miała starszą
siostrę, nie czuła presji ze strony rodziców, aby już w szkole szukać sobie
męża. Bawiło ją trochę nawet to polowanie na dobrą partię. Gdy uczniowie
zostali ewakuowani z Hogwartu w tamtą noc, gdy Voldemort i jego poplecznicy
stanęli pod bramą zamku, Astoria widziała Draco, jak przepychał się przez tłum
w przeciwną stronę, niż wyjście. W tedy pomyślała, że to nie skończy się dobrze
dla niego.
Ich
pierwsze spotkanie, już jako dorosłych ludzi, wyglądało dość niecodziennie. Ona
śpieszyła się na jakąś naradę, a on dźwigał stos papierów. Oboje nie widzieli
gdzie idą. Wpadli na siebie z takim impetem, że oboje wylądowali na podłodze.
Chciała od razu wstać i na niego nawrzeszczeć, ale gdy tylko spojrzała na mężczyznę
przed sobą, zrobiło się jej go nieprawdopodobnie żal. Wyglądał jak siedem
nieszczęść. Zapytała go wtedy, czy mogłaby mu jakoś pomóc, ale on tylko
potrząsnął głową. „Naprawdę nie mogę dla ciebie nic zrobić?” dociekała.
„Mogłabyś naprawić mi życie” burknął, a ona klęknęła koło niego i zaczęła
zbierać jego pergaminy. „Herbata. Myślę, że herbata będzie dobrym początkiem”
odpowiedziała wtedy. Draco spojrzał na nią na nią tak, jak nikt nigdy. Od razu
zmiękło jej serce i pomyślała, że naprawdę chciała go naprawić. Poczuła, że po
prostu musi spróbować zrobić coś, aby opuściła go ta rozpacz, jaką miał w
oczach.
Astoria,
uśmiechając się do swoich wspomnień, wspięła się na schody.
-
Draco?
– powiedziała cicho, wpatrując się w otwartą klapę w suficie.- Potrzebujesz
pomocy?
Kolejny
głuchy stuk i przekleństwo.
-
Dam
sobie radę.
-
Ale…
-
Dam.
Sobie. Radę. Po prostu…
Weszła
na strych i od razu zakręciło jej się w nosie od kurzu. Draco siedział na
podłodze pośród kartonów. Dookoła niego leżały sterty połamanych rzeczy. Pomięte
fotografie, porwane szaty sportowe, stosy pożółkłych listów.
-
Cała
moja przeszłość to śmiecie – powiedział nagle ze złością, ciskając coś za
siebie. – Po co kazałaś mi w tym grzebać?
-
Bo
sufit strychu się ugina. Jeszcze trochę, a zawali nam się na głowę.
-
Wolałbym,
żeby to mnie zabiło, niż siedzieć tu i…
Astoria
klęknęła za Draco i oplotła go rękami. Jej miękkie włosy zasłoniły mu twarz.
Wdychał ich zapach z przyjemnością.
-
Przepraszam
– szepnęła mu do ucha. – Nie wiedziałam, że to takie trudne.
-
Minęło
już tyle lat, a ja nadal wściekam się o takie rzeczy… - westchnął zrezygnowany.
– Nie chcę sobie przypominać niż z mojego wcześniejszego życia.
-
Wiesz,
że to niezdrowe.
-
Wiem,
ale nie obchodzi mnie to. Tego nie ma dla mnie. To nigdy nie powinno się
zdarzyć.
-
Ale
się zdarzyło. I teraz powinieneś już się z tym pogodzić.
-
Ast…
Ty nic nie rozumiesz! Przeze mnie zginęło naprawdę dużo ludzi! To wszystko moja
wina! Gdybym tylko nie był takim egocentrycznym skurwysynem… Gdyby mój ociec
był, chociaż odrobinę mądrzejszy. Gdyby nie ja…
Astoria
zamknęła mu usta dłonią. Zawarczał, chcąc pokazać jej, jak bardzo go ten gest
zdenerwował.
-
I
co nam da rozpamiętywanie tego? – zapytała, siadając pomiędzy jego nogami. – W
czym pomoże ci niszczenie zdjęć ze szkoły? Czy to przywróci życie tym ludziom?
Czy zmieni to przeszłość?
-
Ast…
Nigdy
nie skracał jej imienia przy obcych. Robił to tylko, gdy byli sami. Wszyscy
dookoła myśleli, że jej nie kocha, że są ze sobą dlatego, że chciały tego ich
rodziny. Nic nie wiedzieli. Draco nie umiał być czuły przy innych. Chyba
myślał, że to będzie źle wyglądało w oczach obcych, gdyby pokazywał swoje
emocje.
-
Wychodzę
na mazgaja – burknął, opamiętawszy się. I znowu był tym chłodnym, opanowanym
Malfoyem, którego widzieli wszyscy.
-
Wcale
nie. To zdrowe.
-
Zawsze
tak mówisz, bo nie chcesz żebym był smutny.
-
Nigdy
nie chcę. Taki jest mój cel w życiu.
Wtuliła
się w jego pierś i chciała go pocałować, ale odsunął się. Nadal był zły. Jednak
Astoria wcale się tym nie przejmowała. On często miewał napady złego humoru.
-
Idziemy
na dół? – zapytała w końcu, targając mu włosy. Od razu zaczął je poprawiać. Nie
lubił tego. Nienawidził wszystkiego co burzyło jego uporządkowany świat.
Weszli
do biblioteki i zasiedli w fotelach, aby poczytać. Draco sztywno, trzymając książkę
w obu rękach przed sobą, a Astoria skulona, przerzuciwszy nogi za poręcz, unosząc
książkę nad głową.
Dom
ponownie spowiła cisza.
Nagle
krzyk Scorpiusa ucichł. Tak, jakby ktoś wyłączył dźwięk.
Zrobiło
się cicho.
Albus
stał przyczajony za drzewem. Nie miał pojęcia, co robić. Ściskał swoją różdżkę
i czuł jak trzęsą mu się dłonie. Starał się przypomnieć wszystkie zaklęcia
atakujące, których się do tej pory uczył, ale nie mógł. Miał w głowie mętlik.
Kobieta
złapała Scorpiusa za ręce i zaczęła go wlec po śniegu. Albus przemykał bokiem,
starając się pozostać niezauważonym. Malfoy wyglądał źle. Był blady i
przerażająco bezwładny. Wiedźma przez cały czas mamrotała do siebie, albo
wykrzykiwała jakieś pojedyncze słowa. Wyglądało to, jakby wydawało jej się, że
dookoła niej ktoś cały czas jest. Sapiąc z wysiłku dotarła do rumowiska
skalnego za wioską. Długo się rozglądała i chichotała szaleńczo aż w końcu
wznowiła marsz i zawlokła Scorpiusa do szczeliny między wielkimi głazami. Albus
dopiero, gdy już w niej zniknęła, uświadomił sobie, że tam musi być coś w
rodzaju jaskini.
Było
naprawdę źle. Musiał działać. Musiał.
Odczekał
jeszcze chwilę, ale kobieta nie pojawiła się ponownie. Podpełzł jak najciszej
do rumowiska i zaczął nasłuchiwać.
Z
początku słyszał tylko głuche stuki i zgrzyty, ale w końcu rozległ się
przeciągły jęk Scorpiusa, a następnie śmiech wiedźmy. Albus, ściskając mocno
swoją różdżkę, zbliżył się do wejścia do jaskini. Nieprzytomny Malfoy leżał na
ziemi, oświetlany słabo migotliwym światłem rozedrganych płomyków z brudnego
słoika. Ręce i nogi miał spętane jakimiś brudnymi szmatami. Wiedźma krzątała
się przy czymś, odwrócona plecami do Albusa. Wyglądało na to, że usiłowała coś
pisać, ale stan psychiczny w jakim była bardzo jej to uniemożliwiał. Cały czas
coś mówiła, nie przestawała się kłócić z wyimaginowanymi ludźmi dookoła.
Scorpius
poruszył się. Chyba odzyskiwał przytomność.
Albus
obejrzał się przez ramię. Gdzie do cholery były Rose i Darcy? Już dawno powinny
tu być. Potwornie się bał, ale wiedział, że nie może czekać dłużej. Teraz miał
szansę.
Na
czworakach, nisko przy ziemi wszedł do jaskini. Pierwsze co poczuł, to
odrażający odór zgnilizny. Dookoła walały się pożółkłe stare gazety, kości
małych zwierząt i nawet pusta butelka po soku dyniowym. Albus z trudem
powstrzymał odruch wymiotny. Na ścianach jaskini były porozlepiane wycinki z
gazet i zdjęcia. W większości przedstawiały tęgiego chłopca w szkolnych
szatach. One, tak jak gazety, wyglądały na stare. Być może chłopiec ten był
teraz w wieku rodziców Albusa. W tak słabym świetle nie mógł się im dobrze
przyjrzeć, by móc ocenić czy znał tą osobę.
Scorpius
zaczął się budzić. Otworzył oczy i potoczył błędnym wzrokiem dookoła. Jeszcze
chwila, a ściągnął by na siebie uwagę czarownicy. Albus podczołgał się bliżej,
próbując nie wydać żadnego dźwięku. Wydawało mu się, że oddycha nawet za
głośno. Powoli wyciągnął rękę, celując w Scorpiusa. Wyszeptał zaklęcie, ale nic
się nie stało. Ponowił próbę i tym razem więzy Malfoya rozluźniły się i opadły
na ziemię. W chwili, gdy udało mu się sięgnąć do stopy Scorpiusa, wiedźma
odwróciła się i wrzasnęła skrzekliwie. Z całej siły kopnęła Ala w rękę.
Chłopiec zawył z bólu i skulił się. Nie wiedział, że tak właśnie bolała łamana
kość.
Wiedźma
zaskoczona przyjrzała się Albusowi. Nagle jej twarz wykrzywił grymas
wściekłości.
-
Nie
tym razem! Nie! – wrzasnęła, wymachując różdżką. Albus ledwo zdołał się
odturlać. Zaklęcie świsnęło obok niego i trafiło w ścianę jaskini. Wiszące na
niej strony gazety zaczęły się palić.
-
Potter
uciekaj! – zawył Scorpius, próbując dźwignąć się z ziemi. Wiedźma, dopadła do
niego i przygniotła jego pierś stopą.
Albus
nie zamierzał odpuszczać. Wycelował różdżką w kobietę w wykrzyczał zaklęcie.
Odbiła je bez większego problemu, ale on nie rezygnował. Ciskał w nią klątwami,
bez przerwy. Niektóre były słabe i nie trafiały celu. Jedna była na tyle silna,
aby spowodowała, że jej zaklęcie tarczy pękło. To była szansa Albusa. Wymierzył
dobrze, ścisnął swoją różdżkę i krzyknął:
-
Drętwota!
Wiedźma
wrzasnęła i zachwiała się, a potem padła na wznak. Albus stał zszokowany
chwilę, ale na szczęście opamiętał się szybko i podbiegł do Scorpiusa.
-
Jesteś
nienormalny – powiedział Malfoy, gdy Al pomagał mu wstać.
-
Nic
nie mów. Możesz iść?
-
Chyba…
Zaczęli
powoli gramolić się w stronę wyjścia z jaskini. Niestety było to za wolno, bo
Scorpius nie mógł iść szybciej. Wszystko go bolało, a do tego kręciło mu się w
głowie i gdy tylko przyśpieszał, żołądek skręcał mi się w supeł.
Nie
uszli za daleko, gdy nagle drzewo przed nimi eksplodowało. Scorpius zachwiał
się i obaj upadli. Przed nimi pojawiła się ściana ognia. Huknęło i kobieta
stała na tle palącego się lasu.
-
Nie
uciekniesz mi Malfoy. Nie teraz… Tyle czasu. Zemszczę się za moje dziecko.
W
jej oczach było czyste szaleństwo. Cała się trzęsła, chociaż wyglądała na szczęśliwą.
Jakby spotkało ją największe szczęście w życiu.
-
Będziesz
cierpiał. Będziesz cierpiał tak, jak moje dziecko!
Albus
i Scorpius nie mieli gdzie uciekać. Wszędzie dookoła był ogień. Śnieg topił
się, a drzewa nad ich głowami strzelały i rozsypywały iskry.
Wiedźma
wycelowała w Scorpiusa, a on wrzasnął i zwinął się w kłębek. Albus chciał
złapać go za rękę, jakoś przerwać zaklęcie, ale kobieta z całej siły kopnęła go
w pierś. Stracił oddech na chwilę, a różdżka wypadła mu z ręki. Złapała go za
włosy i zmusiła, aby klęknął znowu.
-
Nie
przeszkodzisz mi… - wrzasnęła, szarpiąc go. – Nie przeszkodzisz mi!
Spojrzała
na Scorpiusa, który leżąc na ziemi dyszał ciężko i uśmiechnęła się. To był
paskudny, przerażający uśmiech. Puściła Albusa i pochyliła się nad Malfoyem.
-
Dość
tego – wymamrotała, przystawiając różdżkę do skroni chłopca.
I
nagle błysnęło, oślepiająco jasne światło. Wiedźma wrzasnęła, a Albus
zanurkował w śnieg. Scorpius skulił się. Nie miał siły na nic więcej. W głowie
mu się kręciło i wszystko rozmazywało przed oczami. Myślał, że zaklęcie kobiety
wypaliło w złą stronę, jednak to nie było to. Zorientował się, że stoi przed
nimi jakaś postać, odgradzając ich od wariatki. Był to wysoki mężczyzna w
ciemnym płaszczu.
-
Nie
waż się ich tknąć – powiedział z mocą. – Nie waż się tknąć tych dzieci!
-
Ty…
ty… nie powinno cię tu być!
-
Nie
skrzywdzisz moich uczniów!
Wyciągnął
rękę i błysnęło jasne światło. Scorpius nie widział wyraźnie. Jedno oko
zakrywał mu śnieg. Chciał się podnieść, ale dłoń, na której opierał się,
poślizgnęła się i upadł.
-
Nie!
Nie! – wykrzykiwała szalona wiedźma, szarpiąc się i wierzgając. Jednak zaklęcie
mężczyzny było zbyt mocne, aby mogła je przełamać. Jej ręce i kostki otaczały
błyszczące łańcuchy.
Mężczyzna
zbliżył się do niej i pochylił się lekko.
-
Nie
powinno pani tu być, pani Crabbe.
-
On
zabił moje dziecko!
-
To
nie jest Draco Malfoy!
Kobieta
zaczęła opętańczo wrzeszczeć, ciskając się w pętach.
-
To
nie jest Draco! – krzyknął czarodziej. – Vincent nie żyje od ponad dwudziestu
lat! Pani Crabbe, proszę się uspokoić! Pogarsza pani swoją sytuację!
-
Nie!
Nienieniee… - bełkotała kobieta, targając się mocniej w swych więzach.
Wyglądało, że nic do niej nie dochodzi.
Mężczyzna
odwrócił się przez ramię, aby spojrzeć na Albusa i Scorpisa. Zamarli,
rozdziawiając usta.
-
Chłopcy
– powiedział profesor Longbottom z napięciem, ani na chwilę nie opuszczając
różdżki. – Czy jesteście ranni?
Albus
potrząsnął głową i wskazał na Scorpiusa, który opierał się o jego ramię. Był
blady i półprzytomny.
-
Hanna!
– krzyknął, a zza drzewa, jakby materializując się znikąd, wyszła niska
czarownica o jasnych włosach splecionych w długi warkocz. Ruszyła w stronę
chłopców. – Nie bójcie się. Już jesteście bezpieczni.
I
wtedy Scorpius odpłynął.
Pierwsze
co zobaczył to wielkie oczy Albusa, wpatrzone w niego badawczo. Wzdrygnął się i
rozejrzał się po pomieszczeni. Znał to miejsce. Byli w skrzydle szpitalnym.
Byli bezpieczni.
Nagle
zorientował się, że słyszy krzyki za drzwiami. Trzy męskie głosy. Z początku
nie rozeznawał żadnego z nich, ale w końcu usłyszał własnego ojca oraz
profesora Longbottoma.
-
Czy
to…- zaczął, ale Albus uciszył go syknięciem i podniósł palec do ust.
Scorpius
zorientował się, że trzecim uczestnikiem kłótni musiał być pan Potter.
-
Nie
obchodzi mnie to, Longbottom! – krzyczał Draco Malfoy, a jego głos był lekko
przygłuszony przez grube drzwi skrzydła szpitalnego. – Moje dziecko zostało
zaatakowano, kiedy powinno być pod opieką szkoły!
-
Był
w Hogsmead, Malfoy! Nie mamy kontroli nad tym, kto mieszka w wiosce.
Interweniowaliśmy tak szybko, jak tylko było to możliwe.
-
Mam
nadzieję, Draco, że widzisz teraz różnicę między śmiertelnym zagrożeniem, a
rozciętą pazurami ręką.
-
Zamknij
się, Potter! Prosiłem cię, żebyś poszedł stąd. Nie masz może świata do
uratowania?
Albus
i Scorpius wymienili zdziwione spojrzenia. Nie mieli pojęcia, o czym ich
ojcowie mówili.
-
Zamknijcie
się obaj – uciął profesor Longbottom tonem, którego jego uczniowie nie znali. –
Po pierwsze dzieci mogą was usłyszeć, a po drugie najważniejsze jest to, że
obaj są cali i zdrowi. Bardzo nie chciał bym teraz tego mówić, ale wiesz o tym
Malfoy, tak samo dobrze jak ja i Harry, że to nie stało by się nigdy, gdyby nie
rzeczy które zrobiłeś w przeszłości.
Scorpius
poczuł ukłucie strachu w brzuchu. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszał o
tajemnicach z przeszłości swojej rodziny. Nie wiedział dokładnie, co wydarzyło
się lata temu, ale miał niejasne wrażenie, że jego ojciec był o przeciwnej
stronie, co rodzinna Potterów, i ta strona nie była dobra.
-
Jak
śmiesz, Longbottom…
-
Draco,
on ma rację i dobrze o tym wiesz – odezwał się ponownie pan Potter, tym razem
już nie żartobliwym tonem.- Przestań zgrywać panicza, już nie jesteś dzieckiem.
To nawet wtedy było tolerowane przez wszystkich, bo wszyscy bali się twojego
tatuśka. Zachowaj się jak dorosły i wyjaśnij swojemu dziecku, dlaczego się to
stało.
Zamek
szczęknął i trzej mężczyźni ukazali się w drzwiach. Najwyższy z nich trzech był
pan Potter, którego do tej pory Scorpius widział tylko z daleka, albo czasem na
zdjęciu w gazecie. Miał na sobie czarny mundur aurora, a na piersi przypinkę z
odznaką szefa departamentu. Profesor Longbottom wyglądał jak zwykle, okrągły,
pyzaty i poczciwy. Teraz jednak, Scorpius czuł, że osoba, która miała odwagę
kazać zamknąć się szefowi aurorów i jego ojcu, może nie być tym, za kogo
podawała się do tej pory.
-
Scorpius
– powiedział ojciec, widząc go przytomnego. Od razu do niego ruszył. – Dobrze się
czujesz?
Ujął
jego twarz w obie ręce i zaczął dokładnie się mu przyglądać, tak jakby tylko
naocznie mógł stwierdzić czy wszystko w porządku.
-
Jest
dobrze – bąknął Scorpius, nieprzyzwyczajony do takich emocjonalnych reakcji u
ojca. – Tylko… tylko wszystko mnie boli.
-
To
minie. Zaraz dostaniesz eliksir przeciwbólowy – zapewnił pan Potter,
uśmiechając się przyjaźnie. – Byłeś bardzo dzielny, Scorpiusie.
W
tym momencie ojciec złapał w ramiona Scorpiusa i przytulił go z całej siły. Chłopiec
na początku był kompletnie zaskoczony tą reakcją, ale po chwili zorientował
się, że oczy go pieką i czuje się taki mały, malutki. Od bardzo, bardzo dawna
nikt go nie przytulał, a on przecież potwornie tego potrzebował. Musiał sobie
radzić z tyloma rzeczami, które wcale nie były jego winą i miał tego naprawdę
dość.
-
Al
– odezwał się cicho pan Potter. – Zakładaj buty, przejdziemy się po zamku i
poszukamy twojego rodzeństwa. Draco i Scorpius mają ważne sprawy do obgadania.
Późnym
wieczorem Harry stał przy na murach zamku i tęsknie wpatrywał się w błonia. Obserwował
uczniów kręcących się dookoła szkoły, nauczycieli i Hagrida zmierzającego do
lasu.
-
I
jak poszło? – zapytał, nie odrywając wzroku od sielskiego krajobrazu,
przypominającego kartkę świąteczną.
-
Cóż…
- odezwał się Draco, który chwilę temu pojawił się za jego placami. – Mam naprawdę
bardzo mądre dziecko. Ale mimo wszystko, muszę mu dać czas na to, żeby to
przetrawił. Miałem nadzieję, że ta rozmowa odbędzie się później.
-
Nie
jest łatwo mówić im o tym.
-
Ty
nie masz się czego wstydzić, Potter. To przeze mnie umarło wiele osób.
Draco
stanął obok Harry’ego i patrzyli w tę samą stronę.
-
Zawsze
mi się wydawało, że miałeś cholernego pecha. Tak jak ja, byłem „chłopcem, który
przeżył” tak ty byłeś „chłopcem, który nie miał wyboru”.
Malfoy
nic nie powiedział. Wziął głęboki wdech i potem wypuścił powietrze z płuc,
wzbudzając z ust kłęby pary. Było zimno. Na kamiennych flankach zamku widać
było szron.
-
Myślisz,
że gdyby nie to wszystko, to byśmy mogli zostać przyjaciółmi? – wypalił nagle
Harry, a Draco spojrzał na niego z zaskoczeniem.
-
Nie…
chyba nie… Nadal cię nie lubię, Potter. Szanuję, ale nie lubię.
-
Mam
tak samo.
-
Nigdy
tak naprawdę ci nie podziękowałem – wyznał w końcu z niechęcią Draco. A Harry
kiwnął głową na znak, że to prawda.
-
Ani
ja tobie.
-
Ty
mi za co?
-
Za
rzeczy, których nie zrobiłeś.
Draco
patrzył na niego bardzo długo i Harry był pewny, że za chwilę usłyszy jakiś
wredny komentarz, ale Malfoy najzupełniej w świecie się roześmiał.
-
Pozdrów
żonę i Weasleyów – powiedział, gdy już się uspokoił, po czym skinął Harry’emu i
odszedł w stronę skrzydła szpitalnego.