Wpadłam na ten pomysł podczas pewnego nudnego dnia w pracy. Właśnie sprawdzałam na ile kroków długi jest sklep (dwanaście, jakby kogoś obchodziło). Wiem, że jestem paskudna. Ale, jak tęsknię za domem i chyba to dla tego.
Wesołych Świąt, kochani. Szczęśliwego karpia i smacznych pierogów. Ja czekam na sałatkę ziemniaczaną mojej cioci oraz barszczyk. A Wy na co?
Buziaki,
Astal.
Jasne,
ciepłe światło oślepiło go. Ogarnął go cudowny zapach pieczeni i ziół.
Siedząca
przy stole rudowłosa kobieta podniosła głowę. W ręce miała miskę pełną warzyw.
-
Synku!
– zawołała Lily, wstając i marszcząc rude brwi. – Uważaj podłogę! Jesteś cały w
błocie!
Spojrzał
w dół i zobaczył swoje ubłocone buty. Zorientował się też, że trzyma miotłę. Swojego
ukochanego nimbusa 2000. Całego, ale potwornie brudnego.
-
Ojej przepraszam – wybełkotał,
robiąc krok do tyłu. Nagle
zamarł, osłupiały ze zdziwieniem odkrywając, że jego głos
uległ zaskakującej zmianie. Zdało mu się, że nie należy do
niego. Był o wiele wyższy niż jego, o wiele bardziej… dziecięcy?
Potarł dłońmi twarz i ponownie
odkrył coś niepokojącego. Jego policzki były gładkie, kompletnie bez śladu
zarostu, a przecież nie golił się do prawie tygodnia.
-
Nic się nie stało, kochanie – powiedziała,
odrzucając loki, które zsunęły się jej z ramienia. – Przebierz się. Wasz ojciec
będzie zaraz.
Harry
nie mógł ruszyć się z miejsca. Stał niczym zamurowany. Trochę błota skapnęło mu
z policzka
na drewnianą podłogę. Lily nie zauważyła tego, gdyż krzątała się po kuchni
nucąc. Było to przestronne, jasne pomieszczenie o żółtych ścianach. W centralnym
miejscu stał duży dębowy stół, na którym nakryte było już do obiadu. Na parapecie
pod oknem w doniczkach rosły zioła i kwiaty. Dalej widać
było duże dwuskrzydłe drzwi prowadzące do salonu.
-
Harry?
– Lily zerknęła przez ramię. – Czemu tak stoisz? Czy wszystko w porządku?
-
C-co?
-
Pytam
czy wszystko ok? – powtórzyła, wycierając ręce w fartuch. Z jego kieszeni
wystawała różdżka. Podeszła do syna, pochylając się. Była od niego wyższa o
głowę. Miała słodki, delikatny głos. – Uderzyłeś się w głowę, jak latałeś na
miotle? Źle się czujesz?
Sięgnęła
ręką i dotknęła czoła Harry’ego.
-
Wszystko…
dobrze… - powiedział, z zachwytem wpatrując się w nią. Była trochę starsza, niż ostatnio, kiedy ją widział i jeszcze piękniejsza. Pachniała, jak mu się zdawało, cytrynami, ale też kosmetykami. Jej ręka była drobna i ciepła w zetknięciu z
jego czołem. Chciał, żeby Lily już nigdy nie odchodziła od niego.
-
No
to leć do łazienki i zdrap to błoto z siebie – zaśmiała się Lily, dając mu
przytyczka w nos. Machnęła różdżką i usunęła ślady jego stóp z dywanu.
Harry,
nadal oszołomiony, pokiwał głową a ona odeszła w stronę kuchenki. Coś w garnku
gotowało z wesołym bulgotem i roztaczało wspaniały zapach cebuli, bazylii i
pomidorów.
-
Zajrzyj
do brata! – zawołała za nim Lily, a Harry, aż potknął się z wrażenia.
Przechodząc
obok salonu ujrzał kojec. Z walącym sercem podkradł się do niego i zajrzał do
środka. Spojrzała na niego identyczna para oczu, jak te jego. Pulchny dwuletni
chłopiec uśmiechnął się, a potem wrócił do konstruowania wieży w dużych,
kolorowych klocków. Na sobie miał koszulkę z napisem „przyszła gwiazda
quidditcha”. Jego ciemne włosy sterczały po potterowsku na wszystkie strony. Harry
rozdziawił usta, wpatrując się w dziecko.
-
W
jednym kawałku? – zawołała Lily z kuchni, rozbawiona. – Żyje?
-
E…
No… Żyje... – wydukał Harry. Był za głęboko w szoku, aby wyczuć żart. To wszystko,
co widział wydawało mu się niesamowite i przytłaczające za razem.
Ruszył
w stronę łazienki, zaskoczony sam tym, że wie gdzie to jest. Jego ciało ruszało
się samo. Jakby żył w tym domu od lat. Jakby się tu wychował.
Z
zapartym tchem wspiął się na piętro i stanął przed drzwiami, na których ktoś wykaligrafował
jego imię. Litery mieniły się na zielono i złoto. Nacisnął klamkę i wszedł do
środka. Każda komórka jego ciała czuła, że to jego miejsce. Wszystko tu
należało do niego, od krzywo poustawianych książek na półkach aż po
porozrzucane po podłodze ubrania. Porozklejane na ścianach plakaty wychwalały
brytyjską reprezentację w quidditcha. Same ściany miały odcień butelkowej
zieleni. Harry nagle przypomniał sobie, że to on sam wybrał ten kolor. Na komodzie
stały zdjęcia jego, Rona i Hermiony – w szkole, na wspólnych wakacjach oraz
przy urodzinowym torcie. Wziął jedno do ręki, a Ron mrugnął do niego. Harry uśmiechnął
się i do swojego przyjaciela. Jak dawno to było, gdy widział go takiego
młodego? Wydawało mu się, że wieki temu, jakby w innym życiu.
Zastanowił
się nad tym chwilę, ale potem nagle wszelkie wątpliwości odpłynęły od niego i
utonęły w ciepłej mgle zapomnienia. Zmieniwszy obrania, udał się na dół, skąd
dochodziły radosne głosy.
-
Tata…
- wyszeptał Harry, zatrzymując się na podeście schodów. Poczuł, że jego serce ściska
się z nerwów.
James
podniósł głowę i uśmiechnął się. Był taki, jak Harry chciał, żeby był.
-
Cześć
dzieciaku – powiedział, salutując mu. – Podobno przyniosłeś połowę bagna do
domu…
Harry
nie dał mu dokończyć. Podbiegł do ojca i rzucił się mu w ramiona. Usłyszał śmiech
Lily za sobą.
-
Aż
tak się za mną stęskniłeś? – James poklepał go po plecach i zmierzwił mu włosy.
-
Obiad
czeka – powiedziała, mijając ich. Na biodrze usadziła sobie drugiego syna.
Harry,
zasiadając z rodzicami do wspólnego obiadu, czuł, że wszystko jest idealnie. Każdy
element jego życia ułożył się na miejsce.
James
opowiadał o tym, co działo się w pracy. Harry słuchał z uwagą i śmiał się z
żartów ojca. Uwaga Lily podzielona była między karmienie synka a słuchanie męża
oraz pilnowanie, aby Harry zjadł wszystkie warzywa. W jakiś sposób umiała robić
te wszystkie rzeczy na raz.
-
Harry!
– zawołał nagle James, tak jakby coś właśnie mu się przypomniało. – Udało mi
się dostać bilety!
-
Jakie
bilety?
James
z dramatyzmem wyciągnął z kieszeni plik pergaminów.
-
A
jakie mogłyby być? – zawołał, udając przerażenie. Zapewne myślał, że Harry
żartuje. – Na mistrzostwa!
Harry
zerwał się z krzesła, upuszczając sztućce. Już miał cos powiedzieć, gdy nagle
usłyszał nad sobą grzmot. Wszystko dookoła zatrzęsło się i rozmazało.
-
Mamo!
Tato! – zawołał Harry, sięgając do ręki Jamesa. Jego dłoń przeszła przez niego
jak przez mgłę.
Nagle
wszystko zrobiło się czarne.
-
Szefie!
Szeeeeeefie!
Nagle
Harry odczuł, że leży na czymś twardym i niewygodnym, a do tego zimnym. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą Brada i dwójkę
aurorów ze swojego zespołu. Usiadł gwałtownie. Odskoczyli od niego, tak jakby
miał ich za chwilę zaatakować.
-
Wszystko
w porządku, sir? – zapytał powoli Bradley.
-
Miałem
sen…
-
Wszyscy
mieliśmy – powiedziała jedna z czarownic, Lizzy.
Harry
rozejrzał się i zobaczył resztę aurorów siedzących na ziemi albo jeszcze
śpiących. Wszyscy dookoła wyglądali na oszołomionych.
-
Nie
miałbym nic przeciwko, gdyby ten sen był prawdą…. – powiedział cicho Brad,
rozglądając się dookoła. Harry poczuł, ukłucie w sercu. Przypomniał sobie Lily,
Jamesa i młodszego braciszka. – Co to
było? Jakaś pułapka?
-
Syrena…
Wszyscy
spojrzeli na Mneme. Stała do nich odwrócona plecami, wpatrując się w wzgórza. Z
jakiegoś powodu bardzo chciała iść z oddziałem w teren, chociaż nigdy tego nie
robiła. Teraz zachowywała się dziwnie i tajemniczo.
-
Taka
z ogonem? Pół ryba?
-
Nie,
Brad… Taka prawdziwa. Zastawiła na nas pułapkę. Gdybyśmy się nie obudzili,
zostalibyśmy w niej na zawsze. W naszych idealnych światach…
-
I
co by się z nami stało?
-
Umarlibyśmy
z głodu i wycieńczenia… Ale bylibyśmy idealnie szczęśliwi…
Nagle
ciemny kształt pojawił się konarze wielkiego drzewa na wzgórzu naprzeciw nich. Wszyscy
przytomni poderwali się na nogi, łapiąc różdżki.
Harry
zobaczył, że to bardzo chuda kobieta w płaszczu zrobionym, jak mu się zdawało z
piór. Nie widział jej twarzy, bo miała zaciągnięty głęboko na głowę kaptur. W rękach trzymała łuk i strzałę.
Mneme
wrzasnęła coś w swoim ojczystym języku i ruszyła biegiem przed siebie. Przedziwna
postać na drzewie wydała z siebie wysoki, skrzekliwy dźwięk, a potem
niespodziewanie zniknęła z chmurze ciemnego dymu.
Wszyscy
nieprzytomni dotąd aurorzy ocknęli się. Uczucie złowrogiej magicznej aury
zniknęło. Harry odetchnął z ulgą. Mneme wyglądała na absolutnie wściekłą.
-
Czy
ktoś może mi wyjaśnić, o co tu do cholery chodzi – odezwał się Brad, przerywając
ciszę. – I od kiedy syreny nie mają ogonów ryb?
Wesołych świąt Astalko ! Zdrowia, szczęścia, żeby wszystko Ci się ułożyło i żeby rok 2016 był o niebo lepszy :)
OdpowiedzUsuńPS.Pierogi były smaczne, ale niestety pozostają już tylko wspomnieniem
Nie zdążyłam jeszcze nacieszyc się poprzednim rozdziałem, a tu taka niespodzianka! Raczej nie mam zwyczaju zostawiać komentarzy (a czytam od początków jeszcze onetowego blogu), ale tym razem robię wyjątek - bo święta i zbliżający się nowy rok, i w ramach za frajdę jaką mi sprawiłaś tymi rozdziałami ;) w kazdym razie! Chciałam życzyć Ci jak najwięcej szczęścia, sukcesów,wymarzonej pracy, oraz olbrzymiej radości z pisania ;) Rób co kochasz a wszystko się w końcu ułoży. A co do samych postów: miło było znowu oczami wyobraźni zobaczyć Jamesa ;) a i wizja małego Harry'ego bardzo mi podpasowala ;) Jestem również bardzo ciekawa dalszych losów młodego Malfoya.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz wszystkiego najlepszego!
Droga Astal! Nie dawno trafiłam na twój blog i od razu się w nim zakochałam. Nie cały tydzień temu znalazłam opowiadanie o Huncwotach, ale zdążyłam przeczytać je w trzy dni i teraz skończyłam właśnie twoją ostatnią (narazie) notkę. Ze zniecierpliwieniem oczekuję na kolejną!
OdpowiedzUsuńKatherine Bellt
Sczęśliwego Nowego Roku Astalko ^^ Dziękuję za notkę, bardzo lubię twoje opowiadania :D
OdpowiedzUsuńAstalko!
OdpowiedzUsuńsuper super! pełen zachwyt i czapki z głów!
aż szkoda że się skończyło:)
pozdrawiam ciepło
Uwielbiam Twoje opowiadanie! Postacie, które kreujesz są 'żywe' i bardzo interesujące, każda z nich ma swoją odrębną, równie ciekawą historię. Nie mogę się doczekać kolejnych postów!!!
OdpowiedzUsuń