Mam słabość do Jamesa. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Mam pytanie, bo nie mam pomysłu na nowy rozdział. O kim teraz? Kogo chcecie śledzić następnym razem? Wesołych walentynek, kochani. Może uda mi się wcisnąć jakiś bonus w sobotę ew. w poniedziałek. Cały weekend siedzę w pracy i w sumie ciężko jest pisać w sklepie. Staram się - chowam się w przymierzalni z zeszytem albo piszę, jak nie ma ruchu i odwalę już dostawę jednak łatwo nie jest :D Dorosłe życie jest straszne.
Wasza,
Astal
O tym jak słodkie jest
współczucie, gdy jest się posiadaczem sławnego nazwiska i niebrzydkiej twarzy,
Jim dowiedział się bardzo szybko. Po tym, jak złamano mu serce zrobiło się
głośno raz jeszcze, gdy Amber wróciła do szkoły po zawieszeniu. Jim bardzo to
przeżył, kiedy zobaczył ją znowu w szkole. Przez kilka dni chodził przybity.
Koleżanki z klasy bardzo go żałowały, więc postanowiły go jakoś pocieszyć. Po
tygodniu Jim pławił się w uwielbieniu żeńskiej części klasy. Dziewczęta miały
oczywiście swoje ukryte motywy, nie robiły nic bezinteresownie, ale James był
za młody i za głupi na to, aby to odkryć. Rozkoszował się zainteresowaniem, na
jakie w jego mniemaniu zasłużył.
Carl i Thoper uważali,
że absolutnie nie zasłużył na takie zainteresowanie ze strony płci pięknej z
ich klasy. Ze źle skrywaną nienawiścią przyglądali się przyjacielowi, gdy ten
siedział otoczony wianuszkiem swoich wielbicielek i był karmiony
najwykwintniejszymi smakołykami.
Za każdym razem gdy Jim
i jego świta przechadzali się po korytarzach, Amber chowała się po kątach.
Spodziewała się, że ludzie będą dokuczać jej dwa razy bardziej, ale tak
naprawdę wszyscy ją ignorowali. Tak, jakby w ogóle nie istniała. To było chyba
gorsze, niż podkładanie żaby do torby.
James natomiast, bawił
się świetnie i nie miał pojęcia, że tuż pod jego nosem rozgrywają się
zawody o tytuł jego dziewczyny. Nie
zdawał sobie sprawy, że będzie musiał w końcu wybrać jedną ze swoich
pocieszycielek i stracić pozostałe. Był święcie przekonany, że może zostać
władcą tego małego haremu i że dziewczęta wcale nie miały wobec niego większych
planów.
Gdy Albus i Carl
starali się mu to wytłumaczyć, on tylko ich wyśmiał. Dla Jamesa świat nie był
skomplikowany, wszystko co widział, zdawało mu się proste i oczywiste. Te
dziewczyny były tylko miłe. Nic poza tym.
-
Twój brat jest
tępy jak wiadro… - oświadczył ciężko Carl Albusowi, wpatrując się w plecy swojego
przyjaciela, któremu towarzyszyły trzy dziewczyny.
-
Staramy się tego
nie rozgłaszać, ale… no… jest.
-
Jak to możliwe,
że jesteście z jednej matki i z jednego ojca?
-
Dzieci są jak
naleśniki – uśmiechnął się złośliwie Albus. – Pierwsze zawsze jest nieudane.
Jim pozostawał w stanie
słodkiej niewiedzy na własne życzenie. Dziewczęta natomiast, zaostrzały
rywalizację.
-
To co zrobiły bliźniaki jest po prostu paskudne! –
wypluł James, a Albus pokiwał
głową.
-
Ale przecież to
Louis… - zaczęła Rose, a James uciszył ją ręką.
-
Ja wiem, że to
był jego pomysł, ale Dominique wiedział o tym wszystkim i nikomu nie
powiedział.
-
Obaj są winni.
Chwilę temu
minęli Emerald. Nie wyglądała jak ona.
Rozczesała włosy u wróciła do swojego naturalnego koloru. Wyjęła też wszystkie
kolczyki i przestała się mocno malować, jak to miała w swoim zwyczaju. Bladła z
dnia na dzień. Wszystkim przyjaciołom ściskały się serca, gdy widzieli ją w
takim stanie. Chciała jak najlepiej wtopić się w tło i zapomnieć, co się stało.
-
Tak bardzo bym
chciała, żeby Louis dostał nauczkę – pisnęła Rose, oglądając się przez ramię.
James zmarszczył
brwi i zamyślił się. Albus zerknął na niego badawczo. Znał brata na tyle
dobrze, że wiedział, iż ten już w głowie układa jakiś plan. Duże szanse były,
że ten plan był szalony i nierozważny tak samo jak Jim.
-
Jimbo – odezwał
się, starając się, aby brat wyczuł przestrogę. – Nie mieszaj się do tego.
Bardzo cię proszę.
-
Ale…
-
To ich sprawa.
-
Nie no przecież…
-
Jim – powiedziała
Rose, zatrzymując się i stając naprzeciw kuzyna. – Słuchaj. Nie jesteś mistrzem
subtelności, a to sprawa bardzo delikatna.
-
Historia
pokazała, że nie znasz się na ludziach.
-
No wiesz co,
Albus?
Al uśmiechnął
się pod nosem, udając, że zainteresowały go przelatujące za oknem kruki. Rose z
irytacją zdmuchnęła rudy lok z twarzy. Bracia Potter za szybko się
dekoncentrowali. Wycelowała palcem w pierś Jamesa.
-
Zostaw ich w
spokoju.
Jim zrobił
obrażoną minę i wyburczawszy, że już jest spóźniony na zielarstwo, odszedł w
swoją stronę. Albus i Rose patrzyli za nim chwilę, a potem zrezygnowani poszli
na swoje zajęcia. Nie byli pewni czy przemówili mu do rozsądku. To było
wątpliwe. Jim miał to do siebie, że rzadko rezygnował z tego, co sobie już raz
postanowił.
-
Powinniśmy go
pilnować? – zapytała w końcu Rose, ale Albus wzruszył tylko ramionami. – Nie
chce, żeby zrobił większego zamieszania.
-
Przecież to jest
to, co James robi.
-
To znaczy?
-
Każdy ma jakąś
rolę. Lily wszystkich szpieguje, ja jestem fajtłapą a Jim robi zamieszanie.
Ruszył powoli w
stronę sali zaklęć. Rose trawiła powoli to, co powiedział.
-
A ja?
-
No przecież
wiesz – zaśmiał się Albus. Rose zrównała się z nim w marszu. – Ty wszystko
wysadzasz.
Gdyby jednak
ktoś zechciał zapytać Rose, za co ona sama chciałaby być pamiętana przez ludzi
to bez wahania powiedziałaby – za miłość.
Rose przeżywała
właśnie swoją pierwszą.
Adam był
ideałem. Był bogiem jej dziewczęcego serca. Rozmawiali zaledwie parę razy w
życiu, ale ona już wiedziała, jaką suknię włoży na ich ślub i jak dadzą na imię
swoim dzieciom.
Każdy dzień był
wspaniały, kiedy udało jej się go spotkać na korytarzu między lekcjami.
Uśmiechała się do niego zawsze. Czasem nawet ją zauważał.
Zbliżały się
walentynki i miała cichą nadzieję, że uda jej się wsunąć mu liścik między
książki, kiedy nie będzie patrzył. Nie miała jeszcze odwagi, aby wyznać mu
swoich uczuć wprost. Miała codziennie nadzieję, że któregoś dnia Adam obudzi
się z myślą, że kocha ją nad życie.
To były tylko
marzenia, do których nigdy, ale to przenigdy by się nie przyznała do nich
nikomu. Szczególnie nie Darcy. Przyjaciółka wyśmiałaby jej marzenia i zaczęła
mobilizować do działania. Rose nie była gotowa na to, aby zacząć swoje
pragnienia wprowadzać w życie.
Co innego Darcy.
Ona wiedziała, że powinna działać. Katowała się lekcjami numerologii, tylko po
to, aby widywać swojego ukochanego profesora Tuckera. Godzinami ślęczała nad pracami
domowymi i starała się być najlepsza w grupie. Nienawidziła tego przedmiotu,
ale zmuszała się w imię miłości. Albus uwielbiał zamęczać ją pytaniami w stylu
„po co ci to” albo „naprawdę tego potrzebujesz”. Darcy traciła już cierpliwość,
chociaż nadal zmagała się z liczbami. Nie chciała, aby Albus dowiedział się o
jej miłości do nauczyciela. Rose musiała przysiąc przyjaciółce pod groźbą
śmierci w męczarniach, że nigdy nic nie powie kuzynowi.
Codziennie Rose
siadała na obiedzie w tym samym strategicznym miejscu, żeby mieć dobry widok na
Adama. Lubiła patrzeć jak je i rozmawia z kolegami. Znała każdy jego gest,
każdy wyraz twarzy. Czasami marzyła, że siedzi obok niego i karmi go frytkami.
Oczywiście nikomu nigdy by tego nie powiedziała.
Teraz też
zasiadła na swoim miejscu, ale Adama jeszcze nie było. Jej uwagę zwrócił
natomiast Malfoy. Jak zawsze siedział sam z nosem w książce. Nie rozmawiał z
nikim z jego kolegów z klasy. Wyglądał na wiecznie obrażonego. Czasami gdy Rose
na niego patrzyła robiło jej się go przykro, ale potem przypominała sobie,
jakim on był dupkiem i od razu jej przechodziło. Scorpius podniósł głowę i
nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. Miał taki dziwnie rozmarzony wzrok, nie
była pewna, ale chyba nawet się uśmiechał. Ciekawe co on takiego czytał. Nagle
ich spojrzenia skrzyżowały się. Rose aż podskoczyła, a potem wbiła wzrok w swój
talerz, zła, że została przyłapana na gapieniu się na niego.
Na szczęście do
Wielkiej Sali wkroczył Adam i wszystkie inne myśli wyparowały z głowy Rose.
Wpatrywała się w niego jak w obrazek. Szedł sprężyście, wyprostowany i pewny
siebie. Wyróżniał się z tłumu. Rose uśmiechnęła się mimowolnie, widząc jak on
uśmiechem pozdrawia znajomych.
I nagle zamarła.
Scorpius Malfoy, wychodząc Wielkiej Sali, potrącił Adama, wbijając mu łokieć
między żebra, a potem odszedł pośpiesznie, nawet nie racząc przeprosić.
To nie tak, że James to lubił. Po prostu, gdy
widział Amethyst Lennox po prostu coś w niego wstępowało. Nie knuł całymi
dniami, jak ją wkurzyć. To działo się w ułamku sekundy. W jednej chwili był
normalny, a potem przeobrażał się w koszmarnego dupka.
-
W tym roku zaczęliśmy o wiele wcześniej
treningi – usłyszał charakterystyczny zachrypnięty głos. Wyciągnął głowę, aby
odnaleźć ją w tłumie.
-
James – powiedział ostrzegawczo
Carlisle.
-
Co? Nie mów mojego imienia tak, jakby to
było coś złego.
-
Bo czasem jest – westchnął Carl.
Thoper idący za nimi, zachichotał złośliwie. Jim
spojrzał na niego z żalem.
-
Nie wiem czy zauważyłeś, J.S., ale
ostatnio ty…
Nie dane było Carlowi dokończyć, bo Jim wystrzelił
jak sprężyna do przodu, znajdując się w strategicznym miejscu, czyli tuż za
plecami Amethyst.
-
W czymś ci mogę pomóc, Potter? –
zapytała dziewczyna, oglądając się przez ramię.
-
Nie,
nie… Lennox…- westchnął teatralnie James.- Chciałem tylko posłuchać o
waszych próbach zdobycia pucharu. Szkoda, że to pozostanie w sferze marzeń…
-
James! – zawołał ostrzegawczo Carl, ale
w tym momencie otworzyły się drzwi jednej z klas i duża grupa uczniów wypłynęła
na korytarz. Tłum połknął Carla, oddzielając go od Jima.
Amethyst zmarszczyła grube brwi nad okularami. Kiedy
była wściekła, wykrzywiała się komicznie. Jamesa zawsze to bawiło.
-
A możesz mi wyjaśnić, dlaczego to tak
sądzisz? – zapytała groźnie, podpierając się pod boki.
-
Wasza drużyna jest tak słaba, że dałbym
im radę sam.
-
A więc ja też będę słuchać o twoich
marzeniach… Albo o chorej wyobraźni.
-
Wasi ścigający to kretyni. Nie wiedzą
gdzie jest bramka.
-
Twoja drużyna to banda bab. Nie umieją
grać!
-
Sama jesteś babą!
-
Ale ja umiem! W przeciwieństwie do was,
dokładnie wiem co robię!
-
Złościsz się, bo wiesz, że to co mówię,
jest prawdą.
-
Nie sądzę, żebyś mógł wsiąść na miotłę w
tym sezonie.
-
A niby dlaczego to?
-
Bo twój wielki łeb cię przeważy, ty
nadęty bucu!
-
Nie bądź taka pewna siebie, karle!
Tego było dla niej za dużo. Odepchnęła od siebie
jednym zwinnym ruchem, a potem stanęła naprzeciw, z różdżką wycelowaną w jego
pierś.
-
Nie nazywaj mnie tak! – wrzasnęła, a jej
głos zabrzmiał trochę za piskliwie.
-
Co się stało, mała myszko? – kontynuował
James, świetnie się bawiąc. – Może tak się zezłościsz, że trochę urośniesz?
Zawarczała niczym rozjuszona kotka i wykrzyczała
zaklęcie galaretowatych nóg. Jim jednym, zwinnym ruchem wyciągnął różdżkę z
rękawa i odbił jej klątwę. Zaczęli w siebie ładować tyle magii, że starczyłoby
na powalenie małego oddziału trolli.
-
Ascendio!-
wrzasnęła Amethyst, a James poczuł, że siła zaklęcia porywa go i ciska nim o
ścianę.
-
Drętwota!
– wydyszał, błyskawicznie wracając do pozycji pionowej. Ale Amethyst zwinnie
uniknęła jego zaklęcia. Była od niego o rok wyżej i o wiele bardziej
przykładała się do nauki. Jej zaklęcie tarczy nie było takie łatwe do
przebicia.
Po kilku intensywnych minutach, w których tynk sypał
się ze ścian od chybionych zaklęć, Jim i Amethyst zupełnie ochrypli. W tym
samym czasie ryknęli „expelliarmus”,
a ich różdżki odleciały pod sufit. Amethyst niewiele myśląc rzuciła się z
pazurami na Jamesa i oboje chwilę później leżeli na podłodze, tarzając się i
szarpiąc. Gdzieś z tyłu głowy Jim czuł, że nie powinien jej bić, dlatego jego
udział w bójce polegał bardziej na osłanianiu się i przytrzymywaniu jej, aby
nie mogła go drapać.
-
Nienawidzę cię Potter! Mdli mnie na twój
widok!
-
Świetnie! – warknął James, przyciskając
jej drobne ręce do boków, tak, aby nie mogła go dosięgnąć. – Właśnie tego
chciałem!
Dookoła zebrał się spory tłumek. Wszyscy uczniowie z
upodobaniem przyglądali się tej szarpaninie. Od ich pierwszej bójki stali się
sławni. Czasami ludzie ich nawet mobilizowali to kłótni. Wszystkich to
strasznie śmieszyło.
Niestety nie Carla.
-
Boże to już się robi nudne – westchnął,
patrząc jak jego przyjaciel fryga się po podłodze, a Amethyst Lennox siedzi mu
na piersi i okłada go pięściami.
-
A pomyśl, co by było, gdyby się lubili –
wtrącił Thoper z tyłu, wbijając ręce w kieszenie.
Carl otrząsnął się ze zgrozą, gdyż ta wizja
nawiedzała go w najgorszych koszmarach.
-
Thop – powiedział, odchylając głowę w
tył do przyjaciela. – Weź coś zrób.
-
Już się robi, szefie.
Górujący nad głowami gapiów Chris, rozgarnął tłum i
wkroczył do akcji. Złapał Amethyst na kołnierz bluzy i odciągnął ją od Jamesa. Wierzgała
i szarpała się, chcąc dosięgnąć pazurami też Chrisa.
-
Zostaw mnie ty…ty… yeti! Nie dotykaj
mnie tymi małpimi łapskami!
-
Dość tego!
Głos wicedyrektora zmroził powietrze dookoła. Jim
chciał się podnieść, ale dłonie mu się ślizgały na posadzce. Amethyst jęknęła
żałośnie, podpierając się samymi czubkami tenisówek, aby nie wisieć w
powietrzu.
-
Panie Potter… Panno Lennox… - wycedził
profesor Adryk, zaplatając ręce na piersiach. Był tak wściekły, że pobladły mu
wargi.- Za mną. Do gabinetu.
Kilka upiornych minut później Jim i Amethyst
siedzieli w gabinecie wicedyrektora ze spuszczonymi głowami. Dziewczyna
pociągała nosem i starała się rozmasować siniaki na nadgarstkach. James był
wściekły, bo nie planował dziś dostawać szlaban.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł profesor
Longbottom.
-
Wujku – wydusił z siebie Jim, ale
Neville zmroził go wzrokiem. Był zły. Od razu widać było, że nie podobało mu
się zachowanie młodego Pottera.
-
Fajnie jest mieć wtyki w gronie
pedagogicznym, co? – syknęła Amethyst przez zęby, obrzucając Jamesa
nienawistnym spojrzeniem. Była przekonana, że przez to on będzie miał złagodzony
wyrok za to przewinienie.
Adryk stanął nad nimi i najpierw długo patrzył na
Jamesa a potem na Amethyst. Oboje poczuli się, jakby właśnie na szali losu
ważyło się ich życie. Wicedyrektor uwielbiał takie dramatyczne, mrożące krew w
żyłach pozy. Jim nawet czasem podejrzewał, że nauczyciel w młodości naczytał
się powieści grozy albo jest pół wampirem czy wilkołakiem. To by trochę
wyjaśniało to zamiłowanie do mroczności.
-
A więc jesteście tu kolejny raz,
dlatego, że się pobiliście. Ostrzegałem was, że takie dziecinne zachowanie może
być przeze mnie tolerowane do czasu.
-
Jeżeli mogę coś wtrącić, panie
dyrektorze – odezwał się Neville, który przysiadł na skraju biurka. – Jestem
opiekunem domu pana Pottera, więc sam osobiście chciałbym wymierzyć mu karę.
-
Planowałem, aby wspólnie odbyli szlaban.
-
Z całym szacunkiem, proszę pana, ale gdy
znowu umieścimy ich w jednym pokoju, wydrapią sobie oczy – kontynuował Neville,
rzucając groźnie spojrzenia Jamesowi. – Jestem blisko związany z rodziną
Potterów, ojciec Jamesa to mój przyjaciel, więc czuję się trochę jak jego
zastępstwo. Doskonale wiem, co zrobić, aby wreszcie oduczył się bić dziewczyny.
-
Nie biję wszystkich dziewczyn! Tylko ją!
– wypalił nagle Jim, niewiele myśląc. Wzmianka o ojcu i jego przyjaźni z
profesorem Longbottomem, sprawiła, że na chwilę poczuł się pewniej. Jednak wyraz
twarzy wujka mówił, że właśnie powinien się obawiać tego, co go czeka.
Adryk westchnął i swoje spojrzenie skierował na
Amethyst, która bardzo się starała zgrywać gieroja, ale bardzo jej to źle szło.
Tak naprawdę, to prywatnie ją lubił. Była mądra, świetnie radziła sobie na jego
zajęciach, ale nie mógł pogodzić tego faktu z tym, że sprawiała koszmarne
problemy wychowawcze. Nie umiał dotrzeć do tej dziewczyny. Żadna jego kara nie
pomogła w opanowaniu jej skłonności do agresji.
-
Ma pan rację, profesorze Longbottom –
westchnął wicedyrektor, pocierając czoło dłonią. On nawet nie lubił tak
naprawdę dzieci. Zgodził się na tą pozycję, tylko dlatego, że wierzył, że uda
mu się wychować nowych mistrzów eliksirów i świat przez to stanie się lepszy.
Po latach pracy zorientował się, że dzieci nie lubią za bardzo eliksirów, a on
nie lubi na tyle dzieci, aby je nimi zainteresować. Dopiero niedawno uznał, że
naprawdę nie musi wypuszczać poza mury Hogwartu całych armii znawców, jeden czy
dwoje dobrych uczniów na roku to też było coś. Znacznie obniżył standardy, ale
zdążył już się z tym pogodzić i jakoś lepiej mu było z tym. Nie miał jednak
zamiaru odpuszczać, kiedy chodziło o dyscyplinę. Nigdy, przenigdy. – A więc to
zostawia mnie z panną Lennox. Postaram się, aby zapamiętała co nie wypada
damie.
Amethyst zacisnęła pięści i wyprostowała się, jakby
połknęła tyczkę. Wiedziała już, że to nie będzie dobry dzień.
Wujek Neville postarał się, aby kara była dla Jamesa
jak najboleśniejsza. Z odmętów biblioteki wygrzebał przy pomocy pana
bibliotekarza opasłe tomiszcze o tytule „Czarodziej i gentelman – podręcznik
savoir vivre dla młodych mężczyzn”. Jim widząc książkę, udał, że wymiotuje na
swoje trampki. Neville jednak był bezlitosny. Zadanie jakie dostał, przyprawiło
go o ból głowy. Miał przeczytać cały podręcznik, od deski do deski i zreferować
go. Co tydzień miał przerabiać jeden rozdział i pisać na jego temat
wypracowanie.
-
Wujku… - jęczał Jim, położywszy głowę na
stoliku. – Proszę tylko nie to…
-
Jim doskonale wiesz, że na to
zasłużyłeś.
-
Wcale nie…
-
James – w głosie Nevilla słychać było
ostre nuty.- Masz szczęście, że nie powiedziałem twojej matce. Ginny rozszarpałaby
się na strzępy ze złości. Nie tak cię z Harrym wychowali. Nie rozumiem, co masz
do tej dziewczyny.
-
Po prostu… ona mnie denerwuje…
-
Słuchaj, nie możesz bić każdego, kto cię
denerwuje – Neville, usiadł naprzeciw i podparł brodę pięściami.
W świetle biblioteki widać było wyraźniej blizny na
jego twarzy. Jim zawsze się im przyglądał. Wiedział, że to z czasów wojny, ale
nigdy nie umiał sobie wyobrazić wujka w walce. Ojca owszem, matkę jak
najbardziej, ale wuja Nevilla? Nie, on był za miły i za spokojny. Jak mógłby
ponieść na kogoś różdżkę? Czy on w ogóle umiał rzucać klątwy? Ale Albus mówił…
Jim przypomniał sobie, jak brat opowiadał o tym jak zaatakowała go wiedźma w
Hogsmeade. Mówił, że wtedy skórę uratował mu wujek Neville. Jak to w ogóle było
możliwe?
-
Zabieraj się do pracy, Jim – powiedział
Neville, wyrywając chłopca z zamyślenia. – Mam nadzieję, że zrozumiesz co chcę
ci przez tą karę uświadomić.
James spojrzał w bok, nadymając policzki.
-
Myślę, że to jest lepsze, niż gniew
mamy, co?
-
No…
Wieczorem, już o odbyciu pierwszego dnia katorgi Jim
wrócił do dormitorium w koszmarnie złym nastroju. Dziewczęta krążyły dookoła
niego niczym satelity, starając się wybadać czy powinny podejść czy odczekać na
jego lepszy humor.
Po dwóch tygodniach James miał już totalnie dość
odwiedzin w bibliotece. Kichał od kurzu i swędziały go oczy. Palce miał
wiecznie poplamione atramentem. Jedyne czego się nauczył z tej piekielnej
książki, to, to, że wszystko było by na świecie lepsze gdyby nie dziewczyny.
Czasem siedząc sam przez długie wieczory i pisząc,
myślał o Amber. O tym, jak w miejscu jego serca zrobiła czarną dziurę. Gdy już
minęła mu wściekłość, okazało się, że nie czuje nic. Było mu przykro, bo
podobało mu się anielskie uczucie zakochania.
Jego uwagę zwróciła Emerald, która siedziała na
kanapie i pisała coś na pergaminie. Nie mógł się przyzwyczaić do jej nowego
wyglądu. Sprawiała wrażenie wyblakłej. Przypomniał sobie to, co mówiła Rose. Powoli,
powolutku w jego głowie zaczął układać się plan.
-
Jim co do… -
zaczęła Emerald, ale nie zdołała dokończyć zdania, bo została wepchnięta do
jakiejś pustej klasy. Zamek w drzwiach za nią zgrzytnął. Zorientowawszy się, że
nie jest zupełnie sama w pomieszczeniu, odwróciła się i ze złością zaczęła
walić w drzwi. – Wypuść mnie Potter! Nie mam zamiaru być z nim chociaż minutę!
-
To na nic –
powiedział cicho Dominique, który siedział na parapecie i patrzył na nią ze
spokojem. – Jim ubzdurał sobie, że nie wypuści nas, tak długo, aż nie dojdziemy
do jakiegoś porozumienia.
Emerald spojrzała na
niego z nienawiścią.
-
Nie będzie
między nami porozumienia – warknęła. – Wolę zdechnąć tu z głodu, niż rozmawiać
z tobą o czymkolwiek.
-
Dobrze.
Siadła na podłodze pod
drzwiami, bokiem do chłopaka, aby nie musieć na niego patrzeć. On przed chwilę
miał nadzieję, że szalony plan Jamesa wypali, ale w momencie, gdy Emerald na
niego spojrzała, zorientował się, że nie było mowy o żadnym porozumieniu.
Westchnął ciężko i także usiadł na podłodze, krzyżując nogi.
-
Skoro nie
będziemy rozmawiać, to pozwól, że ci coś opowiem. Możesz słuchać, albo nie. Nie
ma to większego sensu dla mnie w sumie. Chcę to tylko powiedzieć w twoją
stronę, mając nadzieję, że jakoś to do ciebie dotrze.
Nie zareagowała w żaden
sposób na jego słowa. Usilnie wpatrywała się w ścianę, zaciskając usta.
Dominique uznał jej milczenie za jakiś rodzaj zgody. Z resztą i tak chciał
jakoś zapełnić tą okropną ciszę w klasie.
-
Wszyscy mówią,
że nie ma wytłumaczenia dla tego, co zrobiliśmy z Louisem. Ja powiem, że jest.
Do tej pory godziłem się, że po kolei każdy członek mojej rodziny wrzeszczał na
mnie o to. Jednak tobie tylko powiem, że miałem powód, żeby postąpić tak, jak
postąpiłem. Podobałaś mi się od dłuższego czasu. Louisowi też. Nie wiem kto
pierwszy zwrócił na ciebie uwagę, z resztą to chyba mało istotne. Dlaczego? Bo
wiadomo, że swojego dopnie Lou. On zawsze taki jest. Nie mówię, że to złe, bo
to nawet czasem się przydaje ta jego mania bycia we wszystkim pierwszym. Od
zawsze uważał, że jest starszy, to jemu się należy wszystko, jako pierwszemu.
Nawet nie wiesz, jaki był wściekły, gdy dowiedział się, że to ja pierwszy się
urodziłem… To głupie, wiem, ale takiego go znam i od zawsze się na to godziłem.
To sprawiało, że był szczęśliwy.
Mięśnie na ramionach
Emerald lekko się rozluźniły. Mimo, że nadal nie spojrzała na chłopaka, to był
to jakiś w sensie znak, że go słucha. Dominique przełknął ślinę i kontynuował.
-
Tak było do
czasu, kiedy zorientowałem się, że czasami Lou jest szczęśliwy kosztem innych.
Jego dążenie do celu zazwyczaj odbywa się po trupach. On nigdy nie ma wyrzutów
sumienia. Ja tak. Tak samo było z tobą.
Nagle Emerald podniosła
głowę, a on poczuł ucisk w brzuchu.
-
Louis postanowił
zbliżyć się do ciebie, bo chciał dowiedzieć się czy w drużynie macie jakieś
tajne taktyki. Byliście najsilniejszym przeciwnikiem puchonów. Uznał, że może
upiec dwie pieczenie na jednym ogniu… Jednak, gdy dowiedział się wszystkiego,
czego chciał, uznał, że czas to skończyć. On już wtedy miał dziewczynę. No i
wtedy napatoczyłem się ja. Widzisz, mój brat nigdy nie był mistrzem
subtelności. Gdyby to on z tobą zerwał, prawdopodobnie zrobiłby to w okropny
sposób. Zmusił mnie, żebym spotkał się z tobą dwa czy trzy razy, był miły a
potem zaaranżował rozstanie w jakiś miły sposób. Na początku nie chciałem się
zgodzić, bo uważałem to za głupie. Jednak potem zacząłem myśleć. Naprawdę mi
się podobałaś i bardzo chciałem, żebyś nie cierpiała. Zgodziłem się i zagrałem
mojego brata przed tobą.
-
Od kiedy? –
zapytała nagle ochrypłym głosem Emerald, a on aż podskoczył.
-
Od połowy
listopada…
Nie skomentowała tego w
żaden sposób, więc uznał, że powinien kontynuować.
-
Okazałaś się
jeszcze fajniejsza, niż sobie to wyobrażałem… Louis naciskał, żebym wreszcie z
tobą zerwał, więc zacząłem go unikać. Pod koniec roku dopiero zaczął coś
podejrzewać i uznał, że musi coś z tym zrobić. Do tej pory tkwiłem w tej
beznadziei – ja zakochałem się w tobie, ale ty lubiłaś mojego brata. Nie miałem
odwagi ci się przyznać, że nie jestem nim i tak mijały miesiące, kiedy
jednocześnie cieszyłem się na myśl o naszym spotkaniu i wcale nie chciałem się
z tobą widywać… Za każdym razem, gdy nazywałaś mnie jego imieniem, czułem, że
mam ochotę wstać i wyjść. Louis o wszystkim wiedział, ale czekał aż do końca
roku. Nie wiem dlaczego tak długo, może chciał mi dać nauczkę. Chyba tak, bo
nie wyobrażam sobie, żeby chciał się nade mną pastwić. To nigdy nie było w jego
stylu. W końcu uznał, że dość moich męczarni i należy to jak najszybciej
zakończyć. I pewnie teraz już rozumiesz, dlaczego stało się to, co się stało.
Louis zrobił to dokładnie w swoim stylu – brutalnie i okrutnie. Ja jestem za
miękki. Nigdy bym się nie przyznał ci kim naprawdę jestem. Masz całkowite prawo
czuć się oszukana, ale chciałem żebyś wiedziała, że nie zrobiłem tego z zimną
krwią. Nie chciałem cię zranić, ale przecież nie było tak naprawdę wyjścia z
tej sytuacji.
-
Wiesz… To
naprawdę nie jest istotne, co powiesz. Nie dbam o to, że robiłeś to dlatego, że
nie chciałeś mnie zranić. Wydajesz się miłym gościem, ale to i tak nie zmieni
przeszłości…
Dominique mówił tak
długo, że teraz słysząc jej głos poczuł się dziwnie. Wreszcie spojrzała w jego
stronę. Patrzyła na niego jak na coś obrzydliwego, doskonale zdawał sobie
sprawę, że go nienawidzi od stóp do głów, ale mimo to nadal chciał jej dotknąć.
Pocałować albo przytulić. Chociaż na chwilę, na jedną sekundę.
Doskonale wiedział, że
jest w beznadziejnej sytuacji – kochał dziewczynę, która w najlepszym razie
życzyła mu bolesnego urazu, jak nie śmierci. Jednak nie mógł przestać o niej
myśleć.
-
Nie chcę mieć do
czynienia ani z tobą, ani z twoim bratem. Jesteście za podobni. Po prostu… -
zawiesiła głos, a potem potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić od siebie
jakąś natrętną myśl. – Nie chcę już nigdy w życiu widzieć waszych blond łbów!
Wstała i z całej
siły kopnęła w drzwi.
-
Potter! Wypuść
mnie! Już skończyliśmy!
Jim uchylił drzwi i
zerknął na nią przez szparę.
-
Już wszystko
dobrze?
Emerald nic nie
powiedziała. Odepchnąwszy go, wypadła na korytarz i wściekła ruszyła przed
siebie. Dominique westchnął i wstał, otrzepując spodnie.
-
Stary słuchaj… -
zaczął James, zakłopotany. – Myślałem, że tak będzie dobrze…
-
Nie mam do
ciebie żalu – odparł kuzyn, przechodząc obok niego i poklepując go po ramieniu.
– Dzięki za dobre chęci.
-
Co teraz?
- Teraz… - Dominique przystanął i przez chwilę przyglądał się obrazowi na ścianie przedstawiającemu
grupkę czarownic tańczących dookoła kotła. – Teraz idę schować gdzieś mój blond
łeb…