E.... no bo widzicie, ja...
To wszystko wina Rhandira. On powiedział, że mogę to napisać.
Mogę na niego zwalić i udać, że to wcale nie jest tak, iż jest noc z soboty na niedzielę a ja piszę grzeszne opowiadania? Powiedzcie, że mogę.
Smacznego,
Wasza Ast.
Harry ocknął się tak nagle, jakby
go ktoś uderzył. Sekundę po tym, jak wróciła mu świadomość, pojawił się kac. Usta
miał wysuszone na wiór. Spróbował się podnieść, ale gdy tylko to zrobił, powalił
go silny ból głowy. Za wszelką cenę, starał
sobie przypomnieć, co tak naprawdę wczoraj się stało.
Aha.
Ginny.
Otworzył oczy i
zorientował się, że ma przy policzku damską stopę. Nie byle jaką stopę, bo tą
konkretnie bardzo dobrze znał. Należała do jego żony. Podniósł się na łokciach
i ujrzał ją leżącą w nogach łóżka, owiniętą szczelnie prześcieradłem. Wyglądała
jak najpyszniejsza sajgonka. Harry z miłym uczuciem w brzuchu, zauważył, że
jego żona nie ma pod prześcieradłem zupełnie nic.
Wyplątał się ze
skopanej pościeli, skanując podłogę w poszukiwaniu czegoś co mógłby na siebie
założyć. On też, jak się po dłuższej chwili zorientował, był zupełnie goły.
Narzuciwszy na siebie szlafrok, udał się do łazienki na dole. Na schodach
leżało coś co wyglądało jak kula koronkowej tkaniny. Dalej jeden but na
obcasie. W salonie wszędzie na podłodze porozrzucane były poduszki z kanapy. Zatrzymał
się na chwilę przy stole w jadalni i zamyślił się. Co tu robiły takie głębokie
rysy? Ruszył dalej, ale nadepnął na coś i aż za syczał. Znalazł drugą szpilkę
żony. I to chyba ona była odpowiedzialna za te rysy. Jego buty leżały na progu
przedpokoju. Za to bokserki zwieszały się z rogi regału z książkami. Aż
żałował, że nie pamiętał całego wieczoru.
Przechodząc przez
kuchnię nastawił kawę i powlókł się do łazienki.
Stanąwszy przed lustrem, odkrył, że na
policzkach, szyi i ustach ma ślady szminki. Jak bardzo oni się wczoraj spili?
Rozchylił szlafrok.
O jasna cholera.
Bardzo.
Całą pierś miał w
cienkich i czerwonych śladach paznokci. Wyglądał jakby zaatakowała go wściekła
sowa. Albo napalona żona…
Przeciągnął się, aż
chrupnęły mu kości. Odkrył kilka małych ognisk bólu na ciele. W coś uderzył?
Ktoś go uderzył? Parsknął, kręcąc głową. Wspomnienia z wczorajszej nocy
powracały falami. Dobrze, że dziś miał wolne, bo nie byłby wstanie wysiedzieć w
pracy. Zrzucił szlafrok i wszedł pod prysznic. Chwilę potem skrzypnęły drzwi
łazienki i pojawiła się Ginny. Harry, który właśnie polewał się mydłem w
płynie, ścisnął butelkę, tak, że cała jej zawartość wylądowała na ścianie.
-
O reeeety… – westchnęła Ginny, opierając
się dłońmi o zlew i pochylając ku tafli lustra. – Ale mnie wszystko boli. Nie
miałam pojęcia, że potrafisz się jeszcze tak wygiąć… Że ja potrafię…
Cholera, jak to
możliwe, że ona nadal jest taka seksowna, pomyślał Harry, polewając się zimnym
strumieniem wody. Trzy ciąże, koniec kariery sportowej a jej ciało nadal było
idealne. Czasem łapał się na tym, że reagował na nią tak, jakby nadal miał
naście lat.
-
Gin… - jęknął Harry. Poderwała głowę i
posłała mu figlarny uśmiech. – Chcesz mnie zabić?
-
Różdżki w dół – powiedziała złośliwie,
rozsuwając drzwi prysznica. – Też muszę się ochlapać.
-
Woda jest zimna – poinformował ją
uczynnie.
-
Cholera mam nadzieję, że jest.
Był piętnasty lutego.
Czternasty lutego, dzień wcześniej.
Walentynki nigdy nie były ulubionym
świętem Harry’ego. Nigdy jakoś nie czuł potrzeby wysyłania komuś kartki i nie
bardzo lubił wydawania małej fortuny na kwiaty, które zwiędną już kilka dni. Zupełnie
zapomniał, że dziś jest czternasty lutego. Dlatego zgodził się zostać w pracy
dłużej, aby nadrobić zaległości w raportach. Dopiero, jak zerknął na kalendarz,
zrozumiał, dlaczego jego współpracownicy tak dziwnie na niego patrzyli.
No cóż, jeżeli Ginny coś planowała,
to on dawno już to zepsuł, nie stawiając się o zwykłej porze w domu. Siedział
za biurkiem w gabinecie i skrupulatnie czytał wypociny swoich
podwładnych, gdy nagle usłyszał szczęknięcie zamka.
Jego żona stała oparta o drzwi
plecami i z niewinną miną przyglądała się mu. Coś zrobiła z włosami. Wyglądały
zupełnie inaczej niż zawsze. Układały się w piękne loki i opadały miękko na
ramiona. Miała na sobie swój ulubiony zielony flauszowy płaszcz.
Powitał ją przepraszającym
uśmiechem, wskazując brodą na stos dokumentów. Ginny nie odrywając od niego
oczu, zaczęła rozwiązywać pasek płaszcza. Oczy Harry’ego z sekundy na sekundę
robiły się, co raz większe. Gdy okrycie wierzchnie jego żony wreszcie opadło na
podłogę, wstał i jednym zamaszystym ruchem zmiótł wszystko z biurka.
Miała na sobie tylko koronkowe
cudo, które absolutnie nie zasłaniało niczego, a jedynie ozdabiało jej bladą,
piegowatą skórę. W ręce trzymała butelkę szampana. Do połowy pustą i ze śladami
szminki na szyjce. Uśmiechnęła się figlarnie. Patrząc na nią Harry’emu zrobiło
się gorąco i zimno jednocześnie.
-
Nie powinieneś mnie zostawiać samą w
domu w walentynki – wyszeptała, przeczesując włosy wolną ręką. – Przychodzą mi
do głowy głupie pomysły.
-
Szczerze mówiąc nie widzę w tym nic głupiego
– wydusił z siebie Harry, a ona zbliżyła się, stukając obcasami szpilek. Podała
mu butelkę, a on pociągnął z niej hojnie.
-
Podoba ci się?
-
Wyglądasz, jak połączenie wszystkich
moich fantazji erotycznych… Tych dorosłych i nastoletnich. Bardzo to jest niewygodne?
-
Koszmarnie – odparła, nie przestając się
uśmiechać. – Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś wymyślił to narzędzie tortur, ale…
czego się nie robi dla swojego męża.
-
Jesteś niesamowita – westchnął, łapiąc
ją w objęcia. Jego ręce automatycznie trafiły na swoje ulubione miejsce – obie
z lustrzaną symetrią powędrowały wzdłuż jej boków, aż do pośladków.
Całował ją tak, jakby nie widział
jej, co najmniej miesiąc a nie kilka godzin. Tak jakby to była pierwsza randka.
Ginny czuła, jak bardzo podniecony jest jej mąż. Nie tylko po rosnącym
wybrzuszeniu w jego spodniach, ale po tym, jak ciężko oddychał przez usta, jak
pociemniały mu oczy i po kolorze wypieków na jego szyi oraz policzkach.
Odsunęła się na chwilę, patrząc na napaloną masę testosteronu przed sobą, którą
w tej chwili był jej mąż. Uwielbiała podziwiać to, co z nim potrafiła zrobić.
W chwili, gdy jego żona analizowała
każdy fragment jego twarzy, Harry niewiele myślał. W uszach szumiała mu krew i
miał bardzo sprecyzowane potrzeby. Głównie potrzeby cielesne. Podniósł żonę i
posadził na blacie swojego biurka. Otoczyła go nogami, przyciągając gwałtownie
do siebie.
-
Zawsze chciałam to zrobić – szepnęła, gdy Harry ssał jej dolną wargę, rozmazując przy tym jej cynamonową szminkę.
Przełknął widocznie ślinę. Bardzo
dobrze znała taką reakcję u niego. Sięgnęła i przesunęła palcem po jego ustach.
Złapał delikatnie go zębami, nie mogąc odwrócić zafascynowanego wzroku od niej.
Mimo, że doskonale ją znał, nadal umiała go czymś zaskoczyć. W szybkim czasie udało jej się pozbyć bluzy jego munduru a teraz
pracowała nad tym, co było pod spodem. Miała trochę problemu z guzikami.
-
Zabijesz mnie za to – powiedziała nagle,
podnosząc na niego głowę. Właśnie pił kolejny łyk szampana, więc tylko podniósł
brwi pytającą, a ona bez ceregieli rozerwała mu koszulę. Guziki posypały się po
podłodze.
Harry przełknąwszy z trudem, zaczął
się śmiać, kręcąc głową z niedowierzaniem. Ginny wyglądała, jakby była bardzo z
siebie zadowolona. Odebrała mu butelkę. Z czułością pocałował żonę w czoło.
-
Jesteś szalona.
-
I pijana – uściśliła beztrosko, łapiąc
go za kark. Pochylił się tak nisko, że stykali się nosami. Czuł podniecającą
mieszaninę jej perfum i alkoholu. Przez głowę przemknęła mu myśl, że ostatni
raz mieszaninę tych dwóch zapachów czuł pewnej gorącej letniej nocy. A dziewięć
miesięcy później urodził się ich drugi syn.
Złapał ją za kolana i przyciągnął je do swoich
bioder. Zarzuciła mu ręce na szyję, zmuszając go, aby się do niej zbliżył. Ucho, wzdłuż kości szczęki, w dół szyi aż do obojczyka a potem jeszcze niżej, aż do zagłębienia między piersiami – to była ulubiona droga ust Harry’ego, gdy wędrowały po ciele jego żony. Jednym palcem przytrzymał jej brodę w górze. Odchyliła głowę, podpierając się dłońmi z tyłu o blat biurka.
- Musisz
mi wierzyć, że wcale nie planowałam tego od dawna…
- Nie
wierzę.
- I
dobrze.
Oboje dostali ataku
śmiechu i chwilę im to zajęło, aby się uspokoić. Ginny chichotała nawet wtedy,
gdy Harry zaczął rozpinać swoje spodnie. Aby ją opanować, Harry pochylił się, nie zważając na jej
wesołość, rzucił się na nią i zaczął
całować. Po chwili oporu w końcu uległa, oddając pocałunki. Jej język był
ciepły i bardzo ruchliwy, a Harry już po chwili poczuł go w ustach. W tym samym czasie jego palce wędrowały po wewnętrznej stronie jej ud, sukcesywnie posuwając się co raz
to wyżej, aż w końcu dotarły do celu. Wyprężyła plecy, mrucząc niczym kotka.
- Harry…
- westchnęła niemal błagalnie, gdy on przesunął ciepłym językiem po czarnej
koronce na jej piersi. Wbiła paznokcie w jego kark. – Myślisz, że damy radę
znowu całą noc?
Dobre :D
OdpowiedzUsuńLubię takie odcinki :D
-Vinga
Czytam w pracy i powiem, że teraz ciężko mi się skupić
OdpowiedzUsuńPS. czytałam "Cię" kiedyś jak miałam ok 14 lat ;) i teraz po 12 latach przypomniałam sobie o Tobie, a tu taka niespodzianka w postaci innego opowiadania.
OdpowiedzUsuńZnowu poczułam się jak dziecko w świecie marzeń.
Świetny kawałek! Dziękuję, że nam to opublikowałaś! ;*
OdpowiedzUsuńEmeline