niedziela, 21 lutego 2016

Bonus powalentynkowy z poślizgiem +18

E.... no bo widzicie, ja... 
To wszystko wina Rhandira. On powiedział, że mogę to napisać.
Mogę na niego zwalić i udać, że to wcale nie jest tak, iż jest noc z soboty na niedzielę a ja piszę grzeszne opowiadania? Powiedzcie, że mogę. 
Smacznego, 
Wasza Ast. 



Harry ocknął się tak nagle, jakby go ktoś uderzył. Sekundę po tym, jak wróciła mu świadomość, pojawił się kac. Usta miał wysuszone na wiór. Spróbował się podnieść, ale gdy tylko to zrobił, powalił go silny ból głowy.  Za wszelką cenę, starał sobie przypomnieć, co tak naprawdę wczoraj się stało.
Aha.
Ginny.        
Otworzył oczy i zorientował się, że ma przy policzku damską stopę. Nie byle jaką stopę, bo tą konkretnie bardzo dobrze znał. Należała do jego żony. Podniósł się na łokciach i ujrzał ją leżącą w nogach łóżka, owiniętą szczelnie prześcieradłem. Wyglądała jak najpyszniejsza sajgonka. Harry z miłym uczuciem w brzuchu, zauważył, że jego żona nie ma pod prześcieradłem zupełnie nic.
Wyplątał się ze skopanej pościeli, skanując podłogę w poszukiwaniu czegoś co mógłby na siebie założyć. On też, jak się po dłuższej chwili zorientował, był zupełnie goły. Narzuciwszy na siebie szlafrok, udał się do łazienki na dole. Na schodach leżało coś co wyglądało jak kula koronkowej tkaniny. Dalej jeden but na obcasie. W salonie wszędzie na podłodze porozrzucane były poduszki z kanapy. Zatrzymał się na chwilę przy stole w jadalni i zamyślił się. Co tu robiły takie głębokie rysy? Ruszył dalej, ale nadepnął na coś i aż za syczał. Znalazł drugą szpilkę żony. I to chyba ona była odpowiedzialna za te rysy. Jego buty leżały na progu przedpokoju. Za to bokserki zwieszały się z rogi regału z książkami. Aż żałował, że nie pamiętał całego wieczoru.
Przechodząc przez kuchnię nastawił kawę i powlókł się do łazienki.
 Stanąwszy przed lustrem, odkrył, że na policzkach, szyi i ustach ma ślady szminki. Jak bardzo oni się wczoraj spili?
Rozchylił szlafrok.
O jasna cholera. Bardzo.
Całą pierś miał w cienkich i czerwonych śladach paznokci. Wyglądał jakby zaatakowała go wściekła sowa. Albo napalona żona…
Przeciągnął się, aż chrupnęły mu kości. Odkrył kilka małych ognisk bólu na ciele. W coś uderzył? Ktoś go uderzył? Parsknął, kręcąc głową. Wspomnienia z wczorajszej nocy powracały falami. Dobrze, że dziś miał wolne, bo nie byłby wstanie wysiedzieć w pracy. Zrzucił szlafrok i wszedł pod prysznic. Chwilę potem skrzypnęły drzwi łazienki i pojawiła się Ginny. Harry, który właśnie polewał się mydłem w płynie, ścisnął butelkę, tak, że cała jej zawartość wylądowała na ścianie.
-        O reeeety… – westchnęła Ginny, opierając się dłońmi o zlew i pochylając ku tafli lustra. – Ale mnie wszystko boli. Nie miałam pojęcia, że potrafisz się jeszcze tak wygiąć… Że ja potrafię…
Cholera, jak to możliwe, że ona nadal jest taka seksowna, pomyślał Harry, polewając się zimnym strumieniem wody. Trzy ciąże, koniec kariery sportowej a jej ciało nadal było idealne. Czasem łapał się na tym, że reagował na nią tak, jakby nadal miał naście lat.
-        Gin… - jęknął Harry. Poderwała głowę i posłała mu figlarny uśmiech. – Chcesz mnie zabić?
-        Różdżki w dół – powiedziała złośliwie, rozsuwając drzwi prysznica. – Też muszę się ochlapać.
-        Woda jest zimna – poinformował ją uczynnie.
-        Cholera mam nadzieję, że jest.
Był piętnasty lutego.

Czternasty lutego, dzień wcześniej.
Walentynki nigdy nie były ulubionym świętem Harry’ego. Nigdy jakoś nie czuł potrzeby wysyłania komuś kartki i nie bardzo lubił wydawania małej fortuny na kwiaty, które zwiędną już kilka dni. Zupełnie zapomniał, że dziś jest czternasty lutego. Dlatego zgodził się zostać w pracy dłużej, aby nadrobić zaległości w raportach. Dopiero, jak zerknął na kalendarz, zrozumiał, dlaczego jego współpracownicy tak dziwnie na niego patrzyli.
No cóż, jeżeli Ginny coś planowała, to on dawno już to zepsuł, nie stawiając się o zwykłej porze w domu. Siedział za biurkiem w  gabinecie i skrupulatnie czytał wypociny swoich podwładnych, gdy nagle usłyszał szczęknięcie zamka.
Jego żona stała oparta o drzwi plecami i z niewinną miną przyglądała się mu. Coś zrobiła z włosami. Wyglądały zupełnie inaczej niż zawsze. Układały się w piękne loki i opadały miękko na ramiona. Miała na sobie swój ulubiony zielony flauszowy płaszcz.
Powitał ją przepraszającym uśmiechem, wskazując brodą na stos dokumentów. Ginny nie odrywając od niego oczu, zaczęła rozwiązywać pasek płaszcza. Oczy Harry’ego z sekundy na sekundę robiły się, co raz większe. Gdy okrycie wierzchnie jego żony wreszcie opadło na podłogę, wstał i jednym zamaszystym ruchem zmiótł wszystko z biurka.
Miała na sobie tylko koronkowe cudo, które absolutnie nie zasłaniało niczego, a jedynie ozdabiało jej bladą, piegowatą skórę. W ręce trzymała butelkę szampana. Do połowy pustą i ze śladami szminki na szyjce. Uśmiechnęła się figlarnie. Patrząc na nią Harry’emu zrobiło się gorąco i zimno jednocześnie.
-        Nie powinieneś mnie zostawiać samą w domu w walentynki – wyszeptała, przeczesując włosy wolną ręką. – Przychodzą mi do głowy głupie pomysły.
-        Szczerze mówiąc nie widzę w tym nic głupiego – wydusił z siebie Harry, a ona zbliżyła się, stukając obcasami szpilek. Podała mu butelkę, a on pociągnął z niej hojnie.
-        Podoba ci się?
-        Wyglądasz, jak połączenie wszystkich moich fantazji erotycznych… Tych dorosłych i nastoletnich.  Bardzo to jest niewygodne?
-        Koszmarnie – odparła, nie przestając się uśmiechać. – Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś wymyślił to narzędzie tortur, ale… czego się nie robi dla swojego męża.
-        Jesteś niesamowita – westchnął, łapiąc ją w objęcia. Jego ręce automatycznie trafiły na swoje ulubione miejsce – obie z lustrzaną symetrią powędrowały wzdłuż jej boków, aż do pośladków.
Całował ją tak, jakby nie widział jej, co najmniej miesiąc a nie kilka godzin. Tak jakby to była pierwsza randka. Ginny czuła, jak bardzo podniecony jest jej mąż. Nie tylko po rosnącym wybrzuszeniu w jego spodniach, ale po tym, jak ciężko oddychał przez usta, jak pociemniały mu oczy i po kolorze wypieków na jego szyi oraz policzkach. Odsunęła się na chwilę, patrząc na napaloną masę testosteronu przed sobą, którą w tej chwili był jej mąż. Uwielbiała podziwiać to, co z nim potrafiła zrobić.
W chwili, gdy jego żona analizowała każdy fragment jego twarzy, Harry niewiele myślał. W uszach szumiała mu krew i miał bardzo sprecyzowane potrzeby. Głównie potrzeby cielesne. Podniósł żonę i posadził na blacie swojego biurka. Otoczyła go nogami, przyciągając gwałtownie do siebie.
-        Zawsze chciałam to zrobić – szepnęła, gdy Harry ssał jej dolną wargę, rozmazując przy tym jej cynamonową szminkę. 
Przełknął widocznie ślinę. Bardzo dobrze znała taką reakcję u niego. Sięgnęła i przesunęła palcem po jego ustach. Złapał delikatnie go zębami, nie mogąc odwrócić zafascynowanego wzroku od niej. Mimo, że doskonale ją znał, nadal umiała go czymś zaskoczyć. W szybkim czasie udało jej się pozbyć bluzy jego munduru a teraz pracowała nad tym, co było pod spodem. Miała trochę problemu z guzikami.
-        Zabijesz mnie za to – powiedziała nagle, podnosząc na niego głowę. Właśnie pił kolejny łyk szampana, więc tylko podniósł brwi pytającą, a ona bez ceregieli rozerwała mu koszulę. Guziki posypały się po podłodze.
Harry przełknąwszy z trudem, zaczął się śmiać, kręcąc głową z niedowierzaniem. Ginny wyglądała, jakby była bardzo z siebie zadowolona. Odebrała mu butelkę. Z czułością pocałował żonę w czoło.
-        Jesteś szalona.
-        I pijana – uściśliła beztrosko, łapiąc go za kark. Pochylił się tak nisko, że stykali się nosami. Czuł podniecającą mieszaninę jej perfum i alkoholu. Przez głowę przemknęła mu myśl, że ostatni raz mieszaninę tych dwóch zapachów czuł pewnej gorącej letniej nocy. A dziewięć miesięcy później urodził się ich drugi syn.
Złapał ją za kolana i przyciągnął je do swoich bioder. Zarzuciła mu ręce na szyję, zmuszając go, aby się do niej zbliżył. Ucho, wzdłuż kości szczęki, w dół szyi aż do obojczyka a potem jeszcze niżej, aż do zagłębienia między piersiami – to była ulubiona droga ust Harry’ego, gdy wędrowały po ciele jego żony. Jednym palcem przytrzymał jej brodę w górze. Odchyliła głowę, podpierając się dłońmi z tyłu o blat biurka.
-   Musisz mi wierzyć, że wcale nie planowałam tego od dawna…
-   Nie wierzę.
-   I dobrze.
Oboje dostali ataku śmiechu i chwilę im to zajęło, aby się uspokoić. Ginny chichotała nawet wtedy, gdy Harry zaczął rozpinać swoje spodnie. Aby ją opanować, Harry pochylił się, nie zważając na jej wesołość, rzucił się na nią i zaczął całować. Po chwili oporu w końcu uległa, oddając pocałunki. Jej język był ciepły i bardzo ruchliwy, a Harry już po chwili poczuł go w ustach. W tym samym czasie jego palce wędrowały po wewnętrznej stronie jej ud, sukcesywnie posuwając się co raz to wyżej, aż w końcu dotarły do celu. Wyprężyła plecy, mrucząc niczym kotka.
-   Harry… - westchnęła niemal błagalnie, gdy on przesunął ciepłym językiem po czarnej koronce na jej piersi. Wbiła paznokcie w jego kark. – Myślisz, że damy radę znowu całą noc?


4 komentarze:

  1. Dobre :D
    Lubię takie odcinki :D
    -Vinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam w pracy i powiem, że teraz ciężko mi się skupić

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. czytałam "Cię" kiedyś jak miałam ok 14 lat ;) i teraz po 12 latach przypomniałam sobie o Tobie, a tu taka niespodzianka w postaci innego opowiadania.
    Znowu poczułam się jak dziecko w świecie marzeń.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny kawałek! Dziękuję, że nam to opublikowałaś! ;*
    Emeline

    OdpowiedzUsuń