Poczujcie moją miłość do świata i do Was! Oto moja walentynka dla każdego, kto czyta moje opowiadanie. Zdałam wczoraj egzamin na 3+ i jestem z siebie taka dumna, że w nagrodę kupiłam sobie torbę chipsów i piwo. Za godzinę jadę po Rh na dworzec i będziemy obchodzić nasze ósme wspólne walentynki. Czad, nie? Nowy rozdział głównego opowiadania za tydzień w piątek albo w sobotę. Ten bonus to są takie różne kawałeczki, które można powciskać w moje opowiadanie, albo nawet dodać przed nie.
Pamiętajcie - nawet jeżeli dziś nie macie randki, to i tak właśnie czytacie swoja walentynkę! :)
Pozdrawiam,
Astal, co boi się iść do łazienki, bo tam siedzi pająk.
-
Jak ty to
robisz?
Syriusz
odgarnął z oczu włosy i spojrzał na swojego najlepszego przyjaciela, który
właśnie siadł przed nim na fotelu i zadał to dziwne pytanie.
-
To, czyli
co?
-
Siedzisz i
czytasz, a wszystkie dziewczyny dookoła gapią się na ciebie, jakbyś był
cholernym centrum wszechświata.
Black błysną
zębami w cwaniackim uśmiechu, a potem rozejrzał się dookoła, faktycznie wiele
dziewczyn zerkało na niego. Jedna nawet, gdy ich spojrzenia spotkały się,
spłonęła rumieńcem.
-
Zazdrościmy?
-
Chcę
wiedzieć jak ty to robisz. Jesteś przecież o wiele większym palantem niż ja, a
ciebie dziewczyny lubią.
-
Chodzi ci o
konkretną dziewczynę, nieprawdaż?
James nic
nie powiedział, tylko nabrał powietrza w policzki i zmarszczył się. Syriusz
odłożył książkę, usiadł prosto i nachylił się do przyjaciela.
-
Sekret
polega na tym, mały Jimbo, aby wywołać u dziewczyny tak zwany efekt „ojejku”.
-
Pierwsze
słyszę – burknął Jim, mimo wolinie przysunął się do Syriusza. Wyglądali z
daleka, jakby właśnie powierzali sobie największy sekret.
-
Wszystkie
prawa zastrzeżone dla Syriusza Blacka.
-
Ale powiesz
na czym to polega?
-
Słuchaj –
każda twoja wypowiedź, oraz wszystkie twoje czyny mają sprowadzać się do tego,
aby dziewczyna poczuła się tak miło, że to powie. Patrz i ucz się – rzucił,
wyprostowując się i skanując pokój wspólny dookoła w poszukiwaniu dobrego
obiektu badawczego. Ujrzał Liz Tucker siedzącą nieopodal na parapecie,
zaczytaną w książce. – Hej Liza! – dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na
niego pytająco. – Nie zdążyłem ci jeszcze powiedzieć dziś, że twoje nogi
wyglądają świetnie na obcasach. Noś je częściej!
-
Ojejku
dzięki – ucieszyła się Liza, szybko zerkając na swoje nogi, a potem znowu na
Syriusza. – Nie byłam pewna, czy to
dobry pomysł. Jestem bardzo niska…
-
Nonsens,
masz świetne nogi, Liz.
-
Ale jesteś kokiet, Syriusz – westchnęła się
Liza, siadając inaczej i zakładając nogę na nogę. Wcale nie wyglądała na
obrażoną, co więcej zaczęła trzepotać rzęsami intensywniej. - Chcesz te notatki
z historii magii, o które wcześniej prosiłeś?
-
Ekstra!
Zaraz do ciebie przyjdę - zawołał Syriusz, spoglądając na Jamesa wymownie. –
Widzisz? Tak to działa. Wieczorem w sypialni powadze cię w tajniki mojej
sekretnej sztuki podrywania. Do tego czasu, nie próbuj sam z tego korzystać.
Wieczorem
Syriusz w dormitorium zaczął uczyć Jamesa swoich tajemnych taktyk.
-
Słuchaj –
zaczął Black śmiertelnie poważnym tonem.- Jest kilka kategorii rzeczy, które
możesz komplementować. Pierwsza, najbezpieczniejsza, to zdolności i intelekt.
Jeżeli chcesz podlizać się Evans, to mów jej, jaka mądra i zdolna jest.
-
A jaka jest
druga kategoria?
-
Mniej
bezpieczna, ale raz a jakiś czas możesz to zastosować – uroda. Raz na jakiś
czas nie zaszkodzi zasugerować, że Evans ma niezły tyłek.
-
Łapa!
-
Mówię, co
widzę, Rogacz.
-
Zaskakujące
jest to, że jeśli chodzi o podrywanie potrafisz opracowywać całe plany
działania, a gdy przychodzi o nauki, jesteś kompletnie beznadziejny – odezwał
się Remus, odkładając książkę i spoglądając na przyjaciela z politowaniem. – James nie słuchaj go, on nie zna się na
takich dziewczynach jak Lily. Doskonale wiesz, dlaczego ona cię nie znosi, nie?
-
Nadmieniła
coś o tym, wtedy nad jeziorem…
Syriusz
zachichotał na wspomnienie tamtej awantury, a Jim zmroził go spojrzeniem.
-
Skoro
chcesz, żeby była ci bardziej przychylna, to po prostu nie rób tego, co ją
wkurza. To proste.
-
A czy nie
zaszkodzi spróbować metody Łapy?
-
Jeżeli
lubisz palić za sobą mosty…
To
powiedziawszy Remus wstał i wyszedł z dormitorium wyglądając na obrażonego.
Naprawdę nie lubił tego, jak Syriusz kokietował dziewczyny. To było sztuczne i
wypracowane, a takie rzeczy wcale nie były w stylu Jamesa. On doskonale mógł
przewidzieć, że z chwilą, gdy Jim zacznie wcielać plan Łapy w życie będzie to
totalna klapa.
Następnego
dnia, na lekcji eliksirów Lily została unieszczęśliwiona towarzystwem Jamesa w
ławce. Jimowi udało się przydybać Liz, z którą Lily zawsze siedziała, i
przekupić ją, by zgodziła się zamienić miejscami z nim. Po jednej torbie
cukierków cytrynowych i godzinie namawiania Liza uległa. Z resztą nic nie
straciła na tej podmianie, bo wylądowała obok Remusa, który zawsze chętnie
wszystkim pomagał na lekcjach.
-
Lily
mogłabyś pożyczyć mi swoje mieszadełko? – zapytał przymilnie James.
-
A co
zrobiłeś ze swoim, Potter?
-
Obawiam się,
że wyleciało przez okno, gdy Syriusz rzucił nim w Petera.
Lily
niechętnie podała mu wspomniany przedmiot. Ukradkowo zerknęła na zawartość jego
kociołka. Nie wyglądało to różowo, a powinno. W podręczniku wyraźnie napisane
było, że półprodukt tego eliksiru powinien mieć kolor jasnego różu. U Jamesa w
kociołku natomiast bulgotało coś o kolorze dojrzałej śliwki węgierki.
-
Nie dodałeś
korzenia piołunu – poinformowała Jima Lily.
-
Słucham?
-
Pominąłeś jeden
składnik.
-
Och… Jestem
dziś trochę rozkojarzony…. Dzięki. Jesteś świetna z eliksirów.
-
Mmmm nie
taka świetna.
-
Daj spokój
ze skromnością – uśmiechnął się James. – Od początku widać było, że masz do
tego smykałkę.
-
Ojej dziękuję
– szepnęła Lily, powracając do swojego eliksiru i pochylając się głęboko do
przodu, aby nikt nie zauważył, że się zarumieniła.
James kątem
oka zauważył, że Syriusz pokazuje mu uniesiony do góry kciuk.
Hałas i
krzyki za rogiem sprawiły, że Lily przystanęła. Wolała być ostrożna, bo
ostatnio w szkole zdarzały się dziwne i bardzo niepokojące wypadki.
-
Dopadnę was,
dupki! – usłyszała męski głos, w którym słychać było wściekłość.
Wychyliła
się zza węgła, trzymając różdżkę w pogotowiu. Ujrzała dwie osoby klęczące na
podłodze obok sterty książek i pergaminów – Jamesa Pottera i jakiegoś małego
chłopca, wyglądającego na pierwszoklasistę.
-
Nic ci się
nie stało? – zapytał James. Wyglądał na zaniepokojonego.
-
Wywrócili
mnie i pomazali mi książki – poskarżył się chłopiec, pokazując Jamesowi jedną z
książek, na której okładce napisane było „szlama” czerwonymi literami.
-
Nie przejmuj
się – pocieszył go Jim, klepiąc po ramieniu. Starał się ukryć to jak bardzo był
wściekły i wystraszony, zachowując się niczym dobry starszy brat. – Wstań, a ja
to naprawię.
-
Co się stało?
– odezwała się Lily, a oni dwaj aż podskoczyli, bo wcale nie zauważyli jej
obecności.
-
Znowu
jakichś dwóch palantów uważa za śmieszne dręczyć ludzi – wyjaśnił James,
zerkając w bok, tak gdzie uciekli oprawcy. W jego oczach błysnęła czysta
nienawiść, doskonale widać było, że gardzi takim zachowaniem. – Jak masz na
imię? – zwrócił się znów do pierwszaka.
-
Jordan Lewis
– bąknął chłopiec.
-
Daj książkę,
Jordan. Zakryję ten napis okładką – zaoferował James wyciągając różdżkę. – Co
na niej byś chciał?
-
Smoki.
-
Ja też je
lubię – uśmiechnął się Jim, stukając w książkę różdżką. – Są super.
Chwilę potem
oddał rozpromienionemu Jordanowi książkę obłożoną w czerwoną okładkę, po której
wiły się złote smoki. Chłopiec przyglądał się im chwilę, jak oczarowany.
-
Chcesz żeby
odprowadzić cię do twojego pokoju wspólnego?
-
Miałem się
spotkać z kolegami w bibliotece – wyjaśnił Jordan, machając ręką w stronę, z
której przyszła Lily.
-
To leć tam
szybko i staraj się nie chodzić sam po korytarzu, ok.?
Chłopiec
puścił się truchcikiem i już po chwili zniknął za rogiem. James patrzył za nim
chwilę, jakby nasłuchując jego kroków, aż w końcu przeniósł spojrzenie na Lily,
która przez cały czas obserwowała uważnie. James wydał się jej nagle jakiś inny
– łagodniejszy, spokojniejszy…
-
Zaraz mam trening,
ale odprowadzę cię do wieży – to było oświadczenie, a nie pytanie. Lily drgnęła
i zmarszczyła się, ale on udał, że tego nie zauważył. – No chodź.
-
Sama umiem
chodzić, Potter.
Spojrzał na
nią ze złością, a potem chwycił ją za rękę i zaczął za sobą wlec w stronę wieży.
-
Możesz mnie
nienawidzić – warknął Jim, nawet nie zwalniając, chociaż ona musiała prawie
biec, aby za nim nadążyć. – Ale widziałaś, co stało się tamtemu dzieciakowi. Nie
możesz chodzić sama, bo ty też możesz stać się celem takich ataków… Daj tą
torbę, wygląda na ciężką.
Przewiesił
sobie torbę Lily przez ramię, a ona w niemym zdziwieniu spojrzała na niego
okrągłymi oczami. Jak sięgnęła pamięcią wstecz, to Potter ostatnio nie
zachowywał się jak pajac. Wszyscy mieli nadzieję, że gdy został kapitanem
drużyny, spoważnieje i przestanie robić głupoty, ale na taką przemianę cała
szkoła musiała czekać jeszcze rok. Działalność Huncwotów ostatnimi czasy była
bardzo znikoma, a członkowie grupy częściej widzialni byli przy nauce czy też
podczas pomocy ofiarom ataków.
-
Nie mogę
pozwolić, żeby tobie stała się krzywa – powiedział James, a to jego głosu był
łagodniejszy niż przedtem.
-
Umiem się
obronić – burknęła Lily, chcąc ukryć, jak bardzo była pod wrażeniem takiej
troski o jej osobę.
-
Wiem, ale
gdyby jednak coś ci się stało, to ja bym sobie nie darował, że nic nie zrobiłem
– spojrzał na nią a ona poczuła wbrew sobie, że bardzo podoba jej się to, co on
teraz powiedział. Nagle wydał się jej dorosły i odpowiedzialny.
-
Nic mi się
nie stanie – parsknęła, szybko się opamiętawszy. Nie mogła przecież stracić
twarzy przed kimś takim jak Potter, niezależnie od tego jak bardzo ujmująco
opiekuńczy był.
-
Ja o to
zadbam.
-
Zaproszenie
do was na święta? – zapytał James, bo wydawało mu się, że się przesłyszał. Miał
bardzo głęboką nadzieję, że się przesłyszał.
-
Mhm…-
wymruczała Lily, udając, że wtula się w jego pierś, choć tak naprawdę chciał
uniknąć patrzenia na niego. Sama wmanewrowała go w ten obiadek zapoznawczy,
kiedy matka nie dawała jej spokoju, ciągle wypytując „kto to był ten przystojny
okularnik?”. – Mama przysłała list, a w nim zaprasza cię do nas.
-
Doskonale –
wypluł James, nagle przestając się interesować wydekoltowaną bluzką Lily,
chociaż wcześniej nic innego się dla niego nie liczyło. Nawet to, że byli w
bibliotece. Przydybał ją między regałami, dopilnowując, aby bibliotekarka ich
nie zauważyła.
-
Jim to tylko
kilka godzin – wymruczała Lily, starając się go na powrót zainteresować sobą. –
Moi rodzice chcą cię poznać.
-
Już sobie to
wyobrażam… - wyburczał rozsierdzony Rogacz. Nagle wyprostował się, przywołał na
swoje oblicze sztuczny uśmiech i wyciągnął przed siebie rękę. – Witam pana,
panie Evans! Tak, to ja jestem tym gościem, który pragnie miętosić biust pana
córki. Tak się cieszę, że nareszcie mogę
pana poznać!
Udał, że
wita się z niewidzialnym mężczyzną. Oczy Lily zwęziły się w szparki. James
wpadł w tak dobry nastrój nagle, że postanowił sobie nie przeszkadzać.
-
Ach pani
Evans! Muszę przyznać, że teraz widzę, po kim pani córka ma tak zjawiskowy
tyłek…
Lily zakryła
mu obiema dłońmi usta
-
Wiesz, jaki
jest z tobą problem, Potter? – powiedziała poważnie. – Nigdy nie wiem czy
żartujesz, czy mówisz poważnie. Teraz właśnie obawiam się, że mógłbyś
powiedzieć te głupoty przy moich rodzicach.
-
Ja sobie to
wypraszam! Ja naprawdę chcę miętosić…
-
Ok. ok.!
Pojęłam aluzję.
-
Niezwykle
subtelną…
-
Tylko,
jeżeli nie znasz znaczenia słowa „subtelny”. A ty znasz, James. Nie jesteś w
połowie tak głupi, jakiego udajesz.
-
Jak ty
dobrze mnie znasz. Kocham cię, Lily.
-
James!
-
No co?
-
Nie mówi się
takich rzeczy, w takiej chwili – prychnęła Lily, ale James nadal wyglądał na
zaskoczonego. – Masz ręce pod moją bluzką. To nie odpowiedni moment, żeby
wyznawać mi miłość.
-
To jest
najbardziej odpowiednia chwila, moja droga – błysnął zębami w szelmowskim
uśmiech i chociaż ona chciała się wyplątać z jego objęć i obrazić się, to swoim
mocnym uściskiem zniweczył jej plany. – Zapamiętaj to, kochanie. Nigdy nie
pozwalaj mężczyźnie, który cię nie kocha, wkładać ci ręce pod ubranie.
-
Och
dziękuję, wujku dobra rada. Zabrzmiało to tak, jakbym miała ich tysiące…
-
Nie! Nie!
Poprawka – zorientował się James, łapiąc Lily w pasie i przygwożdżając ją do
regału z książkami za jej plecami. – Nigdy nie pozwalaj mężczyźnie, który nie
jest mną…
-
Ok.
zrozumiałam. A teraz puszczaj, ośmiornico, bo słyszę, że ktoś tu idzie.
Zza regałów
wyłonił się Syriusz Black. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości i spojrzał
krytycznie na nich.
-
Skończyliście?
– zapytał znudzonym tonem. – Rogacz, McGonagall wzywa cię do siebie. Banda
ślizgonów z pierwszego roku porzygała się pod salą zaklęć.
-
Ale ja nic
nie zrobiłem! Cały czas byłem tutaj.
-
Mówiłem jej,
ale ona nie uwierzyła mi, że obściskujesz się z Lily Evans i kazała ci przyjść.