Cześć kochani! Mam dla Was dobrą wiadomość! Znowu piszę!
Książkę, fanfikcję, nawet dwie, oraz pewien artykuł o fanfikcjach. Dam Wam znać, jeżeli zostanie zaakceptowany :)
Przepraszam, że to takie krótkie. Mam mało czasu, a jak na złość wiele natchnienia. Produkuję dla nowego fandomu i to w języku angielskim. Wiem, że może większość z Was nie ogląda głupawych kreskówek, ale jeżeli macie ochotę mnie poczytać to zapraszam tu. Obiecuję, że będę ten rozdział będzie kontynuowany.
Jakiś czas temu stało się coś niesamowitego. Gdy byłam w pracy podeszła do mnie pewna osóbka i zapytała czy ja jestem Astal. Ludzie! Zostałam rozpoznana! Poczułam się jak ktoś sławny :D Nie macie pojęcia jakie to wspaniałe uczucie :D Przeżywałam to przez cały dzień.
Ej i wiecie co jeszcze? Rhandir się oświadczył! Po 11 latach naszego głupawego związku jesteśmy zaręczeni! Za rok w sierpniu będę czyjąś żoną!
~*~
Dzwonek zadzwonił już dawno, ale Albus się nie śpieszył. Tak,
wiedział, że powinien wystrzelić z klasy jako pierwszy i pognać jak rakieta, bo
James na niego czekał gdzieś tam na górze, pod swoją klasą, ale jakoś nie mógł
wycisnąć z siebie ochoty, aby gnać na łeb na szyję, żeby opiekować się bratem. Powoli
pakując książki do torby, kątem oka uchwycił natarczywy wzrok Rose, która stała
w progu klasy i wymownie pokazywała na zegarek.
-
James czeka – wysyczała, gdy on w końcu zdecydował się wyjść na
korytarz.
-
On się przecież nigdzie nie wybiera – burknął chłopiec,
poprawiając torbę zarzuconą na ramię. – Co zrobi? Pójdzie sobie?
Rose parsknęła, po czym kiwnęła głową w stronę schodów. Albus,
chcąc, nie chcąc ruszył przed siebie. Wiedział, że zachowuje się okropnie, ale
miał ku temu powody. Jim nie był najłatwiejszym pacjentem. Zachowywał się
niczym rozpuszczony panicz, wydzierając się na wszystkich od rana do wieczora.
Z początku ludzie chętnie mu pomagali, ale szybko zniechęciło ich jego wieczne
niezadowolenie. No i w końcu został sam Albus. Nawet reszta rodziny wycofała
się powoli, powtarzając bez przekonania zapewnienia, że pomogą w razie
potrzeby.
-
Pośpiesz się, Albus! – ponagliła go Rose, a on przewrócił oczami,
poprawiając zsuwające się z nosa okulary.
Zanim jednak zdążył dotrzeć na szczyt schodów, ujrzał idącą ku
niemu Natalię Bendig. Byli mniej więcej tego samego wzrostu, a dziewczyna była
o połowę od niego chudsza, ale gdy tak maszerowała, trzymając pod pachą miotłę,
wyglądała przerażająco.
-
Potter! – zawołała, łapiąc go za kaptur szaty i wlokąc za sobą ku
sali wejściowej. – Idziesz ze mną!
-
Ale… ale…
-
Żadnych „ale”! Jeden Potter jest niedysponowany, to biorę
drugiego!
-
Ale ja mam lęk wysokości!
Jim szurając butami ze zniecierpliwieniem, stał pod ścianą i
czekał. Albus powinien już tu być. Niepotrzebnie odgonił Thopera i Carla,
którzy chcieli pomóc. Wiedział, że śpieszyli się na swoje zajęcia i nie mieli
wiele czasu, aby odprowadzić go do wieży Gryffindoru. Mijali go inni uczniowie,
słyszał ich głosy i dźwięk kroków. Nikt jednak nie zapytał go czy mógłby mu w
czymś pomóc. Nic dziwnego, już od tygodnia wszyscy widzieli braci Potter
wędrujących razem po szkole, wiec oczekiwali, że Albus zaraz zjawi się po
brata.
W końcu James, gdy już zorientował się, że Al nie pojawi się w
najbliższej przyszłości, mnąc przekleństwo w ustach ruszył przed siebie, mając
nadzieję, że po omacku znajdzie drogę. Niestety, nie uszedł za daleko, gdyż
udało mu się przejść zaledwie sto metrów, a potem potknął się o cokół popiersia
jakiegoś sławnego dyrektora szkoły i wywinął spektakularnego orła. Dookoła
zadźwięczały upadające na podłogę jego przybory szkolne, które wysypały się mu
z torby.
Nagle za nim zaszurały czyjeś kroki, a chwilę później jakieś
drobne ręce ujęły go pod pachy, aby pomóc mu wrócić do pozycji pionowej.
-
Potter? James Potter?
-
Kim jesteś? – zapytał Jim, odwracając się w stronę skąd dochodził
głos. To była jakaś dziewczyna, ale za nic nie mógł skojarzyć, kto to taki. Być
może już kiedyś słyszał ten głos, ale nie mógł sobie przypomnieć kiedy.
-
Nie ważne – powiedziała z wyraźną irytacją w głosie. – Co ty
wyprawiasz? Gdzie twój brat?
James prychnął pogardliwie, na wspomnienie zdradzieckiego brata.
Już szykował wykład, jakim go uraczy po powrocie do wieży.
Ach właśnie… wieża… Musiał jakoś się tam dostać. Był w klasie
zaklęć, czyli na czwartym piętrze, aby dotrzeć się do obrazu Grubej Damy, powinien
iść korytarzem w lewo, potem w prawo, następnie wspiąć się jeszcze trzy piętra,
pod drodze uważając na ruchome schody na piątym i stopień pułapkę na szóstym.
Tak, przy dobrych wiatrach i odrobinie szczęścia, aby nie spotkać Irytka,
dotrze do swojego pokoju najwcześniej w przyszły piątek. Oczywiście biorąc pod
uwagę, że nie zeżre go coś po drodze, ani nie opęta jakiś duch.
-
Odprowadzić cię do twojego pokoju wspólnego? – zapytała
dziewczyna, jakby wyczuwając jego niepokój.
Westchnął, a potem skinął głową, niechętnie. Chwilę potem poczuł
jak zarzuca mu jego torbę a ramię, a potem łapie za rękę i wiedzie gdzieś w
nieznane. Miała małe dłonie o krótkich paznokciach, a jej włosy pachniały
słodko. To było coś jakby… karmel? Pewnie miała jakiś słodki szampon. To był
bardzo przyjemny zapach i Jim ponownie miał wrażenie, że już go kiedyś czuł.
-
Czy ja cię znam? – zapytał w końcu, gdy po raz kolejny raz
skręcili w lewo.
-
Być może – odpowiedziała zdawkowo, a potem zatrzymała się. –
Uważaj, schody.
Delikatnie ujęła go pod ramię, pozwalając mi oprzeć się na swoim
barku. Była niska, raczej drobna. Z początku wątpił, czy utrzyma jego ciężar,
ale okazało się, że nie jest jakimś pierwszym lepszym chuchrem.
-
Słuchaj, powiedz mi swoje imię – nie dawał za wygraną James, gdy
wspinali się w górę.
-
Nie będzie ci to potrzebne, Jamesie Potterze – burknęła,
popychając go lekko, aby przyśpieszył.
-
Ale…
Nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna zatrzymała się nagle, a on
wpadł na nią, zaskoczony.
-
I jesteśmy na miejscu – oświadczyła, biorąc jego rękę i kładąc na
ramie obrazu Grubej Damy, aby sam mógł się przekonać gdzie jest. – Cieszę się,
że mogłam pomóc.
Jej buty zastukały na posadce, a serce Jima zaczęło nagle bić jak
oszalałe. Wyciągnął rękę w kierunku gdzie powinna być dziewczyna, ale jego dłoń
natrafiła pustkę.
-
Poczekaj! Zobaczymy się jeszcze? Chciałbym ci jakoś podziękować.
Parsknęła, jakby chciała się zaśmiać złośliwie.
-
Coś ci powiem, Jamesie Potterze. Co, jak co, ale ty mnie na pewno
nie zobaczysz…
Dzięki niebiosom za ciotkę Hermionę i jej mugolskie wynalazki
medycyny. Victorie i Teddy siedzieli na kanapie i wpatrywali się w test
ciążowy. Chwilę temu Vic wyszła z łazienki z białym plastikowym ustrojstwem i położyła
go na stoliku do kawy, a teraz dwójka nastolatków przeżywali najdłuższe pięć
minut w swoim życiu.
-
Nie mogę się doczekać – wyznał Teddy, łapiąc dziewczynę za rękę.
-
Ja też…
Minęła dopiero minuta, a oni już byli kłębkami nerwów. Victorie
starała się ze wszystkich sił, aby uśmiech pozostawał cały czas na jej twarzy,
pomimo burzy przerażenia, która rozgrywała się w jej środku.
-
Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka – palnął Teddy, a Vic cała
zdrętwiała.
-
Ja… ja chyba wolałabym chłopca – uśmiechnęła się, zakładając pasmo
włosów za ucho.
-
W sumie nie ważne, co to będzie. Najważniejsze, że będzie zdrowe i
będzie miało kochających się rodziców – oświadczył on, a ona skinęła głową.
-
Byle tylko nie miało piegów – dodał, żartobliwie, a Victorie
poderwawszy gwałtownie głowę, spojrzała na niego, szeroko otwartymi oczami.
-
Słucham? – wycedziła, Teddy, kompletnie nieświadomy fali
nienawiści, która zmierzała w jego stronę, zaśmiał się, wzruszając ramionami.
Dla kogoś z klanu Weasleyów, piegi były czymś więcej niż niewystarczająca
ilość melaniny w skórze na twarzy, były jakby ich wizytówką, znakiem
rozpoznawczym. Pomimo, że Vic i jej bracia byli Weasleyami, nie mieli rudych
włosów, ale posiadanie ich piegów było dla nich czymś w rodzaju symbolu
przynależności.
Teddy spojrzał na nią i uśmiechnął się.
-
No wiesz, każdy z twojej rodziny je ma. Może, chociaż nasze
dziecko nie będzie – zażartował.
-
A ja mam nadzieję, że nie będzie zmieniało koloru włosów chociaż przez
pięć minut! – warknęła, a on skrzywił się, podczas gdy jego czupryna przybrała
karmazynowy kolor.
-
Albo, że nie będzie tak skrzeczeć przez nos, jak twoja matka –
odparował, odsuwając się na kanapie trochę od dziewczyny.
Victorie nabrała powietrze w policzki, jakby dławiła się
niewypowiedzianymi słowami, które zakłębiły się jej w głowie.
-
Albo będzie straszną fleją…
-
Albo, że będzie się czepiać o głupoty!
-
Albo będzie wiecznie dzieckiem i nie będzie chciało nigdy dorosnąć
i zacząć zachowywać się wreszcie jak dorosły!
-
Mieszkanie z babcią jest po prostu ekonomiczne! Ona ma wielki dom
i mieszka sama! Pomagam jej!
-
Chyba robić bałagan! Nawet nie dokładasz się do wydatków!
-
Moja babcia przecież o to nie prosiła!
-
I nie powinna, bo to powinieneś robić sam z siebie!
Nawet nie zauważyli, kiedy oboje wstali z kanapy i zaczęli krążyć
po pokoju, wymachując rękami dziko. Ta złość siedziała w nich od dawna, ale nie
było nigdy okazji, aby dać jej upust. Dopiero teraz, gdy byli zmęczeni,
przestraszeni i niewyspani, wszystko z nich wyszło. Stali naprzeciwko siebie,
dysząc ze złości, niczym dwa byki na corridzie.
Gdy Teddy już otwierał usta, aby uraczyć Victorie kolejną porcją złośliwości,
gdy ona nagle zamarła, wpatrując się w biały kawałek plastiku leżący na stole
między nimi. Poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Minęło już pięć minut. Oboje
rzucili się na kolana, przepychając łokciami, aby móc być tym pierwszym, które
zobaczy wynik.
Po kilku sekundach ciszy i bezruchu, Victorie wybuchnęła
histerycznym płaczem.
-
Och, skarbie nie płacz… - Teddy otoczył dziewczynę ramionami,
pozwalając jej oprzeć głowę na swojej piersi. – Będziemy próbować jeszcze raz.
Tylko może nie teraz. Wyprowadzę się od babci, znajdę prawdziwą pracę… Weźmiemy
ślub. Po kolei wszystko.
Gratulacje! Trudno uwierzyć że to już 11 lat minęło. Pamiętam jak czytałam Twoje opowiadanie i wspominałaś o Rhandirze i o tym jak marzyłaś żeby się potknąć i wpaść w jego ramiona.
OdpowiedzUsuńOczywiście nie mogę się doczekać następnego opowiązania!
Żałuję, że to nie ja Cię spotkałam w pracy bo chodziło mi to już po głowie;) trochę mnie dziwi że nigdy nie zorganizowałaś spotkania z fanami. Nie wiem jak to by wyglądało teraz ale ja chętnie bym Cię spotkała i dowiedziała się czegoś więcej o ulubionym ff.
Cześć. Nie wiem, który temat mam poruszyć jako pierwszy, więc niech będzie chronologicznie. Bardzo chętnie spotkałabym się z tobą na kawę, herbatę, cokolwiek, w Warszawie.
OdpowiedzUsuńNie czytam już blogów jak 10 lat temu, bo te, które kochałam, skończyły się albo urwały w połowie dawno temu.
Ale jakoś zawsze miałam sentyment do Astal. Czy to do tego pierwszego opowiadania, tego o czarownicach, czy w końcu astalstory. A nawet twojego "cywilniaka". Zawsze lubiłam, jak piszesz i tak czułam, jakbym cie trochę znała, chociaż w sumie nie wiem nic.
I gdy przeczytałam o radosnej nowinie, to ucieszyłam się jakby to była nowina dobrej koleżanki a nie dziewczyny, która czytałam namiętnie parę lat temu. Naprawdę gratuluje i trzymam za was kciuki.
Nie wiem, kiedy pierwszy raz czytałam Ciebie, ale wiem, że co parę lat powracam do rozdziałów zakończonego, pierwszego opowiadania i nigdy się nie zawodzę. Dziękuję więc, że pozostawiłaś je dla nas.
A gdy już wydasz swoja książkę, proszę, poinformuj nas, bo kupie ja, nawet jeśli kosztowalaby pól wypłaty :D
Hej ! Czy istnieje gdzieś twój blog o Huncwotach ?
OdpowiedzUsuńBył jednym z moich ulubionych :(