niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział Szósty, w którym wiele się knuje.


Kiepski fragment na kiepski humor. Moja praca nie została zakwalifikowana do Akademii Literatury, złapałam przez to doła i jakoś mi smutno. Przepraszam za to partactwo, ale jakoś chciałam pisać. Może zrobiłam to trochę na siłę. 
Tak, czy inaczej - wiedzcie, że pisanie dla Was tej fanfikcji jakoś poprawia mi humor.
Wasza, 
Astalka - zdołowana i zmęczona.



Po ciepłym wrześniu nastał deszczowy październik. Wiatr hulał po zamku, sprawiając, że korytarze po zakończeniu zajęć pustoszały, a w pokojach wspólnych rozpoczynała się walka o fotele najbliżej kominków. Zapowiadało się naprawdę zimne Halloween, dlatego James i Chris postanowili trochę rozruszać szkołę. Od kilku tygodni knuli i planowali swój pierwszy dowcip. Zainspirowani legendarnymi Huncwotami, chcieli dorównać im. Nie było to zadanie łatwe, ale James twierdził, że przy odrobinie wysiłku było wykonalne. Chris uważał, chociaż nie powiedział nigdy tego głośno, że przyjaciel dlatego uparł, aby wymyślić jakiś dowcip, ponieważ nadal gniewał się na całą szkołę o to, że nie został przyjęty do drużyny. Oczywiście był winny sam sobie, ale Jim nie miał w zwyczaju złościć się na siebie, więc wolał wyżyć się na kimś innym. Cała reszta mieszkańców Hogwartu była wystarczająco dużym celem, aby usatysfakcjonować Jamesa.
Oprócz niecnych knowań Jim zajmował się także wpatrywaniem się z uwielbieniem w Zjawisko. Jak do tej pory uwielbiał ją tylko z daleka i jakoś nie przyszło mu do głowy, aby zacząć o nią wypytywać ludzi. Chciał poczekać do przedostatniego dnia października, kiedy to puchoni mieli zmierzyć się z gryfonami na boisku. Zastanawiał się tylko, czy będzie umiał zdecydować się komu kibicować.
Pogrążony w takich właśnie rozmyślaniach siedział za stołem w bibliotece i studiował mapę Huncwotów. Wcześniej odgonił od siebie Carla, który nalegał, aby razem się pouczyli.  Jim nie miał ochoty na naukę.
-      Co robisz młodociany?
Jim podniósł głowę i zobaczył nas sobą Louisa i Dominique.
-      Nic… tylko tak…- wymamrotał Jim, starając się pośpiesznie zakryć mapę dłońmi.
-      Co tam masz?
-      Nie! Zostaw!
Jednak Louis nie dał za wygraną, a James musiał się w końcu poddać, bo gdyby szarpał się za długi, mapa mogłaby się porwać.
-      Proszę, proszę… - zaczął Lou, nie mogąc skryć podziwu.  Jego brat bliźniak zaglądał mu przez ramię i też wyglądał na pozytywnie zaskoczonego. – Myślałem, że to jakieś mazaje, a tu taka wspaniała rzecz.
-      Oddaj to Lou – westchną James, wyciągając rękę po swoją własność.
-      Skąd to masz, Jim?
-      Hmm musi ci wystarczyć wiadomość, że to coś w rodzaju mojego dziedzictwa – wyszczerzył zęby Jim.
Patrząc na miny bliźniaków, który ewidentnie bardzo pragnęli znaleźć się w posiadaniu takiej mapy, zamyślił się. Jak na razie w planowaniu dowcipów nie byli za dobrzy z Chrisem. W drugiej klasie nie znali jeszcze za wiele zaklęć, które mogłyby im pomóc zrealizować plan, na jaki wpadli. Być może Louis i Dominique przydali by się jako partnerzy? Zapewne umieli o wiele więcej od niego i Chrisa. No i przydałoby się powiększyć skład.
-      Mam dla was propozycję – zaczął, uprzednio rozejrzawszy się, czy nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć ich rozmowę. – pozwólcie, że najpierw opowiem wam o twórcach tej świetnej mapy, a potem o pewnym przedsięwzięciu, w którym moglibyście wziąć udział.
Bliźniacy, uśmiechając się szeroko, zajęli miejsca przy stole i nachylili się ku Jamesowi, aby lepiej słyszeć, co on mówił.


Profesor Adryk był tak groźny, na jakiego wyglądał. Na jego zajęciach nie było mowy o wygłupach. Rose zawsze spinała się ilekroć przechodził on obok jej stanowiska i zaglądał do jej kociołka. Jedyne, co ją pocieszało, że nauczyciel nigdy nie był złośliwy i zdecydowanie można było o nim powiedzieć, że jest sprawiedliwy.
Dzisiejszym tematem zajęć był eliksir nasenny. Rose bardzo starała się postępować według wskazówek. Pracująca obok niej Darcy z początku próbowała kontrolować sytuację zarówno na swoim jak i przyjaciółki stanowisku, ale to nie wpływało dobrze na efektywność jej pracy, więc dała za wygraną i zajęła się swoim kociołkiem tylko. Rose jednak nie potrzebowała dziś pomocy. Zarówno wytyczne na tablicy, jak i wskazówki w książce były nieskomplikowane i dziewczyna nie miała większych problemów ze swoim eliksirem.
W gorszej sytuacji był natomiast Malfoy. Zdarzyło się akurat dziś, że został on niejako zmuszony do zajęcia stanowiska przy tym samym stole, co Rose i Darcy. Ławka na końcu sali, w której zwykle siedział, oraz dwie ławki przed nią, zostały uszkodzone w wyniku jakiegoś paskudnego wybuchu kociołka, który miał miejsce na zajęciach wcześniej. Malfoy nie wydawał się zachwycony zmianą miejsca ani tym bardziej towarzystwem, w jakim się znalazł, bo wyglądał na naburmuszonego bardziej niż zwykle. Ciskał ze złością ingrediencje eliksiru do swojego kociołka i przewracał strony podręcznika tak gwałtownie, że aż jedną naddarł.
Jego zachowanie denerwowało Rose. Starała się go ignorować, ale nie mogła, bo on tuż obok niej ciskał się, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Zerknęła na niego skosem spod rzęs. Z jakiegoś powodu trzęsły mu się ręce. Zastanawiając się nad tym, przestała na chwilę skupiać się nad swoim eliksirem. Ta właśnie chwila wystarczyła, aby sięgając po kolejny składnik potrąciła stojącą na ławce butelkę, która przewróciła się i uderzyła w jej kociołek, ten z kolei zachwiał się, a jego zawartość chlapnęła na dłoń Scorpiusa. Chłopak wrzasnął z bólu i odskoczył w tył gwałtownie. Wszystkie głowy zwróciły się automatycznie w ich stronę.
-      O jeju… o jeju… Przepraszam! Boli?
-      No jasne, że boli! – warknął Scorpius, zbierając szatę na kolanach i starając się zetrzeć eliksir z dłoni. – Czy ty jesteś nienormalna? Chcesz żeby skóra ze mnie zlazła?
Rose aż cofnęła się o krok, wystraszona. Nienawidziła, gdy ktoś na nią krzyczał. Ostatni raz, gdy w szkole podstawowej krzyczała na nią nauczycielka, Rose po prostu wybuchła płaczem w obecności całej klasy. W tej chwili, gdy poczuła, że oczy zaczynają ją piec, a usta jej drżą.
-      Przecież przeprosiła! To było niechcący, pacanie! – Darcy momentalnie znalazła się między przyjaciółką a Scorpiusem.
Kątem oka Rose zobaczyła profesora Adryka, który już sunął ku nim, aby prawdopodobnie zapanować nad sytuacją. Malfoy w tym czasie, próbując wytrzeć rękę, zniszczył sobie szatę, bo eliksir zareagował z materiałem i wypalił w nim dziurę.
-      Nie ruszaj! – zawołała Rose, grzebiąc w swojej torbie. Wyciągnęła chusteczkę i podeszła do chłopaka, aby mu pomóc, ale on schował zranioną rękę za plecy i zaczął wycofywać się rakiem ku drzwiom.
-      Ni-nie… nie dotykaj mnie! - wydusił z siebie, a potem spojrzał na Adryka, który znalazł się przy nim. – Ja pójdę do skrzydła szpitalnego!
Nie czekając na pozwolenie nauczyciela, Malfory wypadł z klasy. Rose była na granicy płaczu. Darcy przygarnęła ją do siebie i poklepała po głowie.
-      Wracać do pracy – odezwał się Adryk starając się uciszyć poruszoną całym tym zajściem klasę, a potem zwrócił się do Rose, która pociągając nosem starała się dokończyć swój eliksir. – Panno Weasley proszę… naprawdę proszę uważać na to, co pani robi.
Mimo, że zarówno Albus i Darcy całą drogę z lochów do wielkiej sali wieszali psy na Malfoyu, to Rose czuła się bardzo przybita. Sprawę próbowała ratować nawet Jeanne i reszta gryfonek, które pogratulowały okaleczenia „króla skorpiona” jak nazywały Scorpiusa złośliwie. Niestety nie poprawiło to nastroju Rose. Aż do wieczora była ponura. Albus zastanawiał się po cichu czy było jej szkoda Scorpiusa, czy też może po prostu znów podupadła na duchu, bo rozpętała małą katastrofę. Trochę bał się zapytać, bo kuzynka pod koniec dnia zrobiła się drażliwa i nawet zaczęła warczeć na Darcy, która przecież chciała jej tylko poprawić nastrój.
Rose nikomu nie powiedziała, że smutno było jej z zupełnie innego powodu, niż oni myśleli. Wtedy, gdy leczyła rany Scorpiusa było jej go bardzo szkoda i była nawet gotowa go polubić. Zawiodła się, bo za dużo sobie wyobrażała na jego temat, a on po prostu okazał się wrednym dupkiem. Jedząc swój obiad Rose zerkała od czasu do czasu na Scorpiusa siedzącego przy stole śliz gonów. Rękę miał zabandażowaną i jadł, garbiąc się nad stołem. Zła na swoją chwilę słabości, potrząsnęła gwałtownie głową, a potem zrobiła w duszy mocne postanowienie, że od dziś nigdy nie będzie żałować takich marnych kreatur, jaką był Malfoy.


Haloween było za dwa dni. Knowania trwały w najlepsze.  Od tygodnia, co drugi dzień, bo przecież czasem musieli odrabiać prace domowe, czterech młodzieńców spotykało się i knuło.  Siedzieli zwykle przy stoliku w odległym końcu biblioteki i nisko pochyleni nad czymś, co leżało na blacie, rozmawiali ściszonymi głosami. Jeden z nich miał w ręce pióro i zwykle zapisywał postanowienia, jakich dokonali podczas spotkań. Z pozoru wyglądali jakby pracowali nad czymś związanym ze szkołą, ale było to przecież niemożliwe skoro dwóch z nich było z drugiej klasy a pozostali dwaj z klasy czwartej.
Zaintrygowany ich częstym widokiem w bibliotece Oswald Barn – obecny bibliotekarz Hogwartu – zbliżył się do czwórki chłopców i starał się podsłuchać o czym oni rozmawiają. Niestety, chłopcy byli bardzo czujni. Zauważyli, że bibliotekarz się zbliża i momentalnie wyprostowali się wszyscy i spojrzeli na niego.
-      Dzień dobry proszę pana – zawołał jeden z chłopców, uśmiechając się promiennie.
-      Odrabiacie lekcje chłopcy? Często was tu ostatnio widzę.
-      Pomagamy naszemu kuzynowi i jego koledze w zadaniach domowych – wyjaśnił jeden z blond bliźniaków.
Bibliotekarz zmierzył ich przeciągłym, bardzo uważnym spojrzeniem, ale nie znalazł niczego podejrzanego w ich zachowaniu, więc pokiwał tylko głową i poczłapał z powrotem do swojego stanowiska przy biurku. Po drodze minął kolejną ciekawą osobę. Wysoka, bardzo ładna blondynka, którą kojarzył, że jest prefektem naczelnym, stała za jednym z regałów i obserwowała czwórkę chłopców przez szparę między książkami. Oswald zerknął na nią z niepokojem, ale ona zdawała się w ogóle go nie zauważać, więc zasiadł za swoim biurkiem i zajął się zaległą pracą nad wypełnieniami katalogów nowych książek.
Dziewczyną, która czaiła się za regałem była oczywiście Victorie Weasley. Znalazła się w bibliotece zupełnie przypadkiem. Wcale nie miała zamiaru śledzić swoich braci, ale szukając książki, która pomogłaby jej napisać wypracowanie dla Longbottoma, zauważyła tamtą czwórkę. Uznała, że jest cos podejrzanego w ich zachowaniu i chwilę potem zdecydowała się dociec, co oni takiego knują. W chwili gdy jeden z bliźniaków powiedział „Nie Jimbo, to nie było by bezpieczne. Wolę to zrobić z tą na czwartym piętrze”, Victorie wiedziała już, że coś się święci.
Nagle usłyszała obok siebie szelest i odwróciła się błyskawicznie, gotowa do ataku w razie czego. Jednak taka agresywna poza wcale nie była jej potrzebna, gdyż obok niej stał niski i bardzo drobny blondyn o wyglądzie cherubina. Mimo swoich złotych loków, których sama Victorie mu pozazdrościła, oraz różowych okrągłych policzków, wyglądał bardzo poważnie. Jego spojrzenie było poważne, wręcz surowe. Wyglądał jak dzieciak, ale gdy przemówił, głos miał bardzo nie dziecięcy.
-      Jeżeli chcesz się dowiedzieć, co oni planują, to zapraszam do przyłączenia się do mnie.
-      Kim ty jesteś?
-      Carlisle – przedstawił się chłopak, zerkając w stronę czwórki siedzącej przy stole. – Można powiedzieć, że jestem zdrowym rozsądkiem tych dwóch.
-      To się dobrze składa, bo ja jestem zdrowym rozsądkiem tamtych dwóch.
Victorie wyciągnęła prawicę, a Carlisle uścisnął ją.


To nie było nic nowego, że na szafce nocnej Carla stoi rządek różnokolorowych butelek. Nikt, oprócz Carla, nie miał jakie właściwości miały eliksiry znajdujące się w nich, ale wszyscy znali ich przeznaczenie. To były lekarstwa, które Carlisle musiał raz na jakiś czas zażywać. Zwykle robił to wieczorem, tuż przed pójściem spać. Gdy to robił, zwykle odwracał się do wszystkich plecami i powoli, z wielkim spokojem, po kolei wlewał zawartość butelek do małego kieliszka i wypijał. Nie wiedział, że zawsze podczas tego rytuału jest obserwowany bacznie przez Chrisa. Zakaż dym razem, gdy Carlisle zajmował się swoimi lekami, Thoper zamierał w miejscu i uważnie obserwował przyjaciela, tak jakby bał się, że ten mógłby się pomylić i zapomnieć któregoś z eliksirów. Jim zawsze zastanawiał się dlaczego przyjaciel to robi. Carl doskonale wiedział w jakiej kolejności ma pić eliksiry, przecież robił to od zawsze, więc dlaczego Thoper się bał o niego? Czy to dlatego, że wtedy, podczas tego wypadku, który miał miejsce rok temu, Chris tak bardzo wystraszył się ataku Carla, że teraz postanowił nie dopuścić do powtórzenia tego? James także nie chciał, aby się to powtórzyło, ale nie miał zamiaru wpadać w paranoję z tego powodu. Z resztą, Carlisle gdyby dowiedział się, że Chris przejmuje się nim tak samo jak jego siostry, w życiu by się do niego już nie odezwał.
Carl skończył pić swoje lekarstwa i udał się do łazienki, aby umyć kieliszek. Chris szybko rzucił się na swoje łóżko, udając, że zajmują go jego podręczniki.
-      Ale będzie jutro fajnie – odezwał się Scotty, który w tej chwili wszedł do dormitorium. – Uczta halloweenowa…
-      Zawsze masz taki rozmarzony głos jak mówisz o jedzeniu Scotty – zażartował Carl, nie przerywając ścielenia łóżka.
-      A cóż może być lepszego od jedzenia? – zaśmiał się Scotty, który był dość niski, ale szeroki w ramionach i dość okrągły gdzie tylko się dało.
-      Quidditch – odezwał się James.
-      Hmmm… - zamyślił się Carl. – Górskie wycieczki.
-      Militarne obozy przetrwania, na które jeżdżę w wakacje – oświadczył pewnie Chris – wielki fan wybierania się w dzicz będąc wyposażonym tylko w nóż i linę.
-      Nie znacie się – parsknął Andy, uśmiechając się złośliwie, gdy oni spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Omiótł ich spojrzeniem pełnym wyższości, zanim odpowiedział im, na ich pytające miny. – Dziewczyny są lepsze od wszystkiego.


Było pięć minut do północy. Chris nie mógł przestać sprawdzać czasu na zegarku. Dobrze, że wskazówki były fosforyzujące, bo na korytarzach było tak ciemno, że ledwo widział własne stopy. To była bardzo pochmurna noc i nie mogli liczyć, że światło księżycowe oświetli im drogę.
-      Droga wolna? – usłyszał z ciemności głos któregoś z bliźniaków.
-      Nic nie widzę… - westchnął zirytowany James. – Och do cholery… Lumos.
Światło różdżki oświetliło blado twarz Jamesa pochylającego się nad mapą. Chris poczuł, że w świetle czuje się jakoś mniej bezpiecznie niż w gęstym mroku. Oczy zaczęły mu się jakoś powoli przyzwyczajać do ciemności.
-      Wolne – potwierdził Jim, po szybkim sprawdzeniu, gdzie są woźni. – Teraz musimy być bardzo ostrożni, bo jesteśmy, co raz niżej i coraz bliżej nich.
-      Nie panikuj Jimbo – uspokoił go Lou, pochylając się nad czymś i szeleszcząc foliową torbą.
-      Wolałbym mieć pelerynę niewidkę mojego ojca.
-      Nie mogłeś jej zwinąć razem z mapą?
-      Taaaa… Jest lepiej strzeżona niż nasza skrytka u Gringotta. Peleryna niewidka dla aurora to jakby druga skóra, nie?
-      Domi teraz twoja kolej – Odezwał się Louis.
Dominique kucną koło niego i wymamrotał zaklęcie. Przez chwilę przez dzięki światłu zaklęcia widać było pomiędzy nimi duży, pomarańczowy przedmiot, a potem znów wszystko dookoła pochłonął mrok.
-      Ok. To ostatnia nasza – oświadczył Lou. – Teraz wy upychacie.
-      Ile jeszcze zostało? – chciał wiedzieć Chris, gdy ruszyli znów przed siebie. James mruczał cały czas coś, wsadziwszy nos w mapę.
-      Jeszcze tyko cztery.
-      Szybko poszło, nie?
-      O rety, ale nie mogę się doczekać jutra. Będzie ekstra!
-      Ciiiiiicho!
Wszyscy czterej dostali ataku duszonego śmiechu, więc musieli się zatrzymać, aby móc się opanować. Jamesowi serce biło tak mocno, że dziś nie uśnie. Nie mógł przestać cały czas się uśmiechać z emocji. Cieszył się, że kuzyni i przyjaciel go nie widzą. Był ciekawy ile razy jego ojciec tak włóczył się po szkole. Chyba nie miał czasu na kawały, ale być może też urządzał sobie wycieczki w nocy? A może tylko dziadek Potter był sławnym kawalarzem. Postanowił, że zapyta ojca jego nocne wycieczki po szkole, kiedy tylko wróci do domu na święta. Do tej pory tylko usłyszał fragment opowieści o wyczynach dziadka i Syriusza Blacka, z czasów, kiedy byli w szkole. Trochę opowiedział mu sam ojciec, ale lepszym źródłem informacji był oczywiście dziadek Hagrid. Znał on Jamesa Pottera pierwszego doskonale i godzinami potrafił w przezabawny sposób umiał opowiadać o sławnych wyczynach Huncwotów. Jim, jako jedyny z rodzeństwa uwielbiał słuchać tych opowieści. Dziadek często chciał snuć swoje historie jednak, gdy zaczynał ojciec zaczynał kaszleć ostrzegawczo. Jim odkąd przyjechał do Hogwartu przesiadywał u dziadka w domku i wyciągał z niego wszystkie najzabawniejsze historyjki. Czasami Hagridowi wymknęło się coś niecoś o przeżyciach ojca ze szkolnych czasów, ale z tego co orientował się Jim, to nie był o to tak interesujące jak kawały Huncwotów.
-      Jest piętnaście minut po północy – poinformował wszystkich Chris.
-      Wyrobiliśmy się w czasie – ucieszył się Dominique.
-      Więc jutro godzina zero w samo południe. Pamiętajcie, aby być na strategicznych pozycjach, żeby móc obserwować nasze dzieło.
-      Kocham chaos – wyznał z uczuciem Louis.
-      Jak my wszyscy… jak my wszyscy, bracie.

3 komentarze:

  1. Genialne! Dawno nie było już tak dobrej notki :) Domagam się tylko więcej Rose i Scorpiusa ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ^^ Ciekawe co wymyślili ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeejku nie mogę się doczekać aż Lily przyjedzie do Hogwartu .
    ; >

    OdpowiedzUsuń