Kiepski fragment na kiepski humor. Moja praca nie została zakwalifikowana do Akademii Literatury, złapałam przez to doła i jakoś mi smutno. Przepraszam za to partactwo, ale jakoś chciałam pisać. Może zrobiłam to trochę na siłę.
Tak, czy inaczej - wiedzcie, że pisanie dla Was tej fanfikcji jakoś poprawia mi humor.
Wasza,
Astalka - zdołowana i zmęczona.
Po ciepłym
wrześniu nastał deszczowy październik. Wiatr hulał po zamku, sprawiając, że
korytarze po zakończeniu zajęć pustoszały, a w pokojach wspólnych rozpoczynała
się walka o fotele najbliżej kominków. Zapowiadało się naprawdę zimne Halloween,
dlatego James i Chris postanowili trochę rozruszać szkołę. Od kilku tygodni
knuli i planowali swój pierwszy dowcip. Zainspirowani legendarnymi Huncwotami,
chcieli dorównać im. Nie było to zadanie łatwe, ale James twierdził, że przy
odrobinie wysiłku było wykonalne. Chris uważał, chociaż nie powiedział nigdy
tego głośno, że przyjaciel dlatego uparł, aby wymyślić jakiś dowcip, ponieważ
nadal gniewał się na całą szkołę o to, że nie został przyjęty do drużyny.
Oczywiście był winny sam sobie, ale Jim nie miał w zwyczaju złościć się na
siebie, więc wolał wyżyć się na kimś innym. Cała reszta mieszkańców Hogwartu
była wystarczająco dużym celem, aby usatysfakcjonować Jamesa.
Oprócz
niecnych knowań Jim zajmował się także wpatrywaniem się z uwielbieniem w
Zjawisko. Jak do tej pory uwielbiał ją tylko z daleka i jakoś nie przyszło mu
do głowy, aby zacząć o nią wypytywać ludzi. Chciał poczekać do przedostatniego
dnia października, kiedy to puchoni mieli zmierzyć się z gryfonami na boisku.
Zastanawiał się tylko, czy będzie umiał zdecydować się komu kibicować.
Pogrążony w
takich właśnie rozmyślaniach siedział za stołem w bibliotece i studiował mapę
Huncwotów. Wcześniej odgonił od siebie Carla, który nalegał, aby razem się
pouczyli. Jim nie miał ochoty na naukę.
-
Co robisz
młodociany?
Jim podniósł
głowę i zobaczył nas sobą Louisa i Dominique.
-
Nic… tylko
tak…- wymamrotał Jim, starając się pośpiesznie zakryć mapę dłońmi.
-
Co tam masz?
-
Nie! Zostaw!
Jednak Louis
nie dał za wygraną, a James musiał się w końcu poddać, bo gdyby szarpał się za
długi, mapa mogłaby się porwać.
-
Proszę,
proszę… - zaczął Lou, nie mogąc skryć podziwu.
Jego brat bliźniak zaglądał mu przez ramię i też wyglądał na pozytywnie
zaskoczonego. – Myślałem, że to jakieś mazaje, a tu taka wspaniała rzecz.
-
Oddaj to Lou
– westchną James, wyciągając rękę po swoją własność.
-
Skąd to
masz, Jim?
-
Hmm musi ci
wystarczyć wiadomość, że to coś w rodzaju mojego dziedzictwa – wyszczerzył zęby
Jim.
Patrząc na
miny bliźniaków, który ewidentnie bardzo pragnęli znaleźć się w posiadaniu
takiej mapy, zamyślił się. Jak na razie w planowaniu dowcipów nie byli za
dobrzy z Chrisem. W drugiej klasie nie znali jeszcze za wiele zaklęć, które
mogłyby im pomóc zrealizować plan, na jaki wpadli. Być może Louis i Dominique
przydali by się jako partnerzy? Zapewne umieli o wiele więcej od niego i
Chrisa. No i przydałoby się powiększyć skład.
-
Mam dla was
propozycję – zaczął, uprzednio rozejrzawszy się, czy nie ma nikogo, kto mógłby
usłyszeć ich rozmowę. – pozwólcie, że najpierw opowiem wam o twórcach tej
świetnej mapy, a potem o pewnym przedsięwzięciu, w którym moglibyście wziąć
udział.
Bliźniacy,
uśmiechając się szeroko, zajęli miejsca przy stole i nachylili się ku Jamesowi,
aby lepiej słyszeć, co on mówił.
Profesor
Adryk był tak groźny, na jakiego wyglądał. Na jego zajęciach nie było mowy o
wygłupach. Rose zawsze spinała się ilekroć przechodził on obok jej stanowiska i
zaglądał do jej kociołka. Jedyne, co ją pocieszało, że nauczyciel nigdy nie był
złośliwy i zdecydowanie można było o nim powiedzieć, że jest sprawiedliwy.
Dzisiejszym
tematem zajęć był eliksir nasenny. Rose bardzo starała się postępować według
wskazówek. Pracująca obok niej Darcy z początku próbowała kontrolować sytuację
zarówno na swoim jak i przyjaciółki stanowisku, ale to nie wpływało dobrze na efektywność
jej pracy, więc dała za wygraną i zajęła się swoim kociołkiem tylko. Rose
jednak nie potrzebowała dziś pomocy. Zarówno wytyczne na tablicy, jak i
wskazówki w książce były nieskomplikowane i dziewczyna nie miała większych
problemów ze swoim eliksirem.
W gorszej
sytuacji był natomiast Malfoy. Zdarzyło się akurat dziś, że został on niejako
zmuszony do zajęcia stanowiska przy tym samym stole, co Rose i Darcy. Ławka na
końcu sali, w której zwykle siedział, oraz dwie ławki przed nią, zostały
uszkodzone w wyniku jakiegoś paskudnego wybuchu kociołka, który miał miejsce na
zajęciach wcześniej. Malfoy nie wydawał się zachwycony zmianą miejsca ani tym
bardziej towarzystwem, w jakim się znalazł, bo wyglądał na naburmuszonego
bardziej niż zwykle. Ciskał ze złością ingrediencje eliksiru do swojego
kociołka i przewracał strony podręcznika tak gwałtownie, że aż jedną naddarł.
Jego
zachowanie denerwowało Rose. Starała się go ignorować, ale nie mogła, bo on tuż
obok niej ciskał się, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Zerknęła na niego skosem
spod rzęs. Z jakiegoś powodu trzęsły mu się ręce. Zastanawiając się nad tym,
przestała na chwilę skupiać się nad swoim eliksirem. Ta właśnie chwila
wystarczyła, aby sięgając po kolejny składnik potrąciła stojącą na ławce butelkę,
która przewróciła się i uderzyła w jej kociołek, ten z kolei zachwiał się, a
jego zawartość chlapnęła na dłoń Scorpiusa. Chłopak wrzasnął z bólu i odskoczył
w tył gwałtownie. Wszystkie głowy zwróciły się automatycznie w ich stronę.
-
O jeju… o
jeju… Przepraszam! Boli?
-
No jasne, że
boli! – warknął Scorpius, zbierając szatę na kolanach i starając się zetrzeć
eliksir z dłoni. – Czy ty jesteś nienormalna? Chcesz żeby skóra ze mnie zlazła?
Rose aż
cofnęła się o krok, wystraszona. Nienawidziła, gdy ktoś na nią krzyczał.
Ostatni raz, gdy w szkole podstawowej krzyczała na nią nauczycielka, Rose po
prostu wybuchła płaczem w obecności całej klasy. W tej chwili, gdy poczuła, że
oczy zaczynają ją piec, a usta jej drżą.
-
Przecież
przeprosiła! To było niechcący, pacanie! – Darcy momentalnie znalazła się
między przyjaciółką a Scorpiusem.
Kątem oka
Rose zobaczyła profesora Adryka, który już sunął ku nim, aby prawdopodobnie
zapanować nad sytuacją. Malfoy w tym czasie, próbując wytrzeć rękę, zniszczył
sobie szatę, bo eliksir zareagował z materiałem i wypalił w nim dziurę.
-
Nie ruszaj!
– zawołała Rose, grzebiąc w swojej torbie. Wyciągnęła chusteczkę i podeszła do
chłopaka, aby mu pomóc, ale on schował zranioną rękę za plecy i zaczął
wycofywać się rakiem ku drzwiom.
-
Ni-nie… nie dotykaj
mnie! - wydusił z siebie, a potem spojrzał na Adryka, który znalazł się przy
nim. – Ja pójdę do skrzydła szpitalnego!
Nie czekając
na pozwolenie nauczyciela, Malfory wypadł z klasy. Rose była na granicy płaczu.
Darcy przygarnęła ją do siebie i poklepała po głowie.
-
Wracać do
pracy – odezwał się Adryk starając się uciszyć poruszoną całym tym zajściem
klasę, a potem zwrócił się do Rose, która pociągając nosem starała się
dokończyć swój eliksir. – Panno Weasley proszę… naprawdę proszę uważać na to,
co pani robi.
Mimo, że
zarówno Albus i Darcy całą drogę z lochów do wielkiej sali wieszali psy na
Malfoyu, to Rose czuła się bardzo przybita. Sprawę próbowała ratować nawet Jeanne
i reszta gryfonek, które pogratulowały okaleczenia „króla skorpiona” jak nazywały
Scorpiusa złośliwie. Niestety nie poprawiło to nastroju Rose. Aż do wieczora
była ponura. Albus zastanawiał się po cichu czy było jej szkoda Scorpiusa, czy
też może po prostu znów podupadła na duchu, bo rozpętała małą katastrofę.
Trochę bał się zapytać, bo kuzynka pod koniec dnia zrobiła się drażliwa i nawet
zaczęła warczeć na Darcy, która przecież chciała jej tylko poprawić nastrój.
Rose nikomu
nie powiedziała, że smutno było jej z zupełnie innego powodu, niż oni myśleli.
Wtedy, gdy leczyła rany Scorpiusa było jej go bardzo szkoda i była nawet gotowa
go polubić. Zawiodła się, bo za dużo sobie wyobrażała na jego temat, a on po
prostu okazał się wrednym dupkiem. Jedząc swój obiad Rose zerkała od czasu do
czasu na Scorpiusa siedzącego przy stole śliz gonów. Rękę miał zabandażowaną i
jadł, garbiąc się nad stołem. Zła na swoją chwilę słabości, potrząsnęła
gwałtownie głową, a potem zrobiła w duszy mocne postanowienie, że od dziś nigdy
nie będzie żałować takich marnych kreatur, jaką był Malfoy.
Haloween było
za dwa dni. Knowania trwały w najlepsze. Od tygodnia, co drugi dzień, bo przecież
czasem musieli odrabiać prace domowe, czterech młodzieńców spotykało się i
knuło. Siedzieli zwykle przy stoliku w
odległym końcu biblioteki i nisko pochyleni nad czymś, co leżało na blacie,
rozmawiali ściszonymi głosami. Jeden z nich miał w ręce pióro i zwykle
zapisywał postanowienia, jakich dokonali podczas spotkań. Z pozoru wyglądali
jakby pracowali nad czymś związanym ze szkołą, ale było to przecież niemożliwe
skoro dwóch z nich było z drugiej klasy a pozostali dwaj z klasy czwartej.
Zaintrygowany
ich częstym widokiem w bibliotece Oswald Barn – obecny bibliotekarz Hogwartu –
zbliżył się do czwórki chłopców i starał się podsłuchać o czym oni rozmawiają.
Niestety, chłopcy byli bardzo czujni. Zauważyli, że bibliotekarz się zbliża i
momentalnie wyprostowali się wszyscy i spojrzeli na niego.
-
Dzień dobry
proszę pana – zawołał jeden z chłopców, uśmiechając się promiennie.
-
Odrabiacie
lekcje chłopcy? Często was tu ostatnio widzę.
-
Pomagamy
naszemu kuzynowi i jego koledze w zadaniach domowych – wyjaśnił jeden z blond
bliźniaków.
Bibliotekarz
zmierzył ich przeciągłym, bardzo uważnym spojrzeniem, ale nie znalazł niczego
podejrzanego w ich zachowaniu, więc pokiwał tylko głową i poczłapał z powrotem
do swojego stanowiska przy biurku. Po drodze minął kolejną ciekawą osobę.
Wysoka, bardzo ładna blondynka, którą kojarzył, że jest prefektem naczelnym,
stała za jednym z regałów i obserwowała czwórkę chłopców przez szparę między
książkami. Oswald zerknął na nią z niepokojem, ale ona zdawała się w ogóle go
nie zauważać, więc zasiadł za swoim biurkiem i zajął się zaległą pracą nad
wypełnieniami katalogów nowych książek.
Dziewczyną,
która czaiła się za regałem była oczywiście Victorie Weasley. Znalazła się w
bibliotece zupełnie przypadkiem. Wcale nie miała zamiaru śledzić swoich braci,
ale szukając książki, która pomogłaby jej napisać wypracowanie dla Longbottoma,
zauważyła tamtą czwórkę. Uznała, że jest cos podejrzanego w ich zachowaniu i
chwilę potem zdecydowała się dociec, co oni takiego knują. W chwili gdy jeden z
bliźniaków powiedział „Nie Jimbo, to nie było by bezpieczne. Wolę to zrobić z
tą na czwartym piętrze”, Victorie wiedziała już, że coś się święci.
Nagle
usłyszała obok siebie szelest i odwróciła się błyskawicznie, gotowa do ataku w
razie czego. Jednak taka agresywna poza wcale nie była jej potrzebna, gdyż obok
niej stał niski i bardzo drobny blondyn o wyglądzie cherubina. Mimo swoich
złotych loków, których sama Victorie mu pozazdrościła, oraz różowych okrągłych
policzków, wyglądał bardzo poważnie. Jego spojrzenie było poważne, wręcz
surowe. Wyglądał jak dzieciak, ale gdy przemówił, głos miał bardzo nie
dziecięcy.
-
Jeżeli
chcesz się dowiedzieć, co oni planują, to zapraszam do przyłączenia się do
mnie.
-
Kim ty
jesteś?
-
Carlisle –
przedstawił się chłopak, zerkając w stronę czwórki siedzącej przy stole. –
Można powiedzieć, że jestem zdrowym rozsądkiem tych dwóch.
-
To się
dobrze składa, bo ja jestem zdrowym rozsądkiem tamtych dwóch.
Victorie
wyciągnęła prawicę, a Carlisle uścisnął ją.
To nie było
nic nowego, że na szafce nocnej Carla stoi rządek różnokolorowych butelek.
Nikt, oprócz Carla, nie miał jakie właściwości miały eliksiry znajdujące się w
nich, ale wszyscy znali ich przeznaczenie. To były lekarstwa, które Carlisle
musiał raz na jakiś czas zażywać. Zwykle robił to wieczorem, tuż przed pójściem
spać. Gdy to robił, zwykle odwracał się do wszystkich plecami i powoli, z
wielkim spokojem, po kolei wlewał zawartość butelek do małego kieliszka i
wypijał. Nie wiedział, że zawsze podczas tego rytuału jest obserwowany bacznie
przez Chrisa. Zakaż dym razem, gdy Carlisle zajmował się swoimi lekami, Thoper
zamierał w miejscu i uważnie obserwował przyjaciela, tak jakby bał się, że ten
mógłby się pomylić i zapomnieć któregoś z eliksirów. Jim zawsze zastanawiał się
dlaczego przyjaciel to robi. Carl doskonale wiedział w jakiej kolejności ma pić
eliksiry, przecież robił to od zawsze, więc dlaczego Thoper się bał o niego?
Czy to dlatego, że wtedy, podczas tego wypadku, który miał miejsce rok temu,
Chris tak bardzo wystraszył się ataku Carla, że teraz postanowił nie dopuścić
do powtórzenia tego? James także nie chciał, aby się to powtórzyło, ale nie
miał zamiaru wpadać w paranoję z tego powodu. Z resztą, Carlisle gdyby
dowiedział się, że Chris przejmuje się nim tak samo jak jego siostry, w życiu
by się do niego już nie odezwał.
Carl
skończył pić swoje lekarstwa i udał się do łazienki, aby umyć kieliszek. Chris
szybko rzucił się na swoje łóżko, udając, że zajmują go jego podręczniki.
-
Ale będzie
jutro fajnie – odezwał się Scotty, który w tej chwili wszedł do dormitorium. –
Uczta halloweenowa…
-
Zawsze masz
taki rozmarzony głos jak mówisz o jedzeniu Scotty – zażartował Carl, nie
przerywając ścielenia łóżka.
-
A cóż może
być lepszego od jedzenia? – zaśmiał się Scotty, który był dość niski, ale
szeroki w ramionach i dość okrągły gdzie tylko się dało.
-
Quidditch –
odezwał się James.
-
Hmmm… -
zamyślił się Carl. – Górskie wycieczki.
-
Militarne
obozy przetrwania, na które jeżdżę w wakacje – oświadczył pewnie Chris – wielki
fan wybierania się w dzicz będąc wyposażonym tylko w nóż i linę.
-
Nie znacie
się – parsknął Andy, uśmiechając się złośliwie, gdy oni spojrzeli na niego ze
zdziwieniem. Omiótł ich spojrzeniem pełnym wyższości, zanim odpowiedział im, na
ich pytające miny. – Dziewczyny są lepsze od wszystkiego.
Było pięć
minut do północy. Chris nie mógł przestać sprawdzać czasu na zegarku. Dobrze,
że wskazówki były fosforyzujące, bo na korytarzach było tak ciemno, że ledwo
widział własne stopy. To była bardzo pochmurna noc i nie mogli liczyć, że
światło księżycowe oświetli im drogę.
-
Droga wolna?
– usłyszał z ciemności głos któregoś z bliźniaków.
-
Nic nie
widzę… - westchnął zirytowany James. – Och do cholery… Lumos.
Światło różdżki
oświetliło blado twarz Jamesa pochylającego się nad mapą. Chris poczuł, że w
świetle czuje się jakoś mniej bezpiecznie niż w gęstym mroku. Oczy zaczęły mu się
jakoś powoli przyzwyczajać do ciemności.
-
Wolne –
potwierdził Jim, po szybkim sprawdzeniu, gdzie są woźni. – Teraz musimy być
bardzo ostrożni, bo jesteśmy, co raz niżej i coraz bliżej nich.
-
Nie panikuj
Jimbo – uspokoił go Lou, pochylając się nad czymś i szeleszcząc foliową torbą.
-
Wolałbym mieć
pelerynę niewidkę mojego ojca.
-
Nie mogłeś
jej zwinąć razem z mapą?
-
Taaaa… Jest
lepiej strzeżona niż nasza skrytka u Gringotta. Peleryna niewidka dla aurora to
jakby druga skóra, nie?
-
Domi teraz
twoja kolej – Odezwał się Louis.
Dominique
kucną koło niego i wymamrotał zaklęcie. Przez chwilę przez dzięki światłu
zaklęcia widać było pomiędzy nimi duży, pomarańczowy przedmiot, a potem znów
wszystko dookoła pochłonął mrok.
-
Ok. To
ostatnia nasza – oświadczył Lou. – Teraz wy upychacie.
-
Ile jeszcze
zostało? – chciał wiedzieć Chris, gdy ruszyli znów przed siebie. James mruczał
cały czas coś, wsadziwszy nos w mapę.
-
Jeszcze tyko
cztery.
-
Szybko poszło,
nie?
-
O rety, ale
nie mogę się doczekać jutra. Będzie ekstra!
-
Ciiiiiicho!
Wszyscy czterej
dostali ataku duszonego śmiechu, więc musieli się zatrzymać, aby móc się opanować.
Jamesowi serce biło tak mocno, że dziś nie uśnie. Nie mógł przestać cały czas się
uśmiechać z emocji. Cieszył się, że kuzyni i przyjaciel go nie widzą. Był ciekawy
ile razy jego ojciec tak włóczył się po szkole. Chyba nie miał czasu na kawały,
ale być może też urządzał sobie wycieczki w nocy? A może tylko dziadek Potter
był sławnym kawalarzem. Postanowił, że zapyta ojca jego nocne wycieczki po
szkole, kiedy tylko wróci do domu na święta. Do tej pory tylko usłyszał
fragment opowieści o wyczynach dziadka i Syriusza Blacka, z czasów, kiedy byli
w szkole. Trochę opowiedział mu sam ojciec, ale lepszym źródłem informacji był
oczywiście dziadek Hagrid. Znał on Jamesa Pottera pierwszego doskonale i godzinami
potrafił w przezabawny sposób umiał opowiadać o sławnych wyczynach Huncwotów. Jim,
jako jedyny z rodzeństwa uwielbiał słuchać tych opowieści. Dziadek często
chciał snuć swoje historie jednak, gdy zaczynał ojciec zaczynał kaszleć ostrzegawczo.
Jim odkąd przyjechał do Hogwartu przesiadywał u dziadka w domku i wyciągał z
niego wszystkie najzabawniejsze historyjki. Czasami Hagridowi wymknęło się coś
niecoś o przeżyciach ojca ze szkolnych czasów, ale z tego co orientował się
Jim, to nie był o to tak interesujące jak kawały Huncwotów.
-
Jest piętnaście
minut po północy – poinformował wszystkich Chris.
-
Wyrobiliśmy się
w czasie – ucieszył się Dominique.
-
Więc jutro
godzina zero w samo południe. Pamiętajcie, aby być na strategicznych pozycjach,
żeby móc obserwować nasze dzieło.
-
Kocham chaos
– wyznał z uczuciem Louis.
-
Jak my
wszyscy… jak my wszyscy, bracie.
Genialne! Dawno nie było już tak dobrej notki :) Domagam się tylko więcej Rose i Scorpiusa ! :)
OdpowiedzUsuńSuper ^^ Ciekawe co wymyślili ;p
OdpowiedzUsuńJeejku nie mogę się doczekać aż Lily przyjedzie do Hogwartu .
OdpowiedzUsuń; >