sobota, 30 marca 2013

Bonus wielkanocny. Gender bender.


Hm... To się stało przez przypadek. Czasami się nudzę przez te 3,5h, kiedy podróżuję sobie autobusem do domu. Pomyślałam, że taka głupotka nadaje się na wielkanocny bonus :D
Właściwy rozdział w przyszłości, chociaż nie wiem kiedy, bo kwiecień zapowiada się bardzo intensywnie.
Wesołych świąt, 
Wasza Astal.



No i jak on miał się na nią złościć? Jak to w ogóle było możliwe, żeby teraz pobiegł do wicedyrektora na skargę? Może jest głupawa, ale przecież nie można jej odmówić, że jest bardzo zabawna i czasami rozbrajająca.
Jaime Potter stała przed nim, cała umazana farbą i patrzyła na niego wyzywająco.  Liam Evans spojrzał najpierw w górę, ku sufitowi, a potem na swoje buty. Od razu pomyślał, że jego buty są porządne, zgodne z regulaminem, a Jaime ma na nogach jakieś dziwaczne, pstrokate trampki.
-      Doniesiesz na mnie? – zapytała słodkim głosikiem dziewczyna, trzepocząc rzęsami.
-      Nie rób tak – poprosił Liam, wzdychając ciężko. – Co ty w ogóle tu zrobiłaś?
-      Chciałam narysować węża Slytherinu i…
-      I nie sięgnęłaś wyżej, więc wąż nie ma głowy.
-      Dziękuję ci, kapitanie oczywisty – burknęła Jaime, szurając stopami.
Liam zabębnił palcami w puszkę farby, którą trzymał. Z początku bardzo się bał tej Potter. Ona i jej koleżanki są bardzo mało kobiecie, jeżeli chodzi o zachowanie. Liam czuł się przy nich niezręcznie, bo zawsze się bał, że obśmieją go bezlitośnie i naciągną majtki na głowę. O ile Rema i Petra były w miarę sympatyczne, to Siri i Jaime były istnymi diabłami w minispódniczkach.
-      Mogę sobie iść? – zapytała błagalnym tonem Jaime.
-      Przecież ja muszę to zgłosić…  Ja rozumiem jeszcze bazgranie po ścianie ołówkiem, ale to… to ma prawie trzy metry długości!
-      Czy to nie kot woźnej?
Liam spojrzał na dziewczynę a ona bezgłośnie powiedziała „błagam cię”. Niewiele myśląc chłopak cisnął farbą w kota, a potem złapał Jaime za rękę i pociągnął za sobą. Jamie była tak zaskoczona reakcją chłopaka, że z początku z wrażenia plątały jej się nogi. Gdy tylko odzyskała opanowanie, w raz z nim przyszło jej poczucie godności. Już, już chciała wyrwać rękę Liamowi i prześcignąć go w biegu, gdy nagle przypomniało jej się to, co kiedyś powiedziała jej Rema – „nie możesz zawsze pokazywać, że jesteś lepsza od chłopaka. Daj sobie raz na wstrzymanie i pobądź trochę dziewczyną”.  Prawda była taka, że Jaime zawsze denerwowała się nieposzlakowaną uczciwością Liama. Był taki sztywny i zawsze przygotowany na lekcje. Zdobywał mnóstwo punktów dla Gryffindoru i nauczyciele nie mogli się go nachwalić. Był taki obrzydliwe idealny… Bezustannie robiła wszystko, aby go znienawidzić, ale tak naprawdę nigdy jej się to nie udało.
-      Tutaj – rozkazał Liam i wepchnął nieobecną myślami Jaime za jakieś drzwi.
-      To schowek, prawda?
-      No… - przyznał oczywistość Liam.
Stali obok siebie bardzo blisko. Oczywiście nie było potrzeby, aby Liam obejmował Jaime, ale to robił. Co więcej, przyciskał dziewczynę do siebie obiema rękami. Okulary Jaime wbijały się jej boleśnie w nos, jednak była tak zachwycona swoją obecną sytuacją, że bała się nawet za głęboko oddychać. 
-      Teraz jesteś współwinny – odezwała się w końcu, a w jej głosie słychać było źle skrywany triumf. 
Zza drzwi schowka słychać było tupot stóp na korytarzu i natarczywe miauczenie. Woźna najwyraźniej wyruszyła w pościg za winnym malowidła na ścianie. Liam przycisnął  Jaime mocniej do swojej piersi.
-      Em… Jak myślisz, ile tu powinniśmy siedzieć? – zapytała w końcu Jaime. Liam poruszył się nerwowo, pochylając się, aby przyłożyć ucho do drzwi.
-      Nadal słyszę głosy.
-      To chyba nie najlepszy moment, żebym wyznała ci, że podkochuję się w tobie od drugiej klasy? – wypaliła Jaime.
Liam zachłysnął się powietrzem i cały zdrętwiał. Dziewczyna dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że to, co powiedziała było naprawdę bardzo bezmyślne.
-      Boże… -jęknęła, pospiesznie odsuwając się od chłopaka. – Co ja gadam? Co cię to w ogóle obchodzi, nie? Ja zawsze robię sobie takie akcje… Ja nawet nie wiem, dlaczego mi się podobasz. Jesteś przecież taki lamerski i do tego płakałeś w pierwszej klasie, jak zleciałeś z miotły. 
-      Złamałem sobie wtedy rękę – wtrącił obronnym tonem Liam.
Zapadła cisza. Jaime odruchowo przygładzała swoje wiecznie sterczące we wszystkie strony włosy i rugała się wewnętrznie za głupoty, które teraz powiedziała. To by było na tyle, jeżeli chodzi o bycie kobiecą – udało jej się wytrzymać aż całe trzy minuty. Nie dość, że wyznała mu miłość tak zupełnie od czapy, to jeszcze go obraziła i przypomniała mu traumatyczne przeżycia. Nowy rekord w robieniu z siebie idiotki, a jeszcze przecież nie było obiadu. 
-      Czy moglibyśmy się umówić, że ja tego wszystkiego nigdy nie powiedziałam?
-      Nie.
-      Nie?
-      Niby jak mam zignorować to? Pierwszy raz mi ktoś wyznał miłość.
-      Hm… no tak. Duże wydarzenie w życiu każdego faceta. Pewnie tylko żałujesz, że to ode…
Drzwi gwałtownie otworzyły się, a światło oślepiło Jaime i Liama. Gdy tylko ich oczy przyzwyczaiły się do jasnego korytarza, ujrzeli wysoką i smukłą sylwetkę wicedyrektora. Liam poczuł, że  Jaime złapała go mocniej za rękę. Tak, wicedyrektor był osobą, której należało się bać. Każdy, kto twierdził inaczej, powinien z całą pewnością zgłosić się do Św. Munga na oddział zamknięty.


-      Co robiliście w schowku? – padło pytanie.
Zarówno Jaime, jak i Liam, mieli opuszczone głowy. Ona pewnie robiła to z wieloletniego doświadczenia, gdyż nie pierwszy raz znalazła się w tym gabinecie, w roli winowajcy. On jednak robił w głowie szybkie kalkulacje i błyskawicznie ustalał priorytety. 
-      To, co mogą robić dziewczyna i chłopak w schowku, panie profesorze – powiedział z mocą Liam, podnosząc mężnie głowę. Jaime drgnęła i zerknęła na niego zza okularów. W jej oczach był czysty podziw. 
McGonagall zamarł z przerażeniem na twarzy. Jego oczy stopniowo zwężały się, a zmarszczka między brwiami pogłębiała. Liam dzielnie znosił jego spojrzenie, nie odwracając wzroku, chociaż cały się pocił i zaczęło mu być słabo.
-      A ten wąż? – wycedził profesor, zaplatając ręce na piersi.
Jaime podniosła głowę. W jej oku błysną diabelski chochlik. 
-      Och jej! Panie profesorze! Tak daleko się nie posunęliśmy – zaszczebiotała, udając zawstydzenie.
-      Milczeć!
Liam ugryzł się w wargę, aby nie ryknąć śmiechem. Jaime posłała mu piękny uśmiech, ukazujący komplet jej białych zębów. Serce chłopaka urosło i poczuł, że zdolny jest do rzeczy, do których wcześniej nie był, czyli do rzeczy szalonych. 
-      Nie wierzę, że jesteś niewinna, Potter! Ty zawsze jesteś winna.
-      Nie wszystkiego, panie profesorze! 
-      Evans – powiedział nagle wicedyrektor, a Liam wyprostował się niczym struna. Jaime zmarszczyła nos z dezaprobatą, jednak taka reakcja była silniejsza od niego. Jego zamiłowanie do regulaminu i zasad było po prostu jego drugą naturą. – Powiedz mi prawdę. Przecież ty nie możesz być w to zamieszany. Prefekt… Kto jest autorem tego koszmarnego bohomazu na ścianie?
Jaime poruszyła się, zapewne chcąc się oburzyć, ale Liam dyskretnie nadepnął jej na stopę.
-      Mówimy prawdę, panie profesorze. Nie mamy zielonego pojęcia, o czym pan mówi.
-      Kłamiecie w żywe oczy!
Ponownie oboje opuścili głowy, milcząc. Wicedyrektor westchnął, pocierając dłonią twarz.
-      Dla każdego po tydzień odsiadki. Przydział dostaniecie jutro – zawyrokował, machając na nich, aby zniknęli mu sprzed oczu.- Jeżeli jeszcze raz was spotkam, w chociaż troszkę dwuznacznej sytuacji, wezwę waszych rodziców.
Liam złapał Jaime za rękę i razem wypadli z gabinetu, zanim dziewczyna zdążyła dodać jakąś głupawą uwagę. Jaime dała się Evansowi powieść, chociaż tym razem bardziej świadomie i z gracją. 
-      Masz jaja, Evans – oceniła, a on zarumienił się wściekle, ale dzielnie wytrzymał spojrzenie jej orzechowych oczu.
Sięgnął i poprawił jej okulary. Chciał też ugładzić jej potargane włosy, ale zrezygnował, bo zorientował się, że to wcale nie jest potrzebne. Gdyby nie były w nieładzie, to by już nie były czymś, co wyróżniało Jaime spośród innych dziewczyn, tak obsesyjnie dbających o swój wygląd.
-   Czy… czy jeżeli cię teraz pocałuję, to dostanę w pysk? – zapytał ostrożnie, marszcząc ciemno rude brwi. 
Pociągnąwszy go za krawat, sprawiła, że schylił się. Ich twarze były na tej samej wysokości, więc spokojnie mogła ująć jego buzię w obie ręce. Z początku przeraził się, że ona zaraz go zabije, ale zorientował się szybko, że Jaime uśmiecha się od ucha do ucha.
-      Boże już myślałam, że nigdy o to nie zapytasz!

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział Jedynasty, w którym James trenuje zażarcie, a Lily spotyka nową koleżankę.


Umieram z bólu, bo mi się ósemki wyżynają. Jeju ryjek mi spuchł i nie mogę jeść lewą stroną. Przykra sprawa, gdyż mi te ósemki wycinać będą, bo są za duże. Ech...
Pomimo, że przez ostatnie kilka tygodni nie chciało mi się robić nic, to jednak naskrobałam coś. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu w czasie tych wspaniałych śnieżnych wiosennych dni. 
Pozdrawiam Was jajecznie i żeżuchowo :D
Wasza Astal!


-       Hej, Potter!
Albus i James poderwali głowy i zaczęli szukać wzrokiem osoby, która wykrzykiwała ich nazwisko.  Okazała się nią wysoka dziewczyna, wyglądająca na starszą od nich. Miała długie, blond dredy, które upięła w duży kok tuż nad karkiem i mnóstwo kolczyków nie tylko w uszach, ale i nosie oraz brwi. Jej oczy były tak samo intensywnie zielone, jak oczy młodszego z Potterów.  
-       Który Potter? – zapytał Albus, obdarzając ją uśmiechem.
-       Ten – uściśliła, celując palcem w nos Jamesa.  – Jestem Emerald Lennox, obrońca gryfonów.  Jest przesłuchanie, wiesz?
-       Do drużyny? Przecież minęło już pół roku szkolnego– James próbował nie okazywać entuzjazmu, jednak poczuł, że w brzuchu wszystko mu się przewraca.
-       Kojarzysz Roberta, naszego szukającego? Zaliczył paskudną kontuzję podczas wakacji. Myślał, że nic mu nie jest, ale pojawiły się jakieś komplikacje i nie może grać.
-       Ale dlaczego mi to mówisz? Przecież chciałem być ścigającym – dociekał Jim, a Albus, zachowując oczywiście kamienną twarz, kopał go porozumiewawczo pod stołem w piszczel.
-       Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć – odparła dziewczyna, po czym strzeliła balonem z gumy do żucia. – Kojarzę, że nie dostałeś się do drużyny, ale zawsze uważałam, że ktoś o twojej budowie powinien być szukającym. To u was tradycja, nie?
-       No… – zgodził się niechętnie James, drapiąc się po karku. Brat wymierzył mu bolesnego kopniaka w kostkę.
-       Zapisz go na listę! – nie wytrzymał Albus w końcu. Emerald kiwnęła głową, a mnogość jej kolczyków w uszach zadzwoniła niczym dzwoneczki.
-       Więc do zobaczenia za dwa tygodnie! Potrenuj trochę i staw się na boisku! – zawołała, po czym poderwała się z miejsca i pognała do sypialni dziewcząt, wykrzykując imię kapitan drużyny. 
Gdy dziewczyna zniknęła z pola widzenia, James pozwolił sobie na szybki triumfalny taniec. Oczywiście w wersji okrojonej i bardziej dyskretnej, gdyż znajdował się w pokoju pełnym ludzi. Albus wyszczerzył się do brata.
-       Widzisz? – powiedział entuzjastycznie. – Głupi ma jednak szczęście!
James prychnął i zamachnął się na niego swoim podręcznikiem do zielarstwa. W ostatniej chwili jego rękę powstrzymał Christopher, którym pojawił się za plecami Jamesa.
-       Jak tam kółko geniuszów? – zapytał słodko James, a przyjaciel parsknął i przewrócił oczami.
-       To istna tortura – wyrzucił z siebie, siadając obok na pustym fotelu i zarzucając nogi na stół. – Rozumiem, że nie jestem najzdolniejszy w klasie, ale żeby traktować mnie, jak tamtych debili?
-       Adryk się na tobie mści, za ostatni miesiąc – podsunął James, zabierając się do swojego wypracowania z zielarstwa. – Wie, że specjalnie udajesz głupszego niż jesteś.  Kto prowadzi te zajęcia dodatkowe?
-       Dwie przemądrzałe siódmoklasistki z Ravenclawu. Serio mówię, strasznie nadęte, chociaż wcale nie jakieś brzydkie.
-       Masz nauczkę, następnym razem, jak pomyślisz zanim zaczniesz zgrywać przygłupa – ocenił Albus, nie podnosząc głowy znad swoich notatek. Chris pokiwał smętnie i zaczął zezować na wypracowanie, które pisał Jim.
-       Daj mi zwalić – poprosił, sięgając po pergamin.
-       A takiego! – syknął James, odpychając go od siebie.- Topher, kiedy ty zaczniesz się uczyć tak na serio, a nie liczyć na fart?
-       Wtedy, mój drogi, kiedy twój młodszy brat znajdzie sobie dziewczynę – zachichotał Chris, a Albus pokazał mu bardzo niecenzuralny gest.


-     Wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego ja to robię?
-     Albus bądź tak miły i po prostu się zamknij, okay? Ty kazałeś tej lasce mnie zapisać, więc myślałem, że mi pomożesz.
-     Mogę cię wspierać duchowo, ale nie chcę brać udziału w twoich treningach. Dlaczego Chris nie może ci pomóc?
-     Bo nie chce mówić mu, że znowu mam jakieś nadzieje. Poza tym wszystko było by o wiele prostsze, gdybyś po prostu wsiadł na miotłę!
Albus westchnął i wyjął z kieszeni piłkę golfową. Od godziny brodził w śniegu na stadionie i ciskał piłkami w górę po to, aby James mógł potrenować. Został porwany przez brata i siłą przyprowadzony tu. Wcale nie uśmiechało mu się, aby marznąć i do tego słuchać złośliwości Jamesa.
-     Już ci mówiłem: nie wsiadam już na miotłę.
-     Al to było pięć lat temu!
-     Złamałem sobie nos i szczękę, kretynie! I to przez ciebie!
-     To było śmieszne.
-     Och czyżby? Mi nie było wcale do śmiechu – syknął Albus, ciskając kolejną piłkę w powietrze. Miał nadzieję uderzyć nią Jamesa między oczy, ale spudłował. – Tak czy inaczej, dzięki za traumę z dzieciństwa.
Jim śmignął niczym rakieta i złapał piłkę zanim zdążyła zacząć opadać. Albus westchnął ciężko, zgarniając kolejne piłki z ziemi.
-     Mogłem teraz być na spotkaniu klubu zaklęć – wyznał gorzko.
-     Kluby są dla frajerów! Rzucaj!
-     Chciałem ci tylko przypomnieć, że każdy musi wyrobić kilka godzin w jakimś klubie. To się liczy później do punktów na egzaminie.
-     Wiem to doskonale – zaśmiał się Jim, łapiąc piłkę i robiąc w powietrzu beczkę. – Dlatego ja mam zamiar zapisać się tuż przed egzaminem do kółka aktorskiego. Jedyne, co oni robią, to śpiewają w Boże Narodzenie kolędy przed wigilią.
-     A pewnie w roku, w którym ty się do nich zapiszesz, zdecydują się wystawić szopkę.  Już cię widzę w roli pastucha.
Jim przeleciał tak nisko nad głową brata, że trącił czubkiem buta go w głowę. Albus doskonale wiedział, że to było celowe, ale nie skomentował.
-     Powinienem się przestać z tobą zadawać – ocenił Jim, lądując obok niego.
-     Nie możesz. Wiesz, że zemszczę się opowiadając wszystkie twoje wstydliwe sekrety dziewczynom, z którymi będziesz się umawiał.
-     Tata miał rację, jesteś czasami gorszy od Lily. Chodź do zamku, padalcu. Przyniosę ci kakao z kuchni.
-     Skoro mi nie przywaliłeś, to znaczy, że chcesz to kontynuować, prawda?
-     Dokładnie. Jutro robimy to samo, o tej samej porze. Więc poinformuj swój klub frajerów, że wypadasz z rozgrywek na całe dwa tygodnie!
Powlekli się do zamku, cali przemarznięci. Tam czekała na nich Rose, która aż była czerwona z emocji, jednakże, gdy Albus zapytał ją, co było powodem jej radości, zbyła go i zwiała do Darcy, czekającej na przyjaciółkę przed kominkiem. Tam obie pogrążyły się w cichej dyspucie. Albus obserwował je chwilę zafrapowany, a potem usiadł na kanapie obok Jamesa i Chrisa.
-     O za tydzień są walentynki – poinformował Carl wszystkich siedzących koło niego.
-     Ach to, dlatego dziewczyny zachowują się, jak nienormalne – odezwał się Chris, uderzając się w czoło pięścią.
Albus kolejny raz zerknął na Rose i Darcy.
-     J.S. – zagadnął Carlisle.- Masz zamiar coś dać na tą okazję Amber?
-     A trzeba? – zapytał James, a reszta chłopców spojrzała na niego w niemym przerażeniu.
-     Stary – zaczął powoli Chris. – Nawet ja wiem, że trzeba. Walentynki, czaisz? W to święto dziewczyny muszą dostać prezent. To jedyna okazja, żeby im pokazać, że za nie lecisz.
-     A urodziny?
-     James, na urodziny może każdy dać prezent. Na walentynki daje ukochany. Jesteś koszmarnie głupi…
-     Nie czepiaj się mnie Carl! To pierwszy raz, kiedy mam okazję coś takiego zrobić! Przynajmniej wiem wystarczająco wcześnie, aby coś wymyśleć.
-     Ale musisz się postarać – odezwał się nagle Albus, przypominając sobie coś nagle. – W walentynki jest wypad do Hogsmeade. Jeżeli nie zwalisz Amber z nóg, ten inny koleś może cię przebić i zabrać ją na randkę.
Złowieszczość słów brata była dla Jamesa tak wymowna, że poderwał się nagle z kanapy i pomknął sprintem do sypialni. Chwilę potem tak samo szybko przebiegł pokój wspólny i zniknął za obrazem.
-     Gdzie on poleciał? – zdumiał się Chris.
-     Musi użyć ostatecznej deski ratunku – zachichotał Albus, rozsiadając się wygodniej na kanapie. – Poleciał pisać do mamy.

Walentynki zbliżały się nie uchronnie i większość dziewczyn, zgodnie z tym jak określił to Chris, oszalało. Albusowi wydawało się, że przywódczynią tego ruchu szaleństwa została nieoficjalnie prefekt naczelna – Victorie Weasley. Kuzynka miała to do siebie, że lubiła wpadać w przesadne nastroje, a że była podziwiana przez większość przedstawicielek płci pięknej ze szkoły, to i one podążały za nią ślepo. Rose i Darcy nie były na szczęście zarażone entuzjazmem Victorie. Dzięki temu Albus mógł spokojnie przesiadywać w ich obecności, chociaż czasami wydawało mu się, że obie dziewczyny chichoczą o wiele częściej niż zwykle. Albus już od wczesnego dzieciństwa wykazywał pogardę dla różnego rodzaju świąt. Walentynki były u niego na samym dole listy ignorowanych świąt. Z resztą, nawet nie miał czasu myśleć o tym, co i komu miałby podarować w ten dzień, gdyż James swoją osobą wypełniał mu doszczętnie każdą chwilę przez ostatnie dwa tygodnie. Nie dość, że nauczyciele zasypywali ich pracą domową, to jeszcze wieczorami marznął na stadionie, odmrażając sobie stopy i pośladki. Bardzo chciałby wierzyć, że tym razem brat dostanie się do drużyny, ale powstrzymywał się od tego, gdyż jego zdrowy rozsądek był o wiele silniejszy od optymizmu. Poza tym, tego Albus był pewny, gdyby James dostał się do drużyny, to zadął by się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Od wczesnego dzieciństwa Albusowi wydawało się, że jest jedyny, który potrafi sprowadzić brata na ziemię.
-     Jak idzie trening? – usłyszał za sobą Albus damski głos. Ta dziewczyna z drużyny, która poinformowała Jamesa o naborze, przyszła popatrzeć jak sobie radzą.
-     Pomimo, że jest bólem w tyłku, to nawet nieźle sobie radzi – poinformował ją Albus, ciskając kolejną piłkę w Jamesa.
-     Przerwa!- zawołał Jim, podchodząc do lądowania. Zeskoczył z miotły prosto w zaspę obok nich i spojrzał na dziewczynę. – I jak oceniasz?
-     Robisz niezłe postępy, jak na kogoś, kto tylko od półtora tygodnia uczy się na szukającego – uśmiechnęła się i strzeliła balonem z gumy do żucia.
James zauważalnie wypiął pierś. Albus powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, bo brat tej piersi wcale nie miał imponującej. W ogóle obydwaj wyglądali mało męsko, przy dziewczynie, która była od nich wyższa.
-     Szkoda, że nie możecie iść do Hogsmeade, omówilibyśmy taktyki nad piwem jutro.
-     A ty nie masz jakiejś randki, Emerald? – zagadnął James, gdy szli we trójkę do zamku. Dziewczyna widocznie posmutniała.
-     Nie bawię się w takie głupoty – ponuro, wbijając ręce głęboko w kieszenie. Albus, który nadal milczał, zauważył jak grymas bólu przemknął przez buzię dziewczyny. Jednak trwało to tylko chwilkę, po za chwilę już radośnie żuła gumę i uśmiechała się promiennie. – Tak czy inaczej życzę ci powodzenia, Potter! Nie poddawaj się!
Pomknęła do zamku ile sił w swoich długachnych nogach, a James promieniał z dumy, że ktoś w niego wierzy.


-     Szefie proooosze… prooooszę…
-     Brad spływaj.
-     Szefie przysięgam, że zrobię wszystko – jęczał Brad. Podążał dziś za Harrym wszędzie. Nie dawał mu spokoju nawet w bufecie, a raz nawet próbował klęknąć przed nim i błagać.
-     Dobra! – zawołał Harry, tracąc resztkę cierpliwości. - Dość tego, Brad. Zgadzam się, ale ty idziesz na dwa tygodnie w teren.
-     Szefie jesteś wspaniały! Proszę robić wszystko tak, jak panu mówiłem, sir.
-     Dobrze, a teraz zmiataj do siebie. Obiecuję, że spróbuję. Nie gwarantuję żadnych efektów.
Brad był tak szczęśliwy, że w ogóle go nie słuchał. Harry podejrzewał, że jeszcze do niego nie dotarło, iż będzie musiał całe dnie przez dwa tygodnie spędzać w błocie i śniegu na patrolach. Wypadł z biura szczęśliwy. Harry miał nadzieję, że już go dziś nie zobaczy.
-     Herbata, sir? – zapytała Vasiliki, zaglądając do biura przez uchylone drzwi.
-     Przydałaby się.
Gdy dziewczyna wróciła z tacą, Harry wyraźnie się spiął. Obiecał coś Bradowi, ale teraz jakoś nie był pewny, czy podoła. Nigdy do końca nie opanował sztuki subtelnej rozmowy. Siedział dłuższą chwilę, układając zdania w głowie, tak, aby brzmiały odpowiednio.
-     Jutro są walentynki – zagaił, gdy Vasiliki zajęła się zbieraniem papierów z jej biurka.
-     Tak… wiem.
-     Masz na jutro jakieś plany? – zapytał Harry, siląc się na swobodny ton. Vasiliki nadal na niego nie patrzyła, zajęta swoją pracą. – Jakaś randka? Z chłopakiem, albo… albo z mężem?
-     Nie, sir. Nie mam ani chłopaka, ani męża – powiedziała, a potem w końcu podniosła głowę i spojrzała na Harry’ego. Wyglądała na rozbawioną. – Sir, czy pan próbuje „wybadać teren” dla Brada?
-     Ja? Nie no gdzie tam. Skąd taki pomysł?
-     Bo słyszałam, jak Brad rozprawiał z Marcy, że chce mnie zaprosić na randkę – zachichotała Vasiliki. Siadła za swoim biurkiem, nie spuszczając swoich brązowych oczu z Harry’ego. – Chce mnie pan zeswatać z Bradleyem?
-     Ja was bardzo oboje lubię…
-     Sir – przerwała mu Vasiliki, uśmiechając się łagodnie. – To bardzo miłe, co pan robi. A i Brad wcale nie jest złym człowiekiem. Tylko, że ja już mam zajęcie, które zajmuje mój czas po pracy. Mam młodszą siostrę. Obie jesteśmy sierotami i to ja teraz dla niej jestem matką.
-     Rozumiem. Przepraszam.
-     Nie ma za co, sir. To nawet miłe, bo nigdy nie byłam na randce i to pierwszy raz, kiedy ktoś mnie próbuje na jedną zaprosić, ale teraz to nie czas, żebym myślała o sobie. Moja siostra jest najważniejsza.
-     Jesteś pewna, że chcesz przegapić taką szansę?
-     Co pan przez to rozumie?
-     Oferuję się w roli niańki. Mam dwójkę dzieci już w szkole, ale trzecie nadal plącze mi się po domu. Twoja siostra może posiedzieć jeden wieczór z moją rodziną, a ty pójdziesz na swoją pierwszą randkę.  Co ty na to?


Lily siedziała na schodach i wpatrywała się intensywnie w drzwi wejściowe. Nie mogła się doczekać gości. Dziś wieczorem miała do niej przyjść nowa koleżanka, młodsza siostrzyczka asystentki ojca. Mama i tata wybierali się na swoją randkę, a one obie miały zostać z babcią. Wcześniej Lily wypytała matkę o kraj, z którego dziewczyna pochodziła i nawet obejrzała mapę.
-     Ja nie rozumiem, dlaczego nie mogę zostać z Teddym? – odezwała się Lily. Ginny siedząca przy stole w kuchni, westchnęła. Córka wróciła do ich kłótni sprzed godziny.
-     Kochanie, Teddy ma dziś randkę z Victorie w Hogsmeade. Wiem, że lubisz, kiedy to on jest twoją nianią, ale dziś zajmuje się wami babcia.
Dzwonek zadzwonił. Lily otworzyła drzwi i ujrzała na progu dwie osoby – wysoką, ciemnowłosą czarownicę i niziutką dziewczynkę o jasnych blond włosach i wielkich niebieskich oczach.
-     Ty jesteś Lily, prawda? – zapytała czarownica, uśmiechając się trochę nerwowo.
-     Dobry wieczór – powiedziała Lily, dygnąwszy. – Tak, to ja, proszę pani. Tatuś powiedział, że będę się dzisiaj bawić z pani siostrą.
-     Mmmm… - Vasiliki zawahała się, zerkając nerwowo na siostrę.  Za plecami Lily pojawili się jej rodzice. – To jest Mneme – przedstawiła dziewczynkę. – Jest moją młodszą siostrą. Jeszcze nie zna dobrze angielskiego, ale dużo rozumie. Nie mów szybko, dobrze?
-     Cześć, jestem Lily – oświadczyła mała Potterówna, wyciągając rękę do drugiej dziewczynki. Uścisnęła ją nieśmiało. – Chodź pokażę ci mój pokój i lalki.
Biorąc się za ręce pobiegły na górę. Vasiliki patrzyła za nimi chwilkę, jakby zastanawiając się czy to dobry pomysł, żeby zostawiać tu siostrę.
-     Nic się nie przejmuj – odezwała się Ginny, poklepując dziewczynę po ramieniu. – Ten dom jest jednym z lepiej strzeżonych domów z całej Anglii. Możesz spokojnie iść na swoją randkę.
Vasiliki zmieszała się, nerwowo poprawiając włosy. Widać było, że poświęciła dużo czasu. Harry, chociaż nie znał się na kobiecych sprawach jak makijaż i ubrania, dokładnie mógł zauważyć różnicę między Vas tą z pracy a tą teraz.
-     Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją Harry, a ona uśmiechnęła się blado. – Brad nawet nie wie, jakim jest szczęściarzem, wiesz?
Vasiliki uśmiechnęła się zawadiacko, przyglądając się bardziej swoim wspomnieniom, niż stojącym przed nią Harry’emu i Ginny.
-     Taaaak… Chyba tak, sir.