wtorek, 26 marca 2013

Rozdział Jedynasty, w którym James trenuje zażarcie, a Lily spotyka nową koleżankę.


Umieram z bólu, bo mi się ósemki wyżynają. Jeju ryjek mi spuchł i nie mogę jeść lewą stroną. Przykra sprawa, gdyż mi te ósemki wycinać będą, bo są za duże. Ech...
Pomimo, że przez ostatnie kilka tygodni nie chciało mi się robić nic, to jednak naskrobałam coś. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu w czasie tych wspaniałych śnieżnych wiosennych dni. 
Pozdrawiam Was jajecznie i żeżuchowo :D
Wasza Astal!


-       Hej, Potter!
Albus i James poderwali głowy i zaczęli szukać wzrokiem osoby, która wykrzykiwała ich nazwisko.  Okazała się nią wysoka dziewczyna, wyglądająca na starszą od nich. Miała długie, blond dredy, które upięła w duży kok tuż nad karkiem i mnóstwo kolczyków nie tylko w uszach, ale i nosie oraz brwi. Jej oczy były tak samo intensywnie zielone, jak oczy młodszego z Potterów.  
-       Który Potter? – zapytał Albus, obdarzając ją uśmiechem.
-       Ten – uściśliła, celując palcem w nos Jamesa.  – Jestem Emerald Lennox, obrońca gryfonów.  Jest przesłuchanie, wiesz?
-       Do drużyny? Przecież minęło już pół roku szkolnego– James próbował nie okazywać entuzjazmu, jednak poczuł, że w brzuchu wszystko mu się przewraca.
-       Kojarzysz Roberta, naszego szukającego? Zaliczył paskudną kontuzję podczas wakacji. Myślał, że nic mu nie jest, ale pojawiły się jakieś komplikacje i nie może grać.
-       Ale dlaczego mi to mówisz? Przecież chciałem być ścigającym – dociekał Jim, a Albus, zachowując oczywiście kamienną twarz, kopał go porozumiewawczo pod stołem w piszczel.
-       Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć – odparła dziewczyna, po czym strzeliła balonem z gumy do żucia. – Kojarzę, że nie dostałeś się do drużyny, ale zawsze uważałam, że ktoś o twojej budowie powinien być szukającym. To u was tradycja, nie?
-       No… – zgodził się niechętnie James, drapiąc się po karku. Brat wymierzył mu bolesnego kopniaka w kostkę.
-       Zapisz go na listę! – nie wytrzymał Albus w końcu. Emerald kiwnęła głową, a mnogość jej kolczyków w uszach zadzwoniła niczym dzwoneczki.
-       Więc do zobaczenia za dwa tygodnie! Potrenuj trochę i staw się na boisku! – zawołała, po czym poderwała się z miejsca i pognała do sypialni dziewcząt, wykrzykując imię kapitan drużyny. 
Gdy dziewczyna zniknęła z pola widzenia, James pozwolił sobie na szybki triumfalny taniec. Oczywiście w wersji okrojonej i bardziej dyskretnej, gdyż znajdował się w pokoju pełnym ludzi. Albus wyszczerzył się do brata.
-       Widzisz? – powiedział entuzjastycznie. – Głupi ma jednak szczęście!
James prychnął i zamachnął się na niego swoim podręcznikiem do zielarstwa. W ostatniej chwili jego rękę powstrzymał Christopher, którym pojawił się za plecami Jamesa.
-       Jak tam kółko geniuszów? – zapytał słodko James, a przyjaciel parsknął i przewrócił oczami.
-       To istna tortura – wyrzucił z siebie, siadając obok na pustym fotelu i zarzucając nogi na stół. – Rozumiem, że nie jestem najzdolniejszy w klasie, ale żeby traktować mnie, jak tamtych debili?
-       Adryk się na tobie mści, za ostatni miesiąc – podsunął James, zabierając się do swojego wypracowania z zielarstwa. – Wie, że specjalnie udajesz głupszego niż jesteś.  Kto prowadzi te zajęcia dodatkowe?
-       Dwie przemądrzałe siódmoklasistki z Ravenclawu. Serio mówię, strasznie nadęte, chociaż wcale nie jakieś brzydkie.
-       Masz nauczkę, następnym razem, jak pomyślisz zanim zaczniesz zgrywać przygłupa – ocenił Albus, nie podnosząc głowy znad swoich notatek. Chris pokiwał smętnie i zaczął zezować na wypracowanie, które pisał Jim.
-       Daj mi zwalić – poprosił, sięgając po pergamin.
-       A takiego! – syknął James, odpychając go od siebie.- Topher, kiedy ty zaczniesz się uczyć tak na serio, a nie liczyć na fart?
-       Wtedy, mój drogi, kiedy twój młodszy brat znajdzie sobie dziewczynę – zachichotał Chris, a Albus pokazał mu bardzo niecenzuralny gest.


-     Wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego ja to robię?
-     Albus bądź tak miły i po prostu się zamknij, okay? Ty kazałeś tej lasce mnie zapisać, więc myślałem, że mi pomożesz.
-     Mogę cię wspierać duchowo, ale nie chcę brać udziału w twoich treningach. Dlaczego Chris nie może ci pomóc?
-     Bo nie chce mówić mu, że znowu mam jakieś nadzieje. Poza tym wszystko było by o wiele prostsze, gdybyś po prostu wsiadł na miotłę!
Albus westchnął i wyjął z kieszeni piłkę golfową. Od godziny brodził w śniegu na stadionie i ciskał piłkami w górę po to, aby James mógł potrenować. Został porwany przez brata i siłą przyprowadzony tu. Wcale nie uśmiechało mu się, aby marznąć i do tego słuchać złośliwości Jamesa.
-     Już ci mówiłem: nie wsiadam już na miotłę.
-     Al to było pięć lat temu!
-     Złamałem sobie nos i szczękę, kretynie! I to przez ciebie!
-     To było śmieszne.
-     Och czyżby? Mi nie było wcale do śmiechu – syknął Albus, ciskając kolejną piłkę w powietrze. Miał nadzieję uderzyć nią Jamesa między oczy, ale spudłował. – Tak czy inaczej, dzięki za traumę z dzieciństwa.
Jim śmignął niczym rakieta i złapał piłkę zanim zdążyła zacząć opadać. Albus westchnął ciężko, zgarniając kolejne piłki z ziemi.
-     Mogłem teraz być na spotkaniu klubu zaklęć – wyznał gorzko.
-     Kluby są dla frajerów! Rzucaj!
-     Chciałem ci tylko przypomnieć, że każdy musi wyrobić kilka godzin w jakimś klubie. To się liczy później do punktów na egzaminie.
-     Wiem to doskonale – zaśmiał się Jim, łapiąc piłkę i robiąc w powietrzu beczkę. – Dlatego ja mam zamiar zapisać się tuż przed egzaminem do kółka aktorskiego. Jedyne, co oni robią, to śpiewają w Boże Narodzenie kolędy przed wigilią.
-     A pewnie w roku, w którym ty się do nich zapiszesz, zdecydują się wystawić szopkę.  Już cię widzę w roli pastucha.
Jim przeleciał tak nisko nad głową brata, że trącił czubkiem buta go w głowę. Albus doskonale wiedział, że to było celowe, ale nie skomentował.
-     Powinienem się przestać z tobą zadawać – ocenił Jim, lądując obok niego.
-     Nie możesz. Wiesz, że zemszczę się opowiadając wszystkie twoje wstydliwe sekrety dziewczynom, z którymi będziesz się umawiał.
-     Tata miał rację, jesteś czasami gorszy od Lily. Chodź do zamku, padalcu. Przyniosę ci kakao z kuchni.
-     Skoro mi nie przywaliłeś, to znaczy, że chcesz to kontynuować, prawda?
-     Dokładnie. Jutro robimy to samo, o tej samej porze. Więc poinformuj swój klub frajerów, że wypadasz z rozgrywek na całe dwa tygodnie!
Powlekli się do zamku, cali przemarznięci. Tam czekała na nich Rose, która aż była czerwona z emocji, jednakże, gdy Albus zapytał ją, co było powodem jej radości, zbyła go i zwiała do Darcy, czekającej na przyjaciółkę przed kominkiem. Tam obie pogrążyły się w cichej dyspucie. Albus obserwował je chwilę zafrapowany, a potem usiadł na kanapie obok Jamesa i Chrisa.
-     O za tydzień są walentynki – poinformował Carl wszystkich siedzących koło niego.
-     Ach to, dlatego dziewczyny zachowują się, jak nienormalne – odezwał się Chris, uderzając się w czoło pięścią.
Albus kolejny raz zerknął na Rose i Darcy.
-     J.S. – zagadnął Carlisle.- Masz zamiar coś dać na tą okazję Amber?
-     A trzeba? – zapytał James, a reszta chłopców spojrzała na niego w niemym przerażeniu.
-     Stary – zaczął powoli Chris. – Nawet ja wiem, że trzeba. Walentynki, czaisz? W to święto dziewczyny muszą dostać prezent. To jedyna okazja, żeby im pokazać, że za nie lecisz.
-     A urodziny?
-     James, na urodziny może każdy dać prezent. Na walentynki daje ukochany. Jesteś koszmarnie głupi…
-     Nie czepiaj się mnie Carl! To pierwszy raz, kiedy mam okazję coś takiego zrobić! Przynajmniej wiem wystarczająco wcześnie, aby coś wymyśleć.
-     Ale musisz się postarać – odezwał się nagle Albus, przypominając sobie coś nagle. – W walentynki jest wypad do Hogsmeade. Jeżeli nie zwalisz Amber z nóg, ten inny koleś może cię przebić i zabrać ją na randkę.
Złowieszczość słów brata była dla Jamesa tak wymowna, że poderwał się nagle z kanapy i pomknął sprintem do sypialni. Chwilę potem tak samo szybko przebiegł pokój wspólny i zniknął za obrazem.
-     Gdzie on poleciał? – zdumiał się Chris.
-     Musi użyć ostatecznej deski ratunku – zachichotał Albus, rozsiadając się wygodniej na kanapie. – Poleciał pisać do mamy.

Walentynki zbliżały się nie uchronnie i większość dziewczyn, zgodnie z tym jak określił to Chris, oszalało. Albusowi wydawało się, że przywódczynią tego ruchu szaleństwa została nieoficjalnie prefekt naczelna – Victorie Weasley. Kuzynka miała to do siebie, że lubiła wpadać w przesadne nastroje, a że była podziwiana przez większość przedstawicielek płci pięknej ze szkoły, to i one podążały za nią ślepo. Rose i Darcy nie były na szczęście zarażone entuzjazmem Victorie. Dzięki temu Albus mógł spokojnie przesiadywać w ich obecności, chociaż czasami wydawało mu się, że obie dziewczyny chichoczą o wiele częściej niż zwykle. Albus już od wczesnego dzieciństwa wykazywał pogardę dla różnego rodzaju świąt. Walentynki były u niego na samym dole listy ignorowanych świąt. Z resztą, nawet nie miał czasu myśleć o tym, co i komu miałby podarować w ten dzień, gdyż James swoją osobą wypełniał mu doszczętnie każdą chwilę przez ostatnie dwa tygodnie. Nie dość, że nauczyciele zasypywali ich pracą domową, to jeszcze wieczorami marznął na stadionie, odmrażając sobie stopy i pośladki. Bardzo chciałby wierzyć, że tym razem brat dostanie się do drużyny, ale powstrzymywał się od tego, gdyż jego zdrowy rozsądek był o wiele silniejszy od optymizmu. Poza tym, tego Albus był pewny, gdyby James dostał się do drużyny, to zadął by się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Od wczesnego dzieciństwa Albusowi wydawało się, że jest jedyny, który potrafi sprowadzić brata na ziemię.
-     Jak idzie trening? – usłyszał za sobą Albus damski głos. Ta dziewczyna z drużyny, która poinformowała Jamesa o naborze, przyszła popatrzeć jak sobie radzą.
-     Pomimo, że jest bólem w tyłku, to nawet nieźle sobie radzi – poinformował ją Albus, ciskając kolejną piłkę w Jamesa.
-     Przerwa!- zawołał Jim, podchodząc do lądowania. Zeskoczył z miotły prosto w zaspę obok nich i spojrzał na dziewczynę. – I jak oceniasz?
-     Robisz niezłe postępy, jak na kogoś, kto tylko od półtora tygodnia uczy się na szukającego – uśmiechnęła się i strzeliła balonem z gumy do żucia.
James zauważalnie wypiął pierś. Albus powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, bo brat tej piersi wcale nie miał imponującej. W ogóle obydwaj wyglądali mało męsko, przy dziewczynie, która była od nich wyższa.
-     Szkoda, że nie możecie iść do Hogsmeade, omówilibyśmy taktyki nad piwem jutro.
-     A ty nie masz jakiejś randki, Emerald? – zagadnął James, gdy szli we trójkę do zamku. Dziewczyna widocznie posmutniała.
-     Nie bawię się w takie głupoty – ponuro, wbijając ręce głęboko w kieszenie. Albus, który nadal milczał, zauważył jak grymas bólu przemknął przez buzię dziewczyny. Jednak trwało to tylko chwilkę, po za chwilę już radośnie żuła gumę i uśmiechała się promiennie. – Tak czy inaczej życzę ci powodzenia, Potter! Nie poddawaj się!
Pomknęła do zamku ile sił w swoich długachnych nogach, a James promieniał z dumy, że ktoś w niego wierzy.


-     Szefie proooosze… prooooszę…
-     Brad spływaj.
-     Szefie przysięgam, że zrobię wszystko – jęczał Brad. Podążał dziś za Harrym wszędzie. Nie dawał mu spokoju nawet w bufecie, a raz nawet próbował klęknąć przed nim i błagać.
-     Dobra! – zawołał Harry, tracąc resztkę cierpliwości. - Dość tego, Brad. Zgadzam się, ale ty idziesz na dwa tygodnie w teren.
-     Szefie jesteś wspaniały! Proszę robić wszystko tak, jak panu mówiłem, sir.
-     Dobrze, a teraz zmiataj do siebie. Obiecuję, że spróbuję. Nie gwarantuję żadnych efektów.
Brad był tak szczęśliwy, że w ogóle go nie słuchał. Harry podejrzewał, że jeszcze do niego nie dotarło, iż będzie musiał całe dnie przez dwa tygodnie spędzać w błocie i śniegu na patrolach. Wypadł z biura szczęśliwy. Harry miał nadzieję, że już go dziś nie zobaczy.
-     Herbata, sir? – zapytała Vasiliki, zaglądając do biura przez uchylone drzwi.
-     Przydałaby się.
Gdy dziewczyna wróciła z tacą, Harry wyraźnie się spiął. Obiecał coś Bradowi, ale teraz jakoś nie był pewny, czy podoła. Nigdy do końca nie opanował sztuki subtelnej rozmowy. Siedział dłuższą chwilę, układając zdania w głowie, tak, aby brzmiały odpowiednio.
-     Jutro są walentynki – zagaił, gdy Vasiliki zajęła się zbieraniem papierów z jej biurka.
-     Tak… wiem.
-     Masz na jutro jakieś plany? – zapytał Harry, siląc się na swobodny ton. Vasiliki nadal na niego nie patrzyła, zajęta swoją pracą. – Jakaś randka? Z chłopakiem, albo… albo z mężem?
-     Nie, sir. Nie mam ani chłopaka, ani męża – powiedziała, a potem w końcu podniosła głowę i spojrzała na Harry’ego. Wyglądała na rozbawioną. – Sir, czy pan próbuje „wybadać teren” dla Brada?
-     Ja? Nie no gdzie tam. Skąd taki pomysł?
-     Bo słyszałam, jak Brad rozprawiał z Marcy, że chce mnie zaprosić na randkę – zachichotała Vasiliki. Siadła za swoim biurkiem, nie spuszczając swoich brązowych oczu z Harry’ego. – Chce mnie pan zeswatać z Bradleyem?
-     Ja was bardzo oboje lubię…
-     Sir – przerwała mu Vasiliki, uśmiechając się łagodnie. – To bardzo miłe, co pan robi. A i Brad wcale nie jest złym człowiekiem. Tylko, że ja już mam zajęcie, które zajmuje mój czas po pracy. Mam młodszą siostrę. Obie jesteśmy sierotami i to ja teraz dla niej jestem matką.
-     Rozumiem. Przepraszam.
-     Nie ma za co, sir. To nawet miłe, bo nigdy nie byłam na randce i to pierwszy raz, kiedy ktoś mnie próbuje na jedną zaprosić, ale teraz to nie czas, żebym myślała o sobie. Moja siostra jest najważniejsza.
-     Jesteś pewna, że chcesz przegapić taką szansę?
-     Co pan przez to rozumie?
-     Oferuję się w roli niańki. Mam dwójkę dzieci już w szkole, ale trzecie nadal plącze mi się po domu. Twoja siostra może posiedzieć jeden wieczór z moją rodziną, a ty pójdziesz na swoją pierwszą randkę.  Co ty na to?


Lily siedziała na schodach i wpatrywała się intensywnie w drzwi wejściowe. Nie mogła się doczekać gości. Dziś wieczorem miała do niej przyjść nowa koleżanka, młodsza siostrzyczka asystentki ojca. Mama i tata wybierali się na swoją randkę, a one obie miały zostać z babcią. Wcześniej Lily wypytała matkę o kraj, z którego dziewczyna pochodziła i nawet obejrzała mapę.
-     Ja nie rozumiem, dlaczego nie mogę zostać z Teddym? – odezwała się Lily. Ginny siedząca przy stole w kuchni, westchnęła. Córka wróciła do ich kłótni sprzed godziny.
-     Kochanie, Teddy ma dziś randkę z Victorie w Hogsmeade. Wiem, że lubisz, kiedy to on jest twoją nianią, ale dziś zajmuje się wami babcia.
Dzwonek zadzwonił. Lily otworzyła drzwi i ujrzała na progu dwie osoby – wysoką, ciemnowłosą czarownicę i niziutką dziewczynkę o jasnych blond włosach i wielkich niebieskich oczach.
-     Ty jesteś Lily, prawda? – zapytała czarownica, uśmiechając się trochę nerwowo.
-     Dobry wieczór – powiedziała Lily, dygnąwszy. – Tak, to ja, proszę pani. Tatuś powiedział, że będę się dzisiaj bawić z pani siostrą.
-     Mmmm… - Vasiliki zawahała się, zerkając nerwowo na siostrę.  Za plecami Lily pojawili się jej rodzice. – To jest Mneme – przedstawiła dziewczynkę. – Jest moją młodszą siostrą. Jeszcze nie zna dobrze angielskiego, ale dużo rozumie. Nie mów szybko, dobrze?
-     Cześć, jestem Lily – oświadczyła mała Potterówna, wyciągając rękę do drugiej dziewczynki. Uścisnęła ją nieśmiało. – Chodź pokażę ci mój pokój i lalki.
Biorąc się za ręce pobiegły na górę. Vasiliki patrzyła za nimi chwilkę, jakby zastanawiając się czy to dobry pomysł, żeby zostawiać tu siostrę.
-     Nic się nie przejmuj – odezwała się Ginny, poklepując dziewczynę po ramieniu. – Ten dom jest jednym z lepiej strzeżonych domów z całej Anglii. Możesz spokojnie iść na swoją randkę.
Vasiliki zmieszała się, nerwowo poprawiając włosy. Widać było, że poświęciła dużo czasu. Harry, chociaż nie znał się na kobiecych sprawach jak makijaż i ubrania, dokładnie mógł zauważyć różnicę między Vas tą z pracy a tą teraz.
-     Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją Harry, a ona uśmiechnęła się blado. – Brad nawet nie wie, jakim jest szczęściarzem, wiesz?
Vasiliki uśmiechnęła się zawadiacko, przyglądając się bardziej swoim wspomnieniom, niż stojącym przed nią Harry’emu i Ginny.
-     Taaaak… Chyba tak, sir.

5 komentarzy:

  1. Nareszcie notka:) Tylko mam takie małe "ale": dlaczego harry tak bardzo nie kocha swych dzieci?:) A to mowi na lily plącze sie w domu i inne takie hasełka:) troche miłośco:P a masz zamiar jakies dramatyczne akcje wprowadzic np lily znika i kazdy mysli ze porwana, james zacznie interesowac sie czarna magia i przejdzie na złą strone mocy albo jakas przepowiednia bedzie dotyczyla lily (lubie ją):D:D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przecież on je kocha. Gdyby nie kochał takich diabłów, to już by dawno je podusił :D
      A co do akcji, to nie mogę przecież powiedzieć, prawda? Mam zamiar, ale zdradzać nie będę, bo nie lubię psuć niespodzianek.

      Usuń
  2. Wiele lat temu czytałam twoje genialne opowiadanie o Lily i Jamesie. I miałam mały dołek jak postanowiłaś je zakończyć:( więc bardzo się ucieszyłam jak jakiś czas temu odkryłam, że znów wróciłaś do HP. Jednak... Brakuje mi czegoś w tym opowiadaniu. Dalej masz świetne pomysły oraz bardzo przyjemny styl pisania. Ale brakuje mi takiego ciepła jakie biło z tamtej historii. Takiej atmosfery Hogwartu, przyjaźni między głównymi bohaterami. Mam nadzieję, że w miarę czytania to powróci. Dlatego będę z utęsknieniem wypatrywać kolejnych notek zamiast pilnie uczyć się do matury.
    MP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm mam wrażenie, że po prostu brakuje Ci tamtej historii. Może była lepsza, a może po prostu się przyzwyczailiśmy do niej za bardzo? Daj tej szansę. Dopiero się rozkręcam :) Tu z góry nie mam powiedziane, że wszystkie postacie padną trupem, więc myślę, że jeszcze wszystko co dobre przed nami.

      Usuń
  3. a kiedy sie zacznie jaskas akcja?:) bo za słodko tu jest...bedzie to cos zwiazane z dziecmi harrego? pisz szybciutko!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń