środa, 6 marca 2013

Rozdział Dziesiąty, w którym dużo mówi się o sporcie.

Dodaję rozdział dziś, bo w weekend nie będę mieć czasu, gdyż będę szaleć po Warszawie z Rh. To nie jest kolejne odkrywcze opowiadanie, ale po jakimś czasie zorientujecie się, że pojawiło się tu kilka rzeczy, które poniekąd będą ważne potem.
A i mam pytanie - czy ma ktoś ochotę poczytać moje mini opowiadanka spoza fanfikcji? Dajcie znać w komentarzach, to będę je publikować na cywilniaku czy coś.
Pozdrawiam,
wiosenna Astal


W klasyfikacji generalnej szkolnych rozgrywek Quidditcha prowadził Hufflepuff. Na drugim miejscu ulokował się Slytherin a za nim kolejno Gryffindor i Ravenclaw. Ostatni mecz przed przerwą zimową rozegrał się między Puchonami a Gryfonami i zakończył się paskudną porażką dla tych drugich. Wszystko przez kontuzję szukającego, która dała o sobie znać w kluczowym momencie meczu. Biedny chłopiec został odtransportowany zaraz po meczu do skrzydła szpitalnego, a jego koledzy z drużyny pokłócili się w pokoju wspólnym między sobą. Sprzeczka była tak zażarta, że reszta gryfonów umknęła do swoich dormitorium. Dwa dni przed świętami szkołę obiegła nowina, że jeden ze ścigających gryfonów zrezygnował z grania w drużynie. 
-     To najgorsza drużyna, jaką Gryffindor miał od dwudziestu lat – przyznał z żalem Teddy Lupin, a James pokiwał smutnie głową.
Było późne popołudnie i cała rodzina Weasley – Potter cieszył się ostatnim dniem ferii świątecznych. Jim spojrzał na ojca i wujka Rona, którzy przysłuchiwali im się, siedząc w fotelach przed telewizorem.
-     Neville mi już o tym pisał kiedyś – przyznał Harry. – Wspominał, że nie mogą zebrać się do kupy i chociaż nie są najgorsi, to jednak nie liczy na puchar.
-     To jest koszmarne – poskarży się James, sprawdzając czy jego pianka już dostatecznie się zarumieniła.
Z kuchni słuchać było podniesione głosy. Teddy spojrzał w tamtą stronę, marszcząc brwi.
-     Co się tam dzieje?
-     To Lily – wyjaśnił James, trochę bełkotliwie, bo usta miał sklejone pianką. – Znowu odstawia dramat, bo nie chce, żebyśmy wracali do szkoły.
Teddy wstał i ruszył do kuchni, aby zapanować nas sytuacją. On także, jak z resztą wszyscy kuzyni Lily, uwielbiał ją i miał do niej słabość. Czasami narzekał, że Harry i Ginny wrabiają go w niańczenie jej, chociaż tak naprawdę uwielbiał się zajmować Lily, bo nie dość, że ona znała wszystkie najświeższe plotki rodzinne, to jeszcze mógł bezkarnie się bawić zabawkami, zapominając, że jest już dorosły.
Do pokoju wszedł Albus. Łypnął na Jamesa i minąwszy go, usiadł obok ojca. Bracia byli pokłóceni, gdyż Albus ośmielił sobie dowcipkować, kiedy Amber przysłała Jamesowi świąteczną kartkę z dość bezpłciowymi życzeniami. Dla kontrastu Jim wysłał jej prezent w postaci wielkiej czekolady. Zawiedziona mina Jamesa tak bardzo rozbawiła Albusa. Oczywiście James poczuł, że jego męska duma została poważnie nadszarpnięta, a całą swoją złość postanowił wyładować na bracie. Pobiliby się gdyby, nie szybka reakcja Ginny, która rozdzieliła synów zaklęciem, a potem zrobiła im wykład.
Pomijając ten nieprzyjemny incydent to święta Potterowie mogli zaliczyć do udanych. Wigilia jak zwykle została urządzona u Hermiony i Rona, gdyż tylko oni mieli na tyle miejsca, aby pomieścić całą rodzinę. Dom przy Grimmauld Place 12 miał w prawdzie wiele pokoi przerobionych na bibliotekę, ale i tak można było tam wstawić łóżka. Dzieci uwielbiały spać razem w bawialni. Rozkładały śpiwory na podłodze i gadały całą noc, co chwila zakradając się do kuchni po resztki z wigilijnej uczty.
Teddy wrócił, niosąc Lily na barana.
-     Rose rozlała sobie na sukienkę czerwony barszcz i teraz beczy w swoim pokoju – oznajmiła triumfalnie dziewczynka.
Ron wstał i udał się na górę, do pokoju córki, a Lily zlazła z pleców Teddy’ego i siadła obok Jamesa. Brat bez żadnego wahania oddał jej swoją piankę, którą opiekał nad ogniem. Albus przyglądał im się spode łba. Harry poklepał młodszego syna po łopatce, chcąc go pocieszyć trochę. Zawsze wydawało mu się, że powinien wspierać Albusa. Gdy synowie byli w jakimś konflikcie, to zawsze po cichu brał stronę młodszego.
-     Spoko tato – powiedział cicho Al, jakby rozumiejąc myśli ojca. – James to pawian, ale to nie jego wina. Hormony pomieszały mu w głowie.
-     A ta Amber, o której cały czas mówi… ładna jest?
-     Jak cukierek brzoskwiniowy – przyznał Albus niechętnie. Prawdę mówiąc trochę się peszył w towarzystwie Amber. Wydawała mu się za żywa i jak na jego gust, mówiła za dużo. W porównaniu do jej kuzynki, Darcy, była zdecydowanie za głośna. – Jimbo strasznie się spina, żeby go polubiła bardziej. To śmieszne, jak się na to patrzy.
-     Nie bądź złośliwy, Al. Nawet nie wiesz, jak niektórym chłopcom jest trudno rozmawiać z dziewczynami.
-     Masz na myśli siebie, tato?
-     Jak na jedenaście lat jesteś wyjątkowo wredny, wiesz?
Albus wyszczerzył się, jakby uznając to za komplement. Harry nie wiedział, co o tym myśleć, więc przeniósł uwagę na to, co działo się obok nich. Lily i James sprzeczali się o coś piskliwie, a Ron prowadził zapłakaną Rose do kuchni, gdzie siedziały Ginny i Hermiona. Najwyraźniej Ron chciał wywabić plamę z sukienki córki, ale kiepsko mu poszło i teraz zamiast plamy była wypalona dziura.



Ginny wiedziała, kiedy Harry miał jakiś problem. Jakiś czas temu nabrał zwyczaju przytulania się do niej przed snem i leżenia w całkowitej ciszy. Domyślała się, że wtedy myślał nad czymś intensywnie bądź uspokajał się.
Obudziła się w nocy i zobaczyła, że mąż jeszcze nie spał. Siedział skulony na swojej połowie łóżka i pochylał się nisko nad jakąś książką. Blade światło różdżki nadawało jego twarzy trupioblady kolor.
-     Idź spać – wymruczała Ginny, strącając książkę z łóżka. Upadła na podłogę z głuchym stukiem. Harry podskoczył, zaskoczony.
-     Obudziłem cię? – zachrypiał, ale ona nie odpowiedziała, tylko złapała go za rękę i zmusiła, aby położył głowę na jej plecach. Przytulił się do niej i zamknął oczy, wsłuchując się w bicie jej serca.
Ginny pamiętała to, kiedy po raz pierwszy tak leżeli przytuleni. To było w pierwszą noc po śmierci Voldemorta. Jej rodzice zmusili Harry’ego aby zamieszkał z nimi. W nocy Ginny nie mogła spać. Wiedziała doskonale, że on też nie śpi. Zakradła się do jego pokoju i usiadła na skraju łóżka.
-     Nie możesz, czy nie chcesz usnąć? – zapytała wtedy, kładąc rękę na jego czole.
-     Nie wiem – zamruczał, leżąc na boku i wpatrując się w księżyc widoczny przez okno. – Czuję się dziwnie teraz, kiedy już wszystko jest normalne.
-     Zawsze mogę rozstawić ci namiot w ogródku, jeżeli odwykłeś od spania w budynkach – zażartowała, przeczesując palcami jego za długie włosy.
Harry parsknął śmiechem i zerknął na nią skosem.
-     Jesteś dokładnie taką żmiją, jak mówili mi twoi bracia – powiedział miękko.
-     Za to mnie kochasz?
-     Za to i za wiele innych rzeczy.
Pociągnął ją do siebie, a ona chętnie przystała na zmianę pozycji. Wślizgnęła się pod jego kołdrę. Położył głowę na jej piersi i oplótł w pasie ramionami. Leżeli tak chwilę bez słów, ale Ginny czuła, że zbliża się nieunikniona rozmowa, więc odezwała się pierwsza:
-     Chcesz mi o wszystkim opowiedzieć?
-     Tak.
Przytuliła policzek do czubka jego głowy i słuchała. Harry mówił o wszystkim, co przydarzyło mu się od momentu, gdy zniknął z wesela Billa i Fleur. Mówił tak długo aż ochrypł, aż zrobiło mu się sucho w gardle. Nie pomijał żadnych szczegółów, wyrzucał z siebie wszystko, co nagromadził podczas tego ostatniego roku. W pewnym momencie głos mu się załamał, ale Ginny była na tyle taktowna, aby udać, że wcale tego nie zauważyła. Była mu to winna. Zawdzięczała mu to, że uratował cały jej świat.
Od tego czasu wiele razy Harry przytulał ją w ten sposób. Dziś też najwyraźniej mu to pomogło, bo po jakimś czasie rozluźnił się i położył się obok żony.
-     Chciałbym przedłużyć sobie urlop – wymruczał w końcu Harry. – Gdybym tylko mógł…
-     Nie myśl o tym teraz.  Dopiero rano idziesz do pracy.
-     Cały czas mam przed oczami tych ludzi ze szpitala…
-     Bardzo są poranieni?
-     Uzdrowiciele ich połatali, ale nadal nie jest z nimi dobrze. Nie mogłem znieść jak pytali mnie czy już rozwiązałem to, kto ich zaatakował, a ja nie mogłem im odpowiedzieć. Znaczy… Vasiliki odkryła, że zaatakowały harpie, ale co ja niby mam z tą wiadomością zrobić? Nie ma harpii w całej Wielkiej Brytanii.
-     Rozwiążesz to – pocieszyła go Ginny, ale on tylko westchnął. – Dzieciaki już śpią. Chcesz zakraść się do lodówki po ciasto?


James biegł zaaferowany przez korytarz pociągu, zaglądając po kolei do wszystkich przedziałów. Nigdzie nie mógł znaleźć Amber. Chwilę temu puścił mimo uszu radę, którą ojciec dał mu jeszcze na peronie. Harry chciał, aby syn nadal próbował dostać się do drużyny i nie rezygnował z latania. Niestety myśli Jima były już zajęte za bardzo, Amber, aby słuchał uważnie ojca.
-     James!
Jim odwrócił się i ujrzał Carla oraz Chrisa. Skrzywił się na ich widok, bo chociaż ich lubił, to nie byli nawet w połowie tak ładni jak Amber.
-     Nie zalewa cię fala miłości na nasz widok – rzekł kwaśno Chris, szturchając przyjaciela między żebra. – Nie kochasz już mnie, Jimmy?
-     Bardzo cię lubię, stary, ale o miłości nie może być mowy. Ojciec nie wybaczyłby mi, gdybym się związał z kimś, kto tak fatalnie gra w Quidditcha.
-     Ach ranisz mnie, J.S.!
-     Natomiast Carl to, co innego – zachichotał Jim, mrugając łobuzersko do drugiego przyjaciela. – Jesteś na tyle ładny, że rodzice nie zauważyliby, że jesteś chłopcem.
-     Nie mam pojęcia jak wy to robicie – burknął Carlisle, łypiąc na nich złowrogo. – Nawet nie powiedziałem słowa, a już zostałem obrażony… Chodźcie, znajdziemy sobie przedział.
Chwilę potem stanęła im na drodze Victorie. Zmierzyła Jamesa i Chrisa lodowatym spojrzeniem.
-     Słuchajcie mnie, małe małpki – zaczęła, celując palcem w nos Jima. – To mój ostatni semestr, jako prefekta naczelnego. Nie ma prawa się nic wydarzyć. Kompletnie nic, zrozumiano?
-     Droga kuzynko- uśmiechnął się James, klepiąc ją po dłoni. – A kim ja jestem, aby stawać na drodze przeznaczeniu?
-     James! Ja cię ostrzegam!
Chris posłał jej buziaka, a Carl uśmiechnął się przepraszająco, a potem wszyscy trzej wślizgnęli się do pustego przedziału, który mieli po swojej lewej stronie.
W innym przedziale Albus, Rose i Darcy zdążyli się już zadomowić.  Dziewczyny rozmawiały o przebiegu świąt z entuzjazmem, a Albus milczał, zastanawiając się, czy nie powinien pójść poszukać Scorpiusa. Jeszcze nikomu się nie przyznał do tej niezwykłej przyjaźni i zastanawiał się czy w ogóle powinien. Wydawało się, że ze Scorpiusem należy postępować ostrożnie. Może nie czułby się dobrze w towarzystwie Rose i Darcy? Albus zerknął na dziewczyny. Darcy z całą pewnością nie wyglądała na osobę sympatyczną. Małe kroki, pomyślał Albus.
Za szybą drzwi mignęła jakaś niska postać w grubych okularach. Darcy pomachała jej entuzjastycznie, a ona odmachała nieśmiało.
-     Kto to? – zainteresowała się Rose, wychylając się, aby zobaczyć plecy oddalającej się osoby w okularach.
-     Moja kuzynka, Amethyst – wyjaśniła Darcy, rozsiadając się wygodniej na ławce.
-     Nie wyglądała jak… hmm… - Rose zawiesiła głos, bo nie miała pojęcia jak wyrazić swoich myśli, nie urażając nikogo.
-     Nie wyglądała jak dziewczyna?- zachichotała Darcy, machając ręką niedbale. – Nie rób takiej miny, Rose. Przecież wiem, że przez te okulary i splątane włosy ona bardziej przypomina kloszarda. Wszyscy jej to mówią, ale ona nikogo z rodziny nie słucha. Wygląda trochę jak jakieś zwierzę, nie? – zamyśliła się, stukając się palcem w podbródek. – Jak jedna z tych świnek morskich, co są takie potargane.
-     Jest dobrą ścigającą – przypomniał sobie Albus. – Nieźle poradziła sobie w ostatnim meczu ślizgonów. Jest malutka, ale śmiga całkiem nieźle na miotle.
-     Dlaczego ty nie latasz na miotle, Albus? – wypaliła nagle Darcy, mierząc go spojrzeniem.
Chłopiec spiął się i spojrzał w bok. Rose szturchnęła przyjaciółkę w bok, ale Darcy nic sobie z tego nie zrobiła. Miała to do siebie, że gdy już raz uwzięła się na jakiś na coś, drążyła temat aż do obrzydzenia. Zawsze musiała wszystko wiedzieć, a ten temat dręczył ją już od dłuższego czasu. Próbowała oczywiście najpierw wypytać Rose, ale ona zbyła ją wytłumaczeniami, w które Darcy nie wierzyła.
-     Bo nie umiem – odparł Albus, lodowatym tonem.
-     Bzdura. Mając takie geny, nie można nie umieć latać.
Albus już miał coś odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Wstał szybko (Darcy i Rose cofnęły się bliżej siedzenia, zadziwione taką reakcją) i burknąwszy coś na kształt „idę się przejść”, wypadł na korytarz. Dziewczęta spojrzały po sobie zdumione.
Albus udał się na przechadzkę wzdłuż przedziałów. Gdy dotarł do ostatniego wagonu, wszedł do końcowego przedziału.
Rozparty na jednej z ławek Scorpius podniósł głowę znad książki. Al opadł na siedzenie naprzeciw chłopaka i westchnął ciężko.
-     Myślałem, że wolisz inne towarzystwo ode mnie, babski królu – zachichotał złośliwie Scorpius.

5 komentarzy:

  1. Super blog i jedynie co moge zarzucić to za krótkie notki piszesz. Nastepnym razem maja byc tak długie by przeczytanie ich zajęło pół dnia:):

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm to dopiero wyzwanie :D Niestety muszę dzielić pisanie z tworzeniem pracy licencjackiej. Proponuję przedłużać czytanie moich opowiadań, zagryzając je jakimś ciastkiem albo popijając herbatkę ^^

      Usuń
  2. To dobra rada. Można przeczytać wszystko jeszcze raz od poczatku albo Historię Jamesa i Lily na onecie ( oczywiście w wolnym czasie, w towarzystwie ciacha i Herbaty ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. W któtym? Chyba w którym, a poza tą literówką w tytule, to wspaniały blog :D

    OdpowiedzUsuń